0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Andruszkiewicz zapewnia, że śledztwo w sprawie fałszowania podpisów pod listą wyborczą Ruchu Narodowego nie ma z nim żadnego związku, choć podejrzanymi są jego byli współpracownicy, a fałszywe podpisy m.in. jemu umożliwiły start w wyborach do sejmiku podlaskiego.

Maciej Duda i Łukasz Ruciński, dziennikarze „Superwizjera” TVN, którzy badali sprawę, twierdzą jednak, że z zeznań jednego z podejrzanych wynika, iż Andruszkiewicz wiedział o fałszerstwach, uczestniczył w nich, a nawet nimi kierował.

Jednak gdy prokuratorzy prowadzący postępowanie chcieli przesłuchać posła, ich przełożeni zabrali im akta do kontroli. Przesłuchanie odwołano. Niedługo potem Andruszkiewicz awansował na wiceministra.

Kariera nacjonalisty

Adam Andruszkiewicz, parlamentarzysta z województwa podlaskiego, sejmowy debiutant, wiceministrem został zaledwie półtora miesiąca temu, w ostatnich dniach 2018 roku. Jego nominacja wzbudziła wiele kontrowersji. Andruszkiewicz to narodowiec, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej, znany z bardzo radykalnych wypowiedzi w stosunku do opozycji, imigrantów i niektórych państw Unii Europejskiej. Do Sejmu wszedł w 2015 roku z listy Kukiz'15, w 2017 wystąpił z klubu tego ugrupowania i przeniósł się do koła „Wolni i Solidarni” Kornela Morawieckiego. Skonfliktował się z Ruchem Narodowym, podobnie jak z członkami Młodzieży Wszechpolskiej. Zakładał prawicowe stowarzyszenie Endecja, ale w 2018 roku zrezygnował z niego i założył własne Stowarzyszenie Dla Polski – Ruch Adama Andruszkiewicza.

Jego awans na wiceministra powszechnie uznano za pierwszy oficjalny dowód na współpracę PiS-u z narodowcami. Skrajne, często obraźliwe wypowiedzi, z których znany był Andruszkiewicz, spowodowały, że w Ministerstwie Cyfryzacji dostał (nieoficjalny) zakaz wypowiadania się w mediach. Jednak jego głównym problemem może się okazać śledztwo, prowadzone przez białostocką prokuraturę, a dotyczące okresu, gdy Andruszkiewicz nie był jeszcze posłem, ale kierował Młodzieżą Wszechpolską.

Przeczytaj także:

Śledztwo ws. fałszowania podpisów trwa od 2016 roku

Rok 2014, kampania do wyborów samorządowych. Ruch Narodowy próbuje swoich sił i wystawia listę do sejmiku województwa podlaskiego. Jest na niej tylko piątka kandydatów, Andruszkiewicz startuje z numerem jeden. Aby lista została zarejestrowana przez Państwową Komisję Wyborczą, komitet musi zdobyć podpisy poparcia – minimum 300.

W Białymstoku gromadzeniem tych podpisów zajmują się działacze Młodzieży Wszechpolskiej, której prezesem jest Andruszkiewicz. Zdobywają ich tyle, ile trzeba, lista zostaje zarejestrowana. W wyborach RN w woj. podlaskim gromadzi niewielkie poparcie – zaledwie ok. 2 proc. wszystkich głosów. Andruszkiewicz, lider listy, zdobywa 1381 głosów. Stanowczo za mało, by zostać radnym sejmiku.

Rok później korzysta jednak z fali poparcia dla ruchu Pawła Kukiza. Kiedy Ruch Narodowy porozumiewa się z Kukizem i wstawia swoich kandydatów na jego listy, Andruszkiewicz znów ląduje na pierwszym miejscu. Tym razem wchodzi do Sejmu i zostaje posłem.

W 2016 roku białostocka prokuratura wszczyna postępowanie w sprawie podrabiania podpisów w 2014 roku pod listami poparcia Ruchu Narodowego. Sprawa toczy się długo, akta wędrują między Prokuraturą Okręgową a Prokuraturą Rejonową w Białymstoku. Pod koniec grudnia 2017 roku, po przewiezieniu dokumentów z jednej instytucji do drugiej, okazuje się, że brakuje dwóch tomów akt. Jeden znajduje się w prokuraturze, drugi - z numerem XXXIII - nie. A to właśnie w tym tomie znajdowały się protokoły zeznań dwunastu świadków oraz wzory podpisów pobrane do badań. Zgodnie z procedurami o zaginięciu akt powinna zostać powiadomiona Prokuratura Krajowa. Tak się jednak nie dzieje.

Zaginiony tom akt – odtworzony

W 2018 roku sprawą zaczyna interesować się TVN24. To właśnie wtedy, 9 miesięcy po zaginięciu tomu z zeznaniami, śledczy powiadamiają Prokuraturę Krajową. Sprawa staje się głośna. Jak wynika z informacji TVN24 oraz dzienników regionalnych, prokuratura w śledztwie sprawdza m.in. odpowiedzialność za fałszerstwa Adama Andruszkiewicza jako ówczesnego prezesa Młodzieży Wszechpolskiej. A jedną z osób, które miały fałszować podpisy, jest współpracownik Andruszkiewicza Wojciech N., działacz Młodzieży Wszechpolskiej oraz pracownik biura poselskiego w 2016 roku. Andruszkiewicz, pytany przez media o sprawę fałszerstw, twierdzi, że nie ma z nią nic wspólnego.

22 września 2018 interpelację do Ministra Sprawiedliwości w tej sprawie składa poseł Paweł Pudłowski z Nowoczesnej. Pyta w niej m.in. jakie konsekwencje poniosą śledczy odpowiedzialni za zgubienie akt oraz kiedy skończy się śledztwo dotyczące fałszerstw. W listopadzie odpowiada mu Bogdan Święczkowski, prokurator krajowy. Podkreśla, że Prokuratura Rejonowa w Białymstoku po prostu przez cały ten czas prowadziła czynności wyjaśniające ws. zaginionego tomu akt (nie działo się więc nic niewłaściwego), a gdy w końcu – przypomnijmy, po 9 miesiącach! – potwierdziła swe podejrzenia co do zaginięcia, powiadomiła przełożonych. Zostało wszczęte postępowanie, prowadzą je prokuratorzy z Chełma. Jego efektów wciąż nie znamy. Natomiast śledztwo główne zostało przedłużone do końca marca 2019 „z uwagi na konieczność kontynuowania czynności dowodowych” – pisze Święczkowski w odpowiedzi na interpelację.

Białostockim prokuratorom udaje się odtworzyć zaginione protokoły z przesłuchań świadków – ich elektroniczne wersje mają bowiem na swoich służbowych komputerach. Postępowanie toczy się dalej.

28 grudnia 2018 Adam Andruszkiewicz zostaje wiceministrem cyfryzacji. W styczniu 2019 politycy PO na konferencji prasowej informują, że zawiadomią prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa ws. zaginięcia akt ze śledztwa. TVN24 kontynuuje własne dziennikarskie dochodzenie.

Jeden z podejrzanych obciążył Andruszkiewicza

W najnowszym wydaniu „Superwizjera” reporterzy przedstawili wyniki swojej pracy. Ich zdaniem prokuratura ustaliła już, że co najmniej 300 podpisów poparcia pod listą Ruchu Narodowego zostało sfałszowanych – na 400 wszystkich zebranych podpisów.

W sprawie jest więc ok. 300 poszkodowanych, ich dane pod listami wyborczymi wykorzystano bez ich wiedzy, posiłkując się m.in. podpisami zebranymi pod protestem przeciwko aborcji. Fałszujący wykorzystali też dane swoich znajomych (również bez ich wiedzy). Zarzuty w śledztwie postawiono dotychczas dwóm osobom – byłym już współpracownikom Adama Andruszkiewicza: Pawłowi P. i Wojciechowi N.

Paweł P. przyznał się do winy, a w swoich zeznaniach miał obciążyć posła – wskazując, że to on kierował fałszowaniem podpisów oraz sam je fałszował. Paweł P. opisał też, w jaki sposób dokonywano fałszerstw. Skany list z danymi miały być wyświetlane na komputerach, a działacze Młodzieży Wszechpolskiej (prawdopodobnie 5-6 osób) przepisywali je do pustych list poparcia. Po ich wypełnieniu wymieniali się listami i składali fałszywe podpisy.

„Adam Andruszkiewicz i Wojciech N. też to robili. Robili to wszyscy. Trwało to parę godzin” – zeznał Paweł P.

Blokada w prokuraturze?

Śledczy, jak twierdzą autorzy reportażu na podstawie rozmów ze swoimi informatorami, chcieli przesłuchać posła w charakterze podejrzanego, pobrać jego próbki pisma, przeszukać jego dom i biuro. Planowali także wystąpić z wnioskiem o uchylenie immunitetu Andruszkiewiczowi. Niestety, decyzje nadzorcze Prokuratury Regionalnej w Białymstoku spowodowały, że przesłuchanie odwołano – śledczym tuż przed przesłuchaniem zabrano bowiem akta do kontroli. Traf chciał, że było to w październiku, przed wyborami samorządowymi. Akta oddano miesiąc po wyborach, a śledczym zarzucono zbyt wolną pracę i… ociąganie się z przesłuchaniem Andruszkiewicza. Miesiąc później poseł awansował na stanowisko wiceministra cyfryzacji.

Postępowanie nadzorowała m.in. Elżbieta Pieniążek, szefowa Prokuratury Regionalnej w Białymstoku, oraz Prokuratura Krajowa.

„Nikt nie torpedował śledztwa, nikt niczego nie blokuje. Mam prawo kontrolować postępowania, w każdej chwili. A wybory? Co chwilę są jakieś wybory. Prokuratura nie kieruje się kalendarzem wyborczym” – zapewniała w reportażu pani prokurator Pieniążek.

Sam Andruszkiewicz podkreśla, że z fałszerstwami nie ma nic wspólnego, zaś w śledztwie nie ma żadnego statusu.

Co istotne, wg informatorów „Superwizjera” istnieje poważne podejrzenie, że te same dane osobowe, wykorzystane w 2014 roku, były wykorzystywane podczas każdych kolejnych wyborów.

Za fałszowanie podpisów poparcia pod listami wyborczymi grozi kara pozbawienia wolności do lat 3.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze