0:000:00

0:00

"Każdy z nas pewnie widział sklepy z niemieckimi proszkami do prania. Takie same proszki są sprzedawane w Polsce i to po takich samych cenach, tylko że są gorsze. Gorzej piorą. Takich towarów jest więcej. I to jest, szanowni państwo, nierówność" - tłumaczył Jarosław Kaczyński na konwencji PiS w Poznaniu 27 kwietnia 2019.

Poznaliśmy też historię najmłodszego dziecka Joachima Brudzińskiego, które lubi maślane ciasteczka, ale tylko te z przywiezione z Belgii. Bo smakują lepiej niż polskie.

"My, idąc do Parlamentu Europejskiego, będziemy z takimi nierównościami walczyć!" - obiecywał Mateusz Morawiecki.

Politycy PiS trafnie zidentyfikowali problem. Te same produkty, tych samych firm, sprzedawane w różnych krajach UE często różnią się jakością. Polscy konsumenci kupują np. czekoladę Milkę z mniejszą ilością orzechów niż niemieccy.

Zapowiadana "walka" PiS w obronie polskich konsumentów jest jednak spóźniona. Ostatnio, po długiej debacie, Parlament Europejski przyjął dyrektywę zakazującą takich praktyk.

Ale jeżeli partia Kaczyńskiego wygra październikowe wybory parlamentarne, to ona będzie wdrażała do polskiego prawa nowe przepisy. Obietnica wyborcza spełni się więc sama i będzie okazja, by pochwalić się "sukcesem".

Przeczytaj także:

Zdaniem części europosłów Platformy Obywatelskiej nowe unijne prawo jest zbyt słabe i dlatego głosowali w PE przeciw. Dziś PiS manipuluje tym faktem i oskarża ich, że chcieli działać wbrew "interesowi Polaków".

Obietnice Kaczyńskiego i Morawieckiego to zresztą nie tylko podbieranie tematów na kampanię prosto Brukseli i kolejne przedwyborcze manipulacje. To też hipokryzja, bo

polski rząd pod naciskiem producenckiego lobby i wbrew deklarowanej solidarności z krajami Wyszehradu, nie bronił interesów polskich konsumentów w Radzie UE. Zadowolił się kompromisem. Gdzie ta deklarowana waleczność?

Udają, że nie rozumieją

Ostatnią wersję dyrektywy o "lepszym egzekwowaniu i modernizacji zasad ochrony konsumentów w UE" Parlament Europejski przyjął 17 kwietnia 2019 roku. To o tym głosowaniu mówili w Poznaniu premier i prezes Kaczyński.

Byłem niezwykle zaskoczony, gdy się dowiedziałem, że zdecydowana większość europarlamentarzystów Platformy Obywatelskiej głosowała przeciw tym oczywistym polskim interesom.
Europosłowie PO głosowali przeciwko dyrektywie, bo uznali, że w tej wersji zbyt słabo chroni konsumentów.
Konwencja PiS w Poznaniu,27 kwietnia 2019

"Trudno mi zrozumieć, dlaczego europosłowie PO głosowali przeciwko temu, żeby takie same produkty były produktami o takim samym składzie, we wszystkich krajach członkowskich. Nie mogę tego zrozumieć" - wtórował mu Morawiecki.

Projekt rzeczywiście poparli wszyscy eurodeputowani PiS, podczas gdy w PO zdania były podzielone. Za dyrektywą zagłosowało pięcioro z nich. Trzynaścioro było przeciw.

Czyżby nie chcieli tej samej jakości produktów w całej Europie? Byli przeciwko "polskim interesom"? Bynajmniej.

Chodziło o to, że ich zdaniem projekt przedstawiony w PE niedostatecznie chronił konsumentów. Był za słaby.

Premier Morawiecki rozumie to zresztą bardzo dobrze. A przynajmniej powinien. W marcu projekt dyrektywy trafił bowiem pod dyskusję w Radzie UE, w której zasiadają rządy państw członkowskich, w tym rząd PiS. O tym, że przepisy po spotkaniach w Radzie zostały znacznie rozwodnione, mówiła PAP na początku kwietnia europosłanka PO Róża Thun.

Rozwodniona dyrektywa

W początkowej propozycji PE, dyrektywa miała zakazywać takich samych opakowań dla produktów różniących się jakością. Wersja zaakceptowana przez Radę nie zawiera tego zapisu. Przenosi więc odpowiedzialność na konsumenta, który będzie musiał udowodnić, że został oszukany - wykazać, że dwa produkty "istotnie różnią się". Co stanowi istotną różnicę? Tego dyrektywa w obecnym kształcie nie precyzuje.

Nie bez znaczenia były tu głosy lobby producentów. Mieli oni wywierać presję na rządy krajów niedotkniętych podwójnymi standardami - np. Niemiec i Francji. To zresztą z tych państw wywodzi się część firm, które stosują takie praktyki. Apele rodzimych biznesów najwyraźniej podziałały.

Na początku kwietnia projekt po zmianach Rady zaakceptowała Komisja Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów (IMCO) w PE. A następnie 17 kwietnia zdecydowana większość europosłów w głosowaniu plenarnym - 474 do 163. Po wejściu w życie dyrektywy państwa członkowskie będą miały 2 lata na jej wdrożenie do krajowego prawa.

Zdaniem Komisji Europejskiej udało się osiągnąć najlepszy możliwy kompromis.

Polski rząd stoi z boku

"Rada, gdzie zasiadają przedstawiciele rządów, zaproponowała bardzo złe rozwiązanie i nikt z przedstawicieli PiS obecnych na posiedzeniach Rady się temu nie sprzeciwił. Pan premier nie podjął żadnych działań w tej materii i rząd PiS je przyjął" - mówiła Róża Thun na początku kwietnia.

Polski rząd rzeczywiście nie próbował zapobiec złagodzeniu przepisów przez Radę i "cieszył się z wypracowanego kompromisu".

Nie bez powodu. Choć oficjalnie państwa Grupy Wyszehradzkiej mówiły jednym głosem, Polska od początku trzymała się nieco z boku. Bo nasz kraj to nie tylko ofiara podwójnych standardów jakości, ale też największy eksporter żywności w regionie. Także i u nas podziałały więc naciski lobby producentów.

W 2017 roku, gdy UE po apelach V4 po raz pierwszy zaproponowała zakaz podwójnych standardów, polski rząd wykazał daleko idącą powściągliwość. Obawiał się, że rodzimi wytwórcy mogliby paść ofiarą nowych przepisów, gdyby okazały się "za ostre". Podziały w grupie V4 narastały.

Tak tłumaczył to wtedy Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności:

"Kraj nasz jest wielkim eksporterem żywności, m.in. wysyłamy żywność do tych krajów, które podnoszą ten problem. Polska jest bardziej ostrożna w podejściu, bo inaczej sprawę postrzegają kraje, które eksportują żywność, a inaczej, które importują. Musimy być ostrożni, żeby nagle nie okazało się, że sprawa uderza w Polskę".

Nic dziwnego, że rząd Morawieckiego nie oponował, gdy w marcu 2019 Rada łagodziła pomysły PE.

PiS murem za Różą Thun

Jakie było stanowisko polskich europarlamentarzystów? No, jeżeli chodzi o PiS to nie macie państwo chyba żadnych wątpliwości. Walczyli o to i głosowali za.
Europosłowie PiS głosowali za dyrektywą. Ale przy pracach nad nią mało się udzielali.
Konwencja PiS w Poznaniu,27 kwietnia 2019

Wbrew deklaracjom prezesa Kaczyńskiego, europosłowie PiS nie byli aktywnymi uczestnikami prac nad dyrektywą. Żaden z nich nie zasiada w Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów (IMCO) PE, w której toczyły się prace. Z relacji Róży Thun wynika, że nie byli zainteresowani tym tematem.

O wstawienie dyrektywie wybitych przez Radę "zębów" walczyła natomiast do ostatniej chwili sama Thun. Na głosowaniu plenarnym przedstawiła poprawkę zaostrzającą przepisy, pod którą już na wstępie podpisało się 100 europosłów. Przepadła zaledwie o włos - zabrakło 36 głosów.

Propozycję Thun entuzjastycznie poparli europosłowie PiS.

"Głosowałam za poprawką zaostrzającą regulacje, niestety przepadła" – mówiła po głosowaniu eurodeputowana PiS Jadwiga Wiśniewska. "Ale i tak zagłosowałam za dyrektywą, bo uważam, że to krok w dobrym kierunku, jeśli chodzi o dystrybucję towarów podwójnej jakości" - dodała.

"Przegląd dyrektywy będzie za dwa lata i trzeba będzie ją poprawić. Ja tego nie odpuszczę. Uważam, że nie wolno oszukiwać konsumenta i pakować tak samo produktów, które się różnią" – powiedziała Róża Thun po głosowaniu.

Spóźniony dream-team

Mamy do czynienia z nierównym traktowaniem państw członkowskich. Nasza ekipa, nasz dream-team, który jedzie do Parlamentu Europejskiego, będzie z tym walczył.
Nie będzie o co walczyć, bo UE poradziła już sobie bez pomocy dream-teamu PiS.
Konwencja PiS w Poznaniu,27 kwietnia 2019

Morawiecki przedstawia problem podwójnych standardów jakby była to sprawa nowa i pilnie wymagająca interwencji PiS. Tymczasem dyskusja na ten temat w UE zaczęła się... osiem lat temu.

W 2011 roku badanie różnic w jakości produktów sprzedawanych w Austrii, Bułgarii, Czechach, Niemczech, Polsce, Rumunii, na Słowacji i na Węgrzech opublikowało Stowarzyszenie Konsumentów Republiki Słowacji. KE odrzuciła jego konkluzje argumentując, że w ten sposób firmy dostosowują się do lokalnych rynków. Nie była też przekonana co do zastosowanej metodologii.

W 2015 roku temat ponownie trafił do Parlamentu Europejskiego. Czeska europosłanka Olga Sehnalová przedstawiła w PE raport z badania Wyższej Szkoły Chemiczno-Technologicznej w Pradze. Dowiedziono w nim, że między tymi samymi produktami dostępnymi w Czechach i w Niemczech występują spore różnice w składzie. Na niekorzyść produktów czeskich.

Do zajęcia się tym problemem próbowała nakłonić KE słowacka prezydencja w Radzie UE, w drugiej połowie 2016 roku. Komisja zbywała wówczas te zastrzeżenia. Bo unijne zasady zobowiązują producentów do transparentności - lista składników musi być podana na opakowaniu. A skoro konsument jest poinformowany, to może dokonać świadomego wyboru - argumentowali przedstawiciele KE.

Juncker wchodzi do gry

W następnych latach badania produktów przeprowadzono ponownie w m.in Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w Chorwacji i Rumunii. Wszystkie wykazały rozbieżności - nie tylko w składzie, ale także np. w teksturze, smaku czy konsystencji. Wychodziło na to, że konsumenci z krajów "nowej Unii" często płacą tyle samo, a nawet więcej, za produkty gorszej jakości niż w "starych" państwach członkowskich.

Komisja Europejska na poważnie zajęła się tym w 2017 roku. W lipcu przewodniczący Jean-Claude Juncker spotkał się ze słowackim premierem Robertem Fico. Fico tłumaczył mu, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej stały się dla producentów "śmietnikiem", do którego wypychają produkty drugiej kategorii.

Po spotkaniu Juncker uznał to za "absolutnie niedopuszczalne" i obiecał pomóc. We wrześniu 2017 roku mówił o podwójnych standardach żywności podczas dorocznego orędzia o stanie Unii.

Wkrótce potem unijna machina ruszyła. W 2018 roku przeprowadzono badania w całej UE - w Polsce zrobił to UOKiK, PE wydał rezolucję, a Komisja przedstawiła projekt dyrektywy, przyjęty w kompromisowej formie 17 kwietnia 2019. Wszystko to zanim PiS postanowiło wciągnąć podwójne standardy żywności na sztandary swojego politycznego programu.

Wybory do europarlamentu już 26 maja.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze