Dyrektorzy żyją w strachu, bo jeśli powiedzą, że nie mają warunków do bezpiecznej nauki, to usłyszą, że „chyba nie potrafią“, a może nawet „nie nadają się“. Nikt nie przyzna, że zdanie „nie mam warunków” oznacza tak naprawdę, że nie ma pieniędzy, nauczycieli i odpowiednich przepisów
Co najmniej tysiąc nauczycieli nie wróciło po wakacjach do małopolskich szkół. Dane Związku Nauczycielstwa Polskiego zebrane po dwóch tygodniach nauki stacjonarnej pokazują, że warunki pracy w szkołach w pandemii wypychają pracowników z zawodu.
Szczególnie dotyczy to starszych pedagogów, którzy nabyli już uprawnienia emerytalne. Jak mówiła OKO.press Anna Korfel-Jasińska, wiceprezydent Krakowa, tacy nauczyciele mogą zrezygnować z pracy z dnia na dzień. A wakatów w oświacie w poprzednich latach i tak nie brakowało.
Kryzys goni kryzys, płace rozjeżdżają się ze średnią krajową, morale spada.
A rząd? Ogłasza papierowy sukces powrotu do sal lekcyjnych i topi nauczycieli w szalonej biurokracji.
O bezprecedensowej sytuacji w szkołach rozmawiamy z czwórką związkowców z małopolskiego okręgu ZNP.
Witoldem Woźniakiem, prezesem oddziału Kraków-Podgórze, emerytowanym nauczycielem oddelegowanym z placówki specjalnej.
Robertem Lange, który również przez lata pracował w edukacji specjalnej. Dziś nadzoruje szkoły i przedszkola w Nowej Hucie.
Urszulą Lewandowską-Sieńko, nauczycielką w szkole podstawowej i wiceprezeską oddziału ZNP w krakowskim śródmieściu.
Rozmawiamy też z prezesem śródmiejskiego ZNP, Tomaszem Wilczyńskim.
Kraków. 1 września, po półrocznej przerwie, do szkół wróciło 135 tys. uczniów. A wraz z nimi - 13 tys. nauczycieli. Z Tomaszem, Ulą, Witoldem i Robertem spotykamy się w siedzibie krakowskiego ZNP. My, czyli Anton Ambroziak i fotoreporterka Agata Kubis.
Cały wstęp poświęcamy na rozmowę o pandemii. Kolega Witolda, pierwszy raz po kilku tygodniach od zakażenia koronawirusem, napisał smsa, że powoli dochodzi do siebie. "Miał się odezwać, jak poczuje się lepiej, i tyle mu to zajęło. To nie są żarty" — tłumaczy Witold. Nauczyciele, inaczej niż wiceprezydent Krakowa, z którą wcześniej rozmawialiśmy, nie przebierają w słowach. Uspokajanie to rola samorządów i władz, pedagodzy alarmują o zagrożeniach. Szczególnie tych, które dotyczą nauczycieli. Bo znów czują, że o nich myśli się na końcu.
Anton Ambroziak, OKO.press: Jak wygląda powrót do szkół z perspektywy nauczycieli?
Tomasz Wilczyński: Sukcesem jest z pewnością ujednolicenie bezpiecznej platformy edukacyjnej do nauki zdalnej. To dzięki rekomendacji ZNP udało się ją w Krakowie wprowadzić. Ale mieliśmy też postulaty obowiązkowych testów na obecność koronawirusa i szczepień na grypę dla nauczycieli, pracowników administracji i obsługi.
Chcieliśmy też, by kadra była zabezpieczona w maski FPP3, używane przez pracowników ochrony zdrowia. Po zamknięciu szkół w kasie oświatowej miasta zostały oszczędności. Mniej wydano na media i gospodarowanie odpadami komunalnymi. Chodzi o kwotę 1,1 mln zł. Ta nieplanowana „nadwyżka” mogłaby pójść na prawdziwą ochronę nauczycieli, ale nie poszła.
Storpedowane, na poziomie kuratorium, sanepidu i MEN, zostały też nasze starania, by wracać do szkoły powoli. Może zacząć zdalnie? Lub chociaż hybrydowo?
Urszula Lewandowska-Sieńko: Dlatego zabezpieczamy się sami. W mojej szkole pracujemy na trzy zmiany. Uruchomiono też trzy wejścia, by niwelować spotykanie się uczniów w przestrzeniach wspólnych. Na stołówki wchodzą maksymalnie dwie klasy. Reżimu przestrzegamy też w bibliotekach czy szatniach. Chodzi o to, by uczniowie się nie mieszali. Dyrekcja dała nam też środki ochrony. Wiem, że z ministerstwa dostaliśmy - w przeliczeniu na pracownika - 6 maseczek jednorazowych na rok szkolny...
Witold Woźniak: To jakieś szaleństwo, bo u nas w szkołach są dwie, po jednej na semestr. Od pracowników wiem, że szkoły nie są przygotowane do ochrony przed zakażeniami. Zresztą, wystarczy zobaczyć, co prezentuje społeczeństwo. W krakowskich tramwajach średnio 20 proc. maseczkę nosi na brodzie albo pod nosem. Wszyscy wiedzą, jakie są drogi emisji wirusa, ale i tak udają, że spełniają warunki. Tak samo jest w szkołach. Niby się zabezpieczamy.
Jak zapyta nas dziennikarz, to powiemy, że wszystko gra, mamy takie rękawiczki, takie maseczki, ale ja uważam, że jest po prostu niebezpiecznie. Oby nie spełniły się najgorsze prognozy, które mówią, że brak przestrzegania reżimu może skutkować pełnym zamknięciem szkół.
Naszym, a w zasadzie ministerstwa, największym błędem jest brak rozgęszczenia szkół. Jeden z moich kolegów na spotkaniu prezydium ZNP zadał nam matematyczną łamigłówkę.
Żeby umyć skutecznie ręce, na co wszyscy zwracają uwagę, trzeba je szorować przez 30 sekund. Ilu uczniów na 5-minutowej przerwie zdąży umyć choć raz w zalecany sposób ręce, skoro w szkole są trzy łazienki, po dwie umywalki i kilkuset uczniów. Wyszło nam, że nie ma szans, by w ciągu dnia choć połowa z nich umyła dłonie.
Takie są realia, więc zaklinamy rzeczywistość.
Dyrektorzy żyją w strachu, bo jeśli powiedzą, że nie mają warunków do bezpiecznej nauki, to usłyszą, że "chyba nie potrafią", a może nawet "nie nadają się".
Nikt nie przyzna, że "nie mam warunków" oznacza, że "nie ma czym", czyli pieniędzy, "nie ma kim", czyli nauczycieli, "nie ma jak", czyli przepisów i w końcu "nie ma gdzie", bo reforma sprowadziła na nas plagę złych warunków lokalowych.
T: Trzeba jasno powiedzieć, że zaangażowanie rządu i ministerstwa jest żadne. Nie ma żadnych systemowych rozwiązań. Zmarnowano trzy miesiące. Teraz w pośpiechu każda szkoła tworzy swoje zasady. Na dyrektorach spoczywa wielka odpowiedzialność, ale decyzyjności nie dano im żadnej. Wręcz przeciwnie. Wszystkie sensowne inicjatywy są torpedowane.
Robert Lang: Nazwałbym to grą pozorów. Wszyscy chwalą się, że coś zrobili, przekazali jakąś pomoc, zabezpieczyli kadrę. W debacie publicznej wszyscy drżą o los dzieci. I słusznie, ale zapominamy, że szkoły nie będą zamykać się, bo chorować będą dzieci. Szkoły staną, bo nie będzie miał kto uczyć.
W VI LO w Krakowie dziesięciu nauczycieli trafiło na kwarantannę, ale nauka trwała. Dyrektor wyznaczył zastępstwa. Jeśli dalej będziemy tak robić, to angliści będą uczyć fizyki, a poloniści poprowadzą zajęcia WF. A moglibyśmy po prostu przejść na nauczanie zdalne lub hybrydowe, zachować ciągłość kształcenia i nie zarażać uczniów.
W: My się nazywamy ZNP, więc przede wszystkim dbamy o nauczycieli i pracowników oświaty. Pamiętamy, co oczywiste, o uczniach, ale o uczniów oprócz władz dbają także rodzice. W Krakowie funkcjonują placówki opieki całodobowej, gdzie ludzie też pracują z dziećmi. Etatyzacja w tych placówkach jest absolutnie niewystarczająca. Jeśli tam ktoś pójdzie na zwolnienie zdrowotne, to kto zajmie się młodymi ludźmi? O zabezpieczeniu tych ośrodków w ogóle nie mówimy, a przecież to kolejne potencjalne ogniska zakażeń. Duża rotacja wychowanków i kadry to przepis na katastrofę.
T: Mamy też wrażenie braku jawności. Od członków ZNP dowiadujemy się o kwarantannach w szkołach, przymusowych urlopach zdrowotnych, które nie są nazywane kwarantannami.
Nasze środowisko niczym nie różni się od lekarskiego w tym sensie, że łączymy etaty w kilku placówkach.
Przechodzą z jednej do drugiej możemy nieświadomie emitować wirusa.
W: Rekordziści pracują nawet w pięciu, sześciu szkołach.
T: Droga emisji jest prosta. A jeżeli sytuacja będzie się powtarzać to naprawdę nie będzie miał kto uczyć, bo kadra będzie na zwolnieniach i kwarantannach.
Nauczyciele uciekają z zawodu?
T: Czekamy na pełne dane, bo ruch kadrowy trwa do końca września. Na pewno sytuacja przyspieszy decyzję o odejściu na emeryturę starszych nauczycieli. Ale chciałbym wyjaśnić sprawę urlopów na poratowanie zdrowia. To nie jest tak, że ktoś się przestraszył i idzie na fikcyjne zwolnienie. Nikt dla przyjemności na L4 nie ucieka.
W: Ja nawet wzmocnię ten głos. Urlopy dla poratowania zdrowia to bardzo gęste sito. Najczęściej korzystają z nich ci, którzy mają problemy z układem oddechowym, strunami głosowymi, chorują na nerwice. Czyli wszystkie te schorzenia, które nabywa się wykonując ten wspaniały zawód.
Jaka jest atmosfera wśród nauczycieli? Niechciana reforma, bezskuteczne mediacje z rządem, strajk, teraz pandemia - taki rollercoaster musi się nas was odbijać.
W: Ta władza nas, nauczycieli, szczególnie nie szanuje. Niedawno rozmawialiśmy o tym, jak średnia wynagrodzeń w gospodarce rozmija się z wynagrodzeniami nauczycieli.
Ta różnica jest największa od 2005 roku, czyli wynagrodzenia systematycznie się obniżają.
A co robi kadra? Jak tylko coś się dzieje, to spina się i działa. A więc za własne pieniądze kupują komputery, szerokopasmowy internet, żeby sprostać powołaniu. Ale to nie jest w porządku. My nie chcemy, żeby nauczyciel zarabiał więcej od lekarza czy adwokata. Chcemy, żeby ci najlepiej wykształceni i z największym stażem, zarabiali średnią krajową. Tylko tyle.
Ale chyba nie mamy na co liczyć. Skoro w czasach koniunktury rząd nie docenił nas finansowo, to w deficycie chyba też o nas zapomni.
T: Czeka nas 6 proc. podwyżka, ale paradoksalnie, jeszcze nigdy tak mało nie zarabialiśmy, jak to się stanie po niej. Koszty życia rosną, a rządowe bonusy ledwo gonią inflację.
I to wszystko razem pogłębia kryzys kadrowy?
U: Młodych przychodzi bardzo mało. W mojej szkole brakuje na pewno czterech nauczycieli i nie ma chętnych do pracy. Dlatego realizujemy zastępstwa, co dla nas jest dodatkowym obciążeniem. Szczególnie w tym roku, gdy w zasadzie nie mamy przerw. Albo dyżurujemy z uczniami w klasie albo na korytarzu.
Brakuje nam czasu by iść do toalety, zjeść jabłko czy umyć ręce.
T: Brakuje nauczycieli języków, informatyków, matematyków, fizyków, chemików i praktycznej nauki zawodu. Od lat mówimy o luce pokoleniowej. Niedługo naszych dzieci nie będzie miał kto uczyć.
Praca nauczyciela nie jest konkurencyjna na rynku, dlatego widzimy też, że nauczyciele odchodzą. A rząd nie robi nic, by stworzyć warunki, które zatrzymają nas w zawodzie.
R: Ten trend nie jest nowy. Coraz mniej młodych przychodzi do zawodu, starsi odchodzą na emerytury. Pandemia tylko pogłębi ten problem.
W: Dlaczego mówimy o tym, że zawód nauczyciela jest piękny; że to powołanie? Bo za takie pieniądze, nie można mówić o niczym innymi. Ale problem polega też na tym, że część z nich żali się, że nie ma czasu uczyć, bo wypełniają sterty papierów, dziesiątki sprawozdań. Zarywają noce, żeby sprostać biurokracji.
Teraz w niektórych placówkach jeszcze mają dezynfekować stoliki i krzesła. I co jeszcze? Naprawdę słyszymy, że oni chcieliby „choć troszkę z dziećmi popracować".
Nauczycieli stać jeszcze na bunt?
T: Zostaliśmy mocno poobijani w poprzedniej akcji strajkowej. Niestety, upraszczając to, co się stało, nasz "koleżeński" związek zawodowy "Solidarność", podpisując porozumienie z rządem zdradził nauczycieli. Wybił nam wszystkie argumenty i zamknął drogę do negocjacji. Słowo "koleżeński" jest nadużyciem.
W: To był bez wątpienia największy szkolny strajk, poważny zryw. Działy się rzeczy niebywałe. Protesty wybuchały w szkołach, gdzie była znikoma reprezentacja związkowa. Do ZNP pukały tłumy chętnych, by się zrzeszać i działać. Legendy "Solidarności" rzucały legitymacjami i przechodziły do nas. Ale ten entuzjazm został zalany, nie wodą, ale jakąś śmierdzącą cieczą. I raczej długo nic się nie ruszy.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze