Kremlowi i Berlinowi uda się wkrótce zakończyć budowę bałtyckiego gazociągu. Jakie będą skutki pojawienia się nowej drogi dostaw gazu do konsumentów w UE?
Dla Rosji gazociąg to źródło dochodów w twardej walucie i element politycznej układanki w rozmowach z Zachodem. Niemcom z kolei drugi Nord Stream da jeszcze mocniejszą pozycję na rynku zyskującego na znaczeniu gazu.
Niemcy nie przejęli się krytyką z wewnątrz Unii, a z jedynym graczem, którego się obawiali - czyli z Ameryką - po prostu się dogadali, kiedy okazało się, że USA nie żartują z sankcjami.
Porozumienie Merkel - Biden podpisane 21 lipca 2021 r. jest raczej „niskokosztowe”. Berlin i USA mają powołać zielony fundusz, promujące odnawialne źródła energii, efektywność energetyczną wodór i odejście od węgla. który zainwestuje miliard dolarów w ukraińską gospodarkę, z czego Niemcy dadzą co najmniej 175 mln dol. Oprócz tego Niemcy mają powołać własny fundusz z kwotą 70 mln dol. przeznaczony na inwestycje w OZE i oszczędzanie energii.
Niemcy wykorzystali też fakt, że Ameryka potrzebuje ich do rozgrywki z Chinami na skalę globalną. Gazociąg przez Bałtyk to z tej perspektywy stosunkowo mało znaczący problem. Budowa Nord Stream 2 zostanie więc niedługo dokończona. Nie oznacza to jednak końca problemów, a uruchomienie gazociągu nie nastąpi automatycznie.
Dzięki tzw. rewizji dyrektywy gazowej UE uruchomienie nowego gazociągu nie będzie wcale proste, bo zgodnie z regulacjami Gazprom nie będzie mógł zachować pełnej kontroli nad całością rury. Czekają nas miesiące prawniczych łamańców, w których będzie chodziło o wyłonienie dla ostatniego odcinka gazociągu operatora niezależnego od Gazpromu.
Co dla Rosjan jest trudne do przełknięcia, choćby dlatego, że warunki przesyłu, np. taryfy staną się znacznie bardziej przejrzyste. Tymczasem to nieprzejrzystość kosztów surowca i przesyłu pozwala na dodatkową żonglerkę cenami dla klientów, dzięki której jedni mogą dostać rosyjski gaz taniej, a inni - niekoniecznie.
Dyrektywa stawia szereg warunków i spełnienie ich będzie wymagało różnego rodzaju prawnych wygibasów. Można jednak założyć, że gaz w końcu popłynie, chociaż już dziś opóźnienie jest kilkuletnie.
Uruchomienie Nord Stream 2 to przede wszystkim zagrożenie dla Ukrainy. Kraj ten od czasu aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie dokonał czegoś, co wydawało się kiedyś niemożliwe - przestał kupować gaz od Rosjan.
Ukraiński system gazociągów tranzytowych oraz magazynów jest ciągle jednak jedną z głównych dróg przesyłu rosyjskiego gazu do Europy. Opłaty tranzytowe dla kraju w permanentnym kryzysie stanowią spory zastrzyk gotówki. Z kolei Rosja nie szczędziła wysiłków i pieniędzy, by zbudować trasę przesyłu gazu pozwalającą ominąć Ukrainę i zmniejszyć swoją zależność od tego kraju przy eksporcie.
Niezależnie od uruchomienia Nord Stream 2 do 2024 r. Ukraińcy mają zapewnione pewne minimum dochodów w postaci kontraktu przesyłowego z Gazpromem. Przewiduje on przesył 40 mld m sześc. rocznie i to w formule ship-or-pay, czyli Gazprom płaci, niezależnie czy wykorzystuje tę trasę czy nie.
5-letni kontrakt ma wartość 7 mld dol, co oznacza 1,4 mld dol. rocznie. Wszystko, co ponadto Rosjanie chcą przesłać, podlega normalnym rynkowym warunkom. Przyszłość ukraińskiej trasy po 2024 r. jest jednym z tematów niemiecko-amerykańskiego układu. Niemcy zobowiązują się do użycia „wszelkich dostępnych środków”, aby doprowadzić do przedłużenia kontraktu tranzytowego.
W 2020 r. wpływy ukraińskiego budżetu wyniosły ok. 40 mld dol. Więc kwota 1,4 mld dol. rocznych wpływów z tranzytu gazu to suma nie do pogardzenia, ale trudno mówić, że bez tych pieniędzy ukraińską gospodarkę czeka katastrofa.
Gaz w polityce UE powoli staje się surowcem poddawanym coraz bardziej wymagającym regulacjom, ale zanim polityka klimatyczna rozprawi się z nim ostatecznie, przez co najmniej trzy dekady będzie jeszcze służył jako paliwo przejściowe. A rynek Unii dalej będzie wielki, chłonny i lukratywny.
Jakie znaczenie z punktu widzenia rynkowego będzie miało pojawienie się dodatkowych ilości z Nord Stream 2? Oczywiście oprócz wzmocnienia pozycji Niemiec, jako tego kraju, który ma bezpośrednie podłączenie do nieprzebranych zasobów Syberii?
Aby rozważyć sytuację sięgnijmy do ostatniego kwartalnego raportu Komisji Europejskiej o rynku gazu. Państwa Unii zużywają co roku niemal pół biliona (500 mld) m sześc. błękitnego paliwa.
W I kwartale tego roku były to 142 mld, z czego gros jest pokrywane z importu. Własna produkcja Unii wyniosła niecałe 14 mld m sześc. i od lat systematycznie maleje. Za kilka miesięcy gwałtownie spadnie jeszcze bardziej, wraz z kresem wydobycia na wielkim holenderskim polu Groningen. UE będzie musiała sprowadzać jeszcze więcej.
Kto i skąd sprowadza gaz? Tylko pięć państw - Niemcy, Włochy, Francja, Hiszpania i Belgia odpowiada w sumie za 85% importu gazu. Największym europejskim importerem netto są Niemcy, sprowadzające nawet 80 mld m sześc. rocznie.
Niemal połowa importu pochodzi z Rosji, przy czym dominującym sposobem dostaw są gazociągi. Między styczniem a marcem tego roku 45 proc. importu gazu zostało pokryte z rurociągów, biegnących z Rosji.
To niemal dwa razy więcej, niż sprowadzono rurami z Norwegii - 23 proc.
Import gazu ciekłego LNG pokrył niemal 20 proc., przy czym największym dostawcą były USA, ale Rosja była na trzecim miejscu. Pomniejsze źródła to Algieria czy Azerbejdżan.
Tak czy inaczej, Rosja dostarcza połowę importowanego przez Unię gazu. Z drugiej strony nie oznacza to, że UE jest skazana na taką zależność od Rosji. Europa ma np. potężne, a niewykorzystywane zdolności importu LNG. Rynek LNG jest płynny i globalny, a chwilowe ceny na nim zależą od wielu czynników. Ceny gazu, dostarczanego rurami są bardziej przewidywalne.
Dominującą drogą importu z Rosji jest gazociąg Nord Stream 1. W I kwartale tego roku jego udział przekroczył 40 proc.. Pracował pełną parą, dostarczając 15 mld m sześc. Drugą w kolejności drogą był gazociąg jamalski - przez Białoruś i Polskę. Przesłane nim 10 mld m sześc. pokryło niemal 30 proc. importu.
22 proc., czyli 8 mld, przepłynęło przez Ukrainę, a 8 proc. - mniej niż 3 mld - przez gazociąg Turk Stream. Do tego należy doliczyć 3,7 mld m sześc. w formie LNG.
Ponieważ Nord Stream 2 ma mieć porównywalne zdolności przesyłowe z Nord Stream 1, z tego prostego zestawienia wynika, że Gazprom będzie w stanie zrezygnować z przesyłu przez Ukrainę.
Często wyraża się obawę, że zarzuci też przesył gazociągiem jamalskim, ale wiele wskazuje na to, że oba Nord Streamy nie dadzą rady zastąpić także i tej trasy. Na razie Gazprom zrezygnował z wykupywania rocznych praw do przesyłu gazu Jamałem na odcinku zarządzanym przez polski Gaz-System. Rosjanie kupują jednak kontrakty krótsze, kwartalne i miesięczne.
Dla Polski wpływy z tranzytu są ograniczone, a ponadto są już plany wykorzystania w przyszłości jamalskiej rury jako elementu wewnętrznego systemu przesyłowego Polski, w razie, gdyby Gazprom nie wykorzystywał jej w znaczącym stopniu.
Dalej na zachód Gazprom ma kłopot w postaci wyroku TSUE, który ostatecznie zablokował koncernowi możliwość korzystania na wyłączność z całej przepustowości gazociągu OPAL.
OPAL to lądowa odnoga Nord Stream 1, biegnąca do Czech. W związku z wyrokami, Gazprom przerzucił część przesyłu z OPALa do częściowo zbudowanego gazociągu EUGAL, czyli lądowej odnogi Nord Stream 2.
Kiedy jednak działać będą obie nitki Nord Stream, na trasie przesyłu gazu na południe zabraknie możliwości przesłania ok. 12 mld m sześc. rocznie. Oba podmorskie gazociągi nie będą więc wykorzystane w całości, bo nie da się rozprowadzić całej ilości gazu, którą mogą dostarczyć. Być może Rosjanie będą więc dalej wykorzystywać gazociąg jamalski.
Głównym efektem uruchomienia Nord Stream 2 będzie pojawienie się dużych ilości gazu w niemieckim obszarze handlowym. Korzystając z infrastruktury przesyłowej i giełd, a także na podstawie kontraktów dwustronnych, gaz ten będzie sprzedawany praktycznie w całej Europie, częściowo zastępując słabnącą własną produkcję, a częściowo konkurując z LNG. Dla wspólników Gazpromu, nie tylko niemieckich, oznacza to duże korzyści z faktu posiadania dużej ilości chodliwego towaru.
Dla Polski czy Słowacji będzie to oznaczać utratę statusu kraju tranzytowego. Związane z tym jest niebezpieczeństwo odcięcia ich od dostaw w razie jakiegoś kryzysu. Rozbudowa europejskiej infrastruktury, regulacje UE oraz integracja rynków gazu w dużym stopniu minimalizują jednak zagrożenia braku gazu.
Co najwyżej można dywagować, czy gaz kupiony na niemieckiej giełdzie jest gazem z Nord Stream czy z Norwegii. Kto chce, może nawet próbować nauczyć się badać pochodzenie każdej molekuły.
Gdyby rozważać fizyczne pochodzenie gazu, to Polska znajdzie się w sytuacji, w której niezależnie czy sprowadza gaz z południa, czy z zachodu - jest to de facto gaz rosyjski, za który wynagrodzenie inkasuje Moskwa.
Wiadomo, że obawa przed zalaniem w przyszłości polskiego rynku tanim rosyjskim gazem i zachwianiem pozycji lokalnego monopolisty, czyli PGNiG, była jedną z głównych przyczyn nie tylko rezygnacji z budowy nowego połączenia gazowego z Czechami, ale i powstania tzw. ustawy magazynowej.
Wprowadziła ona tak absurdalne regulacje dla importu gazu interkonektorami, że skutecznie wyrugowała z tego biznesu coraz śmielej poczynającą sobie prywatną konkurencję PGNiG. Raporty polskiego regulatora z ostatnich lat pokazują rosnący stopień koncentracji hurtowego obrotu gazem w rękach państwowego koncernu.
Rosyjskich akcentów ma być pozbawiony gaz, sprowadzany gazociągiem Baltic Pipe wprost z pól gazowych Norwegii. Polska buduje to połączenie oraz rozbudowuje terminal LNG, by w przyszłości nie kupować gazu rosyjskiego pochodzenia.
Nie jest powiedziane, czy nie będzie kupować, ale polityczne założenie jest takie, aby nie musieć tego robić. Jednak w perspektywie dużego wzrostu krajowego popytu na gaz za sprawą energetyki, ciepłownictwa i ogrzewnictwa, całkowita rezygnacja z gazu wschodniej proweniencji będzie trudna. Warunki zakupu gazu z Rosji będą już jednak inne niż kiedyś.
Dla europejskiego rynku efekt jeszcze większego umocnienia się jednego dostawcy może w dłuższej perspektywie okazać się szkodliwy. Jednak główni odbiorcy gazu w UE mają dobrze zdywersyfikowanych dostawców oraz korzystnie położenie geograficznie, więc nie obawiają się jakichś dodatkowych ryzyk z tytułu uruchomienia Nord Stream 2.
Niebagatelne znaczenie ma też fakt, że oprócz Gazpromu na NS 2 zarabiać będą wielkie europejskie firmy energetyczne z państw zużywających dużo gazu – holenderski Shell, niemiecko-fiński Uniper, niemiecki Wintershall austriacki OMV oraz chemiczny gigant BASF.
Paradoksalnie, na ich korzyść zagrał polski UOKiK, który, grożąc karami, zmusił zachodnich wspólników Gazpromu do bezpośredniego finansowego udziału w spółce budującej Nord Stream 2. W efekcie pieniądze wyłożyli jedynie Rosjanie, zdejmując z zachodnich wspólników ryzyka finansowe, związane z inwestycją.
Komentarze