Żadna poważna analiza nie bierze pod uwagę, że Polska „przegoni” w najbliższych dekadach Włochy, Hiszpanię czy Francję. Ale też nie ma po co – możemy się stabilnie rozwijać u boku naszych partnerów. Prezydent Duda i premier Morawiecki mówią o gospodarce jak o nacjonalistycznym wyścigu, biorąc dane z sufitu. Na szczęście to nie wyścig, bo byśmy przegrali
Premier Mateusz Morawiecki podczas wystąpienia na konwencji Prawa i Sprawiedliwości 6 lipca zapowiedział Polsce świetlaną przyszłość, jeśli tylko PiS wygra wybory.
„Biorąc pod uwagę tempo wzrostu nawet z tego roku, nasze i włoskie, nasze i hiszpańskie, nasze i francuskie możemy za 8 lat dogonić Włochy, za 10-12 lat dogonić Hiszpanię, za 13-14 lat dogonić Francję, potem zostaną jeszcze Niemcy, Holandia”.
To pociągająca wizja. W retoryce obozu władzy funkcjonuje jednak regularnie – dzień przed wystąpieniem premiera, prezydent Andrzej Duda podczas spotkania z mieszkańcami Margonina (woj. wielkopolskie) wyrażał nadzieję „iż przy utrzymaniu obecnego tempa rozwoju, Polska dogoni Zachód pod względem wynagrodzeń w ciągu 10 lat” (cyt. za PAP i TVP Info); 8 lipca na antenie radiowej Jedynki słowa Morawieckiego powtarzała członkini parlamentarnego zespołu ds. reindustrializacji, posłanka Joanna Lichocka.
OKO.press spytało Kancelarię Prezydenta RP i Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, na jakich prognozach opierają głowa państwa i szef rządu oraz jakie dane porównują, ale w ciągu 24 godzin nie udało nam się otrzymać odpowiedzi na to proste pytanie.
Tymczasem odpowiemy sami: wizja Morawieckiego i Dudy jest niestety oderwana od gospodarczej rzeczywiści.
Słowa prezydenta, ani premiera nie odnoszą się do konkretnych wskaźników.
„Wynagrodzenia”, o których mówi Andrzej Duda, to ogólna kategoria. Może chodzić o płacę minimalną brutto lub netto, przeciętną pensję wyliczoną w oparciu o średnią arytmetyczną lub medianę (również: brutto albo netto), wyrażoną w konkretnej walucie lub według parytetu siły nabywczej (PPP, od ang. purchasing power parity). Skomplikowane? Tak, dlatego należałoby wymagać od polityków nieco precyzji. Inaczej można równie dobrze powiedzieć „niedługo będziemy mieli dużo pieniędzy”.
Biorąc pod uwagę tempo wzrostu nawet z tego roku (...) możemy za 8 lat dogonić Włochy, za 10-12 lat dogonić Hiszpanię, za 13-14 lat dogonić Francję
Równie nieprecyzyjne są określenia „tempo rozwoju” i „tempo wzrostu”, użyte odpowiednio przez Andrzeja Dudę i Mateusza Morawieckiego. W kontekście płac może chodzić o tempo wzrostu wynagrodzeń, jednak rozwój jako taki zazwyczaj wyrażany jest za pomocą wskaźnika PKB (produkt krajowy brutto, czyli suma wartości towarów i usług wyprodukowanych w danym okresie w całej gospodarce).
Na szczęście możemy wykluczyć, że według Morawieckiego ścigamy się na tempo wzrostu bezwzględnej wartości PKB – bo według premiera szybciej dogonimy dużą Francję niż małą Holandię. Pewnie chodzi zatem o PKB per capita („na głowę”, a więc w przeliczeniu na jednego mieszkańca). Znów pojawia się jednak problem, czy mówimy o PKB per capita wyrażonym w dolarach amerykańskich, czy umownych „dolarach międzynarodowych”, które – w uproszczeniu – pokazują, jak wiele dóbr z takiego samego „koszyka” da się kupić w poszczególnych krajach.
Zarówno płace, jaki i PKB rosły ostatnio w bardzo dobrym tempie:
Załóżmy, że tak wysokie wskaźniki będą się utrzymywać, co zarówno w przypadku płac jak i PKB jest bardzo wątpliwe – eksperci są zgodni, że prędzej czy później czeka nas kolejny globalny kryzys.
Spójrzmy najpierw na płacę minimalną w Europie.
Minimalna płaca brutto wynosi w Polsce ok. 524 euro. W krajach, z którymi porównuje nas premier, są to odpowiednio:
Włochy doganiamy zatem przez walkower. Dogonienie Hiszpanii przy wzroście pensji minimalnej równym wzrostowi średniego wynagrodzenia (o 7,34 proc.) w gospodarce trwa 10 lat, a Francji 15. Zgadza się z tym, co mówią prezydent i premier.
Teraz średnia płaca brutto:
Średnia płaca brutto to w Polsce ok. 1196 euro. Dla porównania:
Przy wzroście średniej płacy na poziomie 7,34 rocznie w 9 lat doganiamy zatem Hiszpanię, w 11 Włochy, a w 13 Francję. Oczywiście, przy absurdalnym założeniu, że te państwa stoją w miejscu. Znów, prawie to samo powiedzieli nam prezydent i premier.
W obliczu braku lepszych danych powyższe wyliczenia możemy uzyskać za pomocą prostego kalkulatora biurowego, odpowiednio wiele razy stosując mnożenie przez ułamek (działanie z programu V klasy szkoły podstawowej). Z prawdziwym prognozowaniem ma to rzecz jasna niewiele wspólnego. Zbieżność otrzymanych przez nas liczb z bombastyczną propagandą PiS budzi jednak obawy względem metod, z których mogli korzystać politycy.
Aktualizacja: Po publikacji tekstu otrzymaliśmy z Centrum Informacyjnego Rządu e-mail, według którego wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego „opierała się na szacunkach wzrostu gospodarczego przygotowanych przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów w oparciu o dane renomowanych międzynarodowych instytucji”. Zgodnie z naszym przewidywaniem, premier odnosił się do PKB per capita mierzonego parytetem siły nabywczej. „Za punkt wyjściowy przyjęto poziom PKB per capita PPS z roku 2018. Jako tempo wzrostu gospodarczego przyjęto procentową zmianę PKB rok do roku w ujęciu realnym, również na podstawie danych Eurostatu (Real GDP growth rate)” – informuje CIR. Wygląda zatem na to, że również metodę „analizy” udało się nam odgadnąć. Tajemnicą pozostaje, dlaczego KPRM nie zdecydowało się zweryfikować swoich wyliczeń z publicznie dostępnymi eksperckimi prognozami, o których mowa poniżej.
Przewidywanie przyszłości międzynarodowej gospodarki to skomplikowane (i ryzykowne) zadanie, którego podejmuje się niewiele poważnych instytucji. Takie modele tworzą m.in. Międzynarodowy Fundusz Monetarny (IMF), holding finansowy HSBC i globalna sieć przedsiębiorstw księgowo-audytorskich PwC. Porównajmy je z liczbami podanymi przez najważniejsze osoby w państwie.
Dobra wiadomość na początek: wszystkie prognozy są dla Polski przychylne – nasza zamożność będzie się solidnie zwiększać. Mówią o tym wszystkie trzy prognozy.
IMF zakłada, że do roku 2024 polskie PKB per capita wzrośnie z 15,6 tys. dolarów amerykańskich aż do 23,4 tys. – aż 7,8 tys. dolarów. W tym jednak czasie PKB Hiszpanii wzrośnie o 6,4 tys. dol., Włoch 5 tys., a Francji 8 tys. Nawet biorąc pod uwagę, że wzrost Polski jest imponujący, to dla bogatszych krajów nawet niższy procentowo wzrost wciąż jest znaczący, a startują one ze znacznie wyższego pułapu.
Według prognoz HSBC, do 2050 roku Polska będzie jednym z liderów wzrostu dochodu per capita, po Chinach, Indiach, Rosji, Malezji, Egipcie, Tajlandii, Indonezji i Turcji. Za 31 lat dochód Polski per capita ma wynosić 24,5 tys. dolarów według wartości z 2000 r. Dla porównania, w 2010 roku Polak produkował średnio 6,6 tys. dol. Wciąż jednak Włochy, Hiszpania i Francja będą miały PKB per capita znacznie wyższe. Gospodarczy układ sił ma w naszym regionie pozostać mniej więcej taki sam.
Jak przewiduje PwC, najbardziej do Włoch, Francji i Hiszpanii zbliżymy się do względem PKB per capita według parytetu siły nabywczej, który według definicji Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), najlepiej nadaje się do wyrażania poczucia gospodarczego dobrostanu mieszkańców danego kraju (choć nie powinien być wykorzystywana do tworzenia „rankingów” państw).
Żadnego z tych krajów nie przegonimy, natomiast różnica między nami a nimi ma się zmniejszać.
„Odrabiajmy dystans powoli, stopniowo podnosząc konsumpcję i nawet się nie obejrzymy, jak osiągniemy średnią unijną, a później zaczniemy się zbliżać do Niemiec” – mówił OKO.press dr Piotr Maszczyk z Katedry Ekonomii i Kolegium Gospodarki Światowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, wskazując jednak na perspektywę kilku dekad.
„Chińskie tempo wzrostu gospodarczego, jeśli miałoby oznaczać również chińskie stosunki pracy, nie jest nam do niczego potrzebne”.
Pozostaje też kwestia demografii.
"Scenariusz, w którym doganiamy średnią unijną w perspektywie roku 2040, zmaterializuje się tylko wówczas, jeśli w polskiej gospodarce będzie miał kto pracować" - mówi Maszczyk. "Tymczasem według jednej z najpopularniejszych prognoz demograficznych przedstawionych przez GUS, w 2050 roku liczba ludności Polski zmniejszy się do niespełna 34 mln osób, czyli o ponad 10 proc. w stosunku do stanu obecnego".
Cieszmy się, że dzięki dekadom pokoju i stabilności doświadczamy stałego wzrostu. Może jednak zapomnijmy o nacjonalistycznych wyścigach, o których z kalkulatorem w ręku śnią Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki.
Gospodarka
Propaganda
Władza
Andrzej Duda
Mateusz Morawiecki
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Kancelaria Prezydenta
Francja
Hiszpania
pieniądze
PKB
Włochy
wzrost gospodarczy
zarobki
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Komentarze