0:000:00

0:00

Do sejmu ma wpłynąć ustawa - którą popiera PiS – zakazu handlu w niedzielę. Wie pani [do prowadzącej] kogo ona najbardziej uderzy? W tych, którzy pracują w tych sklepach. Zakaz handu w niedzielę (…) uderzy w osoby niezamożne, które stracą pracę.
Półprawda. Część osób może stracić pracę, ale poprawi się rynek pracy.
„Salon polityczny Trójki”,01 września 2016
Do Sejmu wpłynął podpisany przed 520 tys. obywateli projekt ustawy zakazujący handlu w niedzielę. Autorami projektu są m.in. „Solidarność”, Związek Rzemiosła Polskiego, Akcja Katolicka, Polska Izba Paliw Płynnych i Polska Grupa Supermarketów.

Nowe prawo zakazuje handlu w niedziele w placówkach handlowych rozumianych jako „wszelkie obiekty, w których prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym”. Zakaz nie obowiązywałby między innymi na stacjach benzynowych, w piekarniach, sklepach usytuowanych na dworcach kolejowych i lotniskach czy w kioskach z prasą. Otwarte mogłyby być również osiedlowe sklepiki, w których za ladą stałby właściciel - ale franczyzy już nie.

Wzrost sprzedaży w inne dni tygodnia

Ryszard Petru sądzi, że duża część obrotów sklepów przypada właśnie na weekendy. To prawda, ale

zamknięcie sklepów nie prowadzi do ograniczenia konsumpcji - gdy podobne przepisy weszły w życie na Węgrzech, znacznie zwiększyła się sprzedaż w czwartki i piątki (odpowiednio: 24 proc. i 21 proc.).

Dodatkowo duże sieci handlowe na Węgrzech zdecydowały się opóźnić godziny zamknięcia sklepów w dni powszednie.

Przeczytaj także:

Spadek zatrudnienia

Wiele wskazuje na to, że zmiany w prawie wpłynęłyby na poziom zatrudnienia - badanie przeprowadzone przez Polską Radę Centrów Handlowych w czterech centrach handlowych w Radomiu oraz Krakowie potwierdziło, że znaczna część przedsiębiorców zredukowałaby liczbę etatów. PRCH twierdzi, że zakaz handlu może doprowadzić nawet do redukcji zatrudnienia o 10 proc. Oznacza to likwidację 40 tys. miejsc pracy.

Szacunki są różne - Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji mówi o 30-35 tysięcy likwidowanych etatów, a bliski części PiS Klub Jagielloński aż o 100 tysiącach.

Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, zmniejszone obroty mogłyby skłonić przedsiębiorców do szukania oszczędności. Po drugie, choć spadek obrotów jest mało prawdopodobny, to redukcja zatrudnienia mogłaby wynikać z kalkulacji: kilkanaście godzin, przez które sklep nie będzie otwarty w niedzielę to szansa na oszczędności - mniejsza liczba pracowników może obsłużyć większą liczbę klientów.

Szacunki PRCH mogą być zawyżone. Po pierwsze, o czym świadczy przykład Węgier, przedsiębiorcy zmieniają godziny pracy w dni powszednie - więc liczba godzin pracy spada nieznaczenie. Po drugie, może nastąpić zwiększenie zatrudnienia w tych miejscach, gdzie praca w weekendy jest możliwa i które mają szansę stać się „zapasowymi” miejscami zaopatrzenia. Po trzecie, zwiększona liczba klientów w sklepach w dni powszednie może wymagać większej liczby pracowników.

„Na początku rzeczywiście możemy obserwować spadek zatrudnienia, być może nawet 10-procentowy, ale z czasem zapewne będziemy obserwować dodatkowe zatrudnienie na poziomie dwóch trzecich tego, które zostało utracone.” - stwierdza Łukasz Komuda z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.

Ryszard Petru jako orędownik neoliberalnej szkoły ekonomicznej sądzi, że ubodzy stracą ponieważ spadek liczby godzin pracy to spadek zatrudnienia. Nie bierze pod uwagę tego, że te osoby za chwilę mogą znaleźć pracę w innym miejscu, szczególnie że z rynku płyną sygnały, że przedsiębiorcy poszukują rąk do pracy również w sektorach niewymagających wysokich kwalifikacji.

„Rzeczywiście istnieje niebezpieczeństwo utraty pracy przez niewielką część pracowników, jednak po pierwsze, kiedy rynek w nowej sytuacji już nieco okrzepnie, to liczba miejsc pracy powinna wrócić poprzedniego poziomu, a po drugie osoby rozpoczynające karierę wejdą na lepszy rynek pracy” - stwierdza Dominik Owczarek, ekspert rynku pracy z Instytutu Spraw Publicznych.

Kwestia społeczna

W Unii Europejskiej zakaz handlu w niedzielę obowiązuje w 9 państwach: w Belgii, Francji, Grecji, Holandii, Luksemburgu, na Węgrzech, w Niemczech i Austrii. Trudno dowodzić, że gospodarki tych państw są słabe. Te kraje, poza Węgrami i Grecją, szczycą się bardzo wysoką produktywnością pracy. Wolne niedziele są w nich uzasadnione argumentami społecznymi.

„Zakaz handlu w niedzielę to nie jest kwestia tylko ekonomiczna. W Polsce w ogóle bardzo dużo się pracuje, a najwięcej pracują osoby najbiedniejsze. I to często dzieje się kosztem rodziny. A niedziela nie jest dniem jak każdy inny, w tym sensie, że to jest ta część tygodnia, kiedy rodzic może spędzić czas z dzieckiem lub z partnerem, który zapewne też ma wtedy wolne. Za poprawę losu części ludzi, inna, znacznie mniejsza część, może zapłacić etatami” - mówi Łukasz Komuda.

Dyskusja o pracy w niedzielę jest podobna do dyskusji o płacy minimalnej - jej negatywny wpływ na zatrudnienie, o ile występuje, jest naprawdę niewielki, a poprawa sytuacji osób najmniej zarabiających, które utrzymują pracę (a tych jest zdecydowana większość) jest widoczna. Podobnych skutków należałoby się spodziewać po wprowadzeniu przepisów zakazujących handlu w niedzielę – część osób może stracić pracę. Jednak zatrudnienie w dłuższym okresie powinno wrócić co poziomu sprzed zmiany, a te osoby, które utrzymały zatrudnienie będą w lepszej sytuacji.

;

Udostępnij:

Kamil Fejfer

Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.

Komentarze