0:000:00

0:00

Jak kształtować relacje z Turcją - o tym przywódcy 28 krajów Unii będą rozmawiać na szczycie UE w ten czwartek w Brukseli. W lepszych dla Polski czasach można byłoby podejrzewać, że w tym kontekście jednym z celów wtorkowej wizyty prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana w Warszawie jest poszukiwanie przez niego sposobów na dyplomatyczną odwilż w relacjach z Zachodem. Jednak teraz to raczej nie wchodzi w grę.

Nawet gdyby istniał taki plan, to ani Erdogan, ani kluczowi w tej sprawie gracze (Berlin czy też Paryż) nie szukaliby pomocy Polski przy jej mocno podupadłych notowaniach w Europie.

Przeciwnie, Warszawa - niezależnie od rzeczywistych intencji - ryzykuje, że wizyta Erdogana wizerunkowo obciąży rachunek polskiej „demokracji nieliberalnej”, choć to węgierski premier Viktor Orbán był jedynym przywódcą w UE, który pogratulował Turkowi po kwietniowym referendum wzmacniającym jego władzę prezydencką.

Prezydent Erdogan – któremu bardzo duża część UE jest nieżyczliwa - nie jest jednak izolowany. Latem na szczycie G20 w Niemczech rozmawiał z czołowymi politykami. A Emmanuel Macron opowiada w najnowszym wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel”, że często rozmawia z Turkiem, choć przy tym „broni europejskiego stanowiska”.

Dwa fałszywe i dwa prawdziwe problemy UE

"Unia stoi teraz przed dwoma fałszywymi dylematami – po pierwsze, czy zakończyć rozmowy o wstąpieniu Turcji do UE, i po drugie, czy ryzykować zerwanie przez Erdogana umowy o hamowaniu fali migrantów. I przed dwoma prawdziwymi dylematami – po pierwsze, czy bronić demokracji i praworządności w Turcji, czy negocjować nową unię celną z Ankarą" – tłumaczył nam niedawno Marc Pierini z brukselskiego ośrodka Carnegie, który był ambasadorem UE w Ankarze w latach 2006-11.

Ugoda Turcji z UE z marca 2016 r.oku, którą de facto ze strony unijnej negocjowała kanclerz Angela Merkel, skutecznie zamknęła szlak migracyjny prowadzący z wybrzeży Turcji przez Morze Egejskie do Grecji, a następnie lądem przez Bałkany przede wszystkim do Niemiec.

Najskuteczniejszy program humanitarny UE

W zamian Unia obiecała Turcji 3 mld euro na działania związane z utrzymaniem, integracją, szkołami dla migrantów (w tym uchodźców) do końca 2017 roku, z czego najprawdopodobniej się wywiąże. A także nieformalnie zobowiązała się do wypłaty kolejnych 3 mld euro do ok. 2019 roku.

Na razie to bodaj najskuteczniejszy program humanitarny w historii Unii.

Autorytarne reformy Erdogana uniemożliwiają powszechne uznanie Turcji za „kraj bezpieczny” i m.in. stąd krytyka organizacji humanitarnych – przewidzianego umową z Unią - odsyłania do Turcji tych migrantów, których przemytnicy przerzucą do Grecji.

Jednak nawet eksperci ONZ nieoficjalnie przyznają w Brukseli, że warunki dla uchodźców w Turcji są wiele lepsze od warunków w Grecji.

Nie wspominając o Bałkanach, gdzie także pod naciskiem UE w 2016 roku mocno przymknięto granice dla migrantów.

Turcja pomogła Merkel

W Brukseli dominuje przekonanie, że m.in. z powyższych powodów migranci nie ruszyliby na Zachód tak masowo, jak jesienią 2015, nawet gdyby Ankara „otworzyła bramy do Europy” (jak czasem aluzyjnie straszy Unię). Erdogan boi się też, że zerwanie umowy oznaczałoby utratę unijnych pieniędzy – oprócz miliardów na uchodźców Unia w latach 2014-20 ma wypłacić Turcji łącznie 4,5 mld euro na reformy w ramach „programów przedakcesyjnych”, czyli teoretycznie poprzedzających wejście do Unii.

Lojalne wypełnianie przez Turcję ugody z UE bardzo pomogło politycznie Merkel poprzez obniżenie napływu migrantów, ale

u części opinii publicznej takie uzależnienie się od decyzji Turka wywoływało dyskomfort (a czasem chyba wręcz poczucie upokorzenia).

Ale Merkel już ma dosyć

Niestety, Erdogan, który celuje w wykorzystywaniu polityki zagranicznej dla swych wewnątrz tureckich kampanii, od kilkunastu miesięcy uparcie dolewał oliwy do ognia. Oskarżanie Berlina o „nazistowskie praktyki” , aresztowania zachodnich działaczy, ogłaszanie rekomendacji jak turecka diaspora ma głosować w Niemczech, sprawiły, że nawet dla powściągliwej Merkel cierpliwe branie Erdogana na przeczekanie okazało się już politycznie niemożliwe.

Kanclerz przed wyborami do Bundestagu po raz pierwszy otwarcie ogłosiła (podczas debaty TV z Martinem Schulzem z SPD), że jest przeciwna wejściu Turcji do UE i „będzie rozmawiać z partnerami z UE”, by zakończyć tureckie negocjacje akcesyjne.

Akcesja na niby

Okazją do rozmów o zakończeniu sprawy akcesji Turcji jest najbliższy szczyt UE w ten czwartek, ale – jak wynika z naszych rozmów w Brukseli - niemiecka dyplomacja wcale nie prze do szybkich rozstrzygnięć. To oznacza, że

akcesyjna gra pozorów jeszcze potrwa, choć obie strony wiedzą, że wejście Turcji do UE nie zdarzy się w przewidywalnej przyszłości.

Rokowania zaczęły się 2005 roku, a informacje o otwieraniu kolejnych rozdziałów negocjacyjnych były wówczas traktowane tak serio, że wywoływały spore zwyżki na tureckiej giełdzie. Najpierw zaczął je hamować Cypr i Grecja (chodziło o trudności w rozmowach o zjednoczeniu Cypru, w których bynajmniej to nie Ankara była głównym hamulcowym), a potem prezydent Francji Nicolas Sarkozy zadeklarował, że nie widzi Turcji w UE (przynajmniej oficjalnie chodziło o inny krąg kulturowy).

Natomiast od co najmniej czterech-pięciu lat to autorytarne zapędy Erdogana (w roli premiera i potem prezydenta) najmocniej oddalały Turcję od Unii, co nadzwyczaj przyspieszyło po nieudanym zamachu stanu z 2016 roku. Pewną zagadką pozostaje, dlaczego Erdogan sam nie wyjawi publicznie, że nie chce już do Unii. Mógłby to nawet zrobić pośrednio, zgadzając się na przywrócenie kary śmierci, co niemal automatycznie zerwałoby rozmowy z Brukselą.

"Ale on chce, żebyśmy to zrobili my, Unia. Może po to, żeby mógł z tego powodu znowu sobie na nas poużywać? Tu chodzi też o podręczniki historii. Skoro to Erdogan nie chce Unii, to niech Erdogan ogłosi tę decyzję" – mówi nam wysoki urzędnik UE.

Niektórzy zachodni dyplomaci spekulują, że zerwanie rozmów przez Unię byłoby kolejnym ciosem dla liberalnej, proeuropejskiej opozycji w Turcji, na czym może zależeć Erdoganowi. A być może prezydent Turcji nie zawsze działa w aż tak przemyślany sposób?

Najnowszy konflikt z USA (aresztowanie pracownika konsulatu USA sprowokowało Waszyngton do radykalnego ograniczenia wydawania wiz w Turcji) nie wygląda na dobrze przemyślany krok, lecz raczej na kolejną polityczną hucpę, która wymknęła się Erdoganowi spod kontroli.

Bruksela i Ankara skazane na siebie

Prezydent Turcji głosi „dywersyfikację” w stosunkach politycznych i gospodarczych. I istotnie doszło ostatnio do wzmocnienia jego relacji z Rosją. A także do taktycznych aliansów z Władimirem Putinem (i z Teheranem) w sprawach Syrii. Tyle, że to Unia jest najważniejszą potęgą gospodarczą dla Turcji.

Handel z UE stanowi prawie połowę zagranicznych obrotów handlowych Turcji, która dla Unii jest także ważnym, bo czwartym partnerem handlowym.

Ponadto z krajów UE pochodziło w ostatnich latach ponad 70 proc. bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Turcji, a nawet – mimo spadków wywołanych m.in. polityką – około 40 proc. ruchu turystycznego.

Druga armia NATO

Jednocześnie Turcja (druga armia NATO) pozostaje dla Europy kluczowym partnerem – od walki z terroryzmem po tradycyjną geopolitykę. Jeszcze przed dekadą głównym pomysłem na utrwalenie tych więzi było wejście do UE. Ale i teraz – pomimo hec Erdogana - co chłodniejsze głowy w Unii myślą, jak partnerstwo w Turcją rozwijać, a jeśli trzeba – jak je ratować.

Rozszerzenie umowy celnej z UE

Dlatego oficjalnemu „zamrożeniu” (czy nawet zakończeniu) rozmów akcesyjnych miałoby towarzyszyć szybkie wynegocjowanie zmian w turecko-unijnej umowie celnej z 2005 roku. Już sporo pomogła tureckiej gospodarce, ale obecnie celem jest – na czym bardzo zależy Ankarze – jej rozszerzenie m.in. na sektor rolny, transport, usługi finansowe.

A w dalszej przyszłości, jak postulują niektórzy tureccy eksperci, specjalne relacje Unii z Turcją można by wzorować na umowie handlowej Wlk. Brytanii z Brukselą, którą zamierza wynegocjować pobrexitowy Londyn.

Tyle, że kraje Unii Europejskiej najpierw muszą rozstrzygnąć,

czy rozmowy o pogłębieniu unii celnej powinny być negocjacyjną marchewką za zatrzymanie budowy systemu władzy autorytarnej w Turcji, czy też po cichu pogodzić się z realiami nowej Turcji autorytarnego Erdogana.

Polityczna pogoda sprzyja teraz temu drugiemu, „pro-autorytarnemu” wyborowi. Unia jest bowiem zmęczona - ostatnio często nieudanym - szerzeniem swych wartości. Na listopadowy szczyt Partnerstwa Wschodniego zaprasza Aleksandra Łukaszenkę (pytanie, czy zechce przyjechać), a w Afryce Płn. szuka stabilności (również w kwestii przecinania szlaków migracyjnych), a nie demokracji.

;

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze