Nie ma Ikei, Mc Donald'sa, najnowszego ajfona. Nie ma nawet „normalnej” coca-coli, tylko jakaś przeszmuglowana z Iranu z nalepką w farsi. Są za to propagandowe filmiki zachęcające do zgłoszenia się do armii.
Każdy tylko czeka, żeby Rosji było gorzej. Kilkanaście lat temu w Majkopie, stolicy Autonomicznej Republiki Adygei na północnym Kaukazie, Grisza zbudował dom. Taki ze złoconymi oknami, bajkowymi wieżyczkami i zdobionymi kolumnami. Był piękny, ale nie mógł w nim zamieszkać, bo przez dekadę nie udało mu się podłączyć go do gazu. Obwiniał o to Zachód, zwłaszcza Angelę Merkel, ale nie miał żadnego argumentu, by udowodnić jej winę w swoim nieszczęściu. Miał za to szereg bumag, a za sobą setki wizyt w urzędach, w których odsyłali go od Annasza do Kajfasza. Na próżno. Gazu jak nie było, tak nie ma prawdopodobnie do dziś. Ale Grisza przecież i tak wie, że winna jest Angela i jej zaszczepiona nienawiść do Rosji.
W 2014 roku w kałmuckiej Eliście pani w dworcowym barze skasowała mnie na 50 rubli za ładowanie telefonu. „Ponajechali Poljaki”, powiedziała, a potem podała mi zimną kawę i puściła piosenkę Grupy Władimir, „Nasz Krym”. Zaś w 2016 roku na dworcu autobusowym gdzieś w okolicach Nalczyka w Kabardyno-Bałkarii, sprzedawczyni kanapek z kiełbasą doktorską na wieść o tym, skąd przyjechałam, zapytała: „czego wy w tej Polsce ciągle od nas chcecie? Tak wam przeszkadza, że wstaliśmy z kolan?”.
Nie przeszkadza, a raczej – nie przeszkadzało. Mieliśmy to gdzieś. Ale już nie mamy. Teraz jest wojna.
Tak nado! tak trzeba! - mówi Putin i przyczepia ordery do piersi bohaterów, którzy wrócili ze „specjalnej operacji”.
Trzeba oswobodzić Ukrainę od nazistów!
Trzeba przypomnieć światu siłę Rosji!
Trzeba bronić Ojczyzny!
Wróg nie śpi. Czyha, by zniweczyć rosyjską tożsamość. Grożą jej: propaganda LGBT+ razem z rodzicem jeden i rodzicem dwa, zbrodnicze ideologie gender i childfree oraz absurdalny wegetarianizm. Tradycyjne wartości są w niebezpieczeństwie, ale Rosja do tego nie dopuści. Jest silna, wielka i rozeźlona. Klękajcie narody!
Napięcie budują obraz i podłożony pod niego podkład muzyczny. Widzimy niewolników, którzy w pracują w pocie czoła. Są wycieńczeni. Widać jednak, że z niejednego pieca chleb jedli i wiele są w stanie wycierpieć. Wiele, ale nie wszystko. Każdy ma swoje granice. To tłumaczy już nam lektor, który czyta z offu:
„Tylko się tobie wydaje, że udało ci się zmieść z powierzchni ziemi Rosjanina. Kiedy już w to uwierzysz, on przyjdzie do twojego domu, siądzie za stołem, na kolanach położy broń i popatrzy ci w oczy. Będzie pachnieć prochem, krwią, śmiercią. I to wszystko będzie się dziać w twoim domu. Zada ci tylko jedno pytanie: czym jest siła, bracie? I właśnie wtedy bardzo pożałujesz, że nie jesteś jego bratem. Bratu się wybacza, wrogowi nigdy. Rosjanin żyje sprawiedliwie, dlatego nigdy go nie wkurzaj, bo nawet sobie nie wyobrażasz, czym się to dla ciebie skończy”.
To filmik po rosyjsku, skierowany więc do Rosjan, bo to ich ma zagrzać do walki.
Ich wkurzyć. Im pokazać jak świat nimi gardzi. Wreszcie, im przypomnieć o sile, która w nich drzemie. Gdyby był do Zachodu, byłby po angielsku. Znamy te numery i to wcale nie od czasu Owsiannikowej i jej plakatu „No war!” w reżimowej telewizji. Rosyjska propaganda doskonale wie, jak manipulować Europą. Nie przez przypadek przecież Russia Today została zablokowana w UE.
Jednak w rosyjskich mediach wielkość Matuszki czuje się w każdej agitce. Skabajewa, Sołowiow, Simonjan i Kisieliow – tuzy rosyjskiej propagandy – pracują na pełnych obrotach. I są w tym świetni. Goni ich Facebook, Youtube, Instagram, telegram i odpowiednik naszej klasy, portal Vkontakte. Wszystkie ręce na pokład! Operacja trwa! Szafują hasłami o bohaterstwie, wszechpotędze i niezłomności. I o dumie z bycia Rosjaninem.
Nie ma Ikei, Mc Donald'sa, najnowszego ajfona. Nie ma nawet „normalnej” coca-coli, tylko jakaś przeszmuglowana z Iranu z nalepką w farsi. Nie ma części do zachodnich aut i nie ma wiz do Europy. Skąd ta kara? Dlaczego na ich kieszeniach i ich komforcie odbijają się zachodnie sankcje? Przecież zwykli Rosjanie nie mają z tym wszystkim nic wspólnego! Nie są winni, są pokrzywdzeni.
Robili przecież wszystko, co mogli.
Chodzili na mitingi i krzyczeli „niet wojnie!”. Pisali to hasło na transparentach i banknotach, którymi płacili w rosyjskich sklepach. Nie głosowali na Putina. Walczyli! I za tę walkę Zachód pozbawił ich komfortu. Zachód jest winny, nie Rosja. Bo to Zachód ich karze, nie Rosja.
I jemu trzeba oddać. Jemu wymierzyć sprawiedliwość.
W sukurs rozzłoszczonym obywatelom i obywatelkom z uśmiechem na ustach idzie propaganda. Kręci filmiki o zamarzającej Europie, która nie chce rosyjskiego gazu i na złość mamie odmraża sobie uszy. Kiedy Rosja się w cieple, niewdzięczny Zachód ledwo wiąże koniec z końcem i nakłada na siebie kolejne warstwy ciepłych ubrań.
Na początku jesieni Gazprom kręci klip, w którym Warwara Wizbor czystym głosem prowadzi nas przez uśpione i zamarznięte miasto.
Wiadomo, Europa ma w tym zobaczyć swoją przyszłość, zbliżającą się ciężką zimę bez rosyjskiego gazu. Biedna Europa! Ciekawe tylko dlaczego autorzy teledysku zabierają nas do syberyjskiego Krasnojarska, ponadmilionowego miasta, które w gazowej dzierżawie jest tego dobra pozbawione?
Prócz wielkich graczy do boju ruszają także maluczcy. Instagramowe influenserki, jedna przez drugą, prześcigają się w podawaniu przepisów na najlepsze rosyjskie burgery i zabierają swoich followersów na zakupy do „narodnych” sieciówek. Nie ma zachodnich marek, ok! Są za to tureckie, irańskie i chińskie. Półki się od nich uginają. Co prawda, jest trochę drożej, ale wsjo dla fronta! Wsjo dla pobiedy!
A rozdwojenie jaźni trwa. Od czasu do czasu ktoś zatęskni za wakacjami w Europie i wrzuci fotki z hiszpańskich plaż, paryskich restauracji czy londyńskiego metra. Wtedy znów czuje się ofiarą arogancji i agresji całego świata. Bez żadnej przecież przyczyny. Zwykły russkij czelowiek nic przecież nie zrobił. Nie podejmuje decyzji i nic nie może. Decyduje wódz.
Ale algorytm wychwyci te tęsknoty za minionym życiem i szybko podpowie te, które sprowadzą go na odpowiedni tor. Ten, który przypomni mu, że Zachód od zawsze zasadzał się na jego Ojczyznę.
Już przecież w 1812 roku Napoleon razem z Polakami na nią napadł, a chwilę później Anglik z Francuzem chcieli odebrać jej Krym, kolebkę rosyjskości. Nie pominie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, w której Rosja nie walczyła tylko z Niemcami, a z całym „kolektywnym” Zachodem. Wiadomo przecież, że na święte ziemie napadały bataliony, w których składzie nie było ani jednego Niemca. Byli za to: Austriacy, Chorwaci, Finowie, Rumuni, Francuzi, Słowacy, Belgowie, Holendrzy i, oczywiście, Polacy. „Tak, tak, znowu Polacy” – dopowie lektor. Ale Rosja tego nie zapomniała. Rosja to przemilczała, bo pragnęła zgody i pokoju. Jak dziś! Teraz przyszedł czas walki. Nie, nie z Ukrainą. Z Zachodem.
Do boju mużyki!
Ale mużyk też nie spieszy się na wojnę. Jakoś łatwiej mu oglądać krew z wygodnej kanapy. Z perspektywy fotela prościej popierać „Z”, naszych i russkij mir. Tylko że „operacja” trwa już za długo. Krew się leje, w cynkowych trumnach do domu spływa gruz 200, mięso armatnie się kończy. Trzeba nowe.
Nowe dochodzi we wrześniu 2022 roku, zaraz po ogłoszeniu „częściowej” mobilizacji. Kto nie zdąża uciec za granicę albo komu nie starcza pieniędzy na wyjazd nawet do byłych kolonii, z duszą na ramieniu czeka na bilet do armii. Pewnie trochę niedowierza. No bo jak to możliwe, że druga armia świata potrzebuje krwi zwykłych obywateli do prowadzenia „operacji” na terytorium innego kraju?
Ale tylko trochę, bo propaganda nie śpi i już szykuje odpowiedź na świeżo obudzone wątpliwości. Działa sprytnie. Buduje opowieść tak, by przypominała reklamę społeczną. Niby nikogo nie ocenia, daje wolną wolę – Rosja to w końcu demokratyczny kraj, ale niesmak pozostawia. Głupio tak uciec, kiedy Ojczyzna wzywa. Jakoś tak nie po mużski.
Robi się człowiekowi wstyd na samą myśl, że mógłby być bohaterem sceny z nowoczesnego osiedla, jak w tej reklamie.
To przecież tylko nowe dekoracje, układy dokładnie te same co w starych dobrych kwartałach budowanych za Chruszczowa. Są plotkujące panie w średnim wieku, które wiedzą wszystko, co dzieje się w dzielnicy. Są siedzący na ławce młodzi chłopcy, którzy z racji braku lepszego zajęcia analizują życie i status materialny swoich sąsiadów. Jest też czarny charakter, obiekt ogólnego zainteresowania - dobrze ubrany, z drogą walizką, nie byle jakim samochodem z szoferem i piękną damą u boku. Czuć, że tragedia dopiero się zbliża. Nadciąga na chwiejnych nogach starszej pani z ciężką siatką zakupów. To się musi skończyć upadkiem, a ten natychmiastową reakcją biezdielnikow, nierobów z osiedlowej ławki i, oczywiście, bezdusznym zachowaniem tego bogatego. Bogaty wsiada do limuzyny i ucieka do Gruzji. Na zawsze. Ot, tak: chłopcy wyjechali, mużyki zostali.
Mużyk to jednak nie tylko ten, który pomoże staruszce, ale też ten, który zadba o swoją rodzinę. A o to coraz ciężej, zwłaszcza w czasach, kiedy Zachód robi wszystko, by zgnębić Rosję. Wiedzą to wszyscy rodzice nastolatków.
Tę niszę też łatwo zagospodarować specom od indoktrynacji. Nikt przecież nie poruszy naszego sumienia bardziej niż dorastające dzieci, dla których mamy świecić przykładem.
Na delikatnych strunach ojcowskich ambicji zagra Alina z Nowouralska, która zbiera pieniądze na nowy telefon, w innej reklamie agitacyjnej. To dla niej trudne zadanie, bo ciągle musi dzielić się kasą z ojcem i pomagać mu w utrzymaniu rodziny. Od kilku miesięcy nie płacą mu w fabryce, a on nie jest w stanie tego załatwić. Honor mu nie pozwala. Nie będzie błagał i pokazywał przed obcymi swojej słabości, ale w domu powoli traci autorytet. Nawet z żoną częściej się kłóci, bo nie jest w stanie zadbać o rodzinę. A jest przecież bohaterem wojennym. Wzorem do naśladowania. Ryzykował życie na polu boju, kiedy był niewiele starszy od Aliny. Ten obraz jednak blaknie, bo dziś nie umie poradzić sobie z trudami codzienności.
Na szczęście ma szansę to naprawić. Ma szansę znów stać się gierojem! Starczy, że pójdzie na ochotnika do armii i to rozwiąże wszystkie jego problemy. To takie proste! Za chwilę znów będzie prawdziwym mężczyzną, dumą rodziny, dumą narodu. I kupi córce ajfona. Za swoje. Bo przecież - „bezpieczeństwo Ojczyny to szczęście rodziny i przyszłość dzieci” – jak mówi końcowy slogan.
Tak! Prawdziwy mużyk wie, co zrobić, by być mużykom.
Kiedy w 2000 roku Władimir Putin obejmował urząd prezydenta, obiecał rodakom, że wyprowadzi ich z biedy i niebezpieczeństw, na które byli narażeni przez całe lata 90. Trzeba przyznać, że mu się udało. Przynajmniej po części. Mafia z dresów wskoczyła w drogie garnitury, meliny zmieniła na luksusowe wille, a haracze zastąpiła kredytami. Z poprzedniego wizerunku zostały tylko złote dodatki na palcach, nadgarstkach i szyjach. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Za to w dużych miastach statystyczny Iwan był w stanie zarobić pieniądze i żyć na podwyższonym standardzie.
Ale zawsze jest coś za coś.
Nowy prezydent zarwał ze swoim społeczeństwem pewien rodzaj niepisanej umowy. Obywatel mógł zarabiać pieniądze, jeździć na zagraniczne wczasy i odwiedzać modne kluby, ale w zamian za dobre życie musiał spełnić jeden warunek – nie lezt’ w politiku. Nic prostszego, prawda?
Ruski człowiek wie, że to nie miejsce dla niego. Wie, że lepiej trzymać się od tego z daleka. Tisze jedziesz, dalsze budiesz – jak mówi stare rosyjskie przysłowie. Żył więc spokojnie dwie dekady, jak to się mówi, wnie politiki, poza polityką. Nie interesował się. Nie zajmował. Ona go po prostu nie dotyczyła. Była gdzieś tam, daleko, a on nie miał na nią wpływu. Bo jaki?
Ale w końcu polityka przyszła do niego.
Najpierw delikatnie zapukała do drzwi 24 lutego. Trochę było szoku. Trochę zamieszania. Ktoś został, ktoś wewnętrznie emigrował, ktoś uciekł, a potem wrócił. Uspokoił się, siedział cicho, robił swoje. Ale kiedy polityka zastukała do drzwi kolbą pistoletu i wrzucała w kamasze sąsiadów, rodzinę i kumpli, zrobiło się trochę straszniej.
Ci z wielkich miast, z pieniędzmi i wykształceniem stanęli w kolejkach na opłotkach swojego kraju. A Rosja ich wypuściła. A z nimi wypuściła parę. To przecież demokratyczny kraj, każdy robi, co chce. Mobilizacja jest przecież „częściowa”. Krzykacze wyjadą, a mięso i tak zostanie. Będzie siedzieć w biedzie i długach gdzieś tam w dalekiej głubince. Gdzieś tam, gdzie niepisana umowa społeczna i tak nie obwiązuje, bo głubinka nikogo nie obchodzi. Chyba że chodzi o wojnę, tfu, „operację” w obronie tradycyjnych wartości i walki z nazizmem. W tym wypadku głubinka nada się jak najbardziej.
Będą przelewać krew za mokry sen o własnej wyjątkowości. A w tym samym czasie słowiańskiej urody instagrameki wyrażą nadzieję, że „naszychriebjat brać nie będą”. Wiadomo, „naszych”riebjat żalko.
A „nienaszych” nie żalko. Nie żalko już od czasów caratu, bo już wtedy robili za gorszy sort i podludzi. „Nienaszym” nie wynajmie się mieszkania w Moskwie i powie się za ich plecami, że „ponajechali”, choć stolica jest przecież dla wszystkich. „Nienaszych”, których kultura i tak nic nie znaczy, bo pozwala jej się istnieć tylko formie skansenu, do którego „prawdziwy” Rosjanin przyjedzie zrobić zdjęcia drogim aparatem. Jeśli tylko uzna, że warto na to tracić swój czas. Nawet języki „nienaszych” nie mają znaczenia, bo czymże one są przy ruszczyźnie wielkich poetów i niezrównanych pisarzy.
Ale do nich też trzeba jakoś podjeść. Dać nadzieję, wizję i sens. Trzeba też przypomnieć im strach, żeby nie zapomnieli, że całe ich życie podporządkowane jest przemocy. Stykają się z nią od samego początku: w domu, w szkole, w pracy, w urzędzie, na ulicy. I w armii. Od dziecka wiedzą, że będą przymuszeni do posłuszeństwa. Po dobroci albo siłą. I, że nie ma na to rady, bo nikt im nie pomoże.
Można „nienaszym riebjatam” pokazać, że wojna im się opłaca i nie ma sensu się buntować. Co mają w końcu do stracenia? Życie. A kogóż ono obchodzi? A jak pójdą i może nawet przeżyją, to może uda im się w końcu wyjść z biedy. Postawią rodziny na nogi i zasłużą na szacunek żon, dzieci, sąsiadów. Będą bohaterami.
Szeregowy żołnierz dostaje dziś miesięcznie 195 tys. rubli, to jakieś 12 tys. złotych. Im wyższa ranga, tym kasa większa. Głubinka potrzebuje pieniędzy i władza o tym wie. Tym z Czukotki dodała do wynagrodzenia po 300 tys. rubli, a Nieńcom wraz z podpisaniem wojennego kontraktu zaoferowała darmową działkę. To jednak nie koniec gratisów. Ludzką twarz pokazała nawet Federalna Służba Komornicza i skasowała długi 100 tysiącom zmobilizowanych. Podobnie zachowały się banki, które na początku grudnia ogłosiły dla nich wakacje kredytowe. A to przecież nie wszystko – rodziny „mobilów”, jak się na nich mówi, mają priorytet w otrzymaniu miejsca w żłobkach i przedszkolach.
Nawet przed samymi żołnierzami kreśli się wspaniała przyszłość. Kiedy wrócą, dostaną status „weterana operacji wojennej”, a z nim zwolnienie z podatku dochodowego i pięćdziesięcioprocentową zniżkę na opłaty komunalne.
To ważne. 15 mln obywateli Rosji żyje poniżej progu ubóstwa, kolejne 15 mln jest zagrożone nędzą. Biedą łatwo manipulować. A Rosjanie potrafią doskonale grać na emocjach i odwoływać się do tradycji, szacunku i przekazów międzypokoleniowych. Pokazuje to doskonale inna reklama promująca podpisanie kontraktu z armią, która także udaje społeczną.
Poznajcie dziadka – stereotypowego emeryta z rosyjskiej prowincji. Takiego w czapce uszance, z pokaźnym wąsem i ciepłym spojrzeniem. Dziadka, który powinien cieszyć się wnukami, hodować ogórki i spokojnie żyć. No właśnie – powinien, ale nie żyje, bo bieda zagląda mu do garnka i nie stać go na najtańsze parówki w sklepie. Dziadka, którego sytuacja zmusza do ostateczności – sprzedaży wyglancowanego, garażowanego oczka w głowie: musztardowego żiguli. Symbolu dobrobytu jego młodości. Nie umie się z nim rozstać, ale nie ma wyjścia. Trzeba jakoś żyć. Na to wszystko patrzy wnuk. Taki, który dopiero co dorósł. Jeszcze nie do końca sypnął mu wąs, ale wie, że piłka leży po jego stronie i przyszedł czas na jego ruch.
W ostatniej chwili zjawia się w mundurze z dumnie przyczepionym tri kolorem do ramienia. Rwie na strzępy umowę sprzedaży. Jest jakiś taki bardziej dorosły, poważny, męski. „Dziadku, kontrakt podpisałem - mówi. Teraz już na pewno nie przepadniemy!”.
Na pewno. Nawet jak się nie uda. Kontrakt z armią to doskonała inwestycja. Inwestycja w śmierć.
Rosja przeszła na gospodarkę wojenną i jeśli wierzyć szacunkom ukraińskiego „Forbesa” na samą wojnę w 2022 roku wydała 82 mld dolarów, jedną czwartą budżetu.Szacuje się także, że przed wojną siły zbrojne Rosji liczyły ok. 900 tys. wojskowych, doszło do nich po 21 września jeszcze 300 tys. świeżo zmobilizowanych. Nie wiadomo, jakie są dokładnie straty w ludziach. Rosyjskie media je zatajają, ale Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy podaje, że mogło ich zginąć nawet 110 tys.
Wielka Wojna Ojczyźniana pociągnęła za sobą w całym ZSRR 27 mln ofiar. Prawie dziesięcioletnia radziecka interwencja w Afganistanie pochłonęła 15 tys. żyć, a dwie czeczeńskie, które podobnie jak ukraińska były przecież zaledwie „operacjami”, a nie wojnami, zabrały 11 tys. żołnierzy.
Ale śmierć za Ojczyznę to nie tylko najwyższy stopień bohaterstwa, to też odpust zupełny, odpuszczenie grzechów. Tak przekonuje patriarcha Cyryl, twierdząc, że Bóg jest z Rosją. Złożenie z siebie ofiary zapewni żołnierzom miejsce u boku Pana, ale ukojenie znajdą też ci, którzy zostaną przy życiu.
Śmierć - jakby nie liczyć – opłaca się bardziej niż kalectwo. Za urwaną rękę albo nogę żołnierz dostanie 185 tys. rubli odszkodowania, ale już za śmierć rodzina uzyska wyższą stopę zwrotu – całe 12 mln rubli, czyli 740 tys. złotych. I darmowy pogrzeb z honorami.
Pod warunkiem, że będzie ciało.
A z tym może być różnie. Wiadomo to i po Afganie, i po Czeczenii, i po Ukrainie, do której na front w 2014 roku ruszyły mobilne krematoria. Nie ma ciała, nie ma problemu. A SOGAZ, firma ubezpieczeniowa, która podpisała z Ministerstwem Obrony Narodowej umowę o wypłatę NNW, na pewno będzie szukać wszelkich możliwości, by zachować kasę dla siebie. Choć – jak mówią – na razie wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku.
Chce, by naród uwierzył, że wróg u bram i sam mobilizował się do walki w imię Rosji. By czuł, że stoi za nim władza z całym swoim autorytetem.
I jednocześnie skrupulatnie dba, by nikt nie przypomniał sobie o tym, jak likwidowano z pola widzenia kalekich weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, bo przecieżw Sowieckom Sojuzie inwalidow niet! By nikt ni słowem nie wspomniał o rzeszach uzależnionych od ciężkich narkotyków żołnierzy, którzy wrócili z Afganistanu i usłyszeli, że cała ta wojna to pomyłka. Ani o tych, którzy ginęli w Czeczenii najpierw w imię wprowadzenia porządku konstytucyjnego w zbuntowanej republice, a potem w walce z terroryzmem. Żeby przypadkiem nikt nie wspomniał, że weteranów czeczeńskich „operacji” nie chciano przyjmować do pracy, bo nie byli sobie w stanie sami poradzić z PTSD, syndromem stresu pourazowego, który w Rosji zyskał sobie miano „czeczeńskiego”.
Żeby w końcu nikt nie przypomniał sobie, że wracali z Czeczenii jak bohaterowie, ale na końcu tej drogi nikt na nich nie czekał. I nikt ich nie szanował.
Być może z tej „operacji” też wrócą „bohaterowie” z ukraińskim syndromem, na których widok ludzie będą pluć, a ona sama okaże się pomyłką? Być może faktycznie lepiej zginąć i zasłużyć tym samym na „piękny” darmowy pogrzeb niż przeżyć i czekać, aż dzierżawa zacznie brzęczeć sakiewką i orderami. Jeśli, oczywiście, dzierżawa się nie rozpadnie. Bo historia, jak wiadomo, lubi się powtarzać.
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze