Aż dwa razy więcej pieniędzy z programu 500 plus trafia do rodzin o najwyższych dochodach, niż do najbiedniejszych, które potrzebują ich dużo bardziej. Przy waloryzacji świadczenia należałoby wziąć to pod uwagę. Ale czy ta waloryzacja kiedykolwiek nastąpi?
Sukces polityczny; demograficzna porażka; sukces w walce z ubóstwem, choć podobny lub większy efekt można było osiągnąć mniejszym kosztem - tak najkrócej można podsumować pięć lat programu 500 plus.
Trend w corocznej liczbie urodzeń dalej jest dla Polski negatywny. Ale w 2019 roku mieliśmy ponad 300 tys. mniej dzieci w rodzinach skrajnie ubogich niż w 2015 roku - w dużej mierze dzięki 500 plus.
A do tego dał nam polityczne trzęsienie ziemi. Dlatego za jakiś czas 1 kwietnia 2016 może zostać zapamiętany jako najważniejsza data rządów PiS. Właśnie tego dnia ruszył program 500 plus.
"Tak, proszę państwa, to jest historyczny projekt. Żadne wasze uśmiechy tego nie zmienią" - mówiła w Sejmie ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska.
Z perspektywy czasu trzeba przyznać jej rację. W 2015 roku część polityków ówczesnej opozycji przekonywała, że na tak duży program transferów gotówkowych Polska zwyczajnie nie ma pieniędzy. Podczas głosowania nad ustawą w Sejmie w lutym 2016 niemal wszyscy posłowie PO wstrzymali się od głosu (zarzucali PiS-owi oszustwo wyborcze i domagali się 500 plus od razu na wszystkie dzieci). Przeciw byli wszyscy posłowie Nowoczesnej.
Pięć lat później wiemy, że choć program jest dużym obciążeniem dla finansów państwa - po rozszerzeniu go na każde dziecko, 500 plus kosztuje co roku około 40 mld złotych - budżet radzi sobie z tym wyzwaniem. Dzisiaj wszystkie siły polityczne zaakceptowały istnienie programu – prawie nikt nie rozważa głośno jego likwidacji.
Pięć lat od wprowadzenia to dobry moment, by pochylić się nad skutkami programu. Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA przygotowało analizę podsumowującą pięć lat działania programu.
Największą zmianą w programie przez te pięć lat było rozszerzenie go na wszystkie dzieci od 2019 roku. Do tego momentu 500 złotych miesięcznie przysługiwało rodzinom na drugie i każde kolejne dziecko. Do 2019 roku, żeby otrzymać pieniądze z programu na pierwsze dziecko, trzeba było wykazać dochód poniżej 800 złotych netto na osobę w rodzinie lub poniżej 1200 złotych w przypadku dziecka z niepełnosprawnością. To znaczy, że w rodzinie 2+3 z prawa do świadczenia na pierwsze wyłączała już jedna medianowa pensja (4091 złotych brutto w 2018). W efekcie większość pierwszych dzieci do programu się nie łapało. Widać to w kosztach. W budżecie na 2018 rok zaplanowano na ten cel 24,5 mld złotych, a w budżecie na 2020 – to pierwszy pełny rok po rozszerzeniu – 41,2 mld złotych.
Rozszerzenie zmieniło też charakter programu. Od tego momentu był on uniwersalny - pieniądze otrzymywali wszyscy na tych samych zasadach, bez różnicowania ze względu na dochód.
Takie rozwiązanie ma swoje wady i zalety – krytycy powiedzą, że wydawanie tych pieniędzy na najbogatszych jest bezzasadne, bo nie stanowi to znaczącej różnicy dla ich budżetów domowych. Zwolennicy takiego rozwiązania mówią z kolei, że zdejmuje to stygmatyzację z aktu pobierania pomocy od państwa, a dodatkowo państwo równo wspiera wszystkie rodziny z dziećmi.
Chociaż początkowo twórcy programu twierdzili, że jest to program prodemograficzny - to była pierwszy, choć nie jedyny deklarowany przez nich cel wprowadzenia programu - to dziś już wiemy, że na jego wpływ na dzietność nie ma żadnych dowodów. Jeśli jakikolwiek efekt prodemograficzny zadziałał, to dziś już nie ma po nim śladu.
Raport think tanku CenEA pozwala nam jednak spojrzeć na to, komu najbardziej służą pieniądze z programu po przejściu na model uniwersalny w 2019 roku.
Istnieje rozpowszechniony stereotyp, że to najbiedniejsi mają najwięcej dzieci. To nieprawda.
Opracowanie CenEA opiera się na analizie grup decylowych – czyli dziesięciu grup gospodarstw domowych, gdzie pierwsza to 10 proc. gospodarstw o najniższych dochodach, a dziesiąta – 10 proc. gospodarstw o najwyższych dochodach. Każda kolejna grupa to gospodarstwa domowe z coraz większym budżetem domowym.
Wszystko wyliczane jest za pomocą metody dochodu ekwiwalentnego, która uwzględnia różnice w wielkości gospodarstwa domowego z zastosowaniem tzw. zmodyfikowanej skali ekwiwalencji OECD.
Co wynika z takiego zestawienia?
Przede wszystkim: Więcej pieniędzy z programu 500 plus płynie do najbogatszych niż do najbiedniejszych gospodarstw domowych. Bo to osoby o wyższych dochodach mają więcej dzieci. Do rodzin z dwóch najwyższych grup decylowych (20 proc. najbogatszych gospodarstw domowych) płynie 24,6 proc. środków z programu. Do tych z dwóch najniższych grup – 11,7 proc. środków – czyli ponad dwa razy mniej.
Gdy przyjrzymy się korzyściom dochodowym, w ramach świadczenia 500 plus gospodarstwa z dziećmi z najwyższej grupy decylowej otrzymują przeciętnie około 760 zł miesięcznie, o około 45 zł więcej niż te z najniższej grupy.
To skłania do dwóch pytań. Po pierwsze – czy rodziny o najwyższych dochodach rzeczywiście powinni otrzymywać tak duże środki z programu socjalnego. To dyskusja, która trwa od początku programu i z pewnością będzie trwać. I to pytanie o to, czy warto, aby taki program był uniwersalny. Przy odpowiedzi na to pytanie trzeba też pamiętać, że 20 proc. najbogatszych w Polsce w żadnym wypadku nie oznacza milionerów.
Najświeższe dane o rozkładzie dochodów wśród pracowników w Polsce pochodzą z października 2018 roku. Aby wówczas znaleźć się w najbogatszych 20 proc., wystarczyło zarabiać 7,5 tys. złotych brutto miesięcznie.
Drugie pytanie po przejrzeniu takich danych może brzmieć: czy program, który ma pomagać biednym, rzeczywiście skutecznie im służy?
Istotnie jest tak, że większa część pieniędzy z programu idzie do gospodarstw domowych w górnych grupach decylowych niż w dolnych. Ale, jak już ustaliliśmy, wynika to z tego, że to tam jest więcej dzieci. Dalej 500 złotych dla biedniejszych oznacza coś zupełnie innego niż dla osób zarabiających najwięcej – procentowo ci biedniejsi zyskają dużo więcej do swojego budżetu domowego. Program biedniejszym osobom z dziećmi znacząco powiększa dochody – gdyby nie on, byłyby w niższych grupach decylowych według dochodu.
I dalej: 72 tys. dzieci, które dziś jest w rodzinach w piątej grupie decylowej, byłoby bez 500 plus w trzeciej, a kolejne 384 tys. dzieci z piątej grupy – w czwartej.
A wśród najbogatszych? W górnych 20 proc. mamy teraz 1 mln 567 tys. dzieci, bez 500 plus byłoby to o prawie 200 tys. mniej – 1 mln 327 tys. dzieci - reszta spadłaby do niższych grup decylowych.
Oznacza to, że ogromna większość rodzin z dziećmi w wieku 0-17 lat dysponuje na tyle wysokimi dochodami, że nawet bez wsparcia w formie świadczenia 500 plus znajdowałaby się w najwyższych grupach dochodowych.
"Efekty każdego programu społeczno-gospodarczego należy oceniać z punktu widzenia alternatywnych rozwiązań, które można było wprowadzić tym samym kosztem dla sektora finansów publicznych. Z takiej perspektywy, po pięciu latach funkcjonowania świadczenia wychowawczego 500 plus, przy wszelkich korzyściach, jakie przyniosło ono milionom rodzin w Polsce, flagowy program rządu Zjednoczonej Prawicy nie wypada najlepiej" - podsumowują analitycy CenEA.
Fakt, że obecnie więcej pieniędzy z programu idzie do bogatszej części społeczeństwa, zmienia też spojrzenie na ewentualną waloryzację. Analitycy CenEA zaproponowali dwa warianty waloryzacji.
W tym wariancie koszt waloryzacji wyniósłby 5,4 mld złotych. Najbogatsze 10 proc. w pierwszym otrzymuje 0,7 mld złotych, najbiedniejsze 10 proc. – 0,3 mld.
Tutaj koszt waloryzacji wyniósłby 9,3 mld. Najbogatszym państwo przekazałoby 1,2 mld, najbiedniejszym – 0,5 mld.
W obu w obu wariantach waloryzacji bogatsi otrzymują ponad dwa razy więcej niż najbiedniejsi.
Program 500 plus był sukcesem politycznym, bo był prostym, wyrazistym postulatem. Ale po liczbach widać, że ma też sporo nieprzewidzianych w 2016 roku konsekwencji.
Po pięciu latach działania programu można zaryzykować tezę, że zostanie on z nami na dużo dłużej. Ale nie możemy być pewni, czy program nie przejdzie zmian. Siła polityczna, która będzie chciała przeprowadzić waloryzację, będzie musiała się zmierzyć z faktem, że jeśli waloryzacja będzie powszechna, będzie ona dużo korzystniejsza dla najzamożniejszych rodzin jako grupy.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze