0:000:00

0:00

Zbierając informacje do tekstu o Sebastianie Łukaszewiczu, dochowaliśmy staranności dziennikarskiej. To on, mimo próśb i ponagleń, przez cztery dni nie odpowiedział na nasze pytania, choć wiemy, że je dostał. Wiedział, że chcemy napisać, że jako urzędnik złożył fałszywe oświadczenia, bo pytaliśmy go o to wprost. Szczegółowo piszemy o tym niżej - załączając nagrania rozmów z urzędnikami ministerstwa.

Publikując artykuł, realizowaliśmy zapisane w Konstytucji i Prawie prasowym prawo mediów do kontroli organów publicznych. Doradca ministra świadomie zignorował ciążący na przedstawicielach władzy i instytucjach publicznych, obowiązek udzielania mediom informacji o swej działalności.

Nasz artykuł, reakcja Łukaszewicza

W tekście "Misiewicz ministerstwa rolnictwa. Zapomniał, że miał firmę - trzy razy złożył fałszywe oświadczenie" z 27 stycznia 2017 napisaliśmy, że doradca ministra rolnictwa i członek jego gabinetu politycznego Sebastian Łukaszewicz przed objęciem tej funkcji prowadził działalność gospodarczą.

W oświadczeniu, które musiał złożyć w resorcie, w rubryce „informacja o wykonywanej działalności gospodarczej w trzyletnim okresie poprzedzającym dzień, w którym osoba została zatrudniona w gabinecie politycznym ministra”, nie wspomniał o swojej firmie. Takie oświadczenia składał również jako asystent społeczny senatora Jana Dobrzyńskiego i pracownik biura posła Krzysztofa Jurgiela.

Nasza publikacja ukazała się 27 stycznia o 17.30. Kilka godzin później Sebastian Łukaszewicz zamieścił na Twitterze oświadczenie, w którym zarzucił nam, że napisaliśmy nieprawdę. „Nigdy nie prowadziłem działalności gospodarczej, a składane przeze mnie oświadczenia są zgodne z prawdą. Jeśli faktycznie znalazła Pani Sebastiana Łukaszewicza, który prowadził takową działalność, to jest to zwykła zbieżność nazwisk.”

Łukaszewicz nie wspomina, że wielokrotnie zwracaliśmy się do niego i ministerstwa o ustosunkowanie się do sprawy. I że - znając zarzut, który zostanie postawiony w artykule - w żaden sposób się do niego nie odniósł.

Miał nie tylko takie prawo, ale - jako pracownik instytucji publicznej - także obowiązek.

Pod wpisem Łukaszewicza na Twitterze pojawiły się komentarze, z których wynika, że OKO.press przygotowując publikację, nie dopełniło dziennikarskiej staranności. To kłamstwo. Podjęliśmy wszelkie kroki, jakie mogą podjąć dziennikarze, by dotrzeć w tej sprawie do prawdy.

Jak wyglądała praca nad tekstem

Sebastian Łukaszewicz zasłynął w ostatnich dniach jako kompan Bartłomieja Misiewicza, rzecznika MON, podczas opisanej przez „Fakt” 23 stycznia 2017 imprezy w białostockim klubie WOW. Według „Faktu” Misiewicz przedstawiał go gościom klubu jako „człowieka ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela”. Postanowiliśmy sprawdzić, kim jest Łukaszewicz.

Okazało się, że po wyborach w 2015 r. został on zgłoszony jako pracownik biura poselskiego Krzysztofa Jurgiela i współpracownik senatora Jana Dobrzyńskiego. A 30 listopada 2015 został zatrudniony jako doradca w gabinecie politycznym ministra rolnictwa. W każdym z tych miejsc musiał złożyć oświadczenie, czy w trzyletnim okresie poprzedzającym zatrudnienie w ministerstwie prowadził działalność gospodarczą. W każdym z oświadczeń napisał: „nie dotyczy”.

Równocześnie znaleźliśmy informację o działalności gospodarczej zarejestrowanej na nazwisko Sebastiana Łukaszewicza.

  • Firma zarejestrowana jest Białymstoku – rodzinnym mieście Łukaszewicza;
  • powstała w 2014 r., a jej działalność została zawieszona 1 listopada 2015 r. – czyli na krótko przed zatrudnieniem Łukaszewicza w ministerstwie;
  • jak potwierdziliśmy w kilku źródłach, pod adresem, który wskazano jako jej siedzibę, mieszka 26-letni Sebastian Łukaszewicz. Doradca ministra ma właśnie 26 lat.

Wszystko wskazywało więc na to, że doradca ministra i Sebastian Łukaszewicz – właściciel firmy w Białymstoku to ta sama osoba.

Chcieliśmy się upewnić i zarazem uzyskać komentarz Łukaszewicza. Nie stosowaliśmy żadnych „wybiegów”, pytaliśmy wprost o nieujawnienie działalności gospodarczej.

Rano 24 stycznia wysłaliśmy pytania do rzecznika ministerstwa rolnictwa, prosząc o przekazanie ich Sebastianowi Łukaszewiczowi.

Pytaliśmy m.in.: „Dlaczego w deklaracjach, które składał Pan w 2015 r. jako współpracownik społeczny senatora Jana Dobrzyńskiego i pracownik posła Krzysztofa Jurgiela, nie ujawnił Pan, że w latach 2014-15 prowadził Pan działalność gospodarczą, zarejestrowaną w Białymstoku?”.

Prosiliśmy o udzielenie odpowiedzi tego samego dnia.

Równocześnie pytania wysłaliśmy również bezpośrednio do Łukaszewicza – korzystając z wiadomości Facebooka.

Po południu 24 stycznia zadzwoniliśmy do sekretariatu gabinetu politycznego ministra rolnictwa, szukając kontaktu z Łukaszewiczem. Pracownica sekretariatu powiedziała nam, że nie ma możliwości rozmowy z Łukaszewiczem, poprosiliśmy więc o przypomnienie mu o naszych pytaniach. Urzędniczka odesłała nas do biura prasowego resortu.

Dariusz Mamiński, kierujący zespołem ds. mediów, pytany, czy otrzymamy odpowiedź zapewnił:

„Tak. Staram się żeby to dzisiaj do Pani wróciło. (…) Myślę, że przed piątą na pewno się uda”.

Odpowiedź jednak nie przyszła.

25 stycznia skierowaliśmy więc kolejnego maila do biura prasowego, informując, że publikacja planowana jest na ten dzień i ponownie prosząc o odpowiedź.

„W szczególności proszę o ustosunkowanie się do pytania 5., które dotyczy złożenia przez p. Łukaszewicza nieprawdziwej deklaracji dotyczącej działalności gospodarczej prowadzonej w okresie poprzedzającym zatrudnienie w ministerstwie” – napisaliśmy.

25 stycznia po południu, w rozmowie telefonicznej Dariusz Mamiński mówił nam: „Wciąż nie mam odpowiedzi od pana Sebastiana, także nic nie mogę pani przekazać”.

Mamiński zapewnił nas, że przekazał Łukaszewiczowi oba nasze maile.

A gdy pytaliśmy, czy jest szansa, że dostaniemy odpowiedź, stwierdził: „Jak nie ma do tej pory, to raczej chyba nie będzie”. Dodał, że nic więcej nie może zrobić.

Odpowiedzi znów nie otrzymaliśmy.

26 stycznia poprosiliśmy – by wobec braku reakcji ze strony samego doradcy ministra – na pytania odpowiedziało nam ministerstwo. Napisaliśmy do rzecznika prasowego:

„Według naszych informacji prawdopodobne jest, że w latach 2014-15 p. Sebastian Łukaszewicz prowadził działalność gospodarczą, zarejestrowaną w Białymstoku (głównie obwoźna gastronomia). W złożonych przez niego oświadczeniach – dotyczących zatrudnienia i działalności gospodarczej prowadzonej w trzyletnim okresie poprzedzającym objęcie funkcji – nie ma mowy o tej firmie. Czy p. Łukaszewicz miał w przeszłości zarejestrowaną firmę w Białymstoku?”. I prosiliśmy o odpowiedź tego samego dnia.

Odpowiedzi nie dostaliśmy jednak ani 26, ani 27 stycznia.

To nie my nie dochowaliśmy staranności, lecz Łukaszewicz nie wypełnił swoich obowiązków

W czasie prac nad artykułem, nie znaleźliśmy informacji o żadnym innym 26-letnim Sebastianie Łukaszewiczu z Białegostoku. Uznając, że nie ma szans na odpowiedź ze strony doradcy ministra i przyjmując, że gdyby informacja o prowadzonej przez niego działalności była nieprawdziwa, nie miałby powodu nie odpowiadać na nasze pytania, podjęliśmy decyzję o publikacji.

Publikując artykuł realizowaliśmy, zapisane w Konstytucji i "Prawie prasowym" prawo mediów do kontroli organów publicznych.

Dopełniliśmy także obowiązków dziennikarskich, zapisanych w art. 12 "Prawa prasowego". Zgodnie tym artykułem, obowiązkiem dziennikarza jest bowiem dochowanie należytej staranności przy zbieraniu materiałów do publikacji.

Jesteśmy pewni, że takiej staranności dochowaliśmy - korzystając z dostępnych dla dziennikarza źródeł informacji i umożliwiając bohaterowi publikacji odniesienie się do zarzutu.

Oczywiste jest, że środki z jakich może skorzystać dziennikarz, gromadząc informacje, są ograniczone. W sprawie Sebastiana Łukaszewicza dotarliśmy do ściany. Jedyną osobą, która mogła potwierdzić informacje bądź im zaprzeczyć, był on sam. Nie zrobił tego.

Paradoksalnie - dopiero publikacją tekstu, udało nam się zmusić pracownika ministerstwa, utrzymywanego z publicznych pieniędzy, do tego by ustosunkował się do sprawy i odpowiedział na zarzuty.

Jeśli faktycznie się pomyliliśmy, przepraszamy. Ale to nie my ponosimy winę za zaistniałą sytuację. Pomyłki (jeśli zaszła) można było uniknąć, gdyby Sebastian Łukaszewicz zadał sobie ten trud i przestrzegając prawa odpowiedział na nasze pytania.

Czy poddać się obstrukcji władzy?

Jest dla nas oczywiste, że w obecnej rzeczywistości politycznej podobne sprawy jak ta związana z Sebastianem Łukaszewiczem, mogą nam i innym dziennikarzom zdarzać się w najbliższych latach częściej.

Powszechną metodą stosowaną dziś przez urzędników (zwłaszcza ministerialnych) i przedstawicieli władz państwowych spółek jest bowiem nieudzielanie odpowiedzi na pytania dziennikarzy lub przekazywanie im kompletnie nieprzydatnych informacji. Dziennikarze OKO.press spotykają się z takimi praktykami każdego dnia.

W jednej z najważniejszych instytucji państwowych usłyszeliśmy wczoraj od urzędników (pracujących tam od wielu lat), że odpowiedzi na pytania, które wysłaliśmy wiele dni temu, są już dawno gotowe. Ale dostali od kierownictwa dyspozycję, by wysłać je dopiero w ostatnim dniu przed upływem terminu przewidzianego w ustawie na udostępnienie informacji publicznej. To naszym zdaniem oczywiste naruszenie prawa do informacji. Media mają bowiem nie tylko informować obywateli, ale informować ich o bieżących wydarzeniach. Reagować na to, co dzieje się tu i teraz. Nie sposób realizować tej misji, gdy na odpowiedzi z instytucji publicznych dziennikarze muszą oczekiwać tygodniami. Albo gdy urzędnicy - podobnie jak Sebastian Łukaszewicz - w ogóle nie reagują na pytania.

Niejednokrotnie będziemy zapewne zmuszeni rozstrzygać: czy publikować teksty bez odpowiedzi i stanowiska urzędników - realizując misję mediów, czy poddać się wobec obstrukcji urzędników.

;

Udostępnij:

Bianka Mikołajewska

Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.

Komentarze