0:00
0:00

0:00

Tusk znów przypomina Polsce, że nie jest samotną wyspą. 24 lutego były premier, a obecnie przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej, wygłosił wykład w Białymstoku podczas Festiwalu Dyplomatycznego im. Stefana Mellera. Poniżej publikujemy go w całości.

Niemal rok temu, w maju 2019, Tusk przemawiał na Uniwersytecie Warszawskim. Nie brzmiał tam jak aktywny polski polityk, spróbował wcielić się raczej w rolę mędrca, który rysuje kierunki i horyzonty. Pisaliśmy wtedy: „Donald Tusk ustawił polskiej opozycji, a może i całej klasie politycznej horyzont, który daleko wykracza poza jedne i drugie tegoroczne wybory”.

Rezygnując z udziału w polskiej polityce wyborczej Tusk wybrał dla siebie rolę kogoś, kto będzie określał, co jest ważne.

Ton wykładu białostockiego jest podobny. Jeżeli taka była intencja Tuska, to zaprzeczyły jej charakter komentarzy, które wygłosił tego samego dnia. Mówił o "odorze przestępstwa i mafii, który unosi się nad instytucjami państwowymi w Polsce". 23 lutego Tusk złożył deklarację o poparciu Kidawy-Błońskiej, co podkreśla jego bezpośrednie zaangażowanie polityczne i osłabia przekaz ogólnej refleksji.

Zabójczy prowincjonalizm

Prowincjonalizm - to główny motyw wykładu Tuska. „Prowincjonalizm, jeśli zatriumfuje w polskiej polityce, będzie dla nas zabójczy. Nie tylko intelektualnie, ale także politycznie. I dlatego otwarcie i myślenie wspólnotowe wydaje mi się warunkiem przetrwania w tej czekającej nas cywilizacyjnej konfrontacji”.

Donald Tusk przypomina Polsce, że istnieje świat na zewnątrz naszego kraju - i że ten świat podlega właśnie bardzo głębokim zmianom. „Mamy do czynienia z geopolitycznym trzęsieniem ziemi” - mówi. Ostrzega, że Unia Europejska po raz pierwszy w historii się kurczy, a jej największymi zagrożeniem są „ci, którzy chcą być w Unii, ale nic nie robią, aby tak było, milczą, udają, że nie widzą zagrożeń". Przestrzega też Polskę, by nie uczestniczyła w "pochodzie lunatyków" lub dzieci, które nie czują odpowiedzialności za całość.

„Widzę, jak my każdego dnia, każdego miesiąca, obsuwamy się na peryferie, nie tylko polityki europejskiej, światowej na własne życzenie, ale też na peryferia głębszej refleksji nad tym, co oznacza rozwój technologii i ten pęd świata w nie zawsze znaną stronę przy tym archaicznym, pasywnym, bezrefleksyjnym sposobie sprawowania władzy, władzy centralnej w Polsce”.

Niewypowiedziany wprost przekaz brzmi też: prowincja to nie jest terytorium geograficzne, lecz polityczne. Prowincja to stan politycznego umysłu, który nie wybiega myślą w przyszłość, tylko pogrąża się w rojeniach o przeszłości. W ten sposób przestrzega zwolenników opozycji, by nie poddawali się łatwiźnie stereotypów.

Bo Tusk przemawia przecież w Białymstoku — regionie, gdzie dominuje PiS. W okręgu białostockim w wyborach parlamentarnych 2019 PiS dostał aż 52 proc. głosów, a w samym mieście Białystok 40 proc. (KO odpowiednio: 21 i 30 proc.).

Ludzie roku "Gazety Polskiej" są bezradni wobec nowych technologii

„Europa to jest to miejsce, być może jedyne miejsce, gdzie można będzie zmusić algorytmy do przestrzegania prawa i praw obywatelskich” - podobnie jak w wykładzie warszawskim i tym razem wiele miejsca i czasu Tusk poświęcił rewolucji technologicznej, która nas czeka.

Zaznaczył, że pozytywnego modelu radzenia sobie z przemianami technologicznymi nie mają w tej chwili ani Chiny, ani Stany Zjednoczone. W pierwszym jednostkę kontroluje planujące wszystko państwo, w drugim - wielkie korporacje (Google, Apple, Facebook, Amazon).

Tusk w innym świetle stawia ostatnie poczynania służb (w sprawie Mariana Banasia i agenta Tomka). Według niego pokazują one bezradność ludzi obecnie sprawujących władzę, Tusk stawia ich w jednym rzędzie z antyszczepionkowcami i ludźmi wierzącymi, że Ziemia jest płaska:

„Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy władza organizuje całą swoją filozofię, cały swój system działania właśnie wokół tej idei, odwrócenia się plecami do teraźniejszości i przyszłości, no bo jej władza nie ogarnia, i zaproponowanie zbiorowej, ogólnonarodowej wycieczki czy powrotu do przeszłości, do mitu, a nie do wiedzy”.

Tusk chce nieść też jednak optymizm. Na początku kampanii prezydenckiej przekonuje: „ciągle wszystko od was zależy, nie tylko trochę, ale wszystko od was zależy”.

W wyborach były szef PO wspiera Małgorzatę Kidawę-Błońską. Spotkał się z nią 23 lutego 2020 i zameldował „pełną gotowość bojową”. Czy to pomoże kandydatce Koalicji Obywatelskiej? Według sondażu OKO.press były premier RP ma szeroki elektorat negatywny, podobno było to jednym z powodów, dlaczego sam zrezygnował z kandydowania.

Przeczytaj także:

Publikujemy wykład Donalda Tuska 24 lutego 2020 roku podczas dorocznego Festiwalu Dyplomatycznego im. Stefana Mellera, organizowanego przez Wydział historii i stosunków międzynarodowych Uniwersytetu w Białymstoku oraz II Liceum Ogólnokształcące im. ks. Anny z Sapiehów Jabłonowskiej.

Skróty, tytuł i śródtytuły od redakcji

Prowincjonalizm, jeśli zatriumfuje w polskiej polityce, będzie dla nas zabójczy

Ja nie jestem dyplomatą. Nigdy nie byłem dyplomatą. Siedzący tu znakomici dyplomaci, czynni i byli, wiedzą o tym dobrze i mogliby się poczuć trochę i słusznie, trochę zazdrośni, bo być dyplomatą trzeba naprawdę umieć.

Ja jestem człowiekiem, który też charakterologicznie i z temperamentu z dyplomacją niewiele ma wspólnego. Nie jest, zwracam się do pana ambasadora Schnepfa z tym pytaniem, nie jest przecież pierwszą zaletą dyplomaty mówić, co się myśli tak naprawdę.

Tak myślałem. Zresztą w ostatnich tygodniach dowiedziałem się, że zbyt szczere wypowiadanie swoich opinii na temat na przykład ludzi będących dzisiaj u władzy może doprowadzić przed oblicze prokuratora i jest zagrożone trzyletnim wyrokiem.

Więc będę starał się o tym pamiętać i przynajmniej w tym sensie będę starał się być dyplomatą, co niestety oznacza, że nie powiem wszystkiego, co myślę o aktualnej władzy.

Tak naprawdę przyjechałem, żeby podzielić się z państwem dwiema refleksjami, które w mojej ocenie zasługują na bardzo poważny namysł. I nie dlatego, że ja jestem ich autorem, bo będę starał się zreferować to, co jest obecne dzisiaj w debacie europejskiej i globalnej, chociaż z ubolewaniem stwierdzam, że wcale nie tak często w debacie u nas, krajowej, szczególnie na oficjalnych salonach.

Nie chcę żebyście państwo pomyśleli, że po pięciu latach z okładem urzędowania w Brukseli odbiło mi, i że jestem zbyt krytyczny wobec poziomu debaty politycznej, która ma miejsce w naszym kraju. Ale prawda jest tutaj dość okrutna, szczególnie jeśli chodzi o rolę mediów, a mam przede wszystkim na uwadze rolę mediów publicznych.

Miałem okazję obserwować w jaki sposób można zainteresować opinię publiczną, ludzi, sprawami, od których zależy przyszłość i świata, i naszego kontynentu, a więc i naszego kraju, i każdego z nas z osobna. I że ta debata może być i żywa, interesująca.

Nie jestem przekonany, że tego typu debatę można obserwować w mediach publicznych w naszym kraju, z różnych powodów. Można posłuchać muzyki, to wiem, ale dlatego postaram się być przez chwilę bardzo serio, nawet jeśli dzisiejsze życie polityczne wymaga od jego uczestników bardziej bycia showmanem, niż bycia poważnym rozmówcą w tych sprawach.

Mamy do czynienia z rozpadem świata, jaki znaliśmy

Po pierwsze, nie będzie to zaskoczenie dla nikogo, kto obserwuje wnikliwie, co dzieje się dziś w Europie i na świecie, mamy do czynienia w jakimś sensie z rozpadem świata. Rozpadem świata politycznego, jaki znaliśmy przez ostatnie dziesięciolecia.

Mamy do czynienia ze swoistym geopolitycznym przesunięciem tektonicznym, takim geopolitycznym trzęsieniem ziemi.

Po pierwsze, UE jest w trakcie nabywania zupełnie nowego dla siebie doświadczenia. Przez dziesięciolecia, kiedy mówiono o granicach UE i terytorium UE, mówiono o tym głównie w kontekście rozszerzania UE.

Po raz pierwszy w naszych dziejach UE zmniejsza się, a nie poszerza.

Temat granic UE stał się tematem gorącym głównie ze względu na kryzys migracyjny, ale politycznie rzecz biorąc to, co jest najbardziej taką dobitną ilustracją tego geopolitycznego trzęsienia ziemi, to oczywiście brexit i wielki znak zapytania nad przyszłością UE jako takiej.

Jesteśmy świadkami spekulacji, nie mówię tutaj tylko o komentatorach czy o zwykłych, prywatnych rozmowach ludzi zainteresowanych polityków, ale mówię także o najważniejszych politykach w wymiarze globalnym, bo oni też uczestniczą w tych spekulacja: kto będzie następny i czy UE przetrwa najbliższe dziesięciolecia.

Czy Brexit jest incydentem w jej historii, czy początkiem pewnego trendu.

Tuż po decyzji o brexicie załamała się de facto taka pozytywna narracja, jeśli chodzi o rozszerzanie Unii Europejskiej. Negatywna decyzja wobec państw bałkańskich na ostatnim szczycie, który miałem przyjemność jeszcze prowadzić, przy twardej postawie niektórych państw członkowskich, Francji, Holandii, Danii, ta decyzja o odmowie rozpoczęcia rozmów na temat rozszerzenia z północną Macedonią i Albanią, była kolejnym sygnałem, że coś w tym takim pozytywnym impecie związanym nie tylko z wielkością UE, ale także z istotą UE, z atrakcyjnością tego, co UE ze sobą niesie, że coś się załamuje.

I to także jest pytanie, tym bardziej, że kolejka tych, którzy czekają na takie rozmowy, jest wciąż całkiem długa, to jest także pytanie, czy mamy do czynienia z incydentem, czy uda się ten ewidentny błąd polityczny, bo tak to oceniam naprawić.

Tak naprawdę jesteśmy dzisiaj w momencie przełomowym, takiego przesilenia w te lub wewte. Jednak ja generalnie nie wierzę, i wszystkim, szczególnie młodszym ode mnie, też radzę, aby nie wierzyli w to, że w polityce, ale też w życiu każdego z was, zdarzają się rzeczy kompletnie nieodwoływane, nieodwracalne.

Rzeczy stają się nieodwracalne, gdy ludzie zaczynają tak myśleć

Tak naprawdę, szczególnie jeśli chodzi o politykę, rzeczy stają się nieodwracalne wtedy, kiedy ludzie zaczynają tak myśleć. Czy to dotyczy wyborów w Polsce, czy przyszłości UE, standardów, rządów prawa.

Jakiegokolwiek tematu państwo dotkniecie, który jest tematem gorącym z punktu widzenia polskiego obserwatora polityki, to możecie paść ofiarą tego złudzenia, że stało się coś, co jest absolutnie nieodwracalne.

A ja - też z racji pewnej wiedzy historycznej - wiem, że w polityce rzeczy stawały się nieodwracalne głównie dlatego, że ludzie zaczęli tak sądzić.

Jeśli zatem dzisiaj jesteście świadkami czegoś, co was irytuje, dręczy, wpędza w polityczną depresję (ja czasami w taki nastrój wpadam, nie ukrywam), to jedna rzecz wydaje mi się szczególnie ważna, żebyście państwo nie uznali, że nic już od was nie zależy.

Bo wciąż, szczególnie właśnie w tym momencie, kiedy te szale przechylają się raz w jedną, raz w drugą stronę, ciągle wszystko od was zależy, nie tylko trochę, ale wszystko od was zależy.

Dla Trumpa UE jest wyzwaniem gorszym od Chin

Czy ten wstrząs geopolityczny to tylko kryzys jedności i całości UE? Oczywiście nie. Tak naprawdę, coś, co budzi - przynajmniej jeśli chodzi o mnie - jeszcze większy niepokój, i co chyba ma też bardziej spektakularne formy ze względu na głównego aktora tej sprawy, to kryzys relacji transatlantyckich między UE a Stanami Zjednoczonymi.

Kiedy mówię o tym aktorze tak przykuwającym uwagę, oczywiście mam na myśli Donalda Trumpa. Pamiętam moje ostatnie spotkanie i ostatnią rozmowę z nim w czasie szczytu G7 we francuskim Biarritz, późnym latem ubiegłego roku, kiedy rozmawiając o pewnym wyzwaniu, a nawet zagrożeniach w niektórych dziedzinach życia, jakie niesie za sobą rosnąca potęga Chin,

prezydent Trump patrząc na nas, na tą europejską część stołu, powiedział właściwie coś, co często powtarza publicznie: Chiny są dla nas wyzwaniem największym, ale tak naprawdę UE jest jeszcze czymś o wiele gorszym niż Chiny.

I mówił o tym z przekonaniem, patrząc nam prosto w oczy. Można był wzruszyć ramionami, biorąc pod uwagę dość powszechnie znaną ekstrawagancję, przede wszystkim w komunikacji publicznej, prezydenta Trumpa, ale tak naprawdę nie ma się z czego śmiać i nie ma się co pocieszać.

Ponieważ nie był to eksces, tylko raczej ilustracja bardzo konsekwentnego podejścia ze strony nowej, nowej w sensie sposobu myślenia, administracji prezydenta Trumpa wobec Europy.

To oznacza, że pod wielkim znakiem zapytania stoi przyszłość czegoś właściwie ważniejszego - też z naszego punktu widzenia, a więc przyszłość całej wspólnoty, politycznej wspólnoty Zachodu.

I nie mówię tutaj o Zachodzie w sensie geograficznym oczywiście, bo w tym politycznym Zachodzie pomieścimy też Australię, Nową Zelandię, Japonię, Koreę Południową, ale osią tego politycznego Zachodu jest oczywiście, był i jest, Atlantyk i relacje pomiędzy Europą i Stanami Zjednoczonymi.

Ma oczywiście rację prezydent Trump, wskazując na Chiny, jako największe wyzwanie polityczne, cywilizacyjne, no, daj Bóg, nigdy militarne, z punktu widzenia świata Zachodu.

Ale świadomość tego, że dzisiaj przeżywamy coś, co ktoś nazwał pułapką Tukidydesa, czyli ten moment, w którym największe imperium, dotychczas właściwie bezkonkurencyjne, a więc Stany Zjednoczone nagle staje przed wyzwaniem potęgi, która zaczyna w niektórych przestrzeniach być przeważającą w wymiarze globalnym.

Kiedy dochodzi do tego momentu, kiedy ten stary dominator jest jeszcze pierwszą niekwestionowaną siłą, ale w powietrzu już czuć ten zapach prochu, już czuć, że jest ktoś, kto jest nie tylko w stanie, ale jest też emocjonalnie i mentalnie gotów stawić wyzwanie dotychczas dominującej sile. I to oczywiście są dzisiaj Chiny.

Chiny nie wróg, ale wyzwanie

Jeśli bez niepotrzebnego lęku i bez niepotrzebnej agresji spojrzymy na Chiny jak na wyzwanie, nie jak na wroga, czy przeciwnika, ale jak na obiektywne wyzwanie, to wszystkie miary: gospodarcze, demograficzne, potencjału także militarnego, wszystkie te miary będą kazały nam myśleć o nas w kategorii my wspólnota, wyłącznie wtedy, kiedy będziemy mówili o całym politycznym Zachodzie.

Żadne państwo europejskie, pewnie znacie państwo to powiedzenie, nie jest dzisiaj dużym państwem w kontekście geopolityki globalnej, tylko niektóre państwa jeszcze o tym nie wiedzą.

Tak naprawdę tą największą stawką z punktu widzenia Polaków i Europejczyków dzisiaj jest zarówno utrzymanie UE jako całości i utrzymanie trwałych i dobrych relacji mimo prezydentury Donalda Trumpa między Europą a Stanami Zjednoczonymi.

Bo inaczej w tej niepewnej i bardzo trudnej do zdefiniowania przyszłości, na pewno pełnej niespodzianek, nie będziemy w stanie konkurować w sensie militarnym z Rosją, a w każdym pozostałym wymiarze z Chinami, jeśli damy się w jakikolwiek sposób podzielić.

Ostatnia konferencja w sprawie bezpieczeństwa, która miała miejsce tradycyjnie w Monachium, przebiegała pod takim przewrotnym hasłem, neologizmem angielskim „Westlestness”, co można jakoś nieudolnie przetłumaczyć jako niezachodniość, bezzachodniość.

Nie stoimy wobec upadku Zachodu

To jest jakby konsekwencja myślenia, które ma swoją tradycję w Europie, tego myślenia bardzo pesymistycznego o upadku Zachodu. Ci wszyscy, którzy jeszcze czytają książki, którzy nie przenieśli się jeszcze tak do końca do przestrzeni wirtualnej, mają na pewno na półkach niejedną pozycję, która wieściła koniec Zachodu.

Moim zdaniem, nie ma takiej determinanty obiektywnej, nie ma takiego wyroku dziejowego, który kazałby nam myśleć w taki fatalistyczny sposób, że rzeczywiście stoimy wobec tego najbardziej dramatycznego wyzwania, jakim byłby upadek zachodniej cywilizacji politycznej.

Ale nie ulega wątpliwości, że jeśli nie znajdzie się polityczna równowaga dla tych wszystkich, którzy czy to w Wielkiej Brytanii organizując brexit, czy dzisiaj w Stanach Zjednoczonych kwestionując istotę współpracy świata zachodniego, a więc przede wszystkim dobre relacje Europy i Stanów Zjednoczonych, jeśli nie zbudujemy witalnej i głęboko wierzącej w swoje przekonania równowagi politycznej, to ten dramat może się zdarzyć.

Tak naprawdę, mamy pewne atuty w ręku, ale to nie oznacza, że mamy zagwarantowane przetrwanie świata zachodniego wobec tych wyzwań, jakie przed nami stawiają przede wszystkim Chiny.

Miałem okazję rozmawiać też w ostatnich dniach z przywódcami państw, które nas na co dzień nie interesują, np. Cypru i Grecji w sprawie konfliktu na Morzu Śródziemnym.

Ja chciałbym, żebyśmy cały czas pamiętali tutaj w Polsce, w Białymstoku, w Warszawie, gdziekolwiek nie rozmawiamy o polskich sprawach, że wokół nas dzieją się rzeczy i każda z tych spraw może stać się konfliktem, czy kłopotem, który tak czy inaczej będzie dotykał także naszego codziennego życia.

Prowincjonalizm jest zabójczy

To jest w ogóle postulat, od którego zacząłem nasze spotkanie, żeby szerzej niż kiedykolwiek wcześniej otworzyć się na to, co dzieje się wokół nas w Europie i na świecie.

Prowincjonalizm, jeśli zatriumfuje w polskiej polityce, będzie dla nas zabójczy.

Nie tylko intelektualnie, ale także politycznie. Bo w dzisiejszym świecie, czy się chce być w Unii, czy chce się wystąpić z Unii, czy jest się członkiem pełnoprawnym jakiejś organizacji, czy jest się outsiderem, tak czy inaczej jest się zależnym od tysięcy skrzyżowań różnych interesów, różnych emocji, różnych zdarzeń w wymiarze globalnym.

I dlatego otwarcie i takie myślenie wspólnotowe wydaje mi się warunkiem przetrwania w tej czekającej nas, tak czy inaczej, cywilizacyjnej konfrontacji w wymiarze tutaj, regionalnym, ale też oczywiście w wymiarze globalnym.

Polexit? Obawiam się pochodu lunatyków

Tak na marginesie, chciałbym też państwa uspokoić, bo dużo się dyskutuje na temat ewentualnego polexitu, że ten trend rozpadu, ta entropia, to, co tak czujemy, że wokół nas zaczyna się dziać, że może też stać się sceną dla Polski i dla tych w Polsce, którzy myślą, deklarują - ciszej lub głośniej - wolę opuszczenia UE (to zresztą ciągle w Polsce jest raczej margines), tak jak już wiele razy wspominałem, ja

nie sądzę, aby w przewidywalnej przyszłości ktoś odważył się publicznie zadeklarować, jako polityczny projekt, jako polityczny program, wyprowadzenie Polski z UE.

Ja się obawiam czegoś dużo w jakimś sensie poważniejszego, obawiam się, że będziemy zachowywali się trochę, jak dzieci, które nie czują się odpowiedzialne za całość, za całą rodzinę, i które będą uczestniczyły w takim pochodzie lunatyków.

W europejskiej historii takie lunatykowanie miało nieraz miejsce i kończyło się z reguły katastrofą, czy tragedią.

I to, o czym dzisiaj powinniśmy przede wszystkim pamiętać, to o tym, aby Polska nie stanęła w takim pochodzie lunatyków, ludzi, którzy co prawda nie chcą wyjść z UE, nie chcą rozbicia UE, ale mniej, czy bardziej nieświadomie robią wszystko żeby do osłabienia, a w konsekwencji upadku UE doszło.

Bo UE jest wielkim wysiłkiem na co dzień, wszystkich jej uczestników. Bez pozytywnego napięcia i codziennego wysiłku, to jest trochę tak, jak z demokracją, z wolnością, z uprawianiem ogrodu, utrzymywaniem porządku w mieszkaniu, to nie jest tak, że raz się coś zrobi i można to zostawić.

To, czy UE przetrwa, zależy, moim zdaniem, w mniejszym stopniu od działań i zachowań tych najbardziej agresywnie antyunijnych sił politycznych i polityków, a w dużo większym stopniu zależy od tego, czy ci, którzy chcą być w Unii, ale nic nie robią, aby tak było, milczą, udają, że nie widzą zagrożeń.

To właśnie od nich będzie zależało, czy UE i nasza silna pozycja w UE przetrwają.

Najgorszą odpowiedzią jest sympatyzowanie tendencjom odśrodkowym

Najgorszą odpowiedzią na te wyzwania, w których zmieniły się na niekorzyść relacje w świecie Zachodu, z brexitem, z nową polityką Trumpa wobec Europy i z tą narastającą potęgą Chin -

najgorszą odpowiedzią, a ona jest obecna w polskiej polityce, dzisiaj w tej oficjalnej, polskiej polityce, jest sympatyzowanie i kibicowanie tym trendom odśrodkowym.

Niektórzy nazywają to nowym koncertem mocarstw, tym odejściem od ładu międzynarodowego, w którym pewne regulacje, przepisy, zasady obowiązują nie tylko małych, ale też dużych.

Ja nie jestem w stanie tego zrozumieć, jeśli pojawiają się na scenie polscy politycy, a przecież każdy ma jakąś elementarną wiedzę historyczną i powinien wiedzieć, że

kiedy powstaje taka atmosfera globalnie, czy w Europie, aby o decyzjach politycznych rozstrzygała wyłącznie siła, a nie zasady, które najsilniejszych ograniczają, to największą cenę płacą właśnie takie państwa, jak Polska i takie narody, jak Polacy.

My nie zmieniliśmy także poprzez wejście do UE, nie zmieniliśmy i nigdy nie zmienimy naszego położenia geograficznego. Będziemy zawsze dokładnie w tym miejscu, które jest szansą i które raz na jakiś czas staje się też zagrożeniem.

To, co jest sytuacją unikatową w pozytywnym sensie tego słowa, to jest

istnienie UE, które to położenie między Rosją a Niemcami zamieniło w jakimś sensie, oczywiście politycznym a nie geograficznym, na pozycję między Rosją a UE.

Gdzie tak naprawdę po raz pierwszy w historii nasz zachodni sąsiad, Niemcy, postanowili - i muszę powiedzieć, że przestrzegają to wyjątkowo konsekwentnie póki co - że będą ograniczali swoją siłę poprzez przyjęcie wspólnie ustalonych reguł i ograniczeń.

Polska na pewno na wstawaniu z kolan nie zyska

To jest w ogóle pytanie o cały XXI wiek w polityce: czy my uznamy - i to jest pytanie ważne czy z liberalnego punktu widzenia, czy z chrześcijańskiego w sensie politycznym punkcie widzenia - czy jesteśmy gotowi kontynuować tę wyjątkową, obecną de facto tylko w Europie, ideę, że buduje się pewien ustrój polityczny i pewien ład międzynarodowy, gdzie naturę zastępuje kultura w polityce.

Polityka wtedy, kiedy dominuje w niej natura, każe wszystkim, którzy są silni wykorzystywać swoją siłę przeciwko tym, którzy są słabsi. To jest tak naprawdę pewnie najbardziej naturalna definicja polityki, jak wykorzystać swoje atuty i swoje przewagi, i jak je wykorzystać przeciwko temu, kogo mogę pokonać, kto jest ode mnie słabszy.

Polityczny fenomen Unii i polityczny fenomen liberalnej demokracji polega na tym, że ktoś, kiedyś umówił się, że ta zbiorowość, którą nazywamy Europą, w sensie politycznym, ale do niej należy właśnie cały ten cywilizowany politycznie świat Zachodu, że przyjmiemy na siebie pewne ograniczenia, reguły i

gdzie pierwszym zadaniem silniejszego jest pomóc słabszemu, a nie wykorzystać swoją siłę przeciwko niemu.

W Polsce pojawiają się dzisiaj siły polityczne i politycy, ale też w Europie, które chcą zrobić wszystko, żeby ta zasada stała się zasadą nieważną, żeby polityka znowu stała się swobodną, niczym nie ograniczoną grą sił, żeby polityka stała się tym, czym była choćby w latach 30. ubiegłego wieku, nie tylko w Europie, a więc sztuką rozpoznania i wskazania wroga, a następnie pokonania wroga.

Jeśli ulegniemy temu złudzeniu, które ma w różnych językach sformułowane różne hasła, to może być "Ameryka first", to może być "take back control" w wypadku brexitu, to może być nasze "wstawanie z kolan" (a nie ma dzisiaj już takiego miejsca w Europie, czy generalnie świecie Zachodu, gdzie nie pojawiałby się jakaś siła polityczna z takim właśnie pomysłem "teraz jest nasz czas, teraz będziemy się organizowali jako wspólnota nie na rzecz szerszej wspólnoty, tylko przeciwko komuś, za wszelką cenę"), to Polska na pewno nie jest tym krajem, i Polacy nie są tym narodem, które na tym skorzystają.

Prędzej czy później za takim myśleniem czai się dramat, a czasami katastrofa.

I dlatego to [jest] wyzwanie dzisiaj, aby i rządzącym i tym, którzy przyzwalają rządzącym na zbyt wiele, żebyśmy wszyscy, którzy wierzymy w sens tej tak zwanej liberalnej demokracji, żebyśmy uświadamiali, że nasza przyszłość jako wspólnoty, też jako wspólnoty narodowej, zależy głównie od tego, czy uda nam się utrzymać i w Polsce i w UE zasadę solidarności, nie jako hasła tylko praktykę, solidarności, a więc takiej zasady politycznej, w której organizujemy się po to, żeby jeden drugiemu pomagał, a nie żeby jeden drugiego wykorzystywał.

Rewolucja cyfrowa i prawa człowieka

To, co jest nowe i stanowi coraz większe wyzwanie, to nie tylko pęknięcia w tej dotychczasowej strukturze geopolitycznej, ale to także wielkie wyzwanie technologiczne.

W tym samym Monachium komisarz Thierry Breton, który jest odpowiedzialny m.in. za agendę cyfrową w UE, miał bardzo ciekawy wykład i on powinien nam uświadomić, jak blisko siebie i to na tysiące różnych sposobów są wyzwania technologiczne, głównie związane z kolejnymi etapami rewolucji cyfrowej, a polityka, prawa obywatele i rządy prawa.

Ta dyskusja także ma związek z tym wyzwaniem, jakie stanowią Chiny, które po raz pierwszy udowodniły, że mogą być przygniatającą potęgą nie tylko w sensie demograficznym, ale także gospodarczym, a co jest największym zaskoczeniem naszych czasów, także technologicznym.

Dlatego dzisiaj dyskusja o technologii 5G, o sztucznej inteligencji, nabiera takiego kluczowego znaczenia. Nie ma powodu, dokładnie tak, jak w geopolityce także i tutaj, nie ma powodu do załamywania rąk. Nie ma powodu, żebyśmy powiedzieli: Europa, czy świat Zachodu przegrał definitywnie tę konfrontację.

Rzeczywiście, Chiny dzisiaj w niektórych dziedzinach przodują. Jeśli mówimy o fenomenie sztucznej inteligencji i tzw. big data, wynikającej z nowych technologii, nowych możliwości, szans i zagrożeń, to Chiny w niektórych przestrzeniach wyprzedziły resztę świata.

Ale mało kto wie, że w tym, co nazywamy 5G, blisko 50 proc. wszystkich patentów na świecie to są patenty europejskie. Tylko 30 proc. to patenty chińskie, 14 proc. patenty amerykańskie.

Ja nie jestem ekspertem, nie jestem informatykiem, ale nie ulega wątpliwości, że to co rozegra się w światowej, w europejskiej, także polskiej polityce, będzie w decydującym stopniu rozgrywało się w tych przestrzeniach, które z trudem, szczególnie moje pokolenie, ogarnia w ogóle ich sens, znaczenie.

I kiedy dzisiaj jesteśmy świadkami sporu między Stanami Zjednoczonymi, Chinami, Europa także w nim aktywnie uczestniczy, głównie dotyczącym 5G, obecności Huawei w Stanach czy w Europie, to nie mówimy o biznesie, o konflikcie biznesowym, kto więcej na tym zarobi.

Mówimy tak naprawdę o tym, kto będzie umiejętnie kontrolował coś, co dopiero powstaje, czyli sztuczna inteligencja w masowym użyciu, która może pomagać, ale może też np. kontrolować prawie każdą przestrzeń, w której człowiek jest aktywny.

5G to nie jest 4G plus, to nie jest tylko szybszy przesył danych, 5G to jest rewolucja, jeśli chodzi o przesył, ale też gromadzenie.

5G będzie wiązało się także z o wiele szybszym przetwarzaniem danych, za chwilę wejdą kwantowe akceleratory, później będzie kwantowa rewolucja w komputerach.

Mówię o tym tylko dlatego, żebyśmy sobie uświadomili, że już dzisiaj polityka ze wszystkimi jej aspektami i gospodarka, i zarządzanie, co najryzykowniejsze, także zarządzanie naszymi emocjami i wyobraźnią, przenosi się do tego świata, w którym większe znaczenie niż, przynajmniej pozornie, większe znaczenie niż człowiek, będzie odgrywała tzw. inteligentna aplikacja, która będzie gromadziła dane, wytwarzała dane, sterowała naszym codziennym życiem, ale będzie mogła także poprzez gromadzenie, przesył, przetwarzanie danych, sterować naszymi emocjami i naszą wyobraźnią.

To może być narracja bezlitosnego manipulatora

Już dzisiaj mówi się, że w dużej mierze stajemy się pokoleniem Netflixu, internetu, gier, seriali, etc. Pięknie mówiła o tym Olga Tokarczuk w swoim wystąpieniu, kiedy odbierała Nagrodę Nobla. I wszyscy chyba

odczuwamy podobną obawę, że ta nowa narracja, która będzie powstawała właśnie w tej przestrzeni, przestrzeni, która może być przestrzenią poza wszelką kontrolą, to nie będzie narracja czułego narratora. To może być narracja bezlitosnego manipulatora.

Problem polega na tym, że - znamy też przecież z historii - nie trzeba być ani etycznie dojrzałym, nie trzeba być jakoś szczególnie mądrym, żeby być niezwykle sprawnym, jeśli chodzi o manipulację, kłamstwo, granie na emocjach.

Metoda na wnuczka to nie jest metoda, która wymaga geniuszu, żeby ją uprawiać, ale zobaczcie państwo, jak ona nieustannie działa. Manipulowanie ludźmi jest dość proste.

Dzisiaj mamy do czynienia z narzędziami, one właściwie powstają na naszych oczach, które mogą stać się narzędziami manipulującymi naszą wyobraźnią i naszymi emocjami w sposób, którego nawet nie jesteśmy w stanie sobie dzisiaj wyobrazić.

Są dwa modele. O tych modelach mówimy z coraz większym niepokojem, model chiński, w którym sztuczna inteligencja i ten coraz szybszy proces przetwarzania danych, daje możliwość pełnej kontroli nie tylko nad zachowaniami obywateli, nie tylko nad tym, co robią.

Właściwie już dzisiaj ta kontrola jest kontrolą prewencyjną, jest właściwie planowaniem. Naprawdę dzisiaj nie tylko w Chinach, ale w Chinach tego typu przykładów jest dzisiaj najwięcej, dzisiaj państwo, jeśli mówimy o takim modelu państwowym, jak chiński, dzięki sztucznej inteligencji i różnym technologiom cyfrowym, jest w stanie nie tylko kontrolować obywatela, sprawdzać, co robi, ale coraz intensywniej programować, planować za niego, skłaniać go do poszczególnych czynności czy zachowań.

Na Zachodzie mamy inny model, który wcale nie jest dużo bezpieczniejszy. Mamy „GAFA”, to jest Google, Apple, Facebook i Amazon, ale oczywiście to są tylko przykładowe nazwy tych, którzy jeszcze w sposób jakoś rozproszony, to nie jest struktura poddana władzy autokratycznej, to nie jest struktura poddana władzy jednego państwa, ale ona także może sterować naszymi emocjami, naszą wyobraźnią, na przykład ze względów biznesowych.

Zresztą i Brexit, i ostatnie wybory w Stanach Zjednoczonych pokazały, że te wielkie, prywatne molochy ze względów np. biznesowych, ale czasami też ideowych, są w stanie dostarczać pewnych narzędzi i to na skalę niewyobrażalną do tej pory, także politykom i władzy politycznej.

Model biznesowy nie jest bezpieczniejszy od chińskiego

Mówiąc krótko, właściwie nie można dzisiaj z całą pewnością powiedzieć, że z punktu widzenia przyszłości ludzkości model biznesowy, trochę bardziej rozproszony, używania tej wielkiej ilości danych, czy w gospodarcze, czy w polityce. jest wyraźnie bezpieczniejszy od tego chińskiego.

Jedno wydaje się pewne, i to chciałbym z całą mocą podkreślić, że człowiek, który nie będzie rozumiał tego, co się dzieje wokół niego, który nie będzie w stanie zrozumieć nawet elementarnych informacji, elementarnych zasad działania tego ciągle zmieniającego się systemu, będzie wobec niego też emocjonalnie, intelektualnie bezradny. Będzie łatwym obiektem manipulacji.

Stracimy to, co - przynajmniej niektórzy z nas tak sobie cenią - czyli własne wolności i rządy prawa, jeśli nie uczynimy ich tak samo nowoczesnymi, adekwatnymi do tego, co dzieje się w dziedzinie technologii.

My potrzebujemy dzisiaj rządów prawa i wolności obywatelskich, nie z osiemnasto- czy dziewiętnastowiecznych książek filozofów, ale takich, które są w stanie odpowiedzieć na wyzwania zupełnie nie do przewidzenia sto czy dwieście lat temu.

Bez kontroli, bez regulacji tej przestrzeni, a skala zmian jest ogromna, wystarczy powiedzieć to, co przytoczył Thierry Breton w Monachium, w ciągu najbliższych 18 miesięcy ludzkość wytworzy i zgromadzi taką ilość danych, jaką do tej pory przez całe swoje istnienie.

To daje wyobrażenie, w jakim momencie się znaleźliśmy. A oprócz tego powstają czy to firmy prywatne, czy państwa, które są w stanie wykorzystać to w zarządzaniu społecznym, czy gospodarczym, ale czasami chcą to wykorzystać nie na rzecz człowieka, jego praw i wolności, ale przeciw człowiekowi, albo przeciw innemu państwu. My wobec tego nie możemy być bezradni.

Kiedy słuchałem wykładu Thierry Bretona o wyzwaniach, dość optymistycznego, on potwierdzał, że Europa nie stoi na straconej pozycji, że

Europa to jest to miejsce, być może jedyne miejsce, gdzie można będzie zmusić algorytmy do przestrzegania prawa i praw obywatelskich.

Że te sprytne anteny gromadzące i emitujące decyzje, gromadzące dane, przetwarzające dane będziemy umieli tu w Europie zmusić poprzez regulacje i przez własną kontrolę, aby nie zostały użyte przeciwko człowiekowi i naszym wolnościom.

W Monachium ci najwięksi na świecie dyskutowali o algorytmach, o nowych zbiorach danych, o epoce postcloud, czyli tej po-chmurowej, a w tym czasie mój kolega wysyła mi informację, jak wygląda debata i istota polityki dzisiaj w Warszawie.

Można by się śmiać, mówię o tym ostatnim zamieszaniu, o tej wojnie domowej na górze, czy jak niektórzy złośliwie mówią wojnie gangów, i ta notka brzmi tak: Człowiek roku „Gazety Polskiej”, 2007 r., aresztował człowieka roku „Gazety Polskiej” z 2009 r. na zlecenie człowieka roku „Gazety Polskiej” z 2015 i 2019 r., a premierem w tym czasie, który to kontroluje, jest człowiek roku „Gazety Polskiej” z 2016, 17 i 18 roku.

No i kolega mówi mi, że nie trzeba chyba dodawać, że ten kto aresztował, został ułaskawiony wcześniej, zanim aresztował nikogo innego, jak człowieka roku klubów „Gazety Polskiej” z roku 2015.

Ja o tym mówię, ja też, ja się mało nie popłakałem ze śmiechu, no bo to, ale tak naprawdę dokładnie też w tych samych dniach np. wiceminister sprawiedliwości, wiceminister sprawiedliwości w naszym kraju pozwolił sobie na publiczną uwagę, że pobicie pani sędzi w czasie rozprawy przez podsądnego, uzbrojonego w nóż jest, no jaki problem, nóż był mały według wiceministra sprawiedliwości, lekarza nie trzeba było wołać, bo pobito nie tak mocno.

Właściwie no, nie wiem, scena, jak zamaskowani funkcjonariusze CBA chcą wejść do domu prezesa NIK, nie mogą bramy otworzyć, walczą z tą bramą pięć minut, to wszystko można powiedzieć jest wesołe, ja jestem z pokolenia, które oglądało Różową Panterę, Gang Olsena, okej, można się, no właściwie czasami tylko można się śmiać, żeby nie zwariować.

Polską rządzą laureaci "Gazety Polskiej"

Ale my rozmawiamy o naszej ojczyźnie, gdzie rządzą ludzie, no głównie laureaci „Gazety Polskiej” i klubów „Gazety Polskiej”, którzy od dłuższego czasu nic innego nie robią, tylko starają się siebie nawzajem albo zaaresztować, albo oskarżyć, i którzy - obawiam się, choć wolę się ugryźć w język, chociaż słowo ugryźć zdaje się też ma już polityczne konotacje, i tu też powinienem uważać, ale...

Mówię o tym, bo moglibyście państwo powiedzieć, że to kompletnie nie pasuje do oficjalnego tematu wykładu, ale kłopot polega na tym, że dzisiejsza władza, że oni wszyscy tam zajmują się dokładnie tym, co przed chwilą powiedziałem.

I to w czasie, w którym obok, w najbliższym sąsiedztwie i w dalekim, potężniejącym sąsiedztwie, setki i tysiące ludzi, także w polityce, także w samym centrum władzy, pracują nad tym, aby w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy, nie kilkunastu lat, wykorzystać dane, których będzie więcej niż ludzkość wypracowała do tej pory, jak je wykorzystać w procesie zarządzania człowiekiem i państwem.

To ma też bardzo praktyczny wymiar. Jeśli władza jest tak bardzo archaiczna, bo ja państwu powiem, ja mam swoje oczywiście poglądy, ja wiem dlaczego od zawsze nie lubię tych, którzy dzisiaj rządzą w Polsce, i uważam, że mam dobre powody, żeby ich szczerze nie znosić, ale przecież nie chodzi o moje emocje, chodzi o interes Polski.

Chcą nam zafundować ucieczkę do przeszłości

Na pewno w interesie Polski nie jest to, aby elity rządzące, które mają też za pomocników bardzo ważne, jedne z najważniejszych instytucji życia publicznego w Polsce, aby zaproponowały nam wszystkim ucieczkę do przeszłości, a więc te takie nacjonalistyczne rojenia.

Ten antyoświeceniowy nurt, albo antyszczepionkowcy, a niektórzy wierzą, że Ziemia jest płaska, wszędzie tam, gdzie to jest jakaś ekstrawagancja, jakiś margines okej, można jakoś, ale u nas stało się to nurtem głównym.

Ja patrzę na posłów, na ministrów, na premierów i myślę sobie, rzeczywiście, to jest ich żywioł,

to jest ich pragnienie, żeby właściwie cofnąć Polaków i Polskę do miejsca, i do świata i do czasów, które oni ogarniają, na tym polega problem.

A ja chciałbym żyć w Polsce, która jest jakoś trochę większa, nowocześniejsza, bardziej zwrócona w stronę przyszłości, no bardziej niż np. Jarosław Kaczyński.

Wymieniam jego nazwisko, ponieważ to on wielokrotnie podkreślał rolę tradycji, zatrzymania tego ze złymi i dobrymi skutkami postępu. Mówię o nim także dlatego, bo go bardzo dobrze poznałem.

Ale prawdziwy kłopot polega na tym, że to, co dzisiaj stało się tą oficjalną ideologią rządzących Polską, stało się tak atrakcyjne dla wielu milionów ludzi, i to jest zrozumiałe.

Świat wokół nas zmienia się, czy to jest geopolityka, czy to jest technologia, zmienia się w taki sposób, że ta próba ucieczki w swojskość, w tradycje, jest zupełnie naturalnym mechanizmem obronnym.

Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy władza organizuje całą swoją filozofię, cały swój system działania właśnie wokół tej idei, odwrócenia się plecami do teraźniejszości i przyszłości, no bo jej władza nie ogarnia, i zaproponowanie zbiorowej, ogólnonarodowej wycieczki czy powrotu do przeszłości, do mitu, a nie do wiedzy.

Ignorancja ułatwia użycie technologii przeciw ludziom

Raport czytelnictwa w Polsce jest, jak wiecie, co roku publikowany, jest dość ponury, Polska nie jest tu wyjątkiem, chociaż rzeczywiście u nas jest chyba pod tym względem bardzo źle, prawie 65 proc. Polaków nie przeczytało w roku 2019 ani jednej książki.

Wiadomo że bardzo dużo ludzi, szczególnie młodych przenosi się definitywnie jakby do przestrzeni wirtualnej, gdzie niekoniecznie źródłem wiedzy czy pozytywnych emocji, musi być książka, może być coś innego.

Problem polega na tym, że jeśli te 65 proc. ludzi decyduje się na kompletny brak kontaktu z książką, to w całości jest oddany jakby do dyspozycji właśnie w tej przestrzeni, w której obok treści dobrych są treści złe.

To wszystko, o czym przed chwilą mówiłem, rewolucja technologiczna, te nowoczesne narzędzia, to, co każdego dnia powstaje, może być użyte w dobrej sprawie i w złej sprawie.

Mamy radiologię i bombę atomową, a źródłem były te same wynalazki i te same naukowe dokonania. To jest banał, wiadomo, że można wszystko, co jest w naszej dyspozycji, co nam daje nasza myśl, Pan Bóg, w zależności od tego w co, kto wierzy, to wszystko możemy obrócić w dobrą i złą stronę.

Problem dzisiaj polega na tym, że do władzy coraz częściej dochodzą ludzie, którzy chcą robić rzeczy złe, że upadają zasady i ograniczenia, takie tradycje, jak rządy prawa, czy liberalna demokracja, które nakładały im pancerz i minimalizowały ryzyko zła. I że przedmiotem ich manipulacji i złej woli są ludzie bardzo często bezradni, bo często źle wykształceni i poddani dyktatowi tego, co można znaleźć dzisiaj choćby w internecie, czy w produkcji filmowej.

Mówię o tym też jako ojciec i dziadek, ja sobie nagle uświadomiłem, że te wszystkie prognozy futurystyczne, no okej, pamiętacie, znaczy nie pamiętacie, nikt nie pamięta z tu obecnych, ale niektórzy zasłyszeli na pewno, to był 1938 r., kiedy audycja radiowa Orsona Wellesa na podstawie „Wojny światów” doprowadziła do paniki .

Nawet jeśli opowieści o tym są przesadzone, ale jednak takie zdarzenie miało miejsce i było dość masywne. Wyobraźcie sobie, co przy dzisiejszych narzędziach można zrobić z umysłami i emocjami ludzi, jeśli za sterami tego systemu nie będzie siedział pisarz, czy producent radiowy, tylko autokrata, polityk, który będzie chciał z tego zrobić zły użytek.

Osuwamy się na peryferia polityki i refleksji nad światem

Dlatego o tym mówię o tym tak dużo, ponieważ widzę, jak my każdego dnia, każdego miesiąca, obsuwamy się na peryferie, nie tylko polityki europejskiej, światowej na własne życzenie, ale też na peryferia głębszej refleksji nad tym, co oznacza rozwój technologii i ten pęd świata w nie zawsze znaną stronę przy tym archaicznym, pasywnym, bezrefleksyjnym sposobie sprawowania władzy, władzy centralnej w Polsce.

I to, co można robić z ludźmi, do czego może służyć technologia, pokazują też takie zdarzenia, choćby ostatnio, jak koronawirus w Chinach. M0żna skutecznie kontrolować zachowania kilkudziesięciu milionów ludzi, izolować ich, choć nie kwestionuję tutaj powodów, dla których to zrobiono. Będzie coraz więcej zdarzeń w naszej rzeczywistości, które będą wymagały umiejętnego korzystania z tego, co daje nam technologia.

To czego dowiedziałem się z mediów publicznych w Polsce w sprawie potencjalnych zagrożeń i przeciwdziałań koronawirusowi w Polsce jest to, że trzeba często myć ręce.

Bardzo chciałbym, razem z państwem, wierzyć w to, że w różnych sprawach, w różnych dziedzinach obronności, polityki międzynarodowej, przeciwdziałanie zagrożeniom takim, choćby jak wirus, żeby rządzili nami ludzie, których wyobraźnia, wiedza i dobra wola są adekwatne do tego, co przed nami, a nie co dawno, dawno temu za nami.

Nie jestem pesymistą, ponieważ tak, jak powiedziałem na początku, nic w polityce nie jest nieodwracalne, dopóki ludzie nie uwierzą w to, że to jest nieodwracalne.

To co złego dzieje się dzisiaj i w Europie, i na świecie, ale także w Polsce jest na pewno odwracalne, pod jednym warunkiem, że ludzie będą wierzyli sami w siebie, że mogą złe trendy i złe sytuacje odwrócić.

I tego bardzo życzę państwu, żebyście zawsze w to wierzyli, niezależnie od swoich poglądów politycznych, że od was coś zależy i że możecie odwrócić coś, co wam nie odpowiada.

I że do tego wymagana jest właściwie tylko odrobina odwagi, odrobina wyobraźni i dobrej woli. Ja wiem, że akurat w Białymstoku czuć to prawie na każdym kroku i dlatego wybrałem też to miejsce, żeby podzielić się refleksją może niezbyt radosną, ale na końcu optymistyczną.

Przepisała z nagrania w TVN24 Wanda Ostrowska

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Na zdjęciu Redakcja OKO.press
Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze