0:000:00

0:00

Prawa autorskie: UN Women/Fahad Abdullah KaizerUN Women/Fahad Abdul...

75 dolarów - to minimalne miesięczne wynagrodzenie dla osób zatrudnionych w szwalniach w Bangladeszu. Podczas pandemii jedna na pięć fabryk ubrań, pracujących dla marek fast fashion, miała problem z wypłaceniem nawet tak niskich płac. Powód? Wielkie firmy i znane marki odwoływały zamówienia, opóźniały płatności, a czasami również płaciły szwalniom mniej, niż wynosi koszt produkcji.

To wnioski z raportu, który opublikowali naukowcy z Uniwersytetu w Aberdeen w Szkocji razem z organizacją Transform Trade. Żeby sprawdzić warunki pracy szwaczek (jest to zawód wykonywany głównie przez kobiety) z Bangladeszu, przeprowadzili ankiety w tysiącu fabryk, pytając o kontrakty ze znanymi markami. To właśnie w Bangladeszu powstają nasze, europejskie, amerykańskie, zachodnie ubrania, sprzedawane w wielkich centrach handlowych, w sklepach reklamowanych przez celebrytów. Koszulki za kilkanaście złotych i sukienki, które przestaną być modne do następnej kolekcji.

Jak podają autorzy raportu, sektor odzieżowy odpowiada za ponad 84 proc. całego eksportu z Bangladeszu. W latach 70., zanim tamtejsze fabryki zaczęły wynajmować wielkie firmy, było to zaledwie 4 proc. Produkcja ubrań odpowiada za 20 proc. PKB. W tym sektorze zatrudnionych jest około 4 mln osób, w tym wielu migrantów z terenów wiejskich, gdzie nie mieliby szans na pracę.

Fast fashion. 30 centów za godzinę

Sam fakt, że wielkie firmy fast fashion - jak Inditex (właściciel m.in. Zary), H&M, czy polskie LPP - szyją w Bangladeszu może nie oburzać. Dają pracę, o którą w najbiedniejszym azjatyckim państwie trudno. Problem w tym, w jakich warunkach i za jakie wynagrodzenie pracują szwaczki w Bangladeszu.

Średnio za godzinę pracownik i pracowniczka fabryki ubrań dostaje ok. 30 centów - to dane z 2017 roku, podawane przez organizację Oxfam. Nowsze dane wcale nie są bardziej optymistyczne. W 2019 roku "Guardian" ujawnił, że koszulki sprzedawane na cel charytatywny przez zespół Spice Girls za £19.40, były wyprodukowane w Bangladeszu. Szwaczki w wynajętej firmie dostawały 40 centów za godzinę pracy. Rzeczniczka piosenkarek wydała wtedy oświadczenie, mówiąc, że Spice Girls są "głęboko zszokowane i zbulwersowane".

"Guardian" przypomniał wtedy, że wielu pracowników szwalni pracuje nawet po 16 godzin dziennie, żeby wyrobić cele polegające na szyciu tysięcy ubrań dziennie. Minimalne wynagrodzenie w Bangladeszu na poziomie 8 tys. taka (waluta obowiązująca w Bangladeszu), czyli około 75 dolarów miesięcznie, to o niemal 100 dolarów za mało, by pokryć średnie koszty życia.

Warunki pracy lepsze po katastrofie

Eksperci z Uniwersytetu Aberdeen i Transform Trade sprawdzili, jak wyglądały zabezpieczenia przed zakażeniem COVID-19 w fabrykach w Bangladeszu. Z ich analizy wynika, że niemal wszyscy zapewnili maseczki i badali temperaturę pracowników. Jednak tylko 30 proc. spośród 1000 fabryk poprawiło wentylację w zakładzie, a 33 proc. pomogło pracownikom się zaszczepić.

Przeczytaj także:

Same fabryki powinny być w lepszym stanie niż jeszcze 10 lat temu. Miały to zapewnić same marki modowe, korzystające ze szwalni w Bangladeszu.

Po katastrofie w fabryce Rana Plaza niedaleko Dhaki marki modowe podpisały porozumienie w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa pracowników. Przeznaczyły również środki na m.in. drzwi przeciwpożarowe czy niezbędny sprzęt. Przypomnijmy: w kwietniu 2013 roku wieżowiec, w którym powstawały ubrania, runął. W katastrofie zginęło 1135 osób, a ponad 2,5 tys. odniosło obrażenia. Jak się okazało, cztery z ośmiu pięter Rana Plaza były budowane bez pozwolenia. Sam budynek stał na bagnach, bez stabilnego podłoża. W Rana Plaza swoje ubrania szyły takie marki jak m.in. H&M, Primark, Mango, a także polska firma LPP (właściciel m.in. Reserved i Cropp).

Międzynarodowe porozumienie to jednak za mało. Jak pisze "Guardian", "lokalne przepisy mogą regulować bezpieczeństwo przeciwpożarowe, płace i warunki pracy, ale ich egzekwowanie jest często niewystarczające, ponieważ nie ma wystarczającej liczby inspektorów". Urzędnicy, dodaje brytyjska gazeta, mogą również pobierać łapówki za ukrywanie prawdziwych warunków pracy.

Na słabym prawodawstwie, niskich wynagrodzeniach i ogromnym zapotrzebowaniu na pracę korzystają marki fast fashion. Czyli takie, które wypuszczają po kilkadziesiąt kolekcji rocznie i sprzedają tanie ubrania zazwyczaj niskiej jakości.

Najwięksi klienci, największe kłopoty

Podczas pandemii - jak wynika z najnowszego raportu - sytuacja szwalni stała się jeszcze trudniejsza. Naukowcy z Uniwersytetu w Aberdeen analizowali okres od marca 2020 do grudnia 2021. Okazuje się, że spośród 1138 firm zlecających produkcję ubrań w Bangladeszu, 37 proc. stosowało nieuczciwe praktyki. 25 proc. odwoływało zamówienia. 19 proc. zmniejszyło kwotę płatności ustaloną wcześniej w umowie, a 24 proc. opóźniło płatność o ponad trzy miesiące.

"Obraz zmienia się, gdy zbadamy doświadczenia dostawców związane z nieuczciwymi praktykami firm posiadających umowy z większą liczbą fabryk. Większe marki były zgłaszane jako bardziej skłonne do angażowania się w nieuczciwe praktyki niż te, które kupują od mniejszej liczby fabryk" - czytamy w raporcie.

Autorzy wyliczają, że 90 proc. firm zaopatrujących się w przynajmniej czterech fabrykach dopuściło się nieuczciwych praktyk. Wśród marek, które kupują od ponad 15 fabryk, wszystkie zostały oskarżone (przez przynajmniej jedną z tych fabryk) o anulowanie zamówień, zmniejszanie cen, odmowy oraz opóźnienia zapłaty.

H&M, Inditex i LPP na liście wstydu

W tej grupie są marki, które większość z nas zna, a może nawet ma w swojej szafie ubrania z ich metką. To na przykład szwedzki H&M, jedna z pierwszych sieci fast fashion. Dziś to ok. 4,5 tys. sklepów na całym świecie. Firma działa stacjonarnie na 78 rynkach i online na 58, a w planach ma pojawienie się w kolejnych krajach. W 2023 roku pierwszy sklep H&M ma pojawić się m.in. w Albanii.

H&M w latach 2020-2021 miało umowy z 96 fabrykami w Bangladeszu. 28 z nich zadeklarowało, że firma odwołała zamówienia w trakcie pandemii. 15 odnotowało opóźnienie w płatności. 70 z nich w grudniu 2021 wciąż dostawało takie same stawki jak przed marcem 2020 - pomimo pandemii, trudności w zaopatrzeniu w materiały i wyższym cenom produkcji. Osiem fabryk poinformowało, że odzieżowy gigant płacił im poniżej kosztów produkcji.

Podobną deklarację złożyło 8 spośród 81 fabryk, z którymi w 2021 roku miało umowę polskie LPP. Właściciel takich marek jak Reserved, House, Sinsay, Cropp i Mohito ma ponad 2,2 tys. sklepów w ponad 40 krajach. W 2021 firma zanotowała największą sprzedaż w historii: 14 mld zł.

Na początku pandemii polski gigant odzieżowy zlecał produkcję ubrań w 76 fabrykach. 33 proc. z nich poinformowało, że firma odwołała (przynajmniej częściowo) zamówienia. Tyle samo fabryk skarżyło się na opóźnienia w płatnościach.

Fast fashion promuje prawa pracownicze. Na papierze

Inditex, czyli hiszpańska potęga modowa, właściciel marek Zara, Stradivarius, Massimo Dutti, Oysho, Bershka oraz Pull&Bear w 2020 roku zlecał produkcję 90 fabrykom. 24 z nich dostały mniejszą zapłatę niż ustalona w umowie. W 28 Inditex odwołał zamówienia. Firma w 2021 roku zwiększyła liczbę kontraktów, zlecając produkcję aż 112 fabrykom. Żadna marka nie prowadziła produkcji na taką skalę w Bangladeszu. 57 proc. spośród zatrudnionych szwalni odpowiedziało autorom raportu, że dostali takie same wyceny, jak przed pandemią, pomimo wzrostu kosztów.

Wśród wymienionych w raporcie dużych marek znalazły się również m.in. Lidl, Aldi, Primark, GAP, C&A. Część z nich jest członkami Ethical Trading Initiative, której celem jest promowanie praw pracowniczych.

"Wielomilionowe marki modowe czerpią bogactwo z niektórych najbiedniejszych krajów świata w formie neokolonializmu XXI wieku” – skomentowała profesor Pamela Abbott, dyrektor Centrum Globalnego Rozwoju na Uniwersytecie w Aberdeen. „Ze względu na nierówną dynamikę sił między dostawcami a nabywcami żaden z dostawców, którzy zgłosili w ankiecie nielegalne naruszenia umów, nie podjął kroków prawnych w celu odzyskania strat”.

Firmy (ogólnikowo) odpowiadają

"Lidl bierze na siebie odpowiedzialność za pracowników w Bangladeszu i innych krajów, skąd pochodzą nasi dostawcy. Zapewnia przestrzeganie właściwych standardów społecznych w łańcuchach dostaw” - tak brzmiała odpowiedź niemieckiej sieci sklepów na wnioski z raportu. "Zagwarantowaliśmy zapłatę za wszystkie zlecenia już wydane i te będące w trakcie realizacji. Współpracujemy z instytucjami finansowymi, aby zapewnić dostawcom korzystne warunki współpracy" - to oświadczenie Inditexu.

Primark przyznał, że w związku z lockdownem musiał odwołać niektóre zamówienia. "W kwietniu 2020 r. stworzyliśmy dodatkowy fundusz na poczet płac w wysokości 22 mln funtów, aby wspierać dostawców w opłaceniu pracowników" - zadeklarowała firma.

Justyna Weryk, menedżer ds. zrównoważonego rozwoju w LPP, powiedziała w rozmowie z portalem Just Style, że opublikowane w ankiecie dane są „dalekie od prawdy” i „tworzą niewiarygodny wizerunek naszej firmy”.

„Pandemia była jednym z najtrudniejszych czasów, jakich kiedykolwiek doświadczyliśmy w naszej historii. Było to wyzwanie nie tylko dla nas. Konsekwencje wywołanych przez nie zmian gospodarczych bardzo dotkliwie odczuli nasi dostawcy (...). Dlatego po wybuchu pandemii podjęliśmy działania wspierające dostawców" - powiedziała. Dodała również, że ​​w kwietniu 2020 roku prawie wszystkie współpracujące z LPP szwalnie w Bangladeszu wypłaciły marcowe pensje i uregulowały zobowiązania.

H&M odmówił "Guardianowi" komentarza.

Fast fashion to nie tylko wyzysk

Fast fashion to nie tylko wykorzystywanie szwaczek w Bangladeszu. Wiele ubrań szytych jest w Chinach, Indiach czy Indonezji. Fundacja Oxfam w 2017 roku podała, że w Indonezji za godzinę pracy można dostać średnio 60 centów, w Indiach 80, a w Kambodży i Chinach – około 90. Jak pisaliśmy w OKO.press, w 2017 roku „Los Angeles Times” wyliczało, że tamtejsza fabryka Dream High Fashion płaci pracownikom 51 centów za każdy uszyty t-shirt. Po 5 centów za zszycie jej z każdej strony, po 3 za rękawy, 10 za obszycie wokół szyi, 21 centów za końcowe przeszycie i 4 za dołożenie metki.

Fash fashion to nie tylko łamanie praw pracowniczych i wyzysk. To także ogromne obciążenie dla środowiska. Szerzej pisaliśmy o tym w 2021 roku:

Polska wyrzuca ubrania i wysyła do Kenii

Ogromnym problemem jest odsyłanie zużytych, zniszczonych czy po prostu niesprzedanych ubrań do krajów rozwijających się. Opublikowane w lutym 2023 śledztwo kilku organizacji pozarządowych "Trashion" ujawniło, że kraje UE wywożą do Kenii rocznie 112 milionów sztuk ubrań. Aż 37 mln z nich zawiera w składzie plastik (najczęściej nylon albo poliester). Takie ubrania- piszą autorzy - są po prostu śmieciami. Zanieczyszczają wodę, glebę, a niektórzy wykorzystują je do ogrzewania wody czy gotowania, zanieczyszczając także powietrze.

Część z nich nie nadaje się do ponownego użytku. Autorzy wyliczają, że ubrania wysłane do Kenii miały ślady wymiocin, sierści zwierząt albo plamy niemożliwe do usunięcia.

"Kręgosłupem przemysłu fast fashion jest plastik. A plastikowe ubrania to w zasadzie śmieci" - powiedział Betterman Simidi M. z organizacji Clean Up Kenya. "Kraje takie jak Kenia są dla fast fashion wentylem ucieczki. Handlowcy kupują ubrania w pakietach na ślepo i później wyrzucają coraz większy procent, który okazuje się bezużyteczny. Tak naprawdę, nasze uzależnienie od szybkiej mody powoduje, że biedniejsze kraje, jak Kenia, mają zanieczyszczoną ziemię, powietrze i wodę" - dodał.

Najwięcej zużytych ubrań do Kenii w 2021 roku wysłali Niemcy.

Z Polski do afrykańskiego kraju dopłynęło 37 mln sztuk ubrań. Jesteśmy na drugim miejscu unijnej listy wstydu.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze