0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Prezydent Andrzej Duda z pewnością miał o czym rozmyślać w samolocie, którym – z wymuszonym międzylądowaniem na Azorach, bo to maszyna zastępcza – wyruszył w czwartek 14 marca z Waszyngtonu do Brukseli. Pod jego nieobecność w kraju premier Donald Tusk postanowił bowiem rozstrzygnąć dwie ważne kwestie metodą faktów dokonanych. Pierwszą z nich jest wymiana ambasadorów. MSZ w lakonicznym komunikacie poinformowało w środę 13 marca, że szef resortu Radosław Sikorski „podjął decyzję o zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów”. Rzecz druga to powołanie nowego prokuratora krajowego – Dariusza Korneluka, co nastąpiło w czwartek 14 marca.

W obu wypadkach posunięcia rządu oznaczają głośne „sprawdzam” dla Dudy. W obu wypadkach też to „sprawdzam” może być dla Dudy bolesne – chodzi bowiem o batalie, których prezydent właściwie nie ma jak wygrać.

Zarówno w sprawie ambasadorów, jak i w kwestii prokuratora krajowego Duda próbował dotąd bronić stanu posiadania PiS z okresu rządów tej partii. Odwoływani przez MSZ ambasadorowie to w większości nominaci PiS. Były prokurator krajowy Dariusz Barski miał zaś betonować wpływy obozu prawicy w prokuraturze nawet po zmianie władzy. Duda miał dotąd poczucie, że w obu sprawach ma naprawdę sporo do powiedzenia, ze względu na ustawowe procedury dokonywania zmian na tych stanowiskach. Szanse na to, że uda mu się postawić na swoim w choć jednej z nich, są jednak mikroskopijnie małe.

Siła i bezsilność prezydenta

Jeśli chodzi o ambasadorów, to formalnie ich powoływanie i odwoływanie należy do prezydenta. Głowa państwa robi to na wniosek ministra spraw zagranicznych podpisany przez premiera. Za wybór kandydatów lub wytypowanie dyplomatów do odwołania odpowiadają więc szef MSZ razem premierem. Prezydent może jednak dość skutecznie blokować ich decyzję – nie powołując lub nie odwołując wybranych osób. Nie oznacza to jednak, że rząd nie ma w tej sprawie wyjścia awaryjnego. Ma – i to bardzo proste – ambasadorowie, których Duda nie chce odwołać, mogą zostać przez ministra spraw zagranicznych wezwani do kraju, a na ich miejsce wyznaczeni zostaliby chargé d' affaires. Do tego nie trzeba żadnego podpisu prezydenta.

Jeśli chodzi o prokuratora krajowego, sprawa jest bardziej zagmatwana. Na mocy ustawy powołuje go premier – jednak po zasięgnięciu opinii prezydenta. Kandydat na nowego prokuratora krajowego został wyłoniony 26 lutego – wygrywając konkurs zorganizowany przez resort sprawiedliwości. Od tego czasu jednak Duda nie przesłał żadnej opinii na jego temat do kancelarii premiera. Co więcej, prezydent nie uznaje również tego, w jaki sposób rząd poradził sobie z usunięciem ze stanowiska jego poprzednika – prokuratora Dariusza Barskiego. Duda grał tu we własną grę. I zamierzał czekać z wydaniem opinii na temat Korneluka na decyzję Trybunału Przyłębskiej, który miał na jego wniosek „rozstrzygnąć” kwestię tego, czy minister sprawiedliwości Adam Bodnar miał prawo stwierdzić nieważność powołania Barskiego na stanowisko. W ten właśnie sposób Barski został bowiem pozbawiony funkcji, którą według założeń swych politycznych patronów z PiS i Suwerennej Polski miał spokojnie pełnić przynajmniej do wyborów prezydenckich, kontrolując prokuraturę i blokując śledztwa dotyczące nieprawidłowości i afer z okresu rządów PiS.

Ustawa o prokuraturze nie reguluje terminu, w jakim prezydent miałby wydać opinię na temat kandydata na nowego prokuratora krajowego. Powołanie prokuratora krajowego bez tej opinii przez premiera może być w przyszłości podważane przez jego przeciwników politycznych. Ale w sensie praktycznym stanowi fakt dokonany. A zatem coś, co doskonale mieściło się w kulturze rządzenia z okresu sprawowania władzy przez PiS.

Nadpisywana umowa

W kwestii ambasadorów było nieco inaczej. Między kancelariami premiera i prezydenta toczyły się już od dłuższego czasu negocjacje, by nie rzec targi w tej sprawie. Gładko poszło jedynie z wymianą ambasadora przy Unii Europejskiej – Duda nie próbował bowiem polemizować z faktami i dowodzić, że relacje z UE nie są prerogatywą rządu. Na placówce w Brukseli Piotr Serafin zastąpił Andrzeja Sadosia już 13 grudnia 2023.

O wiele trudniej rozmawiało się jednak ludziom premiera i prezydenta o zmianach w pozostałych placówkach. W trakcie rozmów Duda miał wskazać cztery nazwiska ambasadorów, których szczególnie chciałby zatrzymać na stanowiskach. Chodziło Krzysztofa Szczerskiego, szefa polskiej misji w ONZ, Pawła Solocha, ambasadora w Rumunii, Jakuba Kumocha, ambasadora w Chinach oraz Adama Kwiatkowskiego, ambasadora w Watykanie. Wszyscy czterej byli wcześniej prezydenckimi ministrami, w polityce śmiało można ich nazywać „ludźmi Dudy”. Rząd miał się zgodzić na to, by pozostali na stanowiskach.

W ostatni poniedziałek prezydencki minister Marcin Mastalerek dorzucił do tej listy jednak jeszcze jedno nazwisko – wskazując na placówkę w Waszyngtonie. Ambasadorem jest tam Marek Magierowski. Mastalerek podkreślał, że Waszyngton to miejsce szczególnie ważne dla prezydenta, więc powinien mieć on wpływ na obsadę tej placówki.

„Pierwsze słyszę, aby było coś takiego jak ambasador prezydencki" – tak skomentował tę ideę Radosław Sikorski. Ale w czwartek podkreślał, że lista odwołanych ambasadorów „uwzględnia preferencje prezydenta Andrzeja Dudy” – co zapewne może oznaczać, że Kumoch, Szczerski, Soloch i Kwiatkowski pozostaną na stanowiskach.

„Plan B” na ambasadorów

Jeszcze przed ogłoszeniem decyzji MSZ na temat wymiany ambasadorów wypowiadał się Donald Tusk. „Prezydent raczej zrezygnował ze współpracy. Zdecydowaliśmy z ministrem Sikorskim, że zwrócimy się w związku z tym do prezydenta o zgodę na zmiany w większości ambasad” – mówił we wtorek (12 marca) Donald Tusk w TVP Info.

Także we wtorek Tusk opisał „plan B” rządu na wypadek, gdyby Duda nie zamierzał odwoływać i powoływać ambasadorów według wniosków rządu.

„Jeśli nie będzie innej możliwości, to oczywiście będziemy przywoływali ambasadorów do kraju i ambasadorami do czasu zmiany stanowiska prezydenta lub zmiany prezydenta będą dyplomaci w charakterze chargé d’affaires. Jeśli takie rozwiązanie nie satysfakcjonuje pana prezydenta, trudno. Tak czy inaczej, my musimy usprawnić i zbudować lojalną wobec państwa polskiego ekipę, która będzie prowadziła nasze sprawy, sprawy państwa polskiego we wszystkich ambasadach” –mówił Tusk.

Rachunek zysków i strat

W kwestii ambasadorów ewentualny opór prezydenta nie będzie więc prowadził do niczego, co mogłoby realnie związać rządowi ręce. Skutkiem ubocznym obstrukcji ze strony Dudy może być jedynie to, że do wyborów prezydenckich aż kilkadziesiąt polskich placówek dyplomatycznych mogłoby być obsadzonych przez chargé d’affaires zamiast pełnoprawnych ambasadorów – co rzecz jasna nie wyglądałoby poważnie, prawdopodobnie jednak zostałoby dobrze zrozumiane przez sojuszników Polski.

Powołanie Dariusza Korneluka na prokuratora krajowego bez niekończącego się czekania na opinię prezydenta jest ruchem, który może potencjalnie nieść za sobą poważniejsze niechciane skutki. Sytuacja, w której jakaś część polskiej sceny politycznej będzie dowodzić, że prokurator krajowy został wybrany bezprawnie, z pewnością nie przyczyni się do poprawy atmosfery wokół wymiaru sprawiedliwości. I tu jednak pole manewru dla prezydenta pozostaje bardzo niewielkie – nie jego rolą jest bowiem dokonywanie zmian na tym stanowisku.

Prezydent Andrzej Duda będzie najprawdopodobniej musiał mniej lub bardziej biernie przyglądać się, jak rozmontowywane zostają kolejne budowle państwa PiS. Zawiedzione tym może być jego zaplecze polityczne i zapewne część jego wyborców – jednak z punktu widzenia rządzącej koalicji rachunek szkód jest jak najbardziej akceptowalny. To dowód na to, że polityka faktów dokonanych może łatwo obrócić się także wbrew jej największym zwolennikom – z PiS-em i Andrzejem Dudą na czele.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze