Urząd Regulacji Energetyki zgodził się na niewielką podwyżkę cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych - 1,50 zł miesięcznie. Nie brzmi źle, ale jednak pełna opłata za prąd wzrośnie dla większości gospodarstw o kilkanaście złotych. Tłumaczymy, jak to możliwe
Zaskoczenia nie było. Prezes Urzędu Regulacji Energetyki ostudził wielkie oczekiwania energetyków, który chcieli znacznego podwyższenia cen. Taryfy na energię elektryczną dla gospodarstw domowych (tzw. grupa G) na przyszły 2021 rok wzrosną o ok. 3,5 proc. w porównaniu do tegorocznych.
Enea, Tauron i PGE mogą więc podnieść rachunki w pozycji „energia elektryczna” swoim klientom o ok. 1,50 zł miesięcznie. Na decyzję URE czeka jeszcze Energa, ale nie należy się tu spodziewać większej różnicy w porównaniu z pozostałymi spółkami (wszystkie cztery są kontrolowane przez Skarb Państwa).
Warto jednak spróbować policzyć, jak będzie wyglądać cały nasz domowy rachunek za prąd w przyszłym roku. 26 listopada napisaliśmy, że według naszych szacunków statystyczne gospodarstwo domowe powinno się spodziewać miesięcznie kilkunastu złotych więcej na rachunku za prąd.
I tak też będzie. Jak to możliwe, skoro URE dał zielone światło na 1,50 zł podwyżki cen prądu? Już tłumaczymy. Do dalszej lektury może się jednak przydać nasz domowy rachunek za prąd.
Zacznijmy od tego, że na fakturze, której poszczególne pozycje dla większości z nas są czarną magią, znajduje się kilka rodzajów opłat.
Ta, którą zatwierdził prezes URE trzem spółkom, to opłata za energię, a konkretnie za realne zużycie energii elektrycznej pomnożone przez cenę kilowatogodziny. I na tym kończy się opłata za prąd jako prąd w naszym rozumieniu. I to w tej pozycji od stycznia możemy się spodziewać 1,50 zł więcej miesięcznie.
Chyba że nie znajdujemy się w grupie taryfowanej (tak może być, gdy np. jesteśmy klientem stołecznego Innogy, lub gdy mamy umowę wieloletnią z gwarantowaną cenę energii etc.). W takiej sytuacji jest 40 proc. gospodarstw domowych w Polsce.
A co z kolejnymi pozycjami na rachunku?
Opłata abonamentowa (ewentualnie opłata handlowa lub opłata stała) to kwota, którą płacimy za utrzymanie i odczyty zainstalowanych u nas liczników. Nie pojawia się u wszystkich sprzedawców. Czy wzrośnie? Tego nie wiemy, to indywidualne decyzje sprzedawców.
Kolejny punkt to opłata za odnawialne źródła energii (OZE). Na 2021 rok prezes URE ustalił ją na poziomie 2,20 zł za MWh, a więc za megawatogodzinę – zgodnie z danymi URE w 2019 roku przeciętne gospodarstwo domowe zużywało 1777 kWh rocznie, a więc niespełna 1,8 MWh. W 2020 ta opłata wynosiła zero zł (podobnie jak w 2018 i 2019 r.). Czyli mamy podwyżkę.
Warto jednak zauważyć, że 2020 rok postawił wszystko na głowie – home office i lekcje online bezapelacyjnie zwiększyły nasze zużycie energii. Pokazał to zresztą najnowszy rekord mocowy.
10 grudnia 2020 r. o godz. 13:15 wystąpiło w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym rekordowe, najwyższe w historii zapotrzebowanie moc - 26 817 MW. Poprzednie najwyższe zapotrzebowanie na moc odnotowano 25 stycznia 2019 roku. Wyniosło ono wówczas 26 504 MW - poinformował w czwartek operator sieci PSE.
Wróćmy jednak do rachunku. Pojawia się na nim jeszcze kilka pozycji. Jeśli zobaczymy hasło opłata kogeneracyjna (na wsparcie źródeł, które w jednym miejscu – czyli efektywniej – wytwarzają energię i elektryczną, i cieplną), nie musimy się w 2021 roku martwić, bo jej stawka na przyszły rok jest zerowa.
Te kwoty określa przepisami Ministerstwo Środowiska i Klimatu i decyzję o zerowej stawce na przyszły rok podjęło 23 listopada. Dla porównania w 2020 r. stawka ta wynosiła 1,39 zł za MWh, więc w przypadku tej pozycji akurat mamy obniżkę.
Dochodzi nowa opłata - mocowa
Ale pojawia się nam od nowego roku opóźniona przez koronawirusa (miała bowiem wejść w życie już w październiku tego roku) opłata mocowa, która będzie miała znaczący wpływ na nasze rachunki.
Jest ona związana z rynkiem mocy – mechanizmem, na który mamy zielone światło z Brukseli. Polega on na tym, że wytwórcom płaci się nie tylko za produkcję energii elektrycznej, ale też za gotowość do niej w szczycie, czyli w praktyce to taka zrzutka na nowe moce.
Z nowej opłaty mocowej, doliczanej zarówno do rachunków gospodarstw domowych, jak i wszystkich pozostałych odbiorców energii (dla nich będzie to koszt 76,20 zł/MWh za energię pobieraną w godzinach szczytowych), rząd chce zebrać w przyszłym roku łącznie ok. 5,6 mld zł (i podobne kwoty w latach kolejnych). Obliczał to na początku grudnia portal WysokieNapiecie.pl.
Te stawki dla gospodarstw domowych na 2021 rok również znamy.
· 1,87 zł na miesiąc zapłacą zużywający poniżej 500 kWh energii elektrycznej rocznie.
· 4,48 zł miesięcznie to stawka dla widełek 500-1200 kWh.
· 7,47 zł z kolei to miesięczna kwota dla zużywających 1200-2800 kWh
· i wreszcie 10,46 zł dla największych gospodarstw domowych, które zużywają rocznie powyżej 2800 kWh.
Powtórzmy jednak, że gospodarstwa domowe poniosą znacznie mniejsze koszty rynku mocy niż firmy.
Kolejna pozycja na naszym rachunku to opłata przejściowa – obniżona ustawą z 2018 roku o 95 proc., zastąpiła elektrowniom rozwiązane kontrakty długoterminowe, które miała kompensować przejściowo (maksymalnie do 2026). W 2020 roku wynosiła w zależności od dostawcy około 0,3 zł miesięcznie i wiemy już, że w przyszłym roku się to nie zmieni.
Tu zaczynają się niewiadome, ponieważ wciąż trwa postępowanie dotyczące taryf dystrybucyjnych prowadzone w URE – one jeszcze nie zostały zatwierdzone, a również będą miały wpływ na łączną wysokość naszego rachunku. W przypadku taryf dystrybucyjnych również można się spodziewać podwyżki w poniższych opłatach.
To opłata jakościowa – oznacza realne zużycie energii elektrycznej pomnożone przez cenę za niezawodność i standardy operatora, a więc m.in. minimalizowanie przerw. Innymi słowy, to opłata za jakość dostaw. Jej stawka od kilku lat wynosiła nieco ponad 1 grosz za kWh. Ile wywalczą operatorzy sieci dystrybucyjnej (OSD) – zobaczymy.
Następny punkt to opłata sieciowa (zmienna) – realne zużycie energii elektrycznej pomnożone przez cenę związaną m.in. ze stratami przepływów w sieci (w transporcie część energii się gubi) czy kosztów przepływu energii między sieciami różnych napięć (mamy wysokie, średnie i niskie).
I wreszcie opłata za przesył (stała) – naliczana za każdy miesiąc trwania umowy bez względu na to, ile energii realnie zużyjemy, jest przeznaczona na rozwój, modernizację i naprawy sieci energetycznych, jest kosztem tego, że mamy do nich dostęp w ogóle.
Ale powtórzmy, negocjacje w sprawie taryfy dystrybucyjnej z URE wciąż trwają. I to one zdecydują, ile dokładnie będzie wynosiło prognozowane przez nas „nawet kilkanaście złotych” miesięcznej podwyżki rachunku za prąd.
A jak decyzje URE oceniają eksperci?
„Decyzja ta jest zgodna z oczekiwaniami rynku i zapowiedziami samego regulatora. Wzrost cen energii dla gospodarstw domowych wyniesie w przyszłym roku prawie dokładnie tyle ile poziom oczekiwanej przez NBP inflacji w 2020 roku.
Państwowi sprzedawcy nie mogli liczyć na duże podwyżki ze względu dość jasną politykę regulatora, który traktuje taryfę jako narzędzie do ochrony odbiorców wrażliwych.
Problem w tym, że URE chroni w ten sposób tak osoby zagrożone ubóstwem energetycznym (i słusznie!), jak i osoby majętne, które spokojnie mogłyby płacić więcej.
Marna to pociecha dla państwowych sprzedawców, którzy kolejny rok z rzędu będą musieli zawiązywać rezerwy finansowe na pokrycie strat swoich biznesów” – komentuje Robert Tomaszewski z Polityki Insight.
„Wzrostu cen na takim właśnie poziomie można się było spodziewać. To już niemal tradycja, że gdy spółki obrotu energią apelują o podwyżki dla gospodarstw domowych o kilkanaście procent, a kończy się na wzrostach jednocyfrowych. Rzecz w tym, że realne koszty wytwarzania i dostarczania energii w Polsce faktycznie rosną, między innymi ze względu na uzależnienie Polski od węgla” - mówi nam Justyna Piszczatowska, redaktor naczelna portalu green-news.pl.
„Jeśli energetyka nie przeniesie tych kosztów na odbiorców prywatnych, to najmocniej podniesie ceny energii dla firm” – dodaje Piszczatowska. - „Zatem to, co zaoszczędzimy na domowych rachunkach za energię, trzeba będzie i tak zapłacić w wyższych cenach dóbr i usług”.
Jej zdaniem, firmy i tak zapłacą za prąd w 2021 roku jeszcze więcej nie tylko z powodu cen samej energii, ale i wejścia w życie opłaty mocowej – tej samej, o której mówiliśmy wcześniej, że dla gospodarstw domowych wyniesie maksymalnie nieco ponad 10 zł. Ale miliardy, które rząd chce pozyskać z rynku mocy, zapłacą właśnie przede wszystkim firmy, a nie gospodarstwa domowe.
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Komentarze