0:000:00

0:00

Kancelaria Marszałka Sejmu nie pozwoliła przedstawicielce Komitetu Referendalnego wygłosić stanowiska podczas debaty nad wnioskiem o referendum ws. reformy minister Zalewskiej. "Naciskali, by w imieniu Komitetu, którego jestem wiceprzewodniczącą, wypowiedział się prezes ZNP, Sławomir Broniarz" - mówi Dorota Łoboda OKO.press.

To dziwna interpretacja art. 65 Regulamin Sejmu, który stanowi, że

"1. Sejm rozpatruje wniosek o przeprowadzenie referendum ogólnokrajowego przedstawiony przez podmioty wskazane w ustawie.

2. Wniosek o przeprowadzenie referendum przedstawiciel lub pełnomocnik wnioskodawcy składa na ręce Marszałka Sejmu. (...)

5. Przedstawiciel lub pełnomocnik wnioskodawcy na posiedzeniu Sejmu uzasadnia wniosek i odpowiada na pytania posłów".

Ustawa o referendum ogólnokrajowym pełnomocnika definiuje tak: "Pełnomocnikiem jest osoba wskazana w pisemnym oświadczeniu pierwszych 15 osób z wykazu obywateli popierających zgłoszenie", zawierającego ich dane i podpis. "Przedstawiciel" nie ma definicji ani w ustawie, ani w regulaminie. To może znaczyć, że trzeba rozumieć go potocznie - jako kogoś upoważnionego przez daną grupę do jej reprezentowania. W takim wypadku pełnomocnik mógłby wskazać swojego przedstawiciela.

Być może władze Sejmu uznały, że "pełnomocnik" ma się odnosić do wniosków zgłaszanych przez obywateli, a "przedstawiciel" - do innych wnioskodawców, np. Prezydium Sejmu. Wtedy można by wnioskować z tego przepisu, że w sprawie obywatelskiego wniosku przed Sejmem może występować tylko pełnomocnik.

Ostatecznie przemawiał Sławomir Broniarz, do pustawej sali. Odczytał obszerne fragmenty tekstu Łobody. Posłów i posłanek z PiS nie było prawie wcale. Szef ZNP odczytał

Czemu PiS boi się Doroty Łobody?

Wiceprzewodnicząca Komitetu Referendalnego i działaczka Ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji to osoba, która nie waha się punktować niekonsekwencji czy kłamstw zarówno ministerstwa, jak i sojuszników PiS, takich jak Tomasz Elbanowski (przeczytaj jej polemikę). Stoi za nią energia ruchu społecznego rodziców oburzonych "deformą edukacji", którzy chcą bronić także swoich własnych dzieci. Łoboda ma dwie córki w III i VI klasie podstawówki.

W przygotowanym wystąpieniu Łoboda odwołuje się do swego zaangażowania: "Przeciwnicy pomysłów Anny Zalewskiej dzielą się na głośnych i cichych.

Głośni to my - protestujemy, ostrzegamy w mediach, chodzimy na manifestacje, zbieramy podpisy.

Są też przeciwnicy cisi, jak choćby wiceminister edukacji Maciej Kopeć, któremu udało się uratować przed likwidacją gimnazjum, w którym wcześniej pracował. Szkoda tylko, że jest to jedyne gimnazjum uratowane w ten sposób".

Apel o ratowanie dzieci

Wystąpienie w Sejmie Dorota Łoboda miała zakończyć przejmującym apelem: „Większość z państwa ma dzieci lub wnuki w wieku szkolnym. Czy naprawdę jesteście gotowi zafundować im ten edukacyjny koszmar: przepełnione klasy, naukę na zmiany, lekcje z nauczycielami jeżdżącymi od szkoły do szkoły, naukę z niekompetentnie przygotowanych programów?

Czy naprawdę ze względu na polityczne racje skażecie wasze dzieci i wnuki na naukę w zdeformowanej - przez minister Zalewską - szkole. czy będziecie potem mogli spokojnie spojrzeć sobie w oczy? Czy będziecie mogli spokojnie spojrzeć w oczy dzieci, które znacie? Rodziców, których znacie? I wreszcie - waszych potencjalnych wyborców?

Nie patrzmy na to w kategoriach wygranych i przegranych. W tej rozgrywce wygrane muszą być dzieci. Niech Państwo pomyślą o nich. Dla posłanek i posłów głosowanie to tylko chwila, ale w tej chwili ważą się losy naszych dzieci. Jeśli zatrzymacie tę reformę, zwolnicie tempo, skonsultujecie zmiany, wszyscy będziemy wygrani" – miała powiedzieć Łoboda.

OKO.press publikuje całe wystąpienie Doroty Łobody

"Panie Marszałku, Panie Posłanki i Panowie Posłowie,

Stoję przed Wami, reprezentując 910 tysięcy obywatelek i obywateli, którzy podpisali się pod wnioskiem o szkolne referendum.

Wniosek został złożony na ręce marszałka Marka Kuchcińskiego równo dwa miesiące temu. Gdyby został niezwłocznie poddany głosowaniu w Sejmie, w czerwcu mogłoby się odbyć referendum. Niestety, zrobiono wszystko, aby opóźnić wprowadzenie wniosku do porządku obrad. Do wczoraj słyszeliśmy, że i w czasie tego posiedzenia Sejmu nie ma możliwości jego prezentacji. Tymczasem dzisiaj, po godzinie 10.00 dostaliśmy informację, że za parę godzin mamy się stawić w Sejmie.

Tak traktuje się blisko milion obywatelek i obywateli informując w ostatniej chwili o zmianie porządku obrad? Czy stało się tak dlatego, że chcieli Państwo uniemożliwić udział w posiedzeniu wszystkim zainteresowanym? Czy to dlatego, że boją się Państwo wzroku nauczycieli i rodziców, którzy będą patrzeć na tę debatę z sejmowej galerii?

Czy ze strachu przed porażką odrzucą Państwo wniosek o referendum, wiedząc, że z najnowszych sondaży wynika, że 60 proc. Polek i Polaków nie popiera reformy edukacji Anny Zalewskiej, a 62 proc. uważa, że referendum powinno zostać przeprowadzone?

Dlaczego stracili Państwo poparcie dla zmian w edukacji, skoro jeszcze dwa lata temu plany reformy popierało 70 proc. Polek i Polaków? Wiemy, że zmiany w edukacji są konieczne, co do tego wszyscy jesteśmy zgodni, dlaczego więc aż tyle obywatelek i obywateli odrzuca plany reformy proponowanej przez minister Zalewską?

Dlatego, że wprowadzaniu tej reformy towarzyszyło wiele kłamstw, które powtarzane są do tej pory. Ale nie jest tak, że kłamstwo sto razy powtórzone stanie się prawdą.

Polki i Polacy podpisani pod wnioskiem o referendum szkolne nie akceptują trybu i tempa wprowadzanych zmian, które trudno nawet nazwać reformą. I głośno mówią, że czują się oszukani".

Dalej Dorota Łoboda po kolei omawia – jak je nazywa - dziewięć kłamstw min. Anny Zalewskiej. Przeprowadza precyzyjny fact-checking (sprawdzenie prawdy-fałszu), cytuje liczby i badania sprzeczne z twierdzeniami Zalewskiej, wskazuje na opinie ekspertów.

Minister Zalewska odmówiła rodzicom i nauczycielom faktycznego udziału w konsultacjach. Na początku roku 2016 uruchomiła tak zwane debaty „Rodzic – Uczeń – Nauczyciel”, w których zarówno rodzice, jak i uczniowie występowali jedynie w nazwie wydarzenia. Fundacji „Przestrzeń dla edukacji” odmówiła udostępnienia raportów z tych debat. Ministerstwo konsultowało zmianę w edukacji tak otwarcie, że jest gotowe bronić tajności tych ustaleń w Najwyższym Sądzie Administracyjnym. Tak wygląda „szeroko konsultowana zmiana w oświacie”.

„Standardem jest prowadzenie konsultacji publicznych w sposób otwarty i dostępny dla każdego zainteresowanego” - to cytat ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej i siedmiu zasad konsultacji publicznych, przyjętych w 2012 roku. Żałujemy, że przed likwidacją gimnazjów, skazaniem tysięcy młodych osób na ubieganie się o miejsca w liceach w „podwójnym roczniku”, przed stłoczeniem maluchów w przedszkolach tworzonych w salach gimnazjalnych,

ministerstwo edukacji narodowej nie zastosowało ani jednej zasady z siedmiu zasad konsultacji. Służymy linkiem, cały czas te zasady opublikowane są na stronie resortu.

Ministerstwo – po utajnieniu narad grona ekspertów – próbowało zorganizować tak zwane konsultacje pogłębione. Jednak, gdy wygrała je Federacja Inicjatyw Oświatowych, konkurs unieważniono, a ten ogłoszony ponownie, wygrała Fundacja „Rzecznik Praw Rodziców”. Pewnie Państwo nie wiecie, ale pogłębione konsultacje zmian ustawy oświatowej, prowadzone przez MEN i wyżej wymienioną fundację właśnie się zaczynają. Tak, nie przejęzyczyłam się. Wspólny projekt nazywa się „Od diagnozy aż po projekt ustawy”. Na stronie projektu czytamy, że MEN oraz Fundacja „Rzecznik Praw Rodziców” zamierzają „wspólnie tworzyć rekomendacje do ustawy o oświacie, tak by szkoła była nie tylko miejscem wysokiej jakości edukacji, dobrze zarządzanym i kontrolowanym, ale też miejscem współpracy z rodzicami, przyjaznym i bezpiecznym dla wszystkich uczniów”.

MEN zaczyna właśnie konsultacje zmian w ustawie oświatowej, którą uchwalono w grudniu 2016.

Proszę Państwa, to dobra wiadomość. Resort zamierza przygotować projekt nowej ustawy oświatowej, zatem wierzymy, że zapowiedź z kampanii o „słuchaniu głosu obywateli” zaowocuje przegłosowaniem wniosku o referendum, skoro MEN jest już gotowe na nowy projekt.

Pytają Państwo często: „Gdzie byliście, kiedy Platforma wysyłała sześciolatki do szkół?” A ja pytam: gdzie Państwo są dzisiaj? Troszczyliście się o nasze dzieci kiedy miały sześć lat, gdzie Państwa troska teraz? To są te same dzieci tylko o kilka lat starsze! Obchodził Was los sześciolatków, a nastolatków już nie? Niszczycie ich marzenia i plany, zaburzacie poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do państwa. Zafundowaliście im rok niepewności. A kolejne nie będą lepsze. Czy zdają sobie Państwo sprawę jak to wpływa na psychikę tej młodzieży i jej motywację do nauki?

Do trudności związanych z wiekiem dojrzewania, czasu kształtowania postaw i poszukiwania autorytetów dołożyliście niepewność i strach.

Czy zanim zaczęli Państwo mówić o patologiach i agresji, jaka cechuje nastolatków, zastanowiliście się choć przez chwilę, jak czuje się dojrzewający młody człowiek, słysząc takie słowa z ust dorosłych?

Jak mogą Państwo takim językiem mówić o naszych dzieciach? O tych samych dzieciach, nad którymi kilka lat temu pochylaliście się z troską, a usta mieliście pełne frazesów o tym, jak bardzo na sercu leży Wam ich dobro. Nie wiecie tego i nie chcecie wiedzieć. Bez mrugnięcia okiem poświęciliście kilka roczników, byle tylko jak najszybciej przeforsować zmiany.

Dlaczego teraz nie obchodzi Państwa ich los?

Czy rodzice mają wybór tylko w przypadku sześciolatków, a o dzieciach starszych zadecydują politycy? Kto dał Wam do tego prawo?

Nasze dzieci to mądrzy, wrażliwi i otwarci na świat ludzie. W szkole to oni są najważniejsi. Pozornie ministerstwo to zauważyło, organizując debaty Uczeń-Rodzic-Nauczyciel. Ale uczeń pojawił się tam tylko w nazwie. Uczennice i uczniowie w sprawie ich dotyczącej nie mieli nic do powiedzenia. Nikt nie pytał ich o zdanie. Wyrzucono do kosza ich plany i marzenia.

Przesuwani są między szkołami jak pionki z ministerialnym komentarzem, obrażającym ich inteligencję, że nie zauważą zmiany. Naprawdę Pani Minister?

Czy utalentowana artystycznie szóstoklasistka nie zorientuje się, że nie tylko nie może iść, tak jak planowała, do gimnazjum plastycznego, ale również nie będzie miała lekcji plastyki w ósmej klasie? Czy uzdolniony językowo trzynastolatek pozbawiony szansy na edukację dwujęzyczną, bo akurat jego szkoła podstawowa nie tworzy takiej klasy, nie zorientuje się, że odbiera mu się szansę rozwoju?

Mówią Państwo o małych bezpiecznych szkołach. Brawo! My też chcemy takich szkół dla naszych dzieci.

Ale co wspólnego z tą wizją mają szkoły molochy na 1000 uczniów, które powstają w wyniku reformy. Czy ich uczennice i uczniowie nie zauważą tłoku w szatni i świetlicy?

Czy nie zauważą, że zaczynają lekcje o 7 rano (Białołęka) albo kończą o 18.00? Czy ministerialni urzędnicy zaczynają pracę o siódmej? Czy mają 3 minuty na zjedzenie obiadu? Dlaczego w bezduszny sposób skazują na to nasze dzieci?

Czy dzieci przenoszone już w czwartej klasie do innych budynków nie zauważą różnicy? Czy różnicy nie zauważą również siódmoklasiści przenoszeni na dwa lata do likwidowanych gimnazjów? Czy gimnazjaliści nie zorientują się, że co chwila zmieniają im się nauczyciele?

Nie chcą Państwo ich ratować? Dlaczego, bo nie mają sześciu lat, a kilkanaście? To te same dzieci, tylko o kilka lat starsze.

Dlaczego nie zapytali ich Państwo o zdanie? Może dlatego, że gdyby Państwo zapytali, okazałoby się, że droga, którą Państwo obrali nie jest słuszna. Miasto Warszawa w 2016 przeprowadziło badania wśród młodzieży gimnazjalnej. 71% gimnazjalistów powiedziało, że lubi swoją szkołę. Państwo na wszelki wypadek nie pytają o nic dzieci. Ba! Idą Państwo jeszcze dalej, kiedy my pozwalamy mówić naszym dzieciom na pikietach i manifestacjach albo konferencjach prasowych, zarzucacie nam, że je wykorzystujemy. W ogóle nie bierzecie pod uwagę faktu, że młodzież może mieć swoje zdanie i ma prawo do zabierania głosu. Szczególnie w sprawach, które jej dotyczą, a taką sprawą, bez wątpienia jest edukacja. Czasy, kiedy dzieci głosu nie miały, już dawno minęły.

Świadomości obywatelskiej nie buduje się w jeden magiczny dzień osiemnastych urodzin. To proces, a jednym z jego elementów jest obserwowanie i stopniowe włączanie się w obywatelskie działania. Państwo przyspieszyli ten proces, w ciągu roku nasze dzieci poznały od podszewki mechanizmy rządzące państwem. Szkoda, że na tak fatalnym przykładzie. Szkoda, że władza pokazała, że nie liczy się z ich zdaniem, a nawet nie chce go poznać.

Nasze dzieci to obywatelki i obywatele, najmłodsi, ale mający swoje prawa. W tym prawo do równego dostępu do edukacji, który gwarantuje im Konstytucja.

Chwalą się Państwo nowoczesnymi podstawami programowymi. Szkoda tylko, że eksperci i naukowcy nie podzielają Państwa entuzjazmu. Rada Języka Polskiego o podstawach z tego przedmiotu: Przedstawiony projekt podstawy programowej jest niespójny, nielogiczny, z licznymi błędami, także natury językowej i terminologicznej. Wykazuje niekompetencje zespołu autorskiego, szczególnie jeśli chodzi o metodykę przedmiotową i psychologię rozwojową. Preferowana jest wiedza, a niedostosowanie jej zakresu do możliwości poznawczych uczniów spowoduje, że będzie przyswajana biernie i pamięciowo. Nastąpi powrót do „encyklopedyzmu”; twórcze, refleksyjne, krytyczne korzystanie z wiedzy będzie poza zasięgiem większości uczniów. Ponadto treści kształcenia są przestarzałe, oddają rzeczywistość kulturowo-komunikacyjną sprzed 50 lat. Lekcje języka polskiego zostaną oderwane od rzeczywistości, w której żyje współcześnie człowiek. Będą postrzegane jako skansen, co wpłynie negatywnie na postawy motywacyjne uczniów. Powiedzą Państwo to, co zawsze – to tylko przymiotniki. Ale to nieprawda. Ta opinia zawiera szereg merytorycznych i bardzo konkretnych uwag.

Do podobnych wniosków doszli poloniści z Rady Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Gdańskiego, którzy uważają, że podstawa programowa do języka polskiego „nie spełnia wymogów dydaktycznych, odbiega od współczesnej wiedzy językoznawczej, literaturoznawczej, kulturoznawczej, medioznawczej”, a jej realizacja „grozi zapaścią czytelnictwa, marginalizacją kulturalną dużej części społeczeństwa”. Dzieci mogą przestać czytać – ostrzegło Towarzystwo Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich po zapoznaniu się z listą lektur. Zagadkę takiej, a nie innej konstrukcji listy lektur spróbowało rozwikłać Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Ich zdaniem, zestaw lektur uzupełniających „w większości składa się z książek czytanych w dzieciństwie przez pokolenie dziadków uczniów klas IV-VI” (czyli twórców nowej podstawy) i są to „często teksty anachroniczne, nieprzemawiające do młodego człowieka, które na pewno nie zachęcą do czytania, raczej będą odstraszać”.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN wypowiedział się o podstawie programowej dla przedszkoli: Proponowana Podstawa programowa wychowania przedszkolnego nie stanowi kroku naprzód w polskiej powojennej tradycji tego rodzaju dokumentów. Nie jest dobrą odpowiedzią na zmiany w wiedzy naukowej na temat rozwoju dziecka w wieku przedszkolnym, jego możliwości i potrzeb. Pozostaje także bez związku z europejskimi i światowymi trendami edukacji przedszkolnej.

Trudno zatem ustalić, po co w ogóle jest wprowadzana. Ma wszystkie braki dotychczas obowiązującej Podstawy, dodając do tego nieobecne w niej błędy i zaniedbania. Jest zastąpieniem słabej podstawy przez propozycję znacznie gorszą.

Rada Naukowa Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego skrytykowała rozdzielenie historii i WOS, zrezygnowanie w podstawie programowej z dbania o tak ważne dla społeczeństwa postawy jak zaangażowanie w działania obywatelskie, wrażliwość społeczna, tolerancja dla innych czy przeciwstawianie się przejawom dyskryminacji. "Zasadnicze wątpliwości budzi harmonogram prac nad nową podstawą programową. (...) Wyrażamy zaniepokojenie faktem, że konsultacje społeczne prowadzone są tak późno" - podkreślili historycy z UW. Wytknęli, że uczniowie klas VI od września zaczną dwuletnią powtórkę tego, o czym uczyli się w klasie VI, a jednocześnie nie zrealizują poszerzonych treści z epok wcześniejszych wskazanych w nowej podstawie. Efekt będzie taki, że kończąc ósmą klasę, nie będą znać np. podstawowych faktów na temat reformacji.

Profesor Łukasz Turski, po szczegółowym omówieniu podstaw programowych z fizyki komentuje: omówione fragmenty podstawy wskazują jasno, że autorzy tego dokumentu nie sprostali zadaniu przygotowania podstawy programowej, która cokolwiek wniosłaby do osiągnięcia celów jaki stawiają sobie, w materiałach uzasadniających przeprowadzenie reformy, jej proponenci i wykonawcy, tj podniesienia poziomu nauczania.

Matematycy z Polskiego Towarzystwa Matematycznego uważają, że w projekcie podstawy pojawiła się zbyt duża różnica między tym, czego ma się uczyć na matematyce w klasach I-III i w klasach starszych. „Poziom wczesnoszkolny nie jest dostatecznie wykorzystany. Nie ma w nim tego, co najistotniejsze - przygotowywania intuicji pod pojęcia, które w wyraźnej formie pojawią się w klasach starszych”.

"Podstawa jest słaba pod względem redakcyjnym, jest niedopracowana i w wielu przypadkach mało precyzyjna” - to opinia Polskiej Akademii Umiejętności.

Prof. Barbara Woynarowska, lekarz pediatra, specjalistka medycyny szkolnej oraz przewodnicząca Rady Programowej ds. Promocji Zdrowia i Profilaktyki Problemów Dzieci i Młodzieży, ostrzegła MEN, że podstawa programowa może stanowić „zagrożenie dla zdrowia psychicznego”, ponieważ w części dla klas IV-VIII jest przeładowana "zbyt wieloma szczegółowymi treściami”, których opanowanie "będzie trudne dla przeciętnego ucznia oraz może stanowić źródło napięć i stresu”.

Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich zastanawiała się, z czym właściwie ma do czynienia, ponieważ projekt podstawy to jedynie "niezależne względem siebie "kawałki" niepołączone wspólną ideą wyznaczającą główny kierunek działań edukacyjnych”. Co więcej, „autorzy tych opracowań zdają się trwać w nadziei, że te >>kawałki<< złożą się na spójną całość. Można mieć poważną wątpliwość, czy tak się stanie”.

Stowarzyszenie Nauczycieli Fizyki zauważyło, że „na fizyce uczniowie często analizują informacje przedstawione w postaci wykresu, podczas gdy w podstawie programowej z matematyki brakuje kształtowania tej umiejętności”. Według specjalistów z Polskiej Akademii Umiejętności, fizyka w szkole podstawowej obejmuje wiedzę na poziomie wieku XVIII. „Brak wzmianki o atomach, cząstkach elementarnych, siłach jądrowych czy fizyce ciała stałego” - czytamy w opinii PAU.

Powiedzą Państwo pewnie w tej chwili, że to jacyś paszkwilanci lub ignoranci nie rozumieją "dobrej zmiany". Sprawdźmy więc, co o nowej podstawie pisali ministrowie rządu Beaty Szydło. Jeżeli przedsiębiorczość ma być nauczana według projektu MEN, to lepiej, żeby w ogóle tego przedmiotu nie było – podsumowało projekt Ministerstwo Rozwoju. Ministerstwo Rozwoju, powołując się na „przedstawicieli środowiska naukowego”, wytknęło MEN, że „materiał ten (tj. projekt podstawy) nie uwzględnia w całości rekomendacji dot. kształtu podstawy programowej z informatyki sformułowanych przez zespół, który na zlecenie Ministra Edukacji Narodowej opracował projekt tej podstawy i przekazał wyniki swojej pracy do MEN w dniu 19 grudnia 2016 roku. Ministerstwu Rozwoju nie podobało się też zaniżenie poziomu nauczania matematyki. Zdaniem urzędników MR, podstawa programowa matematyki w klasach VII i VIII „nie obejmuje wszystkich treści realizowanych do tej pory w gimnazjum”, jak również „znajdujących się w podstawie programowej szkoły podstawowej przed wprowadzeniem gimnazjum”.

„Zwracam uwagę na konieczność pełnego uwzględnienia w projektowanym rozporządzeniu wyników prac zespołu, który na zlecenie Ministra Edukacji Narodowej opracował projekt podstawy programowej z informatyki” – uprzejmie zwrócił MEN-owi uwagę Piotr Woźny, wiceminister cyfryzacji.

Według Ministerstwa Sportu i Turystyki, w podstawie programowej WF-u brakuje... WF-u. „Element przygotowania prozdrowotnego w ramach wychowania fizycznego jest bardzo ważny, jednak podstawą budowania świadomości w tym zakresie musi być przygotowanie sprawnościowe dzieci” - orzekł wiceminister sportu Jan Widera. Jego zdaniem, teoria to nie wszystko, a podstawa powinna być tak skonstruowana, by młodzież zaczęła się ruszać, a nie tylko miała świadomość, że ruszać się trzeba. „Podstawa programowa wychowania fizycznego powinna opierać się przede wszystkim o ruch, a nie świadomość jego potrzeby” - podkreśliło MSiT.

Skąd ta krytyka? Po prostu podstaw programowych nie da się napisać w dwa miesiące. Próbują Państwo udowodnić, że jest inaczej, ale powtarzam: kłamstwo sto razy powtórzone nie staje się prawdą.

Skoro uważają Państwo podstawy za znakomite, dlaczego nie możemy poznać ich autorów? Rodzice niestety nie mogą się dowiedzieć, kto decyduje o tym, czego uczyć się będą ich dzieci, ponieważ utajnili Państwo listę osób piszących nową podstawę i odmawiają podania wszystkich nazwisk.

Dane osobowe zatrudnionych przez MEN osób i - jak napisano w odmowie dostępu do informacji - "prywatność osoby fizycznej" są dla Państwa ważniejsze niż prawo milionów rodziców do wiedzy o tym, kto stoi za kluczowym dla edukacji naszych dzieci dokumentem.

Koledzy i koleżanki z rządu minister Zalewskiej skrytykowali zresztą nie tylko jej podstawę, ale także całą tak zwaną reformę. Autorzy projektu nowego ustroju szkolnego kompletnie się pogubili, napisali bubel wprowadzający do szkół chaos i nawet nie potrafili prawidłowo skopiować innej ustawy. To opinia wynikająca nie ze stanowiska ZNP, opozycji czy przeciwników PiS, ale... rządowych prawników i ministrów w rządzie Beaty Szydło.

Prawnicy z Rządowego Centrum Legislacji zwrócili MEN uwagę na to, że jak już coś się kopiuje z innych aktów prawnych, to trzeba umieć to robić. „Tytułem przykładu można wskazać, że rozdział 5, który zgodnie z jego tytułem ma dotyczyć organizacji kształcenia, wychowania i opieki w szkołach i placówkach publicznych, zawiera uregulowania, które wprost są adresowane także do niepublicznych szkół i placówek, a nawet do podmiotów niedziałających w ramach systemu oświaty” - stwierdzili rządowi prawnicy. „Projekt powiela przede wszystkim wadliwe ukształtowanie większości upoważnień ustawowych, przekazując szereg kwestii do uregulowania wyłącznie w aktach wykonawczych, bez zawarcia w ustawie podstawowych rozwiązań merytorycznych w danym zakresie” – czytamy w opinii

To prawnicy z RCL ostrzegali o chaosie grożącym oświacie po wprowadzeniu w życie pomysłów Anny Zalewskiej. Postanowili oni „podnieść wątpliwość co do możliwości zachowania w mocy praktycznie wszystkich przepisów wykonawczych wydanych przed wprowadzeniem zmian w ustroju szkolnym, które dotyczą typów szkół dotychczasowego ustroju szkolnego i nie mogły odnosić się do nowych typów szkół”.

Sądy zetkną się z galimatiasem, gdy okaże się, że obok przekopiowanych do Prawa oświatowego przepisów równocześnie obowiązują te oryginalne - z ustawy o systemie oświaty. O czym napomknął w korespondencji z MEN Leszek Bosek, prezes Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Zasygnalizował on urzędnikom MEN, że „pozostawienie w systemie prawnym ustawy o systemie oświaty utrudni stosowanie nowej ustawy”, a „trudność ta może wynikać z nakładania się na siebie zakresów przedmiotowych projektowanej ustawy oraz ustawy o systemie oświaty”.

Dlatego prezes Bosek poradził ministerstwu edukacji, by zdecydowało się, która ustawa, co ma regulować.

Z kolei według ministra w Kancelarii Premiera Henryka Kowalczyka, MEN nie wymieniło wszystkich „bezpośrednich skutków wprowadzanej regulacji, w tym skutków dla jednostek samorządu terytorialnego”. Inaczej mówiąc - nie policzono, ile za reformę oświaty zapłacą gminy i powiaty. Ministerstwo nie sprawdziło też, ile liceów po reformie nie będzie miało pomieszczeń na przyjęcie wszystkich uczniów, oraz nie napisało, jak reforma odbije się na „rodzinie, obywatelach i gospodarstwach domowych”. Minister Kowalczyk poprosił też MEN chyba o rzecz najbardziej dla ministerstwa kłopotliwą - wskazanie, jak resort Anny Zalewskiej ma zamiar sprawdzić skutki reformy, tzn. wyrównywanie szans edukacyjnych oraz podnoszenie jakości nauczania.

Forsując tę pseudoreformę przekonują Państwo, że kierują się wolą swojego elektoratu, który dał wam zwycięstwo w ostatnich wyborach parlamentarnych. Skoro wyborcy tak zagłosowali, to tym samym uważacie, że dali Wam zgodę na zamykanie gimnazjów. Czyżby? Jednym z wyborców Państwa partii jest - jak sam przyznał - Mirosław Handke, były minister edukacji. W niedawnym wywiadzie dla Wirtualnej Polski stwierdził, że choć głosował w wyborach na PiS, to "miał do końca nadzieję, że oni tych gimnazjów nie ruszą". Profesor Handke jest szczególnie poruszony skróceniem obowiązkowego cyklu kształcenia z 9 do 8 lat. Jego zdaniem, powinni Państwo za tę decyzję odpowiedzieć. "Minister Zalewska powinna stanąć za to przed Trybunałem Stanu" - oświadczył prof. Handke. "Dziewięcioletni system kształcenia, który wprowadziliśmy, to teraz standard na świecie. Mam duże obawy, że powtórzy się sytuacja sprzed 1999 roku, kiedy spora część uczniów nie podejmowała nauki po skończonej podstawówce.

Gimnazja podnoszą aspiracje edukacyjne dzieci i ich rodziców" - uzasadnił prof. Handke.

Jego słowa potwierdzają badania. Od 2000 roku Polska odnotowała jeden z największych wzrostów umiejętności 15-latków w badaniu PISA. Największy skok w wynikach uzyskaliśmy po pierwszej edycji PISA w 2000 roku, która objęła jeszcze uczniów przed reformą z 1999 roku, a więc uczniów liceów, techników i szkół zawodowych. Dodatkowy rok kształcenia w gimnazjach miał szczególnie pozytywny wpływ na byłych uczniów szkół zawodowych. Wpływ ten jest trwały i obecni uczniowie szkół zawodowych w wieku 16 i 17 lat mają wyższe umiejętności, niż przed wprowadzeniem gimnazjów.

Zarówno polskie, jak i międzynarodowe badania pokazują, że osiągnięcia polskich 15-latków są powyżej średniej OECD i średniej Unii Europejskiej. W naukach przyrodniczych Polacy zajęli 10 miejsce na 26 krajów Unii Europejskiej biorących udział w badaniu. W czytaniu zajęli 5 miejsce, a w matematyce 8 miejsce. W Unii Europejskiej lepsze wyniki w naukach przyrodniczych uzyskali 15-latkowie z Estonii, Finlandii, Słowenii, Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii. W czytaniu lepsze wyniki od nas uzyskały tylko Finlandia, Irlandia i Estonia.

Polska jest krajem mniej zamożnym, niż większość krajów europejskich, a polskie rodziny mają średnio niższe wykształcenie i niższe zasoby kulturowe. Po uwzględnieniu czynników społeczno-ekonomicznych, wyniki Polski w naukach przyrodniczych przesuwają się z 10 na 4 miejsce w Unii Europejskiej. Pokazuje to wysoką efektywność polskich szkół, które pracują w mniej sprzyjających warunkach społeczno-ekonomicznych.

Uczniowie 4 klas szkół podstawowych plasują się pod względem wiedzy z nauk przyrodniczych na 3 miejscu w Europie i w pierwszej dziesiątce w matematyce. W matematyce polscy 10-latkowie mają bardzo dobre umiejętności rozumowania matematycznego, ale widoczne są braki w ich wiedzy.

Polska jest pod względem liczby zdolnych uczniów w naukach przyrodniczych czwartą siłą Unii Europejskiej. Nasi gimnazjaliści stanowią 7 proc. najzdolniejszych uczniów w UE. Wysoka jakość kształcenia w Polsce powoduje, że przebijamy pod tym względem kraje z większą liczbą ludności, takie jak Włochy czy Hiszpania.

Młodzi Polacy posiadają umiejętności na poziomie wyższym niż średnia europejska. Polacy w wieku 16-19 lat posiadają umiejętności czytania ze zrozumieniem znacząco wyższe niż średnio w Europie, a pod względem umiejętności matematycznych są blisko tej średniej.

Polscy 15-latkowie coraz częściej deklarują, że lubią uczyć się przedmiotów przyrodniczych. Polska i Irlandia odnotowały największy przyrost wskaźnika przyjemności w poszerzaniu swojej wiedzy w obszarze przedmiotów przyrodniczych. Jednocześnie polscy uczniowie rzadziej deklarują zainteresowanie konkretnymi zagadnieniami z zakresu nauk przyrodniczych. Dzięki jednolitemu programowi w gimnazjum, w Polsce nie ma różnic w dostępie do nauczania nauk przyrodniczych. W wielu krajach uczniowie słabsi i ze słabiej wykształconych rodzin mają mniej lekcji lub nie uczą się wcale przedmiotów przyrodniczych.

Swoimi decyzjami skazujecie przyszłe pokolenia Polaków na gorszą pracę i niższe zarobki. Badania na rynku pracy pokazują, że uczniowie, którzy mieli szansę uczęszczania do gimnazjum, mają przeciętnie 2-3 proc. wyższe prawdopodobieństwo znalezienia zatrudnienia i zarabiają o 3-4 proc. więcej niż osoby, które spędziły 8 lat w szkole podstawowej. Za pomysłami Anny Zalewskiej stoi też prof. Andrzej Waśko, pełnomocnik prezydenta Andrzeja Dudy. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" w lutym 2016 r. prof. Waśko narzekał, że zbyt wielu uczniów trafia do liceów, że "mamy teraz powszechne liceum ogólnokształcące, prawie powszechne studia i absolwentów tych studiów szukających pracy na stanowiskach robotników wykwalifikowanych".

Prof. Waśko to chyba pierwszy przedstawiciel ekipy rządzącej w ciągu ostatnich 25 lat, który otwarcie przyznał, że uważa edukacyjne aspiracje młodych Polaków za coś nieodpowiedniego.

Do tej pory wszyscy byliśmy dumni z młodych pokoleń, które w pogoni za wiedzą szturmowały licea i uniwersytety, sprawiając, że z jednego z gorzej wykształconych społeczeństw w Europie staliśmy się jednym z najlepiej wyedukowanych. Z wypowiedzi prof. Waśki przebija tęsknota za konserwatywną oświatą, do której dostęp miała tylko wąska elita, gdzie każdy, wkrótce po urodzeniu miał wytyczoną drogę na resztę życia - że syn profesora zostanie profesorem, córka pielęgniarki - pielęgniarką, syn robotnika - robotnikiem, a dzieci rolnika - rolnikami. W takim konserwatywnym świecie nie ma miejsca na awans, na ambicje, na realizację marzeń. W Polsce Ludowej taki system kształcenia miał zapewnić władzy spokój społeczny, porządek, kontrolę nad dużymi grupami społecznymi. Sprawić, że rządzący będą nagradzali za lojalność ułatwieniem awansu społecznego lub też skazywali na degradację, gdy ktoś się wychyli i wystąpi przeciwko władzy.

Widoczna w Państwa szeregach nostalgia za takim systemem edukacji nie jest niczym dziwnym. Pseudoreforma Anny Zalewskiej wpisuje się w długi ciąg kontrowersyjnych zmian, jakie państwo przeprowadzacie w Polsce od prawie dwóch lat.

Zmiany w ustroju szkolnym i szkolnych programach mają zapewnić wam zdyscyplinowanych wyborców, nad którymi roztoczycie niewidzialną, ale skuteczną kontrolę, gdzie spolegliwych będziecie nagradzać, a buntujących się - karać. Od początku Państwa rządów podporządkowaliście sobie niemal każdą dziedzinę życia - od wojska i policji po służbę zdrowia i sądownictwo. Teraz przyszedł czas na ponad 4 miliony uczniów i ich rodziców. W waszych oczach - wyborców.

Liczycie, że, gdy przyszłość ich dzieci znajdzie się w waszych rękach, gdy będziecie decydować, kto zakończy edukacje na szkole podstawowej, kto trafi do zawodówki, a kto do elitarnego liceum, uda się wam podporządkować miliony wyborców. Przy okazji fundując dzieciom lekcje jedynie słusznej ideologii. Dziś szkoła uczy umiejętności, pokazuje młodemu pokoleniu, jak poradzić sobie w ciągle zmieniającym się świecie, czego powinni się nauczyć, żeby nie czuli się gorsi od swoich rówieśników z Hiszpanii, Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Chcecie to Państwo zastąpić starym, dobrze znanym "zakuwaniem", nauką na pamięć, tresowaniem dzieci koniecznością wbijania sobie do głowy całych rozdziałów z podręcznika. "Uczenie na pamięć nie jest niczym złym, pod warunkiem, że będziemy do niego przeznaczać rzeczy godne zapamiętania. Czyli obiektywnie wartościowe" - powiedział prof. Waśko. "Obiektywnie wartościowe", to jest zgodne z Państwa ideologią. Koniec z różnorodnością, pluralizmem poglądów, prawem obywatela do spojrzenia na świat własnymi oczami. "Problemem jest nie tylko to, że młodzież mało czyta, ale że czyta różne rzeczy.

Pracując ze studentami, czuję, że właśnie z tego tytułu brak nam wspólnego języka, wspólnego układu odniesienia. Każdy odwołuje się do czegoś innego i tak być nie może. Lista lektur dla wszystkich musi być wspólna" - ogłosił prof. Waśko. Taki jest prawdziwy cel tej pseudoreformy.

I dlatego chcecie zlikwidować gimnazja - szkoły, które, jak pokazują wszystkie miarodajne badania, najskuteczniej wyrównują różnice między uczniami i pomagają dzieciom z gorzej sytuowanych rodzin dogonić swoich zamożniejszych rówieśników.

Międzynarodowe badania umiejętności uczniów PISA i TIMSS dowodzą, że polskie szkoły mają wysoki stopień spójności, wyższy niż średnia dla państw UE. Wyniki polskich gimnazjów są do siebie zbliżone, a różnice pod względem statusu społeczno-ekonomicznego uczniów są mniejsze, niż przeciętnie w OECD. Jak poinformował niedawno ministerialny Instytut Badań Edukacyjnych, dręczenia psychicznego lub fizycznego doświadcza co piąty uczeń polskiego gimnazjum i jest to na poziomie niewiele odbiegającym od średniej krajów OECD. Nie odbiegamy też od innych krajów, jeśli chodzi o poziom agresji fizycznej - styka się z nią co dwudziesty uczeń i jesteśmy tu nawet poniżej średniej OECD. Wyniki Instytutu Badań Edukacyjnych pokazują również, że największa przemoc występuje w szkole podstawowej, a nie w gimnazjach. Tak, przemoc jest poważnym problemem, za danymi statystycznymi stoją konkretne uczennice i uczniowie doświadczający w szkole agresji. Ale Państwa reforma nie poprawi tej sytuacji. Agresja wzrośnie poprzez nadmierne stłoczenie w nieprzystosowanych do tego szkołach podstawowych maluchów i piętnastolatków.

Nie przedstawiono żadnych dowodów na to, że tak się stanie. Czy szanse edukacyjne wyrównuje zniesienie obowiązku przedszkolnego dla pięciolatków? Przecież różnice edukacyjne najłatwiej wyrównać na wczesnym etapie edukacji.

Dla dzieci ze środowisk defaworyzowanych szkoła jest szansą na rozwój, którego często dom nie jest w stanie zapewnić. Czy wyrównaniem szans jest pozostawienie dzieci na kolejne dwa lata w szkołach podstawowych, które są gorzej wyposażone, nie mają pracowni przedmiotowych, a często nawet sal gimnastycznych. Młody człowiek idący do gimnazjum miał szansę trafienia do dobrego gimnazjum nawet z najsłabszej szkoły podstawowej. Czy tak będzie w przypadku liceum? Czy kolejne dwa lata w nienajlepszej podstawówce nie zamkną drogi do dobrego liceum i studiów?

W jaki sposób możemy mówić o równych szansach na edukację uczennic i uczniów z obecnych klas 4-6, którym w wyniku zmiany podstawy programowej w środku cyklu nauczania uniemożliwia się zdobycie pełnej wiedzy przewidzianej w kształceniu ogólnym. Pani minister mówi, że te braki zostaną nadrobione w życiu pozaszkolnym. Czy to nowa koncepcja korepetycji, które rzekomo miały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknąć? Ale na korepetycje stać tylko nielicznych. Co z resztą dzieci i młodzieży?

Co z równym dostępem do edukacji artystycznej i dwujęzycznej? Likwidują Państwo gimnazja artystyczne oraz lekcje plastyki w ósmej klasie. Jak zatem, bez dodatkowych płatnych zajęć, absolwenci szkół podstawowych będą mogli przygotować się do egzaminów do średnich szkół plastycznych?

Klasy dwujęzyczne tworzone są w nielicznych szkołach podstawowych, więc w ramach wyrównywania szans, zamknęliście drogę większości uczniów do tej formy kształcenia.

Co z uczniami obecnych klas 6. i 1. gimnazjum, którzy w wyniku kumulacji roczników w 2019 roku stracą szansę na dostanie się do wybranej szkoły? Jakie są ich równe szanse, jeśli o miejsca w szkołach średnich starać się będzie 720 tysięcy uczennic i uczniów, zamiast 350 tysięcy. 720 tysięcy to nie jest tyle samo, ile w 2010 roku, na co powołuje się MEN. W 2010 roku do szkół średnich szło 438 tysięcy uczennic i uczniów, a to o 282 tysiące mniej. Gdzie są równe szanse dla tych blisko 300 tysięcy dzieci? Mówią Państwo – nie każdy musi iść do liceum i na studia. Oczywiście, ale niech to będzie WYBÓR młodego człowieka, a nie konieczność wynikająca z błędu dorosłych.

Co mają Państwo do powiedzenia o szansach edukacyjnych uczniów obecnych klas 1. gimnazjów, którym się nie powiedzie, nie otrzymają promocji i wrócą do szkoły podstawowej, którą rok wcześniej skończyli? Młody człowiek odbiera to jako degradację i niezasłużoną karę. A co z tymi, którzy nie zdadzą w trzeciej klasie gimnazjum i zmuszeni będą powtarzać dwa lata nauki zamiast roku? Czy tych uczniów i te uczennice spisują Państwo na straty?

I wreszcie, jak skrócenie obowiązkowego okresu edukacji ogólnej do ośmiu lat ma się do wyrównywania szans? Pani minister mówi, że ten okres się nie skróci, bo sześciolatek też się uczy. To nieprawda, wcześniej też się uczył, a 6 plus 3 to nie równa się osiem, jakby Pani nie chciała zaklinać rzeczywistości.

Nie wyrównują Państwo szans. Po równo je Państwo wszystkim odbierają.

Już ponad 31 tysięcy nauczycieli wie o tym, że straci pracę lub zatrudnienie w pełnym wymiarze z powodu reformy edukacji Anny Zalewskiej.

Dane ZNP na dzień 20 czerwca 2017 roku:

Utrata pracy: 9 389

Redukcja etatu: 22 087

Łącznie: 31 476

Najgorsza sytuacja jest w Warszawie. Tu z pracą pożegna się 1 235 nauczycieli oraz 900 pracowników szkolnej administracji i obsługi. Ale to nie koniec zawodowych dramatów. 7 000 nauczycieli dotknie redukcja etatu. Kolejnym niechlubnym rekordem jest liczba nauczycieli łączących etat aż w trzech szkołach: 913 osób!

ZWOLNIENIA

W grupie nauczycieli tracących pracę – 9 389 w całym kraju – większość stanowią osoby, które otrzymały wypowiedzenie – 5 189. 4 200 nauczycielom nie przedłużono czasowej umowy.

Najwięcej zwolnień będzie w województwach: mazowieckim, małopolskim, lubelskim, wielkopolskim i świętokrzyskim.

REDUKCJA ETATU

Z redukcją etatów na masową skalę muszą się zmierzyć – oprócz Mazowsza – także inne województwa.

Ograniczenie etatów dotknie 2 560 nauczycieli w woj. podkarpackim, 2 328 w świętokrzyskim, 2 053 w małopolskim, 1 445 w lubelskim.

Także Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar obawia się, że reforma zakończy się masowymi zwolnieniami w oświacie. W skierowanym niedawno do minister Zalewskiej piśmie poinformował, że w związku z reformą "pojawia się też obawa środowiska nauczycielskiego, sygnalizowana w skargach kierowanych do Rzecznika Praw Obywatelskich, potencjalnej utraty pracy".

15 maja minął termin, w którym setki tysięcy nauczycieli w całym kraju usłyszało wyrok - czy przebrną przez bałagan Anny Zalewskiej w miarę obronną ręką, czy też w nowym roku szkolnym czeka ich zwolnienie bądź redukcja etatu, nawet do wymiaru niższego niż 1/2 etatu.

Tak zakłada uchwalone przez Państwa prawo oświatowe. Warto przypomnieć, co konkretnie fundują Państwo ludziom. Dla nauczyciela kontraktowego to praca za mniej niż 1500 zł, nauczyciela mianowanego - mniej niż 2000 zł, a dla dyplomowanego - mniej niż 2500 zł. To oznacza, że tysiące świetnie wykształconych specjalistów, których lubią i szanują nasze dzieci, skazujecie na życie za pensję niższą niż minimalna.

Mówią Państwo o osłonach. Tymczasem żadnych osłon nie ma. Artykuł 225 uchwalonej przez PiS ustawy wprowadzającej wyraźnie i wprost mówi o możliwości przeniesienia w stan nieczynny lub zwolnienia nauczyciela z powodu reformy oświaty i to bez żadnych osłon.

Nauczycielowi takiemu przysługuje jedynie odprawa w wysokości sześciomiesięcznego wynagrodzenia zasadniczego. Stan nieczynny też nie wiąże się z żadnymi zabezpieczeniami - takiego nauczyciela po sześciu miesiącach też czeka wypowiedzenie. W przyszłym roku zwalnianie nauczycieli stanie się jeszcze prostsze. W roku 2018 dyrektor wygaszanej placówki nie będzie już musiał składać oferty przeniesienia w stan spoczynku. Procedura ulegnie uproszczeniu.

Pani minister chwali się kilkunastoma tysiącami "miejsc pracy", jakie nauczyciele mogą znaleźć w bazach danych prowadzonych przez kuratoria. Woli jednak nie wspominać o tym, że ogromna większość z nich to praca na niepełny etat, często w wymiarze 1-2 godzin. To oznacza pracę nawet za jedyne 500 zł miesięcznie.

Wiele innych ofert kierowanych jest do nauczycieli o rzadkich umiejętnościach i specjalistycznym wykształceniu (np. pracy w szkołach przy zakładach poprawczych albo pracy w placówkach dla dzieci z niepełnosprawnością). To oferty, których żaden nauczyciel z likwidowanego gimnazjum nie jest w stanie przyjąć, bo nie miał szans na to, by się przekwalifikować. Szczególnie, że duża część ofert w kuratoryjnych bazach danych wygasała w ciągu na przykład kilku dni od ich umieszczenia lub zaraz po tym, jak nauczyciel dowiedział się o swoim losie. Na przykład, kuratorium oświaty we Wrocławiu zamieściło w bazie danych oferty pracy dla nauczycieli przyrody i geografii w Kłodzku (każda w wymiarze 3 godzin), które wygasły 15 maja, czyli w dniu, gdy ewentualni zainteresowani tymi ofertami mogli się dowiedzieć, że w dotychczasowej szkole zabraknie dla nich pracy.

Przy okazji chcą Państwo zmusić część nauczycieli do pracy w charakterze edukacyjnych komiwojażerów - pokonywania codziennie dziesiątek kilometrów, by zebrać godziny w różnych szkołach, często znacznie oddalonych od siebie. W tym celu zmieniliście Kartę Nauczyciela umożliwiającą przenoszenie nauczycieli ze szkoły do szkoły.

Jednocześnie zawiesiliście art. 18 ust. 1 Karty, który mówi, że w razie przeniesienia nauczyciela z urzędu do innej miejscowości, należy zapewnić mu w nowym miejscu pracy mieszkanie oraz miejsce pracy dla współmałżonka, jeśli jest on nauczycielem. W ten sposób minister Zalewska wprowadzi do rzeczywistości szkolnej zjawisko "nauczycielskiej pańszczyzny".

"Ja po prostu nie chcę być zmuszanym do zwalniania dobrych nauczycieli" - stwierdził Wiesław Włodarski, dyrektor L Liceum Ogólnokształcącego im. Barbosy w Warszawie oraz Nauczyciel Roku 2007, tłumacząc, dlaczego postanowił odejść ze szkoły, z którą był związany przez ostatnie dziesięciolecia. "Dyrektorem dalej być nie chcę, bo za rok znów czekałaby mnie fala zwolnień. Potem, za dwa lata bym przyjmował, żeby po roku znów sukcesywnie zwalniać kolejnych nauczycieli. Wychodzi, że w perspektywie pięcioletniej kadencji musiałbym przynajmniej trzy razy zwalniać nauczycieli" - mówił Włodarski, idealnie podsumowując istotę tak zwanej reformy Zalewskiej.

To również nasze zmartwienie, nie chcemy, aby nasze dzieci uczone były przez nauczycieli krążących pomiędzy kilkoma szkołami. Rekordzista będzie uczył od września w siedmiu szkołach! Ile czasu będą mieli tacy nauczyciele i nauczycielki dla naszych dzieci? Jak będą w stanie pochylić się nad dziecięcymi problemami, skoro zajęci będą uciułaniem niezbędnego do przeżycia minimum.

Tak, dwa lata temu plany reformy edukacji cieszyły się poparciem większości społeczeństwa, ale kiedy poznawaliśmy szczegóły planu, okazało się, że część z nas nie oczekuje tego, co proponuje MEN. I poparcie zaczęło spadać.

Ale ministerstwo pozostało głuche na głosy krytyki, a nawet zwykłe pytania.

Anna Zalewska mówi często o dialogu z rodzicami, o konsultacjach, o tym, że każdy rodzic mógł zgłosić swoje uwagi, a ministerstwo jest otwarte na nasz głos.

Tylko jak ten dialog z przedstawicielami władzy wyglądał w praktyce?

Pani Minister Anna Zalewska nigdy nie spotkała się z przedstawicielami ruchów rodzicielskich sprzeciwiających się reformie. W ciągu minionego roku (2016 - OKO.press) raz spotkał się z rodzicami wiceminister Maciej Kopeć, po to, żeby zakomunikować nam, że tryb wprowadzania reformy warunkowany jest kalendarzem wyborczym i żadne zmiany w jej kształcie i tempie wprowadzania nie mogą mieć miejsca.

Stawianie kalendarza wyborczego ponad dobro naszych dzieci pozostawiam bez komentarza.

Wielokrotnie zadawałam przedstawicielom Ministerstwa Edukacji Narodowej pytanie: kiedy i gdzie odbyły się konsultacje dotyczące reformy, w których udział brali rodzice. Pani minister powoływała się zawsze na ten sam przykład – konferencji w Sali Kolumnowej Sejmu z przedstawicielami rad rodziców w kwietniu 2016 roku. Rzeczywiście, taka konferencja miała miejsce, była organizowana przez fundację Rodzice Szkole, klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, a wzięli w niej udział przedstawiciele MEN i Ordo Iuris. Niestety, na tej konferencji nie było mowy o reformie, o likwidacji gimnazjów ani o nowych podstawach programowych. W żaden sposób ta jedna konferencja nie uprawnia Anny Zalewskiej do powoływania się na głos rodziców.

Na nasze wielokrotnie zadawane pytanie, które organizacje rodzicielskie poparły reformę, nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Dlaczego? Ponieważ MEN nie konsultował swoich planów z rodzicami. Teraz wspiera się poparciem fundacji, blisko związanego z PiS, Wojciecha Starzyńskiego. Fundacja ta, rzekomo, konsultowała się z rodzicami. Czas obalić kolejną nieprawdę – ani jedna z konferencji przeprowadzonych przez fundację Rodzice Szkole nie dotyczyła reformy edukacji. Co więcej, jeśli jakikolwiek rodzic próbował zadawać na tych konferencjach pytania odnośnie reformy, był natychmiast przez organizatorów informowany, że to nie jest tematem spotkania.

Może zatem to my nie byliśmy aktywni, nie zwracaliśmy się do władz z naszymi uwagami i wątpliwościami?

Byliśmy obecni na wszystkich posiedzeniach sejmowej Komisji Edukacji Nauki i Młodzieży, w grudniu uczestniczyliśmy w posiedzeniu dotyczącym wysłuchania publicznego ustawy.

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości zagłosowali przeciwko wysłuchaniu publicznemu. Dlaczego? Czego się Państwo bali? Prawdy? Tego, że runie z trudem budowana przez Państwa wizja szerokiego społecznego poparcia dla reformy? Ten kolos na glinianych nogach i tak runął.

Na tym samym posiedzeniu głos chcieli zabrać przedstawiciele reprezentujący organizacje rodzicielskie z całej Polski. Odmówili Państwo im prawa do wypowiedzi. Matki i ojcowie z całej Polski zostali odprawieni z kwitkiem. Wrócili do swoich miast z poczuciem głębokiej niesprawiedliwości i przekonaniem, że głos rodziców nic dla władzy nie znaczy. Że władza nie chce nas słuchać.

W grudniu, przed głosowaniem nad ustawą „Prawo oświatowe”, rodzice wysłali listy do wszystkich 231 posłów Prawa i Sprawiedliwości. Ja również to uczyniłam. Ilu z Państwa odpowiedziało na prośby i pytania przerażonych rodziców? Matek i ojców, którzy w trosce o dobro swoich dzieci zwrócili się do przedstawicieli władzy z prośbą o pomoc.

Ilu z Państwa? Odpowiedź brzmi: ani jeden.

Ani jedna posłanka i ani jeden poseł Prawa i Sprawiedliwości nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć polskim matkom i ojcom w sprawie dla nas najważniejszej, w sprawie naszych dzieci. Tak wygląda dialog?

Poseł Dolata wyjaśnił mi to dosadnie w czasie posiedzenia komisji mówiąc: „Poseł otrzymuje dziennie kilkadziesiąt maili, w przypadku gdybym zajmował się odpowiadaniem na nie, to nie wystarczyłaby doba.” Rozumiem zatem, że po otrzymaniu mandatu poselskiego, kontakt z obywatelkami i obywatelami nie jest już ważny. Aż do kolejnej kampanii wyborczej.

Bardzo dziękuję posłowi Dolacie za udzielenie nam tej lekcji. Będziemy pamiętać, aby nie zawracać już głowy posłom Prawa i Sprawiedliwości, ponieważ są bardzo zajęci.

Nie udało się nawiązać kontaktu mailowego, wobec tego zaczęliśmy pisać do Ministerstwa w mediach społecznościowych. Cóż, niestety, Anna Zalewska nie lubi krytyki. Wszystkie krytyczne wobec reformy komentarze na profilu pani minister znikały w oka mgnieniu, a ich autorzy byli blokowani. Komentarze nie były wulgarne ani obraźliwe, nie łamały też regulaminu Facebooka. Burzyły jednak obraz zadowolonych z planowanych zmian rodziców. Zadawane przez nas pytania i krytyczne analizy nie pasowały do wizji roztaczanej przez panią minister. Zamiast odpowiadać wolała zatem je usunąć. Ale życie to nie Facebook, Pani Minister. Rodzic, którego usunie pani ze swojego profilu, nadal istnieje, tak jak istnieje olbrzymi społeczny sprzeciw wobec proponowanych przez Panią rozwiązań.

Skoro konwencjonalne metody nie działały, postanowiliśmy inaczej zwrócić uwagę ministerstwa. W marcu zanieśliśmy Annie Zalewskiej wykonaną przez nasze dzieci marzannę z prośbą, aby nie topiła polskiej szkoły.

Cóż, do delegacji kilku matek nie tylko nie pofatygował się żaden przedstawiciel MEN, ale została wezwana policja.

Naprawdę polskie matki są tak niebezpieczne, że trzeba wezwać na nie policjantów? Naprawdę nie zasługujemy na rozmowę? Pani Minister, czy nie było Pani wstyd wzywać policję do kilku kobiet z marzanną?

Wobec takiej postawy Ministerstwa Edukacji Narodowej, organizacje i ruchy rodzicielskie wystosowały pismo z prośbą o spotkanie do premier Beaty Szydło. Pani premier w mediach potwierdziła, że wie o piśmie i może spotkać się z rodzicami, choć uważa, że reforma jest dobrze przygotowana. Dziennikarze mieli więcej szczęścia niż rodzice, usłyszeli jakąkolwiek odpowiedź. Do nas, choć upłynęło już ponad dwa miesiące, nie dotarła żadna odpowiedź z Kancelarii pani premier. Po raz kolejny zostaliśmy zignorowani.

Trudno się zatem dziwić, że po wyczerpaniu wszystkich możliwych sposobów dotarcia do władzy, rodzice sięgnęli po radykalne środki nacisku.

10 dnia każdego miesiąca setki tysięcy zdesperowanych rodziców nie posyłało swoich dzieci do szkół w proteście wobec forsowanych siłą, z pominięciem naszego głosu, zmian w edukacji. Zarzucają nam Państwo wykorzystywanie dzieci, pouczają nas i straszą konsekwencjami. Czyż nie jest to z Państwa strony hipokryzja? Wykorzystujecie nasze dzieci w grze politycznej, przepychacie szkodliwe dla nich zmiany, traktując nasze córki i synów jak przedmioty, a nam zarzucacie ich instrumentalne traktowanie?

Jesteśmy dla naszych dzieci najlepszymi rodzicami, jakimi potrafimy, i będziemy nimi zawsze. Politycy się zmieniają, odchodzą i są zastępowani przez innych. My trwamy niezmiennie i wiemy najlepiej, co jest dobre dla naszych dzieci.

„Czy w cywilizowanym państwie władza wie lepiej od rodziców, co jest dobre dla ich dzieci?” To słowa Beaty Kempy. Mówiła tak kilka lat temu, co się od tego czasu zmieniło?

Sposób wprowadzania reformy dziwi wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Jego resort, opiniując projekt nowego rozporządzenia o ramowych planach nauczania, czuł się zawiedziony analizą kosztów wprowadzanych zmian. Zdaniem urzędników Mateusza Morawieckiego, za koszty reformy oświaty miały zapłacić samorządy, tymczasem okazuje się, że rząd będzie musiał znaleźć dodatkowe środki. Pytam: kosztem czego lub kogo?

"Założeniem ustawy z dnia 14 grudnia 2016 r. - Prawo oświatowe - wprowadzającej reformę ustroju szkolnego było, iż wszelkie zmiany w zakresie zadań oświatowych jednostek samorządu terytorialnego będą finansowane ze środków tych jednostek, w tym części oświatowej subwencji ogólnej, bez konieczności ich zwiększania. Przepisy projektowanego rozporządzenia są konsekwencją tej reformy" - napisało Ministerstwo Rozwoju i Finansów, opiniując rozporządzenie. Ministerstwo dziwiło się też przygotowanymi przez MEN wyliczeniami kosztów wprowadzanych zmian, ponieważ reforma "miała przynieść w kolejnych latach oszczędności dla systemu oświaty".

A jakie to oszczędności?

Od utworzenia gimnazjów, czyli od 1999 roku, samorządy wydały na gimnazja 130 mld zł, w tym 8 mld zł na inwestycje.

Samo wygaszanie gimnazjów tylko w dwóch pierwszych latach szacuje się na kwotę jednego mld zł.

Trudne do oszacowania są koszty zwolnień i odpraw nauczycieli i pracowników szkolnej administracji i obsługi oraz koszt remontów i dostosowania infrastruktury szkolnej.

Chodzi o pieniądze na zakup ławek czy krzeseł dla najmłodszych uczniów do tych szkół podstawowych, które powstaną na miejscu gimnazjów, a także o zakup wyposażenia świetlic, do tego dochodzi koszt archiwizacji dokumentacji likwidowanych szkół, zakupu nowych pieczęci i tablic, doposażenia szkolnych stołówek, dostosowania sanitariatów do potrzeb najmniejszych dzieci.

Spójrzmy na przykłady wydatków w tym roku: Bydgoszcz —3 mln zł, Wrocław — 58 mln zł, Lublin — 17 mln zł, Gdańsk — 25 mln zł, Warszawa — 65mln zł, Poznań — 13 mln. A to zaledwie kilka miast!

Samorządy już piszą do MEN wnioski o dofinansowanie w przypadku, gdy gimnazjum zostaje przekształcone w ośmioletnią szkołę podstawową. Pierwsze wnioski dotyczące doposażenia świetlic złożyło 330 samorządów. Opiewają na prawie 17 milionów złotych.

Jeśli chodzi o remonty sanitariatów, w tym zakresie wpłynęło 308 wniosków łącznie na kwotę prawie 32 milionów zł. O największe środki wystąpiły takie miasta, jak Lublin, Warszawa, Wrocław czy Katowice.

Druk podręczników dotowanych z budżetu tylko w 2017 roku kosztował 357 mln zł. Ale one zaraz będą nieaktualne.

Za te pieniądze można wybudować nowe żłobki i przedszkola, sale gimnastyczne w szkołach, w których ich brak. Za nieprzemyślane zmiany zapłaci całe społeczeństwo, także ci, którzy dzieci nie mają.

Pytają Państwo DLACZEGO TAK PÓŹNO

To nie my narzuciliśmy szaleńcze tempo procedowania ustawy. Na każdym etapie można było powstrzymać zmiany, gdyby tylko wsłuchali się Państwo w głos obywatelek i obywateli. Nie przekonała Państwa 50-tysięczna manifestacja na Placu Piłsudskiego, nie przekonały dziesiątki ulicznych protestów w różnych miastach Polski. Nie przekonał głos ekspertów, rektorów szkół wyższych, nauczycieli, rodziców i uczniów. Wysyłaliśmy swoje opinie do MEN, do Prezydenta i do posłów Prawa i Sprawiedliwości. ZNP złożył 250 tysięcy podpisów w obronie polskiej szkoły. Prosiliśmy – reformujmy, ale z sensem.

Po co ten pośpiech?

Dlaczego nie można zacząć wprowadzać zmian od początku cyklu edukacyjnego, dlaczego wprowadzacie niczym nieuzasadniony chaos. Mają Państwo prawo do reformowania systemu edukacji, nikt tego prawa nie neguje, ale nie w taki sposób. Finlandia, na której szkolnictwo patrzymy z zachwytem, wprowadzała reformę kilkanaście lat. Sama minister Zalewska powoływała się w 2009 roku na ten przykład. Zacznijmy od systemu kształcenia nauczycieli i od tego, czego mają się w polskiej szkole uczyć dzieci i jakimi być po jej skończeniu ludźmi. Rozmawiajmy o tym, niech nas Państwo przekonają do swoich racji. I przede wszystkim, nie krzywdźmy naszych dzieci. To one staną się ofiarami zmian przeprowadzanych przez dorosłych.

Nie mówcie nam Państwo, że tej pseudoreformy nie da się odkręcić, a na referendum jest za późno. Wielu samorządowców mówi, że są gotowi w ciągu dwóch godzin przyjąć uchwałę korygującą to, co zostało przyjęte w ramach tzw. reformy Anny Zalewskiej.

Nie mamy powodu, by twierdzić, że stan faktyczny przygotowań jest na tyle zaawansowany, że nie da się tego cofnąć. Wiem, że w Sejmie posłowie opozycji złożyli inicjatywę poselską o przesunięciu wejścia w życie reformy edukacji od 1 września 2018 roku.

Apeluję więc do Posłów i Posłanek o szybkie procedowanie i przyjęcie tej nowelizacji.

Zapewne pozwoli to na przeprowadzenie referendum nie w czasie wakacji i przygotowanie w sposób należyty ewentualnych zmian. Samorządy czekają na sygnał, są w stanie w trybie nadzwyczajnym zmienić dotychczas przyjęte uchwały w sprawie sieci szkolnych. Zróbmy coś razem dla dobra systemu, a przede wszystkim dla dobra dzieci".

Na koniec Dorota Łoboda zaklina posłów i posłanki, by nie odrzucali wniosku o referendum.

Jeszcze można to zatrzymać

"Reforma jest na razie tylko na papierze, jeszcze żadna szkoła nie została zlikwidowana, jeszcze żadne dziecko nie zaczęło się uczyć ze zmienionej podstawy programowej, wypowiedzenia wręczone nauczycielom można cofnąć, powrócić do starej sieci szkół.

Nie mówcie nam też Państwo, że niszcząc ponad 17-letni dorobek tysięcy polskich szkół, wypełniacie jakąś "wolę suwerena" głosującego na PiS przed dwoma laty w wyborach parlamentarnych.

O tym, jak bardzo społeczeństwo nie zdawało sobie sprawy z tego, co się konkretnie kryje za kilkoma ogólnikami w programie PiS, świadczą ostatnie badania CBOS.. Po dwóch miesiącach uświadamiania ludziom, co się naprawdę kryje za tzw. reformą, poparcie dla referendum oświatowego wzrosło - według ostatniego sondażu CBOS - do 62 proc. Wśród zwolenników referendum jest m.in. prawie 40 proc. wyborców PiS, a także 59 proc. wyborców Kukiz'15. Gdyby do referendum doszło, cieszyłoby się ono prawdopodobnie rekordową po 1989 roku frekwencją - w głosowaniu chce bowiem wziąć udział aż 78 proc. ankietowanych, w tym 56 proc. - zdecydowanie. Nawet 83 proc. wyborców PiS zadeklarowało, że wzięłoby udział w referendum edukacyjnym, gdyby zostało ono rozpisane.

Przeciwnicy pomysłów Anny Zalewskiej dzielą się na głośnych i cichych. Głośni to my - protestujemy, ostrzegamy w mediach, chodzimy na manifestacje, zbieramy podpisy. Są też przeciwnicy cisi, jak choćby wiceminister edukacji Maciej Kopeć, któremu udało się uratować przed likwidacją gimnazjum, w którym wcześniej pracował. Szkoda tylko, że jest to jedyne gimnazjum uratowane w ten sposób. Gdyby przy innych liceach udało się utworzyć klasy 7. 8. Liczba chętnych do tych oddziałów pokazałaby, że rodzice i dzieci nie chcą ośmiu lat w tej samej szkole. Dlatego nie zgodzili się Państwo na wprowadzenie poprawki umożliwiającej takie rozwiązanie".

Mieliście słuchać obywateli

"Wierzę, że są wśród Państwa osoby, które zdają sobie sprawę, że w ten sposób nie wprowadza się reformy edukacyjnej. Podejmijcie odważną decyzję. Oddajcie głos Polkom i Polakom, niech wypowiedzą się, jakiej chcą szkoły dla swoich dzieci.

Wielu mówi nam, to sprawa przegrana, przeciwnik jest silniejszy. Ale my nie chcemy się poddać, bo racja jest po naszej stronie, bo tą racją jest dobro naszych dzieci. Nie chcemy słyszeć, że jest za późno. Na uczciwość nigdy nie jest za późno.

Obiecywali Państwo wielokrotnie w kampanii, że będziecie słuchać obywateli i nie będziecie wyrzucać podpisów do kosza. Za chwilę w dyskusji padnie argument: a nasi poprzednicy wyrzucili podpisy rodziców. Tak. Tak było. ALE ZMIANA MIAŁA BYĆ DOBRA!

Od tygodni próbują Państwo podważyć obywatelskość wniosku próbując przylepić mu łatę akcji partyjnej. Poseł Żalek mówi, że to nie obywatele podpisali się pod wnioskiem, wtórują mu inni przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości. Nie dzielcie nas na lepszych i gorszych obywateli i rodziców. Obrażacie w ten sposób tysiące ludzi, które na ulicach stały i w trudnych zimowych miesiącach zbierały podpisy.

Były wśród nich matki i ojcowie, byli przedstawiciele organizacji pozarządowych, ruchów społecznych, a także partii politycznych. Nie wstydzimy się tego. Udało nam się zbudować wokół referendum szeroką koalicję.

Jesteśmy takimi samymi obywatelkami i obywatelami, niezależnie od przynależności do jakiejkolwiek organizacji. Mamy obywatelskie prawo domagać się referendum. To reguły demokratycznego Państwa. One nie są zarezerwowane dla określonych grup. Rozmawiajmy merytorycznie, a nie prześcigajmy się w udowadnianiu, kto ma prawo być obywatelką, a kto tego prawa nie ma.

Nie patrzmy na to w kategoriach wygranych i przegranych. W tej rozgrywce wygrane muszą być dzieci. Niech Państwo pomyślą o nich. Dla posłanek i posłów głosowanie to tylko chwila, ale w tej chwili ważą się losy naszych dzieci. Jeśli zatrzymacie tę reformę, zwolnicie tempo, skonsultujecie zmiany, wszyscy będziemy wygrani.

Większość z Państwa ma dzieci lub wnuki w wieku szkolnym. Czy naprawdę jesteście gotowi zafundować im ten edukacyjny koszmar: przepełnione klasy, naukę na zmiany, lekcje z nauczycielami jeżdżącymi od szkoły do szkoły, naukę z niekompetentnie przygotowanych programów? Czy naprawdę ze względu na polityczne racje skażecie wasze dzieci i wnuki na naukę w zdeformowanej - przez minister Zalewską - szkole. czy będziecie potem mogli spokojnie spojrzeć sobie w oczy? Czy będziecie mogli spokojnie spojrzeć w oczy dzieci, które znacie? Rodziców, których znacie? I wreszcie - waszych potencjalnych wyborców?".

Tak miało się zakończyć wystąpienie Doroty Łobody, której nie pozwolono przemówić w Sejmie.

;

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze