0:00
0:00

0:00

Wcześniej podobny mechanizm dezinformacji wykorzystano w Rosji i na Ukrainie. Nie wiadomo, kto stoi za tymi działaniami.

Prywatna wiadomość rozsyłana w USA, ok. 15 marca 2020: „Chcę Cię poinformować, że w ciągu 48 do 72 godzin prezydent wprowadzi na terytorium USA stan wojenny. Zaopatrz się we wszystko, czego potrzebujesz, aby mieć pewność, że masz wszystko na dwa tygodnie. Przekaż tę wiadomość dalej”.

Wiadomość rozsyłana przez WhatsApp w Irlandii, ok. 15 marca: „O godz. 08.00 (lub w innej wersji - 11.00) premier ogłosi, że w Irlandii zostanie wprowadzony „red emergency” (stan kryzysowy, stan awaryjny) i kraj zostaje na 14 dni zupełnie zamknięty. Kup wszystko, czego potrzebujesz. Poinformuj o tym znajomych”.

SMS-y z Polski, 13 marca: „W niedzielę o 20.00 będzie orędzie prezydenta o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Warszawa ma być podzielona na trzy strefy. Wojsko już się zjeżdża do Warszawy. Zróbcie zakupy, bo potem ceny w sklepach mogą być zabójcze”.

„Polskie wojsko już się mobilizuje. Od poniedziałku zostaną wprowadzone trzy strefy: czerwona, zielona i pomarańczowa. Nie będzie można podróżować z miasta do miasta, nie będzie można wyjść z domu – tylko do lekarza i po zakupy”.

Wojsko i służby – tak uwiarygadniano wiadomości

Trzy różne państwa, prawie ten sam czas. Właśnie rozpoczyna się w nich epidemia koronawirusa, rośnie niepokój i niepewność. Jednocześnie rusza łańcuszek prywatnych wiadomości, rozsyłanych albo za pomocą WhatsAppa, albo przez tradycyjne sms-y. W Irlandii wiadomość ma często formę nagrania głosowego, w Polsce to tekst, który ma różne wersje. Rozsyłane są przez znajomych i od znajomych. We wszystkich sugeruje się działania wojska, wprowadzenie stanu wyjątkowego, czasem wojennego. Źródłem informacji są:

  • w USA: „wysocy rangą oficerowie”, „źródło związane z instytucją bezpieczeństwa narodowego”, „bliski przyjaciel z dostępem do tajnych informacji”, „przyjaciel z biura burmistrza”,
  • w Irlandii np. „mój najlepszy przyjaciel, który był na spotkaniu z wyższymi urzędnikami HSE (państwowa służba medyczna), policji i wojska”,
  • w Polsce: „dobrze poinformowana dziennikarka z Warszawy”, „kolega, który zna generała” albo ktoś „ze znajomościami w polskich służbach”.

W Polsce do niektórych wiadomości dołączano zdjęcia żołnierzy czy sprzętu wojskowego na drogach. W USA – identycznie.

To nieprawdziwe informacje, ale na początku były trudne do szybkiego zweryfikowania i doskonale pasowały do społecznych emocji.

Właśnie dlatego w każdym z opisywanych państw łańcuszek fałszywek zadziałał – wywołał na tyle poważną panikę, że oficjalne instytucje i organy władzy musiały dementować informacje po wielokroć.

Mimo to napięcie wśród ludzi opadło dopiero wtedy, gdy wskazany w wiadomościach czas ogłoszenia stanu wyjątkowego mijał, a tego rodzaju decyzje się nie pojawiały.

Łańcuszek okazał się dezinformacją skuteczną także dlatego, że z powodu wykorzystania wiadomości prywatnych w żadnym z państw nie udało się na razie ustalić, kto był źródłem fałszywych informacji. Nie wiadomo, kto stał za pomysłem rozsyłania fake'ów i po co to robił.

Wiadomo natomiast, że w podobny sposób (choć już za pomocą nieco innych treści) wzbudzano panikę także w innych krajach, w tym w Rosji i na Ukrainie.

WHO: mamy „infodemię”

Od początku pojawienia się epidemii koronawirusa w Chinach specjaliści od dezinformacji ostrzegali, że rozprzestrzeniająca się choroba zostanie wykorzystana do wojny informacyjnej w sieci.

Kilka dni temu WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) stwierdziło oficjalnie, że mamy do czynienia z „infodemią” – epidemią dezinformacji, wykorzystującą koronawirusa do rozsiewania teorii spiskowych i fake'ów. Niektóre państwa powołały specjalne zespoły, pracujące nad wyłapywaniem fake newsów z sieci i jak najszybszym dementowaniu ich.

Porozumienie w tej sprawie zawarły także największe platformy społecznościowe: Facebook, Twitter, Google, Reddit i Microsoft (należy do niego platforma LinkedIn).

Zobowiązały się do wspólnej walki z dezinformacją nt. koronawirusa, współpracy z instytucjami rządowymi, kierowania użytkowników poszukujących informacji o wirusie na wiarygodne portale. Twitter i Facebook już blokują fałszywe i szkodliwe treści na ten temat, Google tworzy właśnie centrum kryzysowe wyłapujące dezinformację na You Tube.

Jak się jednak okazało, gdy specjaliści skupili się na nowoczesnych technologiach, rozsiewający dezinformację wykorzystali techniki, które są najtrudniejsze do kontrolowania: prywatne wiadomości, rozsyłane za pośrednictwem komunikatorów, oraz trochę zapomniane sms-y.

To tradycyjne metody dezinformowania, a także zwykłego rozsiewania plotek. Teraz działają, ponieważ brak poczucia bezpieczeństwa i rosnące wśród ludzi przerażenie sprawiły, że zapominano o podstawowej zasadzie: jeśli nie jesteś w stanie sprawdzić wiarygodności informacji, nie wierz w nią. A przynajmniej jej nie rozpowszechniaj.

W USA informacje o wprowadzeniu stanu wojennego dementowała Rada Bezpieczeństwa Narodowego, biuro Gwardii Narodowej, niektórzy senatorowie, w Nowym Jorku – policja, potem także media. W Irlandii plotka postawiła na nogi rzeczników z Health Service Executive i wojska, informacje dementował także sam premier.

W Polsce dementi przekazała Kancelaria Premiera.

W Rosji „łańcuszek” pojawił się już na początku marca

O rozpowszechnianiu fałszywych informacji za pomocą prywatnych wiadomości, tym razem w wersji audio – wykorzystanej także w Irlandii i USA – poinformowała również niezależna „Novaya Gazeta” z Rosji.

Już 2 marca, czyli wcześniej niż w pozostałych krajach, kobiecy głos informował, że władze rosyjskie ukrywają informacje o liczbie zarażonych koronawirusem w Rosji, miało ich być wtedy 20 tysięcy.

Sugerował także, że umrze wiele osób, ale władze rosyjskie milczą, bo chcą dokończyć proces wprowadzania zmian w rosyjskiej konstytucji. Trudno powiedzieć, ile w tej informacji było prawdy, ile kłamstwa, z Rosji do zakończenia prac nad konstytucją rzeczywiście docierało bardzo mało danych dotyczących zachorowań na koronawirusa. Dla nas najciekawszy jest jednak sposób dystrybuowania – taki sam wykorzystano kilka dni później w innych krajach.

Prywatne wiadomości okazały się także jedną z podstawowych metod dezinformowania ludzi na Ukrainie. Ukraiński portal fact-checkingowy stopfake.org opisał całą serię fałszywek, rozpowszechnianych mniej więcej w tym samym czasie co opisane wcześniej w Polsce, USA i w Irlandii.

Co ciekawe, w niektórych z nich znów pojawiały się przekazy dotyczące wykorzystania wojska – tym razem na Ukrainie helikoptery wojskowe miały rozpylać środki dezynfekujące nad miastami (zaprzeczyła temu SBU – Służba Bezpieczeństwa Ukrainy).

W innych fake'ach podawano, że rodzicom, których dzieci zostaną zauważone na ulicy, grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat (fałsz).

Ponieważ część informacji przekazywano za pomocą komunikatora WhatsApp, zarządzający WA wprowadzili ograniczenia dotyczące przekazywania tej samej wiadomości do wielu grup. Tego rodzaju działań są też na bieżąco monitorowane.

Dowcip czy skoordynowana operacja?

Przypadek fałszywych informacji rozpowszechnianych w USA analizował na Twitterze analityk Ben Nimmo, dyrektor śledczy amerykańskiej firmy „Graphica”, która specjalizuje się w mapowaniu sieci i rozpoznawaniu siatek w social media, służących do dezinformacji.

Zaznaczając, że nie wiadomo, kto był źródłem fake`ów o stanie wojennym, przypomniał jednocześnie, że podobna sytuacja miała miejsce w styczniu: wówczas w USA za pomocą sms-ów informowano, że wybuchnie trzecia wojna światowa, tym razem z Iranem.

Fałszywki rozchodziły się wtedy jako sms-y armii amerykańskiej, która oczywiście zdementowała te informacje. Według Nimmo, styczniowe fake'i to „żart”, który narodził się na You Tube i zmienił kanał rozpowszechniania na sms-y, a nie skoordynowana operacja zewnętrzna.

„Nie wiemy, kto teraz napisał te teksty. Nie wykluczamy zagranicznej operacji informacyjnej, ale przypomina ona wcześniejszy wiral. Potrzebujemy więcej dowodów” – napisał Nimmo na TT 18 marca.

Na razie jedno wiemy na pewno: dla wielu odbiorców - w wielu krajach - nie był to żart. Wywołał strach i paniczne zakupy w sklepach.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze