W 75. rocznicę rzezi wołyńskiej prezydent Andrzej Duda pojechał na Ukrainę, gdzie mówił o „ludobójstwie” dokonanym na Polakach. Mówił także o „przyjaźni pomiędzy naszymi narodami”, która jednak „musi opierać się na prawdzie”. Prawda o stosunkach z Ukraińcami to nie tylko historia ludobójstwa, o tym prezydent zapomina
8 lipca 2018 prezydent Duda złożył wieniec na cmentarzu w Ołyce – przy zbiorowej mogile Polaków zamordowanych przez Ukraińców latem 1943 roku. Oddał także hołd ofiarom na miejscu nieistniejącej wsi Pokuta na Wołyniu. Zdjęciu prezydenta Dudy (powyżej) składającego wieniec na skraju pola pełnych kłosów zboża – tam, gdzie stała niegdyś polska wieś – trudno odmówić symbolicznej wymowy.
Oficjalna uroczystość z udziałem Dudy nie mogła obyć się bez mszy – prezydent wziął udział w mszy w katedrze katolickiej w Łucku, koncelebrowanej przez arcybiskupa lwowskiego oraz miejscowego biskupa. Na ręce biskupa łuckiego prezydent przekazał krzyż poświęcony pamięci pomordowanych Polaków.
W Ołyce prezydent wygłosił przemówienie, w którym nazwał zbrodnię wołyńską „ludobójstwem”. Prezydent mówił:
"Szacuje się, że było to ok. 100 tys. Polaków, którzy wtedy zostali tutaj zamordowani. (…) To nie była żadna wojna pomiędzy Polską a Ukrainą, to była zwykła czystka etniczna, tak byśmy to dzisiaj nazwali. Po prostu chodziło o to, by usunąć Polaków z tych terenów. Takie decyzje zostały wówczas podjęte na szczeblu politycznym – przez ukraińską organizację OUN-B – zlecone do wykonania UPA, która, niestety, wywiązała się ze swojego zadania. Następstwem tego były z kolei polskie akcje odwetowe, w których ginęli zwykli ludzie, zwykli Ukraińcy, zwykli rolnicy z drugiej strony, z drugiego narodu. Rażąca jest jedynie dysproporcja: ok. 100 tys. Polaków, ok. 5 tys. Ukraińców. Ona rzeczywiście robi ogromne wrażenie. I to jest, proszę Państwa, prawda historyczna".
Według szacunków podawanych przez prof. Grzegorza Motykę, historyka i czołowego polskiego eksperta od zbrodni wołyńskiej, chociaż dokładna liczba polskich i ukraińskich ofiar jest trudna do ustalenia (tzw. środowiska kresowe podają często wyższe liczby), to najbardziej prawdopodobna liczba zabitych Polaków wyniosła ok. 100 tys. (60 tys. na Wołyniu i 40 tys. w Galicji Wschodniej). W polskich akcjach odwetowych zginęło ok. 15 tys. Ukraińców.
Zdaniem polskich historyków nie ulega także wątpliwości, że była to zbrodnia zaplanowana i zrealizowana z rozmysłem. Jak pisze prof. Motyka, część działaczy OUN – organizacji ukraińskich nacjonalistów – już przed 1939 roku zamierzała usunąć wszystkich Polaków z ziem, które uważali za ukraińskie. Już we wrześniu 1939 roku, po upadku II RP, OUN wymordowała cztery kolonie polskich osadników – zginęło wówczas 200 osób. Później ukraińscy nacjonaliści uczyli się bezwzględności i technik zbiorowego mordu od Niemców, którzy w 1942 roku wymordowali na Wołyniu od 150 do 200 tys. Żydów (czyli niemal wszystkich).
Szacuje się, że było to ok. 100 tys. Polaków, którzy wtedy zostali tutaj zamordowani. (...) To nie była żadna wojna pomiędzy Polską a Ukrainą, to była zwykła czystka etniczna, tak byśmy to dzisiaj nazwali. Po prostu chodziło o to, by usunąć Polaków (...).
9 lutego 1943 roku oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii wymordował wieś Parośle. Do czerwca 1943 Ukraińcy zamordowali 9 tys. Polaków. Pierwszych mordów dokonywano w niesłychanie okrutny sposób, m.in. siekierami. Szczytowym momentem operacji był 11 lipca 1943, kiedy UPA zaatakowało równocześnie 99 polskich miejscowości.
Według prof. Motyki akcja była zorganizowana odgórnie z pobudek politycznych, a jej celem było dokonanie czystki etnicznej – ci Polacy, którzy uniknęli śmierci, mieli uciec z Wołynia. To w istotny sposób różni ukraińskie czystki od polskich akcji odwetowych, które były nieskoordynowane i pozostawały inicjatywą poszczególnych dowódców.
Plan czystki etnicznej w dużym stopniu się powiódł. Od jesieni 1944 do grudnia 1945 roku z Wołynia i z Galicji Wschodniej (terenów, które miały pozostać częścią ZSRR) wyjechało 630 tys. Polaków, a do zakończenia przesiedleń w 1948 r. - 787 tys.
Konwencja ONZ z 1948 roku definiuje ludobójstwo jako "czyn dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich". Definicję spełnia rzeź wołyńska, ale już nie polski odwet.
O ile więc historyczna racja jest po stronie prezydenta, zupełnie osobną sprawą jest polityka wokół rzezi wołyńskiej. Polskie władze unikały wcześniej słowa „ludobójstwo”. Dziś stawiają Ukraińcom warunek - pojednanie ma opierać się "na prawdzie". Problem w tym, że "prawda" dla obu stron oznacza coś zupełnie innego.
Dokumentacja, która to potwierdza, jest na tyle bogata, że można o tym mówić godzinami. Ta zorganizowana operacja spełnia definicję ludobójstwa sformułowaną przez polskiego prawnika Rafała Lemkina i przyjętą w prawie międzynarodowym
- mówił „Wyborczej” prof. Motyka.
Legenda OUN-UPA to dziś fundament narodowej tożsamości ukraińskiej. Ukraińcy również – o czym obszernie mówi prof. Grzegorz Motyka w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” opublikowanym 9 lipca 2018 r. (tutaj) – negują zarówno okoliczności, jak i skalę zbrodni. Interpretują ją np. jako „konflikt polsko-ukraiński”, w którym zbrodnie popełniały obie strony.
Swoje stanowisko usztywniają dziś Ukraińcy, którzy uchwalili swój odpowiednik polskiej ustawy o IPN 9 kwietnia 2015 roku. Według tego prawa OUN i UPA walczyły o niepodległość Ukrainy i gdy ktoś neguje niepodległościowy charakter tych formacji, podlega karze.
Jest jeszcze inna część prawdy, o której napisał Witold Szabłowski, reporter, autor książki "Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia":
"Wołyń w 1943 był prawdopodobnie najstraszniejszym miejscem na ziemi. Mimo to znalazły się dziesiątki tysięcy ludzi, którzy - ryzykując życiem - pomagali swoim sąsiadom przeżyć to piekło. Tysiące z nich za tą pomoc zginęły. Żaden z nich nie doczekał się ze strony polskiego państwa ani medalu, ani drzewka, ani nawet prostego „dziękuję”. Nie doczekał się go Petro Parfeniuk, który uratował kilkadziesiąt osób z Kisielina i okolicznych wiosek, choćby Włodzimierza Sławoja Dębskiego, ojca kompozytora Krzesimira Dębskiego.
Nie doczekał go Nikifor Klimczuk, który poprowadził polską samoobronę z Przebraża, by zaatakowała... jego własną wieś. Zrobił to, bo znał plany UPA, która chciała z tej wsi zaatakować Polaków, a Klimczuk uważał, że o wolną Ukrainę powinno się walczyć w inny sposób, a nie mordując Polaków.
Nie doczekało małżeństwo Bojmistruków, którzy uratowali z rzezi małą dziewczynkę, a później wychowali ją jak własną córkę (na zdjęciu - cała trójka). Cała ich wieś, Kaszówka, ryzykowała życiem, by uratować tą małą.
Nie doczekał wreszcie pastor Jan Jelinek. Człowiek, który bronił Polaków przed Ukraińcami, a później Ukraińców przed polskim odwetem, czeski Schindler, który uratował z rzezi niemal dwieście osób, a zmarł całkowicie zapomniany przez jednych i drugich. To on jest prawdziwym bohaterem Wołynia. To o nim powinniśmy czytać w szkolnych podręcznikach i słuchać na akademiach; o nim, a nie o tych, co szli zabijać.
To wielki wstyd, że o nich nie pamiętamy. Zwłaszcza, że gdybyśmy pamiętali o nich, łatwiej byłoby nam rozmawiać również na szczeblu politycznym".
8 lipca 2016 roku prezydent Ukrainy Petro Poroszenko złożył kwiaty, zapalił znicz oraz klęknął przed pomnikiem ofiar zbrodni na skwerze Wołyńskim na warszawskim Żoliborzu. Dwa lata później, kiedy Duda przemawiał w Ołyce, Poroszenko uczcił ofiary masakry popełnionej przez Polaków w Sahryniu na Lubelszczyźnie, gdzie w marcu 1944 AK oraz Bataliony Chłopskie zamordowały od 150 do 800 Ukraińców, w tym kobiety i dzieci. Obaj prezydenci mówili o pojednaniu.
Chcę podkreślić, że bardzo szanujemy przedstawicieli narodu polskiego, którzy stali się ofiarami tragicznych wydarzeń na Ukrainie, w tym na Wołyniu w latach 1943-44. I dziś, chyląc głowę we wspólnej modlitwie, szczerze zwracamy się do Boga słowami: odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
- powiedział Poroszenko w Sahryniu. W praktyce do pojednania polsko-ukraińskiego jest jednak dalej niż było kiedykolwiek, a stanowiska obu stron w sprawach historycznych są coraz bardziej odległe.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze