0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja GazetaArkadiusz Wojtasiewi...

„Dwóch moich sąsiadów zmarło na nowotwór, wielu choruje. Mój ojciec i brat niedawno odeszli, zaledwie po kilku miesiącach od zdiagnozowania raka. Mój syn ma podejrzenie choroby onkologicznej, a córka urodziła się z wadą genetyczną.

Miałam problem z zajściem w obydwie ciąże, mam chorą wątrobę, a wszyscy w domu mamy nagminne silne bóle głowy (...), pieką nas oczy. Wiem, że nasi sąsiedzi mają podobne dolegliwości.

O skażeniu wody ze studni dowiedziałam się z mediów i od osiedlowej działaczki Renaty Włazik, bo nikt z urzędu miasta, czy innej instytucji nie powiadomił nas o wynikach badań, ani o zagrożeniach. Obawiam się o przyszłość i życie moich najbliższych.

Mam do Pana Premiera pytanie: co robić?” - pisała w styczniu 2019 roku, w liście do Mateusza Morawieckiego pani Anna z bydgoskiego osiedla Łęgnowo-Wieś.

Do dziś nie doczekała się odpowiedzi. Podobnie jak pan Marek, który w tym samym czasie pisał do premiera: „Zaczęło się od narodzin dziecka. Okazało się, że ma ono choroby genetyczne: wodogłowie, hipogammaglobulinemię, astmę, napięcie mięśniowe i padaczkę. (…) Ktoś powie, że to się statystycznie zdarza. Też tak myślałem. Do czasu, aż moja żona, młoda kobieta, zachorowała na nowotwór. Leczenie i zabiegi operacyjne nie przynoszą rezultatu. Pojawiają się nowe guzy...

Nie sposób nie łączyć faktów. Mieszkamy w samym centrum migracji chmur zanieczyszczeń z terenów dawnego Zachemu. (...) zauważam wzrost zachorowalności na nowotwory w okolicy, ale decydenci, którzy mogliby nam pomóc, zdają się tego nie widzieć”.

Na koniec Marek apelował do premiera: „Jako mąż i ojciec proszę o podjęcie działań zapobiegawczych i naprawczych, żeby nikt inny nie musiał przechodzić przez to, co spotyka moją rodzinę”.

Trucizny płyną ku Wiśle

Słuszność obaw Anny i Marka potwierdzają naukowcy. „Rejon dawnego Zachemu to jeden z najbardziej zanieczyszczonych obszarów poprzemysłowych, nie tylko w Polsce, ale również na świecie. To prawdziwa bomba ekologiczna: ponad 20 ognisk zanieczyszczeń oraz zatrucie środowiska gruntowo-wodnego substancjami o dużym potencjale toksyczności, w tym kancerogennymi” - mówi dr Mariusz Czop z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Naukowiec od 10 lat bada pozachemowskie tereny i przygotowuje plany ich remediacji, czyli oczyszczenia. Dowiódł, że

groźne substancje pochodzące z pozachemowskich składowisk, w postaci podziemnych chmur zanieczyszczeń, wędrują w kierunku Wisły szybciej niż prognozowano.

Trafiły już do wód podziemnych na terenie osiedla Łęgnowo-Wieś, gdzie część z prawie tysiąca mieszkańców czerpie wodę z prywatnych studni - do kąpieli, ale też do celów spożywczych i do podlewania upraw.

Fot. Google Earth

Łęgnowo-Wieś to zielona spiżarnia Bydgoszczy. Pełno tu gospodarstw ogrodniczych i chłodni do przechowywania plonów, a widok deszczowni zraszających pola wodą z okolicznych niewielkich stawów nie należy do rzadkości. Tymczasem badania prowadzone przez AGH w 2017 roku na terenie osiedla, wykazały poważne skażenia wody w przydomowych studniach, rowach i stawach.

W 31 spośród 51 przebadanych studni naukowcy znaleźli fenol, w 6 - toluen.

Fenol to toksyczna substancja, wykorzystywana jako środek grzybobójczy lub detergent. Przypuszcza się, że wywołuje u ludzi zmiany skórne, mutacje genowe i wady genetyczne. Jej obecność w łęgnowskich studniach badacze wiążą z produkcją fenolu i kleju formaldehydowego w dawnym Zachemie. Z kolei toluen, związany z produkcją barwników i pigmentów uważa się za związek rakotwórczy i wywołujący depresje.

Do dziś ogromne ilości tych substancji leżą na pozachemowskich składowiskach, skąd wypłukiwane przez opady atmosferyczne trafiają do wód podziemnych i stamtąd do przydomowych studni.

Niepokojące były także wyniki próbek wody pobranych z piezometrów (czyli otworów wywierconych w ziemi), rowów melioracyjnych i stawów. Wynika z nich, że w wodach podziemnych, napływających do osiedla Łęgnowo-Wieś z terenu dawnego Zachemu są także: anilina, niszcząca czerwone krwinki w organizmie człowieka oraz wielopierścieniowe wodory aromatyczne (WWA) uważane za związki mutagenne i rakotwórcze.

Polskich norm na to nie ma

W listopadzie 2018 roku, w ramach realizowanego przez miasto Bydgoszcz projektu Interreg Central Europe GreenerSites (nastawionego na rehabilitację terenów poprzemysłowych w środkowej Europie), postawiono w Łęgnowie-Wsi 15 nowych piezometrów, które potwierdziły skażenie wód podziemnych na tym osiedlu: naftalenem, aniliną, nitrobenzenem, chloroaniliną, difenylosulfonem, hydroksybifenylem, toluendiaminą i toluidyną - substancjami charakterystycznymi dla produkcji dawnego Zachemu.

W 6 spośród 8 badanych studni przydomowych (innych niż badane przez AGH) wykryto ponadnormatywne stężenia siarczanów, chlorków, fosforanów, związków azotowych, i tzw. AOX, grupy związków chlorowcoorganicznych, w której występują substancje o właściwościach rakotwórczych i mutagennych.

Zawartość toksycznych związków w wodzie znacznie przewyższała amerykańskie i holenderskie normy środowiskowe. Dlaczego wyniki badań porównywano ją z zagranicznymi, a nie polskimi normami?

„W Polsce i większości krajów Europy w wymaganiach oraz standardach jakościowych dla wykorzystywania wód do nawadniania upraw, hodowli ryb, pojenia zwierząt oraz do celów kąpielowych nie uwzględnia się fenoli oraz innych toksycznych związków pochodzących z terenu Zachemu, które mają udowodnione działanie mutagenne i kancerogenne” - czytamy w opracowaniu GreenerSites.

Piłam i będę pić

W rozdawanych na osiedlu Łęgnowo-Wieś ulotkach, ujawniających wyniki badań dotyczących skażenia podziemnych wód, AGH zdecydowanie odradza mieszkańcom:

  • picia wody ze studni,
  • kąpieli w niej,
  • pojenia zwierząt,
  • a także podlewania skażoną wodą upraw.

Naukowcy tłumaczą, że znalezione w podziemnych wodach toksyczne substancje organiczne mogą, w wyniku biokumulacji, przeniknąć do owoców i warzyw.

Ale niektórzy właściciele studni, z których pobierano próbki wody do badania, dopiero od nas dowiedzieli się o ich skażeniu. Reakcje były czasami zaskakujące.

Kobieta, u której wykryto w studni: nitrobenzen, anilinę, fenol i AOX oznajmiła, że pije wodę ze studni od 4 lat i jest zdrowa, a wyniki ją nie interesują, bo na pewno są nieprawdziwe.

„W wędlinach jest 100 razy więcej trucizn” - stwierdziła i zapowiedziała, że nigdy nie przyłączy swojej posesji do miejskiego wodociągu, bo chlorowana woda jest dużo gorsza od podziemnej.

Nie wiąże niedawnej śmierci męża, który zmarł na raka płuc z tym, że pił skażoną wodę z przydomowej studni. „Przepracował się chłop, przeziębił i stąd ten guz w płucach”- tłumaczy i dodaje, że wodę ze swojej studni podaje również wnuczce, która ją odwiedza.

Właściciele innych studni oficjalnie przyznają się jedynie do podlewania podziemną wodą trawnika czy upraw. U jednego z nich zauważyliśmy pompę, ciągnącą wodę ze stawu, w którym wg badaczy z AGH aż się roi od toksycznych substancji. „Nie mam czasu na rozmowę” - zbył nas krótko.

O to, by informacje o skażonej wodzie w studniach dotarły do wszystkich mieszkańców stara się Renata Włazik. „Mieszkam tu, mam córkę i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ani ona, ani inne rodziny nie musiały ponosić tragicznych skutków skażenia” - wyjaśnia.

Dwa lata temu założyła na Facebooku grupę społecznościową „Renata Wlazik - Zachem bomba ekologiczna Bydgoszczy”, która liczy już ponad 3 tys. członków. Publikuje tam informacje, dotyczące pozachemowskich skażeń, zasypuje urzędników i polityków pytaniami w tej sprawie, pisze wnioski i petycje. To niektórych denerwuje - przedstawiają ją jako awanturnicę, szukającą rozgłosu i afer tam, gdzie ich nie ma.

„Do hejtu już się przyzwyczaiłam, a na obronę tego, że to nie histeria tylko nagie fakty, mam dowody w postaci dokumentów. A że część z nich pokazuje wieloletnią bezczynność państwowych organów ochrony środowiska oraz bagatelizowanie naukowych badań i polskiego prawa, staję się dla urzędników wrogiem numer 1” - przekonuje Renata Włazik.

Darmowej czystej wody nie będzie

Już w 1969 roku Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy, mając wiedzę o skażeniach, zobowiązało Zachem do nieodpłatnych dostaw wody pitnej dla mieszkańców Łęgnowa i Plątnowa. Zakład sfinansował wtedy budowę sieci wodociągowej do tych miejscowości i dostarczał im darmową wodę pitną z własnego ujęcia.

W marcu 2014 roku Zachem jednak upadł, a gospodarstwa z Łęgnowa zostały przyłączone do miejskiej, bydgoskiej kanalizacji. Ponieważ cena wody była dość wysoka, łęgnowianie - nie wiedząc o skażeniu wód podziemnych - zaczęli kopać przydomowe studnie. Powstało ich około sto.

Gdy badania wykazały skażenie części studni pozachemowską chemią, mieszkańcy wystąpili z petycją o przywrócenie darmowych dostaw wody dla osiedla Łęgnowo-Wieś. Nie spotkała się jednak ona z przychylnością władz Bydgoszczy.

Argumentowano, że miasto nie odpowiada za zobowiązania Zachemu, nigdy nie dostarczało do Łęgnowa-Wsi darmowej wody i nadal nie zamierza. Bydgoska rada miejska w swoim stanowisku napisała, że wprowadzenie specjalnej taryfy nie byłoby zrozumiałe dla pozostałych bydgoszczan „ponieważ

dopłaty miałyby dotyczyć mieszkańców osiedla, którzy pomimo pełnej wiedzy o zagrożeniu, w dalszym ciągu korzystają ze studni do podlewania swoich ogródków”.

W sierpniu 2019 roku, podczas spotkania z mieszkańcami Łęgnowa-Wsi, Grzegorz Boroń, dyrektor wydziału zintegrowanego rozwoju w bydgoskim ratuszu, oznajmił, że wyniki badań w ramach projektu GreenerSites są bardziej optymistyczne niż się spodziewał.

„Usłyszeliśmy, że w sumie to nie wykryto związków chemicznych, związanych z produkcją dawnego Zachemu, a przekroczenie WWA w gruncie może być skutkiem wzmożonego ruchu komunikacyjnego lub piecowego ogrzewania na osiedlu” - relacjonuje Renata Włazik.

Społeczniczka nie kryje oburzenia: „Nie tylko badacze z AGH wiążą obecność rakotwórczych i mutagennych WWA w wodach podziemnych z produkcją barwników, składowiskami smół pogazowych oraz spalaniem gumowych odpadów na terenie Zachemu. Są to związki bardzo niebezpieczne, bo kumulują się w roślinach i zwierzętach, więc ich obecności w gruntach naszego osiedla nikt nie powinien bagatelizować”.

Największa umieralność na raka

W lutym 2018 roku Kujawsko-Pomorski Urząd Marszałkowski przeznaczył 40 tys. zł na „Pilotażowe badania zdrowotne mieszkańców z obszarów zanieczyszczonych w wyniku działalności dawnych Z.CH. Zachem”.

Przebadano 93 osoby mieszkające w Łęgnowie-Wsi od co najmniej 15 lat.

Badania miały wykazać, jaki wpływ na ich zdrowie miały toksyny z Zachemu. Do szczególnie wrażliwych na działanie tego typu substancji zalicza się szpik kostny, którego stan obrazuje morfologia krwi z rozmazem.

Z badań, przeprowadzonych przez Centrum Onkologii im. F. Łukaszczyka

wyszło, że aż 90 proc. przebadanych osób miało nieprawidłowy wynik morfologii krwi z rozmazem (50 kobiet oraz 34 mężczyzn).

„Dlaczego nikt tego wątku nie rozwija, nie robi dodatkowych, bardziej precyzyjnych badań? I dlaczego nie przebadano dzieci, skoro wiadomo, że ich organizmy najszybciej wchłaniają szkodliwe substancje?” - zastanawia się Renta Włazik.

Z aktualnych statystyk oraz raportu NIK sprzed kilku lat wynika, że od 2013 roku w województwie kujawsko-pomorskim jest największa w Polsce umieralność na nowotwory, zwłaszcza wśród kobiet. Badań dotyczących wpływu bomby ekologicznej w bydgoskim Zachemie na te statystyki jednak nie ma.

„Zielona”, czyli bomba ekologiczna

Badacze z AGH uważają, że cały obszar osiedla Łęgnowo-Wieś należy uznać za strefę katastrofy ekologicznej, a oczyszczenie gruntu i wody na tym terenie potraktować jako priorytet, ponieważ

za 10 lat toksyczne substancje z Zachemu dopłyną do Wisły i chronionego obszaru Natura 2000.

Najgroźniejsza z chmur zanieczyszczeń, przesuwających się w kierunku Wisły i skażających podziemne wody Łęgnowa Wsi wypływa ze składowiska Zielona w Zachemie. Badacze obliczają objętość zanieczyszczonych chemią wód podziemnych w tym rejonie na 6 mln metrów sześciennych.

Pod przewrotną nazwą „Zielona” kryje się tzw. Ogólnozakładowe Składowisko Odpadów(OSO) i Izolowane Składowisko Odpadów (ISO), gdzie Zachem składował osady z Centralnego Zbiornika Uśredniania Ścieków. Były w nich m.in.: fenole, chlorki, siarczany, kadm, arsen, ołów i rtęć.

Składowisko Zielona. Fot. Grażyna Ostropolska

Zdaniem badaczy ISO jest nieszczelne, ale

największą degradację podziemnej wody powoduje nieizolowane składowisko odpadów, zlokalizowane między OSO i ISO.

W tym dawnym wyrobisku w latach 1950-75 Zachem składował m.in. pofenolowy siarczyn sodowy, pak pofenolowy z produkcji kleju „Rezopol” i toksyczne odpady z produkcji barwników, a potem urządził w tym miejscu plac spalań odpadowych nitrozwiązków i gumowej armatury. To, co skaża grunt, pod wpływem opadów atmosferycznych przecieka potem do wód podziemnych.

Zielona. Mostek nad składowiskiem groźnych odpadów ISO. Fot. Grażyna Ostropolska

Kto oczyści składowiska po Zachemie?

Aby zatrzymać chmurę groźnych zanieczyszczeń z Zielonej, płynących w kierunku osiedla Łęgnowo-Wieś, w 2009 roku Zachem wybudował tzw. ujęcie barierowe. System działał tylko sezonowo (od wiosny do jesieni), ale jak wykazały późniejsze badania, nie był ani efektywny ani szczelny, bo przepuszczał zanieczyszczenia.

W 2013 roku, krótko przed upadłością Zachemu, urządzenie wyłączono z eksploatacji, a w październiku 2014 roku

syndyk, który przejął pozachemowski majątek, za 65 tys. złotych sprzedał ujęcie barierowe oraz działki pod składowiskami Zielona poznańskiej spółce Gamatronic System.

Od tego czasu trwa przepychanka - kto, jak, kiedy i za ile rozbroi pozachemowską bombę ekologiczną i oczyści najgroźniejsze składowiska: spółka, syndyk Zachemu, a może nikt?

W 2016 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska nakazała Gamatronikowi uruchomić ujęcie barierowe. Miało to zapobiec rozprzestrzenianiu się zanieczyszczeń z Zielonej w podziemnych wodach. Ale decyzję uchyliła Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska - argumentując, że uruchomienie nieszczelnego urządzenia szkodzie nie zapobiegnie.

RDOŚ nie dał za wygraną i w styczniu 2018 roku nałożył obowiązek uruchomienia ujęcia barierowego na syndyka Zachemu. Z zamówionej przez RDOŚ opinii prawnej jasno wynika, że umowę sprzedaży spółce Gamatronic ujścia zlokalizowanego na terenie Lasów Państwowych można uznać za nieważną, ponieważ to urządzenie stanowi część składową gruntów, należących do LP.

GDOŚ także i tę decyzję RDOŚ uchylił i - co uradowało syndyka - umorzył postępowanie. Argumentował, że nadal obowiązuje decyzja wojewody kujawsko - pomorskiego z 2007 roku, określająca warunki przeprowadzenia działań naprawczych środowiska gruntowo - wodnego na terenie Zielonej, więc nie można wydawać kolejnej decyzji w tej samej sprawie.

Decyzja wojewody wydana została na wniosek Zachemu, który starał się wtedy o wykreślenie z listy 80 największych polskich trucicieli.

Od decyzji GDOŚ, Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska odwołała się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Jakby tego było mało, niedawno na terenie Zachemu powstało nowe groźne składowisko. Ktoś wywiózł na Zieloną 480 ton szlamów i solanki i złożył je na nieutwardzonym gruncie, należącym do firmy Gamatronic System.

„Teren, na który wylano szlam i solankę jest ogólnie dostępny i stanowi śmiertelną pułapkę, w szczególności dla dziecka;

może ono ugrzęznąć w liczącej 120 cm warstwie szlamu (silnie uwodnionej żelowej masy), na którego powierzchni wskutek skrystalizowania się siarczynu sodu powstała pozornie twarda skorupa” - napisał w swojej opinii biegły z dziedziny ochrony środowiska powołany przez bydgoską prokuraturę.

Śledczy ustalili, że przywiezione na Zieloną solne odpady pochodzą z dwóch rozebranych w 2016 roku zbiorników szlamu solankowego, stojących do niedawna na terenie zachemowskiego oddziału syntezy.

Zbiorniki zdemontowała firma DOM-MIX spod Kutna na zlecenie przedsiębiorstwa Globaldex pod Płocka, które kupiło od syndyka teren po zachemowskiej syntezie solanki. Urząd miasta nakazał właścicielce firmy DOM-MIX zabranie szlamów z Zielonej, ale kobieta jest nieuchwytna i nie odbiera korespondencji.

Już wkrótce w OKO.press: kto i jak zarabia pieniądze na terenie dawnego Zachemu.

;

Komentarze