0:00
0:00

0:00

24 maja 2022 r. Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie piosenki „Czerwona Kalina”.

Sprawa ciągnęła się od kwietnia, kiedy Stowarzyszenie Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu (pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów — przyp. OKO.press) złożyło do prokuratury doniesienie na rzekome „gloryfikowanie banderyzmu”. Miało nim być umieszczenie w internecie — na YouTube — nagrania wspólnego wykonania piosenki „Czerwona Kalina” przez młodzieżową grupę teatralną Zamojskiego Domu Kultury i młodzież ukraińską.

„Głęboko rani żyjących świadków historii i ich potomków, w imieniu których działamy” — oświadczył wówczas Janusz Bernach, p.o. przewodniczącego stowarzyszenia.

Autorzy usunęli nagranie piosenki z YouTube oraz z profilu domu kultury na Facebooku.

Sobota

Prawdę Ci Powie

Cykl "SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE" to nowa propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Po miesiącu od tych wydarzeń prokuratura w Hrubieszowie uznała, że „czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego”. Nie jest przy tym w ogóle jasne, jakie przestępstwo mieliby — zdaniem stowarzyszenia — popełnić młodzi ludzie śpiewający „Czerwoną Kalinę”. „Propagowanie banderyzmu” nie jest w Polsce zabronione, podobnie jak śpiewanie ukraińskich pieśni patriotycznych.

Art. 256 par. 1 kodeksu karnego nakłada karę grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2 za „publiczne propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa, lub nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”.

Nie wiadomo, w jaki sposób „Czerwona Kalina” miałaby „propagować ustrój totalitarny” lub „nawoływać do nienawiści” — nawet gdyby była hymnem UPA.

A nie była.

BoomBox i Pink Floyd

Piosenka zyskała ogromną popularność na całym świecie po agresji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. — w dużej mierze dzięki brawurowemu wykonaniu Andrija Chływniuka z zespołu BoomBox.

Na Zachodzie spopularyzował ją sławny zespół Pink Floyd. David Gilmour, członek zespołu, który ma ukraińską synową i wnuki, mówił przy okazji premiery teledysku: „Jak wielu innych, odczuwamy wściekłość i frustrację z powodu podłego aktu inwazji na niezależne, pokojowe, demokratyczne państwo i mordowanie jego mieszkańców przez jedno z największych światowych mocarstw”.

O genezę pieśni OKO.press zapytało prof. Igora Hałagidę, historyka Ukrainy z Uniwersytetu Gdańskiego.

„Sięga ona jeszcze czasów kozackich. Motyw o kalinie, która zostanie podniesiona, pojawia się jeszcze w dumie z XVIII w. Tekst ukazał się drukiem w XIX w. W 1914 r., na początku I wojny światowej, jeden z dyrektorów teatrów wystawiał sztukę o kozacczyźnie. Jej częścią była stara duma — i na użytek tej sztuki przeredagował tekst i dodał do niego muzykę”

— tłumaczy prof. Hałagida.

Kiedy powstawała pieśń, UPA nie było więc nawet w planach.

Czy to prawda?

Piosenka „Czerwona Kalina” to hymn Ukraińskiej Powstańczej Armii, której członkowie i sympatycy odpowiadali za rzeź wołyńską, i jej wykonywanie to gloryfikacja banderyzmu.

Sprawdziliśmy

To nonsens. Pieśń powstała za czasów kozackich i była popularna wśród Strzelców Siczowych w I wojnie światowej

Uważasz inaczej?

Dawna pieśń strzelców

W czasie I wojny światowej pieśń stała się popularna wśród Ukraińskich Strzelców Siczowych. „Był to odpowiednik polskich legionów, formacja wojskowa walcząca po stronie Austro–Węgier. Dała początek ukraińskim siłom zbrojnym w Galicji” — wyjaśnia prof. Hałagida.

Ukraińcy przegrali jednak najpierw wojnę z Polakami w Galicji, a później z Rosją Sowiecką o niepodległość swojego kraju. Pieśń zrosła się wówczas z walką Ukraińców o wolność.

„Do tego stopnia, że powołano nawet legalne wydawnictwo, które się nazywało »Czerwona Kalina«. Wydawało czasopismo pod tym tytułem — które miało dokumentować ukraiński czyn zbrojny” — dodaje prof. Hałagida.

Czy śpiewało ją UPA — organizacja zbrojna ukraińskich nacjonalistów, którzy m.in. wymordowali kilkadziesiąt tysięcy Polaków na Wołyniu w 1943 r.? To możliwe, ale z pewnością nie była hymnem tej organizacji.

Prof. Tomasz Stryjek, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN, specjalista od stosunków polsko-ukraińskich:

„To jest pieśń przywiązana do Ukraińskich Strzelców Siczowych. W II Wojnie na pewno też funkcjonowała. Tak jak polskie piosenki funkcjonowały w czasie wojny. I tyle”.

Prof. Igor Hałagida:

„Piosenka była powszechnie śpiewana. Wiem, że pojawiają się zarzuty, iż była śpiewana przez UPA. Pewnie tak było. Gdzieś w lesie, przy ognisku mogli śpiewać. Po prostu była bardzo popularna. Podobnie, można założyć, że partyzanci AK śpiewali »O, mój rozmarynie« czy inne piosenki wojskowe”.

Powielanie propagandy sowieckiej

Pytani przez OKO.press eksperci nie mają wątpliwości, że oskarżanie „Czerwonej Kaliny” o propagowanie ukraińskiego nacjonalizmu to próba grania na antyukraińskich historycznych emocjach.

Prof. Tomasz Stryjek: „Wydaje mi się, że to pierwsza próba odwrócenia przyjaznych wobec Ukrainy nastrojów po agresji Rosji 24 lutego. W 2014 r. w Polsce wyraźnie postrzegano Majdan przez historyczne skojarzenia. Przywoływano Wołyń oraz postać Bandery. Cokolwiek się dzieje w Ukrainie niezwykłego, mamy skłonność do postrzegania tego przez historyczne okulary: kozackie oraz wołyńskie. Ukrainiec to ten, który jest skłonny do rzezi, jest czernią, wybuchową siłą, która się zrywa i jest niebezpieczna. Polski uprzedzeniowy dyskurs historyczny znajdował swoje wyjaśnienie w dyskursie europejskim, który często przedstawiał Ukraińców jako neonazistów”.

Prof. Hałagida podkreśla, że „wołyniacy” powtarzają argumenty propagandy sowieckiej.

„W czasach sowieckich piosenka była zakazana jako nacjonalistyczna. Odrodzenie jej popularności nastąpiło za Gorbaczowa w latach 80. U schyłku ZSRR stała się już bardzo popularna. Śpiewał ją znany ukraiński kabaret, który podróżował po całym świecie, sam byłem na jego występie w Polsce. Nikt nie miał wtedy jakiś negatywnych skojarzeń”.

Według prof. Stryjka dziś jednak nawet nacjonaliści polscy rzadko kwestionują wysiłek Ukraińców walczących o niepodległość, a próby podsycania historycznych emocji nie udają się.

„To się musiało wyczerpać, bo się nie odnosiło do rzeczywistości ukraińskiej. W ukraińskiej polityce wszystkie ugrupowania, które mogą po symbolikę radykalnego nacjonalizmu sięgać, mają 3-4 proc. w wyborach. Polski dyskurs obaw o to, kto tej symboliki używa, po co i czy aby nie przeciw Polsce, prawie w ogóle nie miał się nijak do rzeczywistości. Nawet dla prawicowego rozumu jest jasne, że to jak kula w płot”.

Pieśni zmieniają sens. "Boże coś Polskę" na cześć cara!

Historycy zwracają także uwagę, że utwory literackie zmieniają z czasem swój sens — i są często wykorzystywane w innym kontekście niż kiedyś. Przypominają przy tym dzieje pieśni „Boże, coś Polskę”.

Oryginalnie została napisana w 1816 r., po powstaniu związanego z Rosją Królestwa Polskiego, na cześć króla — cara Rosji Aleksandra I. Jej refren nawet brzmiał „Naszego króla zachowaj nam Panie!” (Tutaj można przeczytać oryginalny tekst.).

Szybko jednak zarówno słowa, jak i sens pieśni uległ zmianie — i stała się po prostu polską pieśnią patriotyczną. Śpiewano ją powszechnie w momentach narodowych kryzysów — m.in. w czasie „Solidarności” 1980-1981 r.

„Nawet gdyby "Kalina" to był hymn banderowski, to nie ma znaczenia. W czasie wojny stała się pieśnią bohaterów, którzy bronią swojej ojczyzny” — podkreśla prof. Grzegorz Motyka, historyk, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN.

„Jest to po prostu ukraińska pieśń patriotyczna” — mówi prof. Hałagida.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze