0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

"Polska, podobnie jak inne kraje, powinna z poczuciem satysfakcji, że ma na to wpływ, że jest istotnym graczem wziąć na siebie część odpowiedzialności za trwałość tej wspólnoty, za to, czym jest Europa jako całość, a nie czym jest Europa, jako sposób załatwiania własnych indywidualnych, narodowych interesów" apelował do polityków i całej opinii publicznej Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, którego druga kadencja upływa we wrześniu 2019.

Wystąpił w sobotę 6 października 2018 na międzynarodowej konferencji "Rola Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej" w Krakowie. Wygłosił mocne przemówienie. Jednoznacznie określił negatywną rolę Rosji, Donalda Trumpa i Chin jako fałszywych przyjaciół takich europejskich rządów jak obecny polski gabinet.

Krakowskie przemówienie Tuska było głosem protestu przeciwko fatalizmowi, bierności i negatywnym scenariuszom, które Unię Europejską spisują na straty. Europę zdefiniował jako "zadanie" nie, coś, co jest dane, co na pewno będzie istnieć, ale coś, co trzeba współtworzyć i o to dbać.

Jednocześnie podkreślił, że Polacy mają wciąż do odegrania wielką rolę.

"Mamy cały czas wielką szansę jako Polska i Polacy w Europie i na świecie. I nie musimy wykonywać żadnych akrobatycznych sztuk. Nie musimy wstawać z kolan, bo nigdy na nich nie byliśmy. Musimy tylko wreszcie umieć podać sobie rękę".

Uderzył w mit o Europie bezradnej wobec uchodźców. Problem znajduje rozwiązanie i to "bez haseł nacjonalistycznych na ustach, bez wymachiwania szablą, bez retoryki, od której aż się niedobrze robi momentami na temat pasożytów. Można sobie poradzić. Nie w konflikcie z sąsiadami, ale we współpracy z Afryką".

Politycy w opowieści Tuska wciąż mają szansę zapobiegać czarnym scenariuszom. Niestety czasem - jak David Cameron, który w imię "małej gry politycznej" zwołał referendum w sprawie Brexitu - wywołują "komedie omyłek" o tragicznych skutkach.

Oto wybór ważniejszych cytatów. Poniżej pełny tekst wystąpienia.

  • "Nie ma alternatywy dla nas Polaków lepszej jeśli w ogóle taka istnieje niż obecność w Europie rozumianej jako polityczna wspólnota".
  • "Bez Europy politycznie zjednoczonej gdzieś w dalszej przyszłości w ogóle jej nie będzie. To nie jest kwestia jakiegoś pomysłu czy ideologicznego projektu. To jest klasyczne, szekspirowskie »być albo nie być« dla całego kontynentu, w tym także dla naszego kraju".
  • "To, jakie jest nasze miejsce w Europie i to, czy Europa przetrwa, to nie kwestia prognozy czy intuicji. Powinniśmy to oceniać i myśleć o tym w kategoriach zadania, a nie przewidywania".
  • "Polska, podobnie jak inne kraje, powinna z takim poczuciem satysfakcji, że ma na to wpływ, że jest istotnym graczem w tej kwestii powinna wziąć na siebie także część odpowiedzialności za trwałość tej wspólnoty, za to, czym jest Europa jako całość, a nie czym jest Europa jako sposób załatwiania własnych indywidualnych, narodowych interesów".
  • "moja rada osobista także pod adresem polskich polityków: wszędzie tam, gdzie widzicie groźbę rozpadu Europy, róbcie wszystko, by temu zapobiec".
  • "W Pekinie rozwój regionu Europy Środkowo-Wschodniej nie jest jakimś najwyższym priorytetem politycznym. Natomiast osłabienie polityczne i więzi w Unii Europejskiej - być może tak".
  • "ta komedia omyłek [referendum w sprawie Brexitu] dobrze pokazuje, że nawet jeśli nie zawsze potrafimy zbudować coś sensownego, to z łatwością przychodzi czasami nam to zburzyć".
  • "nie ma miejsca na myślenie fatalistyczne i nie ma żadnej potrzeby, aby uznać, że ta wielka wędrówka ludów musi przynieść negatywne konsekwencje dla Unii Europejskiej i że my jako Europa musimy bezradnie patrzeć na to, co się dzieje na naszych granicach".
  • "Pamiętam Lecha Wałęsę, jak uczył się na naszych oczach, mówię o roku 1980, zafascynowany tą polską szansą, jak uczył się słowa 'pluralizm'. To nie jest proste".
  • "Europa pluralistyczna może być kontynentem uporządkowanym i bezpiecznym z dobrze kontrolowanymi granicami i takim ładem, który daje ludziom poczucie bezpieczeństwa".
  • "Ameryka dzisiaj odpływa od Europy i to jest intencjonalne".
  • "Donald Trump w sposób przemyślany to sprawia wrażenie czasami chaosu, ale to jest strategia przemyślana chce zmienić relacje między Ameryką i Europą i chce właściwie ustanowić je na dość archaicznej zasadzie, że Ameryka ma partnerów na całym świecie i każdy ma mniej więcej ten sam status. Że Ameryka nie ma przyjaciół, ma tylko interesy".
  • "Jeśli ktoś uznaje za swój główny lub jeden z głównych priorytetów politycznych osłabienie integracji europejskiej, to jest integrację Europy, to jest to na pewno Rosja".
  • "Rosjanie nie będą się cofali przed żadną metodą, aby osłabiać wspólnoty europejskie - czy to jest domniemane wsparcie zamachu stanu w Czarnogórze, czy niezwykle aktywna działalność w Macedonii, aby uniemożliwić wstąpienie Macedonii do NATO i UE, czy to jest zamach na Skripala".
  • Ilość przekroczeń nielegalnych imigrantów na wszystkich granicach europejskich (...) w porównaniu do roku 2017 w roku 2018 spadnie o 90 procent. Nie o 9 procent, tylko o 90 procent. To znaczy można sobie poradzić, bez haseł nacjonalistycznych na ustach, bez wymachiwania szablą, bez retoryki, od której aż się niedobrze robi momentami — na temat pasożytów. Że można sobie bez tego wszystkiego także z tym problemem poradzić. Nie w konflikcie z sąsiadami, ale we współpracy z Afryką.
  • "Pojednanie to jest warunek sine qua non utrzymania Europy w tym kształcie, jaki znamy".
  • "nie wyobrażam sobie - i to jest apel nie tylko do polskiej władzy, ale do wszystkich - żeby rocznicę 11 listopada, stulecia odzyskania niepodległości, obchodzić w atmosferze tak dotkliwego, tak brutalnego podziału, jaki dzisiaj w Polsce mamy".

Oto całe przemówienie. Śródtytuły od redakcji

Jestem trochę stremowany, ponieważ nasz gospodarz, ksiądz biskup Tadeusz Pieronek postawił bardzo wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o dyscyplinę wystąpienia. Ja nie dam rady prawdopodobnie być aż tak treściwy. Moje wystąpienie będzie odrobinę prostsze.

Z góry przeproszę za to, że nie będzie to wystąpienie obiektywnego eksperta, który chłodnym okiem patrzy na Europę, jej struktury czy miejsce Polski w Europie. Powiem nieskromnie: nie dlatego, żebym nie czuł się kompetentny, bo po czterech latach w Brukseli i po siedmiu latach premierowania coś wiem o funkcjonowaniu Europy i o funkcjonowaniu Polski w Europie. Ale nie potrafię tu być obiektywy, bo w sprawie Europy i Polski w Europie mam bardzo głębokie przekonania. Powiedziałbym nawet, że

mam głęboką wiarę, nie wynika to tylko z ocen racjonalnych, ale także z głębokich, bardzo pozytywnych emocji. Że nie ma alternatywy dla nas, Polaków, lepszej niż obecność w Europie rozumianej jako polityczna wspólnota.

I nie chodzi tu o korzyści, te materialne, które można wyliczyć w euro czy w złotówkach. To oczywiście sprawa ważna, patrzę na Janusza Lewandowskiego, kiedyś komisarza odpowiedzialnego za środki europejskie, za fundusz europejski, a więc także człowieka odpowiedzialnego za to, że bezprecedensowa, gigantyczna kwota trafiła do państwa członkowskiego, do Polski, nieporównywalna z żadnym innym tego typu wydarzeniem. Pamiętam też ze swojego warszawskiego doświadczenia, co znaczą dla Polski, Polaków, polskich miast, polskich wsi europejskie pieniądze. Nie, tego nie można lekceważyć.

Ale chcę bardzo wyraźnie podkreślić, bo mam to świeżo w pamięci, z całą pewnością nasz gospodarz też doskonale pamięta, także nasze wspólne rozmowy, że kiedy marzyliśmy, żeby Polska wyrwała się z tej wschodniej rzeczywistości politycznej i żeby na nowo zakorzeniła się i na stałe zakorzeniła się w politycznej wspólnocie Zachodu, to wtedy właściwie nigdy nie rozmawialiśmy o pieniądzach, rozmawialiśmy o sprawach nieporównywalnie ważniejszych dla Polaków, dla każdego z osobna i dla Polaków jako narodu. W tym przede wszystkim o geopolitycznym bezpieczeństwie, o najwyższych możliwych standardach. O tym, co gwarantowało poprzez ustrój i tradycję, te najcenniejsze wartości z wolnością i solidarnością na pierwszym miejscu.

Tak do dzisiaj też pamiętam zachęty i słowa Jana Pawła II. Wtedy, kiedy rozstrzygały się losy miejsca Polski w Europie, wtedy, kiedy Polacy mieli zdecydować, czy chcą stać się częścią Unii Europejskiej, czy chcą pozostać w tej przestrzeni pomiędzy. Mówił głośno i wyraźnie, a nawet momentami krzyczał, tłumacząc Polakom, jak wielką szansą dla nas wszystkim jest uczestniczenie w tym być może najpiękniejszym dla Europy przedsięwzięciu, jakim jest Unia Europejska.

Będę to też pamiętał dlatego, bo czasami, szczególnie w dzisiejszych czasach, brak takiego donośnego głosu i nie myślę tu tylko o Kościele, brak takiego donośnego głosu, milczenie w niektórych sprawach albo co najwyżej nieśmiały szept, tam, gdzie potrzeby jest krzyk — to jest coś, co nam wszystkim pewnie doskwiera.

Europa to zadanie dla Polaków

Ale mówię też o tym dlatego, żebyśmy pamiętali, że to, jakie jest nasze miejsce w Europie i to, czy Europa przetrwa, to nie powinna być tylko kwestia naszej prognozy czy intuicji, powinniśmy to oceniać i myśleć o tym w kategoriach zadania, a nie przewidywania, ponieważ to

także naszym Polaków zadaniem jest, aby Unia Europejska przetrwała i to w formie raczej takiej, jaką znamy, do jakiej przystępowaliśmy, a nie opatrzonej jakimś wielkim znakiem zapytania i poczuciem niepewności.

To jest zadanie oczywiście wielowymiarowe, bo Europa czy Unia Europejska, to jest kilka wymiarów. O niektórych z nich chcę parę słów powiedzieć. I o tych zadaniach, jakie spoczywają na politykach polskich i europejskich w związku z naszym miejscem w Europie. i chcę też bardzo mocno podkreślić, że jestem umiarkowanym optymistą, jeśli chodzi przynajmniej o to, czy mamy wpływ na bieg rzeczy w Europie i w Polsce.

Kategorycznie nie zgadzam się z tymi, którzy uznają, że nad losami zjednoczonej Europy, a więc w tym sensie także nad losami Polski, wisi jakieś fatum, które jest nie do odrzucenia. Fatum, które może przynieść wyłącznie negatywne scenariusze. Tak samo jak nie wierzę w te przesadnie optymistyczne opowieści o końcu historii i o ustanowieniu raz na zawsze demokratycznego, wolnościowego, liberalnego ładu w Europie i na świecie. Nie, nic z tych rzeczy.

Nie ma ani fatum, które wskazuje na negatywny scenariusz, tak jak nie ma żadnej gwarancji, że to, co dzisiaj nam się w Europie — nie wszystkim, ale większości — podoba, przetrwa bez naszego wysiłku.

W tym sensie Europa jest dzisiaj dla nas z całą pewnością, po pierwsze wciąż zadaniem.

Niebezpieczni partnerzy

Europa jest wspólnotą polityczną. I to pierwszy pierwszy wymiar, o którym chciałbym parę słów powiedzieć. A właściwie o zagrożeniach dla tej unikatowej wspólnoty politycznej, jaką jest Unia Europejska. O tym zagrożeniu słychać, to zagrożenie w jakimś sensie widać każdego niemal dnia. Łącznie z tą najbardziej dosadną prognozą wieszczącą rozpad Unii Europejskiej. I znam też ludzi, intelektualnie dojrzałych, którzy zupełnie bezinteresownie twierdzą, że rozpad Unii Europejskiej jest nieuchronny, że jest jakaś heglowska niemal z natury siła, która musi nas doprowadzić do rozpadu. Niestety mają dość dużo argumentów na rzecz tej tezy.

Nie muszę państwa tutaj zasypywać faktami, które mogłyby potwierdzać ten pesymistyczny scenariusz.

Jesteśmy w samym środku procesu, który nazywa się Brexit, jest pierwszym przypadkiem wyjścia państwa z Unii Europejskiej, a więc dla pesymistów może to być symptom tego procesu entropii, procesu rozpadu. Mamy konflikty zakorzenione w historii albo w jak najbardziej aktualnych interesach, między państwami członkowskimi. Przykładem może być tu spór graniczny między Słowenią a Chorwacją, państwami członkowskimi.

Mamy pokusę tworzenia wewnątrz Unii Europejskiej różnych formatów lub różnych kręgów. Niektórzy mówią o małych Schengen w związku z niepokojami wywołanymi przez migracje. A więc zamknięciu się znowu w grupie tradycyjnych, najstarszych, jeśli chodzi o staż w Unii Europejskiej, państw członkowskich. Niektórzy, projektując ambitne przedsięwzięcia w rodzaju Trójmórza, które mogą się wydawać atrakcyjne tak długo — w mojej ocenie — jak długo nie są taką niedopowiedzianą alternatywą wobec Unii Europejskiej jako całości.

Niektórzy patrzą z fascynacją, sam przez moment do nich należałem jeszcze w roli premiera, na Chiny jako partnera, z którym można by zawrzeć wiele ekskluzywnych, nie europejskich, ale narodowych czy regionalnych porozumień. Ciekawe, gospodarczo inspirujące, ale ja w tej chwili z moim doświadczeniem szefa Rady Europejskiej, człowieka, który ma okazję spotykać się i rozmawiać także z przywódcami Chin, nie mam wątpliwości, że nie tylko o gospodarkę tu chodzi. W Pekinie rozwój regionu Europy Środkowo-Wschodniej nie jest jakimś najwyższym priorytetem politycznym. Natomiast osłabienie polityczne i więzi w Unii Europejskiej — być może tak. O tym zresztą więcej słów za chwilę.

Być albo nie być

Chcę powiedzieć rzecz, która jest banalna, ja zresztą uważam, życie mnie tego nauczyło, że prawda z reguły jest banalna, ale nie zwalnia nas to z obowiązku, żeby ją ciągle powtarzać.

Bez Europy politycznie zjednoczonej gdzieś w dalszej przyszłości w ogóle jej nie będzie.

To nie jest kwestia jakiegoś pomysłu czy ideologicznego projektu. To jest klasyczne, szekspirowskie „być albo nie być” dla całego kontynentu, w tym także dla naszego kraju. Dlatego proponowałbym myśleć o Unii Europejskiej jako o wspólnocie i organizacji politycznej też w kategoriach zadania.

Polska, podobnie jak inne kraje, powinna — z takim poczuciem satysfakcji, że ma na to wpływ, że jest istotnym graczem w tej kwestii — powinna wziąć na siebie także część odpowiedzialności za trwałość tej wspólnoty, za to, czym jest Europa jako całość, a nie czym jest Europa jako sposób załatwiania własnych indywidualnych, narodowych interesów. Czy zapobieganie negatywnym scenariuszom, także tym, które mogą być symptomem tego rozpadu, jest możliwe czy to jest w rękach polityków? Brexit jest dla mnie najlepszym dowodem, że tak. Co prawda trudno oczekiwać, żeby politycy byli w stu procentach sprawczy jeśli chodzi o pozytywny rozwój zdarzeń, ale niestety okazuje się, że łatwo politykom być sprawczym, jeśli chodzi o realizację negatywnego scenariusza.

Brytyjska komedia omyłek

Czy Brexit musiał się zdarzyć? Nie. Jestem od samego początku świadkiem i uczestnikiem negocjacji z Brytyjczykami, z poszczególnymi rządami brytyjskimi i znam tę opowieść w każdym najdrobniejszym szczególe. Nie byłoby Brexitu, gdyby nie było referendum. To, że Anglicy zawsze mieli więcej sceptycyzmu co do Unii Europejskiej, było oczywiste od pierwszego dnia obecności Brytyjczyków w Unii Europejskiej. Ta sympatia i antypatia Brytyjczyków do Unii Europejskiej była taka sama na początku, w dniu referendum Brexitowego i dzisiaj. To było zawsze mniej więcej 50 na 50.

Pytanie, w jaki sposób politycy, mając jakiś klucz w ręku, są w stanie dysponować tym faktem, że istnieje równowaga emocji, interesów, poglądów. W tym przypadku

pokusa małej politycznej gry wewnątrz partii konserwatywnej skłoniła ówczesnego premiera Davida Camerona do podjęcia tej ryzykownej decyzji o referendum.

Nie zdradzę jakiejś tajemnicy, chociaż nikt głośno o tym głośno nie mówił do tej pory, ale tak naprawdę, słyszałem to z ust samego premiera Camerona, on był święcie przekonany, że zapowiedziane przez niego referendum nigdy się nie wydarzy. Powiem więcej, nigdy by nie podjął takiej decyzji, gdyby przez moment myślał, że to referendum się wydarzy. Był ofiarą własnego sukcesu. Zakładał, że wybory wygra w stopniu, który będzie niewystarczający, aby rządzić samodzielnie, będzie musiał dalej rządzić w koalicji z liberalnymi demokratami, którzy twardo publicznie powiedzieli: „Nigdy nie będzie zgody na referendum”. Był pewny, że powstanie koalicja, która uniemożliwi mu przeprowadzenie tego projektu, którego sam nie chce. Miał - i my wszyscy - potwornego pecha: wygrał bardzo wyraźnie wybory. Nie musiał mieć koalicjanta. Musiał spełnić wyborczą obietnicę.

Ten cykl paradoksów — można by powiedzieć, że to komedia omyłek, ale nikomu nie jest do śmiechu, z całą pewnością nie premierowi — ta komedia omyłek dobrze pokazuje, że nawet jeśli nie zawsze potrafimy zbudować coś sensownego, to z łatwością przychodzi czasami nam wyburzyć coś sensownego. Dzisiaj nikt po obu stronach kanału nie ma żadnych wątpliwości, że Brexit przyniesie wyłącznie straty — głównie Brytyjczykom, ale także Europie.

Warto o tej lekcji pamiętać wtedy, kiedy będziemy patrzyli na inne zagrożenia, na inne symptomy rozpadu. Ta pamięć sprowadza się dla mnie do jednej tezy i to jest też

moja rada osobista także pod adresem polskich polityków: wszędzie tam, gdzie widzicie groźbę rozpadu Europy, róbcie wszystko, by temu zapobiec.

A nie zacierajcie — tak jak byłem tego świadkiem wielokrotnie — z satysfakcją i gorzkim uśmiechem ręce z tego tytułu, że coś się Europie nie udało. To też jest w jakimś sensie nasza, Polaków odpowiedzialność, i każdego innego narodu w Unii Europejskiej. To odpowiedzialność za to, żeby zapobiegać czarnym scenariuszom i nie przeżywać tych gorzkich satysfakcji, że komuś coś nie wychodzi. Jestem przekonany, że to jest możliwe i konieczne jednocześnie — zapobieganie tym czarnym scenariuszom.

Kryzys migracyjny, kryzys tożsamości?

Europa to nie tylko organizacja polityczna, to też — i to jest na pewno trudniejszy wymiar — to także wspólne terytorium i wspólna — tu znak zapytania — tożsamość. Te pytania pojawiły się z całą mocą w czasie kryzysu migracyjnego.

Tu też nie mam żadnych wątpliwości: nie ma miejsca na myślenie fatalistyczne i nie ma żadnej potrzeby, aby uznać, że ta wielka wędrówka ludów musi przynieść negatywne konsekwencje dla Unii Europejskiej i że my jako Europa musimy bezradnie patrzeć na to, co się dzieje na naszych granicach. W czasie kryzysu migracyjnego, w czasie debaty, która się w tym czasie rozwinęła na temat tożsamości, obowiązku obrony terytorium, granicy zewnętrznej, pojawiły się takie dwie postawy. Jedna, najbardziej kojarzona z kanclerz Merkel, nie do końca sprawiedliwie, chociaż kilka powodów dawała, aby głównie z nią tę postawę kojarzyć, polegała mniej więcej na tym, że będziemy słodzili tę gorzką herbatę czy tę kwaśną cytrynę pewnymi zapewnieniami, że a) chcemy, aby wszyscy, którzy tego pragną, trafili do Europy, b) że i tak nie mamy żadnej możliwości, by to zablokować.

To sprowadzało się do tych dwóch haseł, które w Berlinie były bardzo wyraźnie słyszalne, które zresztą były wypowiedziane przez Angelę Merkel bezpośrednio. Pierwsze: „damy radę” — ten apel do Niemców: spokojnie, niezależnie od tego, ile wpłynie migrantów na teren Niemiec, damy radę jakoś sobie z tym problemem. I drugie — wypowiedziane w jednym z wywiadów — „ta fala jest zbyt duża, żeby ją zatrzymać”. To jest pierwsza postawa.

Druga postawa, ta kojarzona z premierem Węgier, Victorem Orbánem, to jest postawa, która w mojej ocenie sprowadza się nie do tego, aby problem nielegalnej imigracji rozwiązać, tylko żeby go umiejętnie wykorzystać.

I muszę powiedzieć, że odczuwam coś na kształt takiego politycznego podziwu nad tą bardzo pragmatyczną skutecznością w tym wątpliwym etycznie projekcie: jak wykorzystać w wewnętrznej polityce fakt nielegalnej imigracji.

O co naprawdę chodzi

Od samego początku w mojej ocenie chodziło o to, żeby znaleźć zupełnie inne wyjście z tego dylematu. Ten dylemat nie polega na tym, czy wszystkich wpuszczamy, czy zamieniamy Europę w twierdzę, w której przebywać by mogli tylko biali chrześcijanie — że zwulgaryzuję pewne tezy, które się pojawiały w czasie tej debaty.

Prawdziwym problemem od samego początku było odzyskanie i ustanowienie pełnej kontroli na granicy wewnętrznej.

I nie dlatego, aby sprostać oczekiwaniom takiego na nowo rodzącego się nacjonalizmu, a nawet szowinizmu w niektórych przypadkach. Nie dlatego, żeby uwierzyć w to, że Europa musi być biała i chrześcijańska w stu procentach. Tylko dlatego, że jest to obowiązek, że jest to pierwsze zadanie każdej władzy politycznej, także wobec własnych obywateli, aby skutecznie chronić swoje terytorium i swoje granice, bo tylko wtedy można prowadzić realną politykę migracyjną.

Dlatego moją pierwszą reakcją na to stwierdzenie „To jest zbyt duża fala, by ją zatrzymać”, było też publiczne stwierdzenie: „Ta fala jest zbyt duża, żeby jej nie zatrzymać”. I podjęliśmy wspólnie w Europie działania. One nie były spektakularne, być może nie budziły emocji. Trudno je było wykorzystać w wewnętrznych politycznych grach. A one przyniosły efekt.

Mówię o takich działaniach, jak ustanowienie zapasowej granicy w Macedonii. Tygodniami, zresztą z obecnym tu ministrem Grasiem, jeździliśmy prawie co tydzień do Skopie, do Macedonii, aby we współpracy z tamtymi władzami ustanowić taką zapasową granicę wtedy, kiedy Grecja była zalewana migrantami z Turcji, nie była w stanie — ze względu na charakter granicy z Turcją — zatrzymać tej fali. To był tak zwany deal turecki, w porozumieniu z Turcją. To były działania, jakie podjęto rok temu w Libii. Mówię tu o rządzie włoskim, który podjął rok temu bardzo intensywne działania na rzecz przywrócenia elementarnego porządku w Libii i na wybrzeżu Libii. To są także doświadczenia hiszpańskie, zarówno z Marokiem, jak i z krajami afrykańskimi w czasie pierwszego kryzysu migracyjnego.

Mówię o tym dlatego, ponieważ tak wielu polityków, obserwatorów, a także jak sądzę bardzo wielu obywateli i w Polsce i w Europie, uznało nielegalną imigrację za coś, co rujnuje poczucie ładu i bezpieczeństwa, coś, co być może jest nieuchronne, coś, co wymaga zmiany modelu politycznego w Europie, włącznie z jakimiś tęsknotami za nowym autorytaryzmem, bo tylko ten silny wódz w scentralizowanym państwie może zatrzymać tę falę. Tak ważne było, żeby pokazać, że

jest nie tylko konieczne, ale i możliwe tymi cywilizowanymi metodami problem, jeśli nie rozwiązać, to w każdym razie opanować.

Chciałbym, żeby to bardzo wyraźnie wybrzmiało, bo liczby są ważniejsze niż deklaracje. W roku 2018 będziemy mieli mniej przekroczeń, jeśli chodzi o nielegalnych imigrantów niż w latach przed kryzysem migracyjnym. Ilość przekroczeń nielegalnych imigrantów na wszystkich granicach europejskich — pomijam teraz problem, bo często się myli w Polsce, napływ Ukraińców do Polski z problemem nielegalnej imigracji — ale jeśli zostawimy z boku ten problem nieadekwatny przykład, to liczba nielegalnych przekroczeń w porównaniu do roku 2017 w roku 2018 spadnie o 90 procent. Nie o 9 procent, tylko o 90 procent.

To znaczy można sobie poradzić, bez haseł nacjonalistycznych na ustach, bez wymachiwania szablą, bez retoryki, od której aż się niedobrze robi momentami — na temat pasożytów. Że można sobie bez tego wszystkiego także z tym problemem poradzić. Nie w konflikcie z sąsiadami, ale we współpracy z Afryką.

Lech Wałęsa uczył się słowa "pluralizm"

Ta Europa, do której przyszliśmy — w sensie politycznym, bo byliśmy w niej zawsze — po upadku komunizmu, była, jest i będzie Europą pluralistyczną w każdym wymiarze. To bywa ciężkim zadaniem, to bywa wyzwaniem [nieczytelne], ale tego nie zmienimy, ale we własnym imieniu powiem: wcale nie chciałbym tego zmieniać, to jest atut Europy. Jesteśmy pluralistyczni pod każdym względem. Trzeba zachować zdrowy rozsądek i dbać o takie bezpieczne proporcje, trzeba umieć zachować to, co jest istotą ładu europejskiego, ale bez obsesji, w których zbyt często na wierzch wyłazi tendencja nacjonalizmu, nie mówiąc już o rasistowskich elementach tej nowej narracji. Pamiętam Lecha Wałęsę, jak uczył się na naszych oczach, mówię o roku 1980, zafascynowany tą polską szansą, jak uczył się słowa „pluralizm”. To nie jest proste. Tak szczerze powiedziawszy, pamiętam to nasze generacyjne doświadczenie i przekonanie, że nie ma w Europie chyba nic bardziej pociągającego niż fakt, że w warunkach wolności każdy może wyrazić samego siebie, niezależnie od tego, jaką religię wyznaje, jaki ma kolor skóry, jakim językiem mówi. Ja bardzo chciałbym wierzyć, że w Polsce ten pogląd nie odszedł bezpowrotnie do lamusa.

I jestem bardzo o tym przekonany, że Europa pluralistyczna może być kontynentem uporządkowanym i bezpiecznym z dobrze kontrolowanymi granicami i takim ładem, który daje ludziom poczucie bezpieczeństwa.

Także to jest i możliwe, i oczywiście konieczne.

Europa wartości

Jest Europa jako norma i to jest sprawa dziś dla Polaków najważniejsza. Przystępowaliśmy do Unii Europejskiej z przekonaniem, że to jest także świat standardów politycznych, pewnych zasad, bez których nie ma Europy w sensie politycznym. Być może obrażę czyjeś uszy, używając terminu demokracja liberalna, ale w swojej istocie o tym właśnie mówimy. Ale ponieważ ten termin nie jest przesadnie atrakcyjny dziś w Polsce, więc przełóżmy go na definicję, którą można znaleźć w Wikipedii, czym to jest, czym jest Europę jako normę czy demokrację liberalną. Prawda też jest banalna i stara może nie jak świat, ale jak nowożytna Europa.

To są rządy prawa, to jest poszanowanie prawa słabszego przez silniejszego, to jest wolność słowa, to jest rozdział precyzyjny i kategoryczny władzy sądowniczej od wykonawczej. To nie jest tekst przygotowany na użytek opisu polskiego konfliktu politycznego. To jest naprawdę najprostsza definicja, jaką znajdziecie państwo w encyklopedii.

Mówię o tym dlatego, że zdaję sobie sprawę, że ten zestaw wartości i zasad z całą pewnością nie jest dany raz na zawsze. Tak naprawdę jest czymś wyjątkowo kruchym i unikatowym. Ja mam w pamięci, nie zacytuję tego z głowy, ale pamiętam taki fragment, który mnie poruszył lata temu w „Buncie mas” Ortegi Gasseta o demokracji, w jakimś sensie o Europie, która w jego mniemaniu wówczas odchodziła. Był przekonany, i coś w tym jest jednak, że

demokracja, ta wolnościowa, liberalna, w tym europejskim wydaniu, to jest coś tak unikatowego, tak kruchego, wymagającego takich wręcz akrobatycznych wręcz umiejętności od każdego z nas, bo w jakimś sensie to jest wbrew naturze, by silniejszy w grze politycznej, w grze o interesy, rezygnował ze swojej przewagi na rzecz słabszego i żeby zrobił z tego niejako konstytucję własnych zachowań. Tak naprawdę to jest etyka chrześcijańska, jeśli ksiądz biskup mi pozwoli na tę uwagę.

Nie ma w tym przypadku, że dzisiaj każdy, wewnątrz Europy i na zewnątrz Europy, kto życzy Unii Europejskiej jak najgorzej — rozpadu, dezintegracji — z taką zapamiętałością, tak powiedziałbym, solidarnie, atakuje ten rdzeń europejskiego ustroju politycznego. i czy to są ci eurosceptycy, którzy są tak aktywni dzisiaj w europejskich stolicach, czy to są nasi najbardziej agresywni i aktywni sąsiedzi — aktywni w negatywnym tego słowa znaczeniu, wszędzie zobaczycie państwo tę wspólną linię. Chcesz skutecznie zaatakować Europę, zaatakuj jej podstawowe wartości, z rządem praw, wolnością i prawami człowieka. Tak było 40 lat temu, tak jest dziś. I to też jest nasze zadanie.

Każdy, kto z jakichś powodów, nie moim zadaniem jest tutaj analizować te powody, każdy, kto z jakichś powodów uznaje, żę model liberalnej demokracji się wyczerpał, że czeka nas — tak jak mój węgierski przyjaciel niedawno zapowiedział w czasie swojego słynnego wystąpienia w Rumunii do Węgrów, do mniejszości węgierskiej w Rumunii — czeka nas nowa era.

Era, w której nie będzie liberalnej demokracji, a zastąpi ją chrześcijańska demokracja. Tak jakby chrześcijańska demokracja była antynomią rządów prawa, praw człowieka i obywatela, wolności słowa.

Dedykuję tę refleksję tym wszystkim, którzy z taką fascynacją, także u nas w kraju patrzą na model turecki, rosyjski czy rodzący się model, na razie w głowach, naszych niektórych europejskich partnerów. Ja jestem przekonany, że Europa zbudowana, stająca się taką międzynarodówką konfliktów, gdzie górą są ci najbardziej agresywni, ci, którzy władzę polityczną rozumieją jako narzędzie do realizowania projektów przemocowych ze swojej natury, ci, dla których prawo czy konstytucja to są nieznośne ograniczenia, gorsety i kajdany, które uniemożliwiają sprawowanie pełnej władzy politycznej rządu nad obywatelem.

Jestem przekonany, że w interesie Polaków i Polski jest strzec Europy przed takimi scenariuszami, bo prędzej czy później muszą zamienić się w konflikt także [nieczytelne] I nie trzeba być historykiem, żeby wiedzieć, że Polska zawsze będzie w pierwszej grupie najbardziej poszkodowanych, jeśli taki konflikt znowu w Europie się pojawi. To są moim zdaniem sprawy bardzo realne i bardzo poważne. Tutaj nie ma miejsca na kompromis, w tej konkretnej kwestii.

Nowe potęgi wokół Europy

I ostatnia kwestia to jest wpływ otoczenia na to, co się dzieje w Unii Europejskiej. Jeżeli w tym na pewno za długim, a jednocześnie zbyt skrótowym wystąpieniu chciałem państwa przekonać, że Unia Europejska jako zadanie jest zadaniem i koniecznym i możliwym do wykonania przede wszystkim, z tym opisem politycznej istoty Europy, to jeden problem jest oczywiście niekoniecznie w naszych rękach, to jest sposób zachowania się największych partnerów czy oponentów Unii Europejskiej na świecie. Bo tu sytuacja od czasu gdy ostatnio miałem przyjemność gościć u biskupa Pieronka na tej konferencji, zmieniła się radykalnie.

Mamy na zewnątrz Europy potęgę, o której prawie nikt już nie ma wątpliwości, że będzie potęgą dominującą pod każdym względem. W perspektywie już nie dekad, tylko w perspektywie lat. To są Chiny. Jeszcze nie za bardzo aktywne w Europie, ale każdy, kto zna reala Azji, Afryki, Ameryki Południowej, ale także coraz częściej Europy, ten wie, że Chiny to nie tylko miliard dobrze zorganizowanych ludzi, to nie tylko przemyślane i bardzo perspektywiczne ambicje globalne, to także — o zgrozo — już dzisiaj najwyższe technologie. W niektórych wymiarach Amerykanie [i] Europejczycy mogą tylko marzyć o tym, co osiągnęli już Chińczycy.

Są oczywiście sąsiednie Indie, wydaje się kraj bardzo egzotyczny i odległy od naszych problemów, ale to są niedługo dwa miliardy ludzi. Też coraz lepiej zorganizowanych.

To jest oczywiście Afryka. Żywioł. Żywioł, który demograficznie, stanie się niedługo świata i w pierwszy rzędzie dla Europy i niekoniecznie żywioł przyjazny. Mówię tu oczywiście o tych politycznych zakrętach, na których znalazło się wiele państw afrykańskich z radykalnym islamem jako wzorem dla bardzo wielu dzisiaj w Afryce. To jest już problem i to będzie problem narastający. Tam na szczęście nie odnajduję nuty antyeuropejskości formułowanej jako doktryna polityczna. Mamy oczywiście Turcję, partnera trudnego, ale niezbędnego. Pewne ryzyka związane z nową polityką mojego bardzo dobrego kolegi, także sprzed lat, prezydenta Erdogana, te ryzyka są coraz widoczniejsze i nie mamy tutaj komfortu. Mamy poważne powody, żeby trzymać rękę na pulsie.

Trump chce zmienić relacje między Europą a Ameryką

Mamy Stany Zjednoczone. Nigdy za mojego życia problem dla Europy, wręcz przeciwnie. Ja jestem obsesyjnie przywiązany do idei transatlantyckiej. Uważam, że w tym przyszłym świecie, w tych wielkich być może konfrontacjach cywilizacyjnych tylko wspólnota transatlantycka, szerzej nawet pojęta: Europa, Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, Japonia. Bez utrzymania tej wspólnoty w wymiarze globalnym, będziemy mieli w perspektywie bardzo poważne problemy. To, co stało się dzisiaj, mówię o administracji mojego imiennika, Donalda Trumpa, jest nowym fenomenem.

Ameryka dzisiaj odpływa od Europy i to jest intencjonalne.

Pozostajemy ciągle w bardzo przyjaznych relacjach, ale nie okłamujmy się: nawet najmilej wyglądające wizyty europejskich liderów w Waszyngtonie — nie zawsze one fajnie wyglądają na obrazku, ale to jest inna sprawa [śmiech na sali] — nie zmienią faktu, że Donald Trump w sposób przemyślany — to sprawia wrażenie czasami chaosu, ale to jest strategia przemyślana — chce zmienić relacje między Ameryką i Europą i chce właściwie ustanowić je na dość archaicznej zasadzie, że Ameryka ma partnerów na całym świecie i każdy ma mniej więcej ten sam status. Że Ameryka nie ma przyjaciół, ma tylko interesy.

Moja pierwsza rozmowa z Donaldem Trumpem była niezwykle charakterystyczna w tej kwestii. Jego pierwsze pytanie było „Słyszałem, że masz tam problem z Brexitem, powiedz, kto będzie następny, bo sam jestem ciekawy jak to się będzie dalej toczyło w Europie”. To było pytanie nacechowane jednoznaczną emocją. A mojego, nie ukrywam, zmartwienia, ale też pewnej irytacji, bo ja osobiście nie przewiduję następnych tego typu zdarzeń, niektórzy [nieczytelne] już żałuję tej decyzji. Ale prawdziwym problemem nie jest oczywiście Ameryka, która odpływa, ale wszystko jednak na to wskazuje utrzymamy jednak to porozumienie, które przez tyle lat dawało bezpieczeństwo w jakimś sensie całemu światu.

Rosja nie cofnie się przed niczym

Problemem jest ten, kto coraz bardziej podpływa i podmywa to, co się w Europie da podmyć i to jest oczywiście Rosja. Nie mam obsesji antyrosyjskiej, są co prawda w Polsce politycy, którzy uważają, że jestem politykiem prorosyjski, w Brukseli mam czasem opinię, że jestem maniakalnie antyrosyjski. No, to też pokazuje jak różne są punkty widzenia, ale nie mam żadnych wątpliwości co do jednego, że Rosja ma najbardziej skonkretyzowane interesy związane z Unią Europejską i są to interesy w dużej mierze negatywne.

Jeśli ktoś uznaje za swój główny lub jeden z głównych priorytetów politycznych osłabienie integracji europejskiej, to jest integrację Europy, to jest to na pewno Rosja.

To nie jest mój domysł, to jest niejako oficjalna doktryna administracji putinowskiej, praktycznie od samego początku.

Mógłbym godzinę opowiadać o zdarzeniach, które jednoznacznie udowadniają, że Rosjanie nie będą się cofali przed żadną metodą, aby osłabiać wspólnoty europejskie - czy to jest domniemane wsparcie zamachu stanu w Czarnogórze, czy niezwykle aktywna działalność w Macedonii, aby uniemożliwić wstąpienie Macedonii do NATO i UE, czy to jest zamach na Skripala, czy to jest cztery dni temu ujawniony cyberatak na instytucje, które kontrolują broń chemiczną na świecie.

To są też ślady bardzo wyraźne zaangażowania Rosji w kampanię referendalną na rzecz Brexitu, to są ślady Rosji w konflikcie między Katalończykami a resztą Hiszpanii.

Mógłbym wymieniać i wymieniać mniej i bardziej wyraźne objawy tej rosyjskiej interwencji To są też ingerencje w życie polityczne najbliższych sąsiadów Rosji. Nie mam żadnych powodów sądzić, aby zdarzenia w Polsce były bardzo naznaczone tą przesadną aktywnością Rosjan, ale mam powody do niepokoju, kiedy obserwuję dzisiaj-jutro wybory na Łotwie na przykład, praktycznie nasz sąsiad… zobaczymy jakie będą wyniki, ale obawiam się, że może to być jeden z momentów zwrotnych dla tamtego regionu i to takich momentów zwrotnych, które były planowane na Kremlu, a nie w Europie.

Pojednanie

Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałem się z Państwem podzielić nie w związku z dzisiejszą konferencją, ale w związku ze zbliżającą się rocznicą stulecia niepodległości. Dla nas to jest stulecie niepodległości, dla Europy Zachodniej to jest zakończenie I wojny światowej. To jest lekcja historyczna niezwykła. Początek tamtej wojny, jej skutki, to, co wydarzyło się nam, ale my mamy powody do radości i powody do smutku. Ta lekcja, podobnie jak lekcja II wojny światowej, pokazuje jedno - nie ma zintegrowanej Europy, nie ma bezpiecznej Europy, nie ma Polski w bezpiecznej Europie bez elementarnego, fundamentalnego pojednania.

Nie byłoby UE, gdyby Francuzi i Niemcy nie zaczęli ze sobą rozmawiać po doświadczeniach dwóch wojen. W pojednaniu nie chodzi o kicz. Byłbym ostatnim, który by namawiał do kiczu pojednania.

Pojednanie to jest warunek sine qua non utrzymania Europy w tym kształcie, jaki znamy.

Pojednania w wymiarze europejskim, międzynarodowym to jest gwarancja naszego bezpieczeństwa ważniejsza być może niż amerykańskie bazy, które miałyby tu w Polsce powstać. Ale mówię też o pojednaniu w wymiarze naszym, narodowym.

Nie mam złudzeń, nie jestem naiwny, przez wiele lat uczestniczę w polskiej polityce, by wierzyć w przemianę w aniołów polskich polityków i mówię tu o całej serii różnych… Ale nie jestem w stanie tego zaakceptować, tego zrozumieć, dlaczego podziały, ostrość podziałów w Polsce daleko wykracza poza to, co oglądam w Europie. Dlaczego ostry spór polityczny w jakimś kraju europejskim musi oznaczać nienawiść, pogardę i to nie tylko w obszarze politycznej gry, ale już też między ludźmi. To jest nie do zaakceptowania, to jest rujnujące.

Ja nie wyobrażam sobie - i to jest apel nie tylko do polskiej władzy, ale do wszystkich - żeby rocznicę 11 listopada, stulecia odzyskania niepodległości, obchodzić w atmosferze tak dotkliwego, tak brutalnego podziału, jaki dzisiaj w Polsce mamy.

Wiem, że różnice są nie do pogodzenia dzisiaj, zdaję sobie z tego sprawę, ale my - też generacyjnie - jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby przyszłe pokolenia miały - mówię bardzo praktycznie o moich dzieciach i wnukach - nie spędziły swojego życia w kraju podzielonym bardziej niż najbardziej skłócone kraje bałkańskie.

Słuchajcie, to właśnie jest niesamowite, że jestem w Kosowie i widzę jak ściskają sobie ręce i rozmawiają prezydent Serbii i prezydent Kosowa. Rozmawiają o sprawach, które z reguły są przyczynami wojen w tym regionie, korekcie granic, i wiecie, że żaden z nich nie musiał się tłumaczyć przez dwa tygodnie, dlaczego usiadł jeden obok drugiego [oklaski] Żebyśmy uzyskali chociaż taki poziom minimum, nie mówię o wzajemnym zaufaniu, sympatii - chciałbym, ale może jest to dla niektórych za trudne - ale byśmy uzyskali taki poziom minimum, to przynajmniej byśmy zachowali szansę na pojednanie dla przyszłych pokoleń. Bez tego żadne poważne projekty się nam nie udadzą.

Polska nie będzie bezpieczna w bezpiecznej Europie, jeśli sami będziemy sobie tutaj gotowali ciągłe, permanentne piekło.

Może jest możliwość, nie wiem, Państwo wiecie lepiej niż ja, ale gdyby 11 listopada liderzy polskich partii politycznych, bez wyjątku, mogli razem zamanifestować nie udawaną przyjaźń, ale to że są w stanie tego konkretnego dnia myśleć o perspektywie stu lat dla naszej ojczyzny, a więc także o perspektywie pojednania i rozmowy ze sobą. To byłoby być może cenniejszy obraz dla wszystkich Polaków niż popularne festiwale, fajerwerki i inne formy obchodzenia świąt. To byłoby najbardziej europejskie w najlepszym tego słowa znaczeniu, jeśli - to ostatnie zdania traktujcie Państwo jako dowód na naiwność człowieka, który za długo jest już poza Polską, poproszę o wyrozumiałość, ale mi się wydaje, że czasami, miałem też okazję z wieloma z was przeżyć takie momenty, ta pozytywna naiwność bywa najlepszym lekarstwem na agresję i złe emocje i tego wszystkim Państwu życzę, abyśmy jeszcze w tym roku zobaczyli znaki tego, że Polacy mogą ze sobą rozmawiać tak jak kiedyś. Dziękuję.

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze