Dr Wacław Berczyński zrezygnował z szefowania podkomisji smoleńskiej. OKO.press analizuje trzy scenariusze, które mogą za tym stać
O tym, że dr Wacław Berczyński złożył dymisję z funkcji przewodniczącego podkomisji smoleńskiej, jako pierwszy poinformował portal wpolitce.pl. Informację potwierdził MON, a szef resortu obrony Antoni Macierewicz przyjął dymisję jednego ze swoich głównych ekspertów. A także poinformował, że na stanowisku zastąpi Berczyńskiego dr Kazimierz Nowaczyk. I upublicznił na Twitterze treść listu Berczyńskiego.
"Z powodów osobistych nie mogę przyjechać do Polski" - pisze Berczyński, który aktualnie jest w USA, gdzie mieszka. I podziękował Macierewiczowi za możliwość pracy nad "wyjaśnieniem katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku".
W cotygodniowym czwartkowym felietonie w TV Trwam szef MON powiedział, że Berczyński zostanie członkiem podkomisji (choć na oficjalnej liście członków podkomisji już go nie ma).
Dodał też, że Berczyński zrezygnował z powodów "głównie zdrowotnych i rodzinnych". Pochwalił jego dotychczasową rolę w zespole eksperckim, jako tego, który "odegrał w powiększeniu naszej wiedzy o tragedii smoleńskiej zupełnie fundamentalną rolę". Następnie w kilku zdaniach streścił najnowszą wersję smoleńskiej katastrofy, której kulminacyjnym momentem miała być eksplozja ładunków termobarycznych na pokładzie rządowego Tupolewa.
"Dziękuję Wacku, w imieniu służby. Naprawdę wykonałeś olbrzymią pracę. Mam nadzieję, że rychło powrócisz do pełnej aktywności w zespole badającym tragedię smoleńską. Gdy będzie podpisywany raport końcowy, będziesz mógł go sygnować wraz z pozostałymi członkami" - zakończył swoje wystąpienie szef MON.
Ale te tłumaczenia jakoś nie przekonują. Oczywiście kwestii osobistych i zdrowotnych nie można wykluczyć, ale okoliczności wskazują na inne motywy. OKO.press rozważa trzy hipotezy, które mogą być rzeczywistym wyjaśnieniem powodów dymisji Berczyńskiego.
„Nie wiem, czy pani wie, ale to ja wykończyłem caracale" - powiedział w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej". "Pamiętam, jak przeczytałem o tych caracalach, o tym, że polski rząd zamierza je kupić, to mi włosy stanęły dęba” - mówił.
Od tych rewelacji szybko odciął się MON, który wydał nawet w tej sprawie stosowny komunikat. W oświadczeniu resort napisał, że szef podkomisji „nie miał żadnych podstaw do wpływania na kształtowanie się decyzji” o rezygnacji z zakupu śmigłowców, która „nastąpiła na skutek niewywiązania się z zobowiązań offsetowych przez stronę francuską”.
A może w opowieściach Berczyńskiego jest ziarno prawdy? "Dziennik Gazeta Prawna" ujawnił, że - owszem - Berczyński nie był członkiem zespołu offsetowego i nie miał możliwości wpływania na ministra rozwoju. Ale prawdą jest też to, że Berczyński w roku 2016 miał wgląd w część dokumentacji przetargowej. Jeśli wierzyć Berczyńskiemu z wywiadu z "Dziennika Gazety Prawnej", to Macierewicz miał mu powiedzieć: "Bądź moim pełnomocnikiem w sprawie śmigłowców".
Jeśli Berczyński rzeczywiście miał jakiś wpływ na zerwanie negocjacji w sprawie śmigłowców, to z pewnością nie powinien o tym mówić. W tej sytuacji MON - by przeciąć wszelkie ewentualne spekulacje, które wywołała "wylewność" Berczyńskiego - najpewniej wymógł na nim dymisję.
Może więc Berczyński "wykończył" caracale, ale jest też prawdopodobne, że caracale "wykończyły" Berczyńskiego.
Berczyński upiększył nieco swoją karierę na potrzeby uczestnictwa w komisji. Mówił, że badał katastrofy lotnicze jako przedstawiciel Boeinga w Corpus Christi Army Depot - cywilno-wojskowym przedsiębiorstwie, które zajmuje się obsługą techniczną śmigłowców wojsk lądowych USA. Ale to nieprawda. Co najwyżej - na co zwrócił uwagę w wywiadzie dla "Polska The Times" płk Piotr Łukasiewicz - dokonywał oceny technicznej uszkodzonych w wypadkach śmigłowców.
Berczyński mówił również, że w firmie Boeing pracował jako konstruktor. To też okazało się nieprawdą, bo - jak wykazał Michał Setlak z „Przeglądu lotniczego” - był zatrudniony jako informatyk programista.
Prawda jest natomiast taka, że na eksperta od lotniczych katastrof Berczyński wyrósł pod parasolem Macierewicza. I nie ze względu na swoje zawodowe kompetencje i dokonania, bo takowych nie ma. Pomogła raczej gorliwość, z jaką lansował teorię zamachu.
Może więc być i tak, że utrącenie kontraktu na caracale to kolejna konfabulacja Berczyńskiego. Tyle, że już niebezpieczna dla szefa MON, bo stawiająca go w kłopotliwym położeniu.
Czy Berczyński byłby do tego zdolny? Być może w pragnieniu bycia kimś ważnym (tę cechę osobowości podkreślają jego znajomi z filadelfijskiej Polonii) gotów był to zrobić. A to by oznaczało, że Macierewicz traci nad nim kontrolę.
W tym scenariuszu szef resortu obrony musiał się pozbyć Berczyńskiego. Przynajmniej ze stanowiska szefa podkomisji, bo całkowite wyeliminowanie go z komisji byłoby już zbyt podejrzane. A może nawet szkodliwe dla wiarygodności tezy o zamachu smoleńskim, której niewątpliwie Berczyński jest twarzą.
Najmniej prawdopodobna opcja. Można ją jednak wziąć pod uwagę. Po prezentacji filmu (10 kwietnia 2017), w którym podkomisja zaprezentowała wyniki swojej pracy, na głowę Berczyńskiego wylała się fala krytyki. I płynęła ona zarówno ze środowisk politycznych, w tym prawicowych, jak i z gron eksperckich.
Piętnowano "produkcję" podkomisji za liczne przeinaczenia, absurdy i zafałszowania. Szczególnie za kuriozalny eksperyment, w którym blaszana buda z namalowanymi/naklejonymi oknami - udająca fragment kadłuba Tupolewa - została wysadzona w powietrze ładunkiem termobarycznym.
Berczyński mógł więc nie wytrzymać medialnej krytyki. Tym bardziej, że źle radzi sobie w kontakcie z mediami i unika ich jak może.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze