0:000:00

0:00

Prezes Kaczyński opisał pomysły PiS na reformę Unii Europejskiej w dwóch wywiadach dla "Rzeczpospolitej".

Prezes PiS chce, by UE stała się „Europą ojczyzn”. Ideę tę PiS lansuje od lat. UE ma być wspólnotą państw o silnej niezależności, opartą na wspólnym rynku, swobodnym przepływie towarów i usług, ale z ograniczoną unią polityczną i wspólnotą prawną. Np. bez solidarnej polityki i odgórnych nakazów w sprawie kryzysu uchodźczego.

Co konkretnie musi się zmienić? Kaczyński chce wyraźniejszego rozgraniczenia na sprawy wspólne i narodowe: „To, co ma charakter europejski – należy do Unii; tym, co może być załatwione na poziomie państw narodowych – zajmuje się państwo, a Unia nie wtrąca się w to”.

Supermocarstwo narodów

Chciałby sprawniej działającej zasady pomocniczości – wszystko to, co można załatwić na niższym poziomie (czyli państw członkowskich) nie powinno być przedmiotem działań Unii Europejskiej. Na przykład kwestie bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości powinny być wyłączone spod władzy Brukseli.

Jednocześnie jednak prezes PiS marzy o europejskim „supermocarstwie”. Jak to osiągnąć, przy ograniczeniu jej kompetencji i zwiększeniu „suwerenności wewnętrznej, która dziś jest bardzo ograniczona”? Tego nie tłumaczy.

Unia Europejska jest czymś więcej niż tylko międzynarodową umową handlową m.in. dlatego, że ma własne instytucje: m. in. Komisję, Parlament, Trybunał Sprawiedliwości oraz dlatego, że decyzje nie są podejmowane jednogłośnie. To właśnie te “biurokratyczne”, „odbierające suwerenność” elementy, które tak często są przedmiotem eurosceptycznej krytyki sprawiają, że Unia jest wielopoziomowym projektem międzynarodowej współpracy, a nie przestrzenią wspólnego handlu, przepływu osób i kapitału.

Antoni Macierewicz / fot. Przemek Wierzchowski, Agencja Gazeta

Europejskie siły zbrojne

Kaczyński poza regulowanym centralnie wspólnym rynkiem, jako główne zadania nowej Unii widziałby jeszcze wspólną politykę rolną i obronną.

Chce utworzenia sił zbrojnych UE. Każde państwo mogłoby mieć własne wojsko, ale 2 proc. PKB musiałoby przeznaczać na armię UE.

Czy możliwe jest zwiększanie suwerenności członków wspólnoty przy jednoczesnym pozbawieniu ich własnych sił zbrojnych? Kaczyński chce, by kwestie bezpieczeństwa były wyłączone spod władzy UE. Jak to zrobić jeśli Bruksela miała by zwierzchnictwo nad polskimi siłami zborojnymi. Prawo posiadania własnej armii niewiele tu znaczy – po wydaniu 2 proc. PKB na wojska UE tylko nieliczne państwa byłyby zdolne dodatkowo utrzymać własne jednostki, Polska raczej nie znajdzie się wśród nich. Nie wiadomo, jak unijna armia miałaby się do sił NATO. Państwa UE są obok Stanów Zjednoczonych (i niedługo także Wielkiej Brytanii jako osobnego bytu), najistotniejszymi członkami Paktu. Do rozwiązania byłby więc spór kompetencyjny między tymi ciałami.

Armia ta powinna mieć, zdaniem Kaczyńskiego ”dwa wielkie fronty – wschodni i południowy”. Front wschodni byłby zapewne zabezpieczeniem przed ewentualną agresją rosyjską, ale nie wiadomo, z kim Unia miałaby walczyć na południu. Możemy domyślać się, że chodzi o kontrole napływu imigrantów z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki, ewentualnie o militarne interwencje w państwach regionu.

Cesarz Europy

Na czele takiej Unii stałby prezydent wybierany na „długą” kadencję. Nie byłby wybierany w wyborach powszechnych, tylko „na poziomie regionów”. By ograniczyć dominację większych krajów, pierwsi prezydenci powinni pochodzić z mniejszych państw członkowskich.

Do kompetencji prezydenta, oprócz prowadzenia polityki zagranicznej, należałoby właśnie dowodzenie unijną amią. Tu prezes PiS znowu nie wyjaśnił, jak chce budować „Europę ojczyzn”, jeśli kraje członkowskie nie miałyby bezpośredniej kontroli ani nad amią, ani nad polityką zagraniczną.

Drugim organem władzy w UE byłby Parlament Europejski – składałby się z reprezentacji parlamentów narodowych, a nie jak dotychczas z oddzielnych wyborów powszechnych. Oznaczałoby to jednak dodatkowe obciążenie parlamentarzystów krajowych. Trudno przewidzieć, czy mogliby oni/one spotykać się wystarczająco często, na co mogą nie pozwalać ciągłe prace w parlamentach narodowych.

Co więcej, tak wybierane prezydent i parlament oznaczałby wycofanie się z przeprowadzania jakichkolwiek wyborów powszechnych na poziomie europejskim. Prezydenta wybierałyby europejscy dygnitarze lub najsilniejsze państwa członkowskie, a w parlamencie zasiadłaby tylko mała grupka posłów wybieranych przez polskich obywateli. Nie wiadomo też, jak wyłaniano by reprezentację parlamentu. W każdym wypadku demokratyczność struktur UE byłaby przez to ograniczona - jedyny wprost demokratycznie wybieralny organ straciłby ten charakter.

08.07.2016 Warszawa , Stadion Narodowy . Minister spraw zagranicznych w rzadzie PiS Witold Waszczykowski podczas pierwszego dnia szczytu NATO .
Fot. Adam Stepien / Agencja Gazeta
Witold Waszczykowski / fot. Adam Stepien, Agencja Gazeta

Zdanie odrębne Witolda Waszczykowskiego

Szef polskiej dyplomacji przedstawił swój pomysł na Unię Europejską. Na konferencji 27 czerwca 2016 r. mówił: „Myślimy o tym, aby główną, wiodącą rolę w Unii przejęła Rada Europejska, a nie Komisja Europejska”. Pomysł po jakimś czasie powtórzył Jarosław Kaczyński.

Rada Europejska, której przewodzi obecnie Donald Tusk to organ składający się z głów państw członkowskich. Oznaczałoby to, że zarządzanie Unią przypominałoby raczej negocjacje międzynarodowe w rodzaju takich, jakie obserwujemy na szczytach G8, czy szczytach klimatycznych. Potrzebne byłyby liczne ograniczenia proceduralne, by negocjacjami nie rządziły koalicje doraźnych interesów, a UE zachowała zdolność do prowadzenia spójnej polityki.

Zaletą Komisji Europejskiej jest jej niezależny od rządów narodowych charakter. Każde państwo ma tam swojego przedstawiciela, który jest w pierwszej kolejności jednak urzędnikiem unijnym, nie krajowym (wybierany jest w UE, nie przez rządy poszczególnych państw). Daje to przynajmniej formalną gwarancję, że na pierwszym planie będzie stawiał dobro wspólnoty, nie partykularne interesy swojego kraju. Jeśli kompetencje KE przejęłaby Rada Europejska, ta gwarancja by zniknęła.

Co więcej, w Komisji nieustannie rozstrzygane są kwestie wspólne - setki drobnych wspólnotowych regulacji dotyczących rybołówstwa, sportu i setek innych spraw. Czy takimi sprawami zajmowałaby się kanclerz Merkel z prezydentem Hollandem i premier Szydło? Wydaje się to niemożliwe do zrealizowania, nawet jeśli zastąpiliby ich odpowiedni ministrowie. Można wyobrazić sobie, że robiły to rozbudowany aparat urzędniczy Rady Europejskiej, ale nie wiadomo, kto by go powoływał i czy w praktyce mechanizm jego działania różniłby się czymkolwiek od funkcjonującego obecnie w ramach Komisji. Nie wiadomo też jaką pozycję zajmował by wobec Rady Europejskiej prezydent UE.

Co z Polską?

Pytanie, czy tak funkcjonująca Unia zwiększy wpływ Polski i innych słabszych gospodarczo i militarnie członków wspólnoty?

Z powodów wymienionych powyżej na pewno stracilibyśmy w przypadku, gdyby główne decyzje UE zależały od głów państw. Politycy PiS nie wspominali w tym kontekście o wielu istotnych obszarach, np. bezpieczeństwie energetycznym.

Partia rządząca od dawna niezadowolona jest z presji UE by rezygnować z używania węgla i przenosić się na odnawialne źródła energii. Jednocześnie często podkreśla istotność wspólnej polityki energetycznej np. w negocjacjach cen rosyjskiego gazu. Ja pogodzić te dwa sprzeczne stanowiska i kto zajmowałby się tym w zreformowanej Unii Europejskiej? Na to pytanie PiS nie odpowiada.

Ograniczenie obszaru działań UE może też oznaczać mniejsze wsparcie finansowe. Trudno będzie oczekiwać, że UE będzie chciała finansować przedsięwzięcia, na które nie będzie miała żadnego wpływu. Polska dużo korzysta na unijnych dopłatach i taka reforma może okazać się dotkliwa.

;

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze