0:000:00

0:00

Sowa jarzębata (Surnia ulula) tylko wyjątkowo przylatuje do Polski. Ten drapieżny ptak trzyma się terenów wysuniętych na północ, preferując eurazjatycką tajgę i lasotundrę Ameryki Północnej. W naszym kraju po II wojnie światowej pojawiała się zaledwie kilkakrotnie.

Ostatni raz sowę jarzębatą widziano na początku lutego 2019 roku, nieopodal miejscowości Leonowicze (woj. podlaskie). Ornitologiczna sensacja zelektryzowała miłośników ptaków, którzy 9 lutego przyjechali zobaczyć sowę. Na miejscu pojawili się też fotografowie przyrody, w tym Marcin Perkowski i Szczepan Klejbuk. Pierwszy z nich przyjechał z wiaderkiem, które przykuło uwagę ptasiarzy.

„W wiadrze były myszy domowe, takie jakie można kupić w sklepie zoologicznym. Były żywe i zmarznięte, bo było kilka stopni poniżej zera. Zbiły się w ciasną gromadę, by się ogrzać. Zwróciłam na to uwagę fotografom, ale zostałam wyśmiana" - mówi OKO.press Marta Szurlej z Instytutu Biologii Ssaków PAN z Białowieży.
Fot. Adam Zbyryt

Fotografowanie „na myszkę”

Po co myszy fotografom ptaków? „Ta praktyka przywędrowała do Polski ze Skandynawii. Właśnie tam fotografowie przyrody wpadli na pomysł, by wabić sowy myszkami domowymi. Szczególnie zimą, gdy te ptaki są wygłodniałe, bo trudniej o pokarm” - tłumaczy OKO.press Adam Ławnik, jeden z najbardziej znanych polskich fotografów przyrody.

„Podrzucając im myszki, uzyskuje się dynamiczne zdjęcia polowań, które bardzo trudno wykonać bez takiego zanęcania" - dodaje.

Fotografowie postanowili spróbować szczęścia. Z grupki, która zdążyła zebrać się wokół Perkowskiego i Klejbuka, w powietrze wyrzucono jedno z ze zwierzątek. „Gdy zobaczyli, że to zauważyłam, zaczęli udawać, że nic się nie stało” - relacjonuje Szurlej.

W rozmowie z OKO.press badaczka podkreśla, że przetrzymywanie myszy na mrozie w niezabezpieczonym pudełku i późniejsze ich wypuszczenie na wolność to okrucieństwo. „Skutkiem jest długotrwałe cierpienie i agonia, bo gryzonie ze sklepów zoologicznych nie mają szans przetrwać w środowiska naturalnym. Szczególnie w okresie mrozów i przy zalegającej pokrywie śnieżnej” - dodaje.

Wskazuje również na to, że wypuszczanie gryzoni - i w ogóle zwierząt hodowlanych - do środowiska naturalnego jest nielegalne, bo stanowi zagrożenie dla dziko żyjącej fauny.

Zwierzęta hodowlane mogą przenosić inne patogeny niż te, z którymi na co dzień stykają się dzikie zwierzęta. Zjedzenie takiej myszki może sowie zaszkodzić, a nawet ją zabić. Tego rodzaju uwagi zostały jednak zbyte przez fotografów wybuchem ogólnej wesołości.

OKO.press próbowało skontaktować się z Perkowskim i Klejbukiem przez Facebook, by uzyskać ich komentarz do opisywanej przez Martę Szurlej sytuacji. Nie dostaliśmy odpowiedzi.

Przeczytaj także:

„To zachowanie niegodne fotografa przyrody i głęboko nieetyczne”

- komentuje dla OKO.press postępowanie fotografów Adam Zbyryt z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. „Szacunek do natury nie powinien wyrażać się tylko w podziwie dla fotografowanego ptaka, ale również dla każdego innego stworzenia, również myszy” - dodaje.

Adam Ławnik podkreśla, że zdecydowana większość fotografów przyrody potępia zanęcanie gryzoniami. Również ci, którzy sami kiedyś to robili. „Obecnie takie zachowania to margines, zresztą bardzo wyraźnie piętnuje je Kodeks Etyczny Związku Polskich Fotografów Przyrody” - zaznacza.

Artykuł 6 tego dokumentu stawia sprawę jasno:

"Niedopuszczalne jest stosowanie żywych przynęt (np. myszy) do zwabiania dzikich zwierząt. Fotografia przyrodnicza nie może zostać okupiona życiem innych zwierząt".

Ani Perkowski, ani Klejbuk nie są jednak członkami Związku.

Fot. Związek Polskich Fotografów Przyrody

Grzechy fotografów przyrody

Metoda fotografowania ptaków drapieżnych „na myszkę” występuje też w bardziej ekstremalnej postaci:

zwierzątko przewiązuje się żyłką i zarzuca sowie za pomocą wędki.

Dzięki temu gryzoń nie może uciec i się schować przed drapieżnikiem, bo fotograf kontroluje go za pomocą kołowrotka. „Niestety z taką sytuacją mieliśmy do czynienia kilka lat temu, również przy okazji pojawienia się sowy jarzębatej w Polsce. Tam rzucano ptakowi myszki wędkami, co spotkało się z ostrym oburzeniem obecnych na miejscu ornitologów” - opowiada Ławnik.

Dodaje też, że za granicą można się spotkać z jeszcze inną formą zanęcania ptaków drapieżnych za pomocą żywych zwierząt. W warunkach naturalnych zakopuje się akwaria z rybkami, a czatownię fotograficzną przygotowuje się w taki sposób, by można było je obserwować pod ziemią.

„W ten sposób powstają dynamiczne ujęcia ataku zimorodka na małe rybki. Niestety, jeśli akwarium jest płytkie, to zimorodki czasem łamią sobie dzioby" - mówi Ławnik.

„Całe szczęście nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by robić takie rzeczy w Polsce” - dodaje.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze