"To mnie najbardziej oburza: że zatrudniam przez lata na umowę o pracę, odprowadzając najwyższe składki i teraz moi pracownicy zostali z najgorszą, najbardziej niepewną formą pomocy" - mówi w rozmowie z OKO.press Bartosz Girek, współwłaściciel trzech salonów fryzjerskich w Olkuszu
Gdy rząd zaproponował pierwszą tarczę antykryzysową, do redakcji OKO.press odezwało się wielu przedsiębiorców, którzy z różnych powodów nie mogli skorzystać z publicznego wsparcia. Wśród nich Bartosz Girek, który wraz ze swoją matką prowadzi w Olkuszu trzy salony fryzjerskie, działające pod szyldem „Novy”.
W tytule listu do redakcji napisał: „przedsiębiorca za dziurawą tarczą”. Dalej wyjaśniał: „Mam 30 pracowników, przychody na poziomie zero (…) Nie mam pieniędzy na zapłatę wynagrodzeń, nie mówiąc już o ZUS. Jak na ironię losu, zatrudniałem od zawsze ludzi na umowy o pracę, odprowadzając najwyższe daniny, w porównaniu do osób, które je omijały, zatrudniając na umowach śmieciowych lub na samozatrudnieniu.
Dziś to moi pracownicy zostają bez ochrony, chociaż to z ich pieniędzy finansowane jest wsparcie dla tych, którzy tych składek nie opłacali lub (w świetle prawa) je zaniżali.
(…) Aby zachować miejsca pracy po kryzysie muszę radykalnie obniżyć koszty. Czyli zwolnić ludzi? Obniżyć etat do absolutnego minimum? A ludzie z czego mają żyć?"
Z Bartoszem Girkiem rozmawialiśmy 18 kwietnia, dwa tygodnie po wprowadzeniu tarczy antykryzysowej numer 1 i krótko po przyjęciu tarczy antykryzysowej numer 2.
OKO.press: Państwa firma doświadcza kryzysu i groźby ograniczenia działalności po koronawirusie. Mimo że - jak na polskie warunki i branżę, w której działacie - jesteście firmą z długą historią.
To jest biznes rodzinny. Założyła go ponad 30 lat temu moja mama. Przez te lata firma się rozrastała - mama zatrudniała kolejne osoby, otwierała kolejne salony. Mniej więcej 5 lat temu dołączyłem do niej ja. Prowadzimy trzy salony fryzjerskie, w jednym z nich są też usługi kosmetyczne.
Zawsze się chwaliliśmy, że jesteśmy dobrymi przedsiębiorcami, bo zatrudniamy ludzi na umowę o pracę, a nie na śmieciówki.
Nie jest to powszechna praktyka w naszej branży, bo jest ona mocno sfeminizowana, a realne koszty zatrudnienia kobiet są wyższe niż zatrudnienia mężczyzn. Każda z naszych fryzjerek była, jest lub będzie na co najmniej jednym urlopie macierzyńskim - co dla nas wiąże się z dodatkowymi kosztami. Ale zdecydowaliśmy się na umowy o pracę, bo chcieliśmy działać w sposób uczciwy wobec pracowników.
Ilu ich jest?
Łącznie ze 30 osób. Z tego tylko 2 osoby są na samozatrudnieniu - podjęliśmy współpracę, gdy miały już założoną działalność gospodarczą i wygodniej im było przy tym pozostać. I 2 osoby na umowie - zleceniu: uczennicę i fryzjera Włocha na okresie próbnym. Cztery czy pięć pracownic jest na urlopach macierzyńskich.
Jak zaczął się dla Was koronawirusowy kryzys? Nie zamknęliście salonów od razu, po pierwszych zachorowaniach w Polsce?
W branży były dwa nurty: niektórzy już w marcu sami decydowali o zamknięciu salonów, inni pracowali. My podjęliśmy decyzję, że będą pracowali ci, którzy chcą. 15 marca zrobiliśmy zebranie w tej sprawie. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy będzie nas stać na wypłatę postojowych itd. Powiedzieliśmy pracownikom szczerze, że w pierwszej kolejności pieniądze dostaną te osoby, które pracują. Ale, że rozumiemy jeśli ktoś ma obawy i nie zmuszamy nikogo do pracy.
Zespół się podzielił prawie równo na pół: tych, którzy mogli sobie pozwolić, by pozostać w domu - bo np. przysługiwało im świadczenie dla rodziców opiekujących się dziećmi - i tych, którzy zdecydowali, że będą dalej pracować.
Znał Pan powody ich decyzji?
Ktoś ma kredyt, ktoś wynajmowane mieszkanie, ktoś żyje sam - nie ma na kim się ewentualnie wesprzeć finansowo. Jest też matka, która samotnie wychowuje dziecko i opiekuje się dodatkowo swoją mamą. Z punktu widzenia bezpieczeństwa, każdy wolałby siedzieć w domu, ale
sytuacja ekonomiczna prowadzi do tego, że w pewnym momencie fryzjer ryzykuje zdrowie, a może i życie, żeby móc zarabiać na chleb.
Czyli jeszcze w marcu Wasze salony dalej pracowały normalnie.
Jeden salon został zamknięty, bo jest w galerii handlowej, a bodajże 16 marca weszła w życie decyzja, że galerie mają być zamknięte. Kadrę z niego przenieśliśmy do pozostałych salonów.
Ale fala strachu przed wirusem w społeczeństwie błyskawicznie narastała. Od 16 marca obroty każdego dnia spadały o połowę. Jeśli jednego dnia było tysiąc złotych, to kolejnego 500, potem 250. W kilka dni nawet osoby, które chciały przychodzić do pracy, nie miały po co, bo klienci się masowo wypisywali. To był okres przedświąteczny, który normalnie w branży beauty jest bardzo gorący. Niestety tąpnięcie nastąpiło w tym czasie, gdy spodziewaliśmy się najwyższych dochodów. W tym trybie jakoś dojechaliśmy do końca marca.
Od 1 kwietnia - zgodnie z decyzją rządu - wszystkie salony kosmetyczne mają być zamknięte do odwołania. Rozumiem, że ta decyzja niewiele już dla Was zmieniała, przypieczętowała tylko stan faktyczny.
Tak. To nawet nie byłoby takie złe, gdyby szło za tym jakieś wsparcie. Niestety nie przyszło. To jest jakiś paradoks:
mamy zakaz prowadzenia działalności, od 1 kwietnia przychód zero złotych, ale wciąż musimy płacić ZUS, bo jesteśmy przedsiębiorstwem zatrudniającym więcej niż 9 osób,
a w tarczy kryzysowej zapisano, że z płacenia składek zwolnione są tylko firmy, które mają do 9 pracowników.
Teraz będziecie mogli skorzystać z tarczy numer 2, zapisano w niej wsparcie dla większych firm…
…to jest demagogia. Używa się takiego chwytu retorycznego, że przedsiębiorcy zatrudniający powyżej 9 osób są zwolnieni z ZUS do wysokości połowy składki. Czyli przekładając na naszą sytuację - gdybyśmy skorzystali z tej pomocy, wciąż mielibyśmy ponad 10 tysięcy zł składek do zapłacenia.
Jeśli nie mam żadnych przychodów, to co za różnica, czy mam zapłacić 10 czy 20 tys. złotych?
Więc nie skorzysta Pan z tej pomocy?
Zdecydowałem się na inną formę pomocy. Mniej promowaną i znaną. Chodzi o dofinansowanie wynagrodzeń pracowników i składek na ZUS wypłacane przez starostę. Przedsiębiorstwo, które chce je dostać musi wykazać spadek przychodów w stosunku do ubiegłego roku.
Ustawa przewiduje trzy progi dofinansowania. Jeśli spadek przychodów wynosi co najmniej 30 proc. – firma może dostać wsparcie w wysokości do 50 proc. wynagrodzeń i ZUS-u pracowników, ale nie więcej niż 50 proc. minimalnego wynagrodzenia w Polsce. Przy spadku o 50 proc., dofinansowanie może sięgnąć 70 proc., a przy spadku o 80 proc. - nawet 90 proc. wynagrodzeń i składek.
Problem polega na tym, że nie bierze się pod uwagę tylko przychodów w miesiącu, za który przedsiębiorca chce dostać wsparcie, ale dwa miesiące wstecz. Jeśli na przykład chciałbym złożyć wniosek w drugiej połowie kwietnia - porównywane byłyby przychody od połowy lutego do połowy kwietnia 2020 z przychodami w tym samym okresie 2019 roku.
I tu jest pies pogrzebany. Bo luty i pierwsza połowa marca były dla nas lepsze niż w ubiegłym roku. Nasza firma się rozwija i z roku na rok nasze przychody rosną o około 20 procent.
Choć od 16 marca nasze obroty spadały już gwałtownie, a od 1 kwietnia mamy przychód zero złotych, musimy czekać kolejne tygodnie na to, by wykazać wymagany spadek.
Rządzący mogli wpisać, że będą brane pod uwagę 4 miesiące w tył - wtedy w ogóle byśmy nie byli w stanie wykazać spadku obrotów.
Czyli nie złożyliście jeszcze wniosku o wsparcie?
Nie, bo nie przekroczyliśmy drugiego progu – czyli 50-procentowego spadku przychodów.
Dlaczego nie wystąpiliście o wsparcie po osiągnięciu pierwszego progu, czyli po 30-procentowym spadku przychodów?
Te 50 proc. dofinansowania do wynagrodzeń zupełnie by nas nie urządzało, bo my po prostu nie mamy pieniędzy żeby pokryć drugą połowę. Musiałbym sprzedać samochód albo mieszkanie.
Mam wszystko wyliczone co do dnia. Za 3 dni osiągniemy spadek 50 proc. I będziemy mogli złożyć wniosek. Mam nadzieję, że dostanę dofinansowanie już do wynagrodzeń kwietniowych, które wypłacam w maju.
Czy jeśli dostaniecie szybko te pieniądze, to będzie Was to ratowało?
Nie wiemy do końca, na jaką kwotę możemy liczyć. W ustawie jest napisane, że np. przy drugim progu starosta przyznaje dofinansowanie maksymalnie do 70 proc. wynagrodzeń. Jest ryzyko, że jeśli nie będzie miał pieniędzy, wypłaci mniej. Gdyby przyznał mi np. tylko 10 proc. wynagrodzeń, nie mogę zrezygnować i złożyć wniosku o inną pomoc z tarczy, bo złożyłem oświadczenie, że nie ubiegam się i nie będę ubiegać się o inne wsparcie.
Z tego co Pan mówi, wynika, że poszukiwanie właściwej formy wsparcia z tarczy wygląda jak rozwiązywanie szarady.
To paradoks, że jako przedsiębiorca dotknięty kryzysem praktycznie od pierwszych dni, gdy koronawirus pojawił się w Polsce, muszę czekać tyle czasu by załapać się na drugi próg. Nie mówiąc już o trzecim progu, który byłby dla mnie bardzo atrakcyjny finansowo, ale ze złożeniem wniosku musiałbym czekać do czerwca.
Na papierze tarcza wygląda nieźle. Ale fizycznie nie skorzystałem jeszcze z ani złotówki.
To mnie najbardziej oburza: że zatrudniam ludzi przez lata na umowę o pracę, odprowadzając najwyższe składki i teraz ci ludzie zostali z najgorszą, najbardziej niepewną formą pomocy.
Bo jeśli ktoś był gdzieś zatrudniony na śmieciówce czy jest samozatrudniony, to - chociaż te formy zatrudnienia są ucieczką przed daninami publicznymi - teraz dostanie od państwa do ręki gotówkę, czyli te 2 tys. zł.
My staraliśmy się działać uczciwie wobec państwa i pracowników. A teraz oni zostali jedynie z obietnicą, że im zapłacimy. Bo ja nie mam pieniędzy żeby im zapłacić.
A przecież ludzie muszą z czegoś żyć. Pomijam już to, że z tych salonów utrzymywały się też rodziny moja i mojej mamy. My nie dość, że nie dostajemy pieniędzy, to jeszcze musimy finansować wynagrodzenia pracowników i ZUS. Dlatego, a może przez to, że udało nam się rozwinąć firmę, państwo zrzuciło na nasze barki obowiązek utrzymania pracowników. Jestem bardzo rozgoryczony, bo to jest niesprawiedliwość społeczna.
Ciężko będzie później rządowi przekonywać przedsiębiorców, że powinni zatrudniać pracowników na etatach i walczyć ze śmieciówkami i fikcyjnym samozatrudnieniem.
My już wstępnie rozmawialiśmy, że nie wyobrażam sobie po koronawirusie prowadzić firmę z taką dużą liczbą osób na umowach o pracę. Skończy się tym, że przejdziemy na samozatrudnienie albo na śmieciówki. Jestem bardzo rozczarowany postawą państwa wobec pracodawców, którzy chcieli być uczciwi wobec pracowników i zatrudniali na umowy o pracę.
Czuję się tak oszukany, że już drugi raz nie zaufam państwu. Nie zaufam, że jak zatrudnimy ludzi na etat i będziemy płacili najwyższe składki, to będziemy mieli w razie czego najlepszą ochronę. Bo teraz mamy najgorszą.
W innych branżach przedsiębiorcy próbują ratować się finansowo oferując nowe usługi, albo zmieniając formę dotychczasowych.
Obok branży beauty drugą najbardziej dotknięta kryzysem jest chyba gastronomia. Ale oni mają przynajmniej wynosy i dowozy. My nie zrobimy strzyżenia na wynos. Dużo salonów fryzjerskich wprowadziło sprzedaż voucherów, za które można zapłacić teraz i wykorzystać w przyszłości. Albo sprzedają mieszanki farb, przygotowane dla stałych klientów. My zdecydowaliśmy się tego nie robić. Boję się cokolwiek nabijać na kasę - a nuż zaraz ktoś podejmie decyzję, że z jakiejś pomocy mogą korzystać firmy, które mają przychód zero. Ja nabiję na kasę 80 złotych i przez to potem nie dostanę wsparcia.
W ubiegły czwartek premier przedstawił w zarysie jak biznes będzie wracał do pracy - w czasach koronawirusa i po nim. Branża beauty będzie odmrażana dopiero w trzecim etapie.
Z sanitarnego punktu widzenia w pełni to popieram. Bo my naprawdę ryzykujemy - co najmniej pół godziny, a czasem kilka godzin jesteśmy w bezpośrednim kontakcie z klientem. Nie wiadomo, czy on jest zdrowy i czy my jesteśmy zdrowi. Więc ograniczenie takich kontaktów ma sens, tylko powinno iść za tym wsparcie. Z nadzieją oczekuję tej trzeciej tarczy, finansowej. Mówi się o bezzwrotnych lub częściowo bezzwrotnych pożyczkach. Warunkiem ich udzielenia ma być utrzymanie zatrudnienia.
Ja nie chcę zwalniać ludzi, bo w naszej branży to oni są największą wartością. To ze względu na nich przychodzą do nas nasi klienci.
Widzę, że staracie się zachować kontakt z klientami przez profil na Facebooku. Organizujecie np. relacje live z poradami, jak zadbać o włosy czy dłonie.
To taka forma terapii: może do pracy nie chodzimy, ale przynajmniej coś robimy. Na przykład wymyślamy porady, jak zadbać o włosy w domu mając tylko jajko i miód. Poza tym zależy nam, żeby klienci o nas pamiętali. Więź z nimi budowaliśmy wiele lat, nie chcemy jej tracić tylko przez to, że salon jest zamknięty.
A co Pan myśli o podziemiu fryzjerskim i kosmetycznym, które powstało po zamknięciu salonów? Media donoszą o kolejnych fryzjerach, którzy zostali nakryci przez policję na tym jak nielegalnie otworzyli zakłady i po cichu przyjmowali klientów.
Ja też wczoraj przejeżdżałem koło salonu w naszym mieście i widziałem, że stał radiowóz na sygnale. Nie wiem, czy salon był otwarty, bo okna były pozasłaniane. Nie miałem uczucia: "a dobrze im!" Jeśli ktoś nie ma co włożyć do garnka albo ma do opłacenia kredyt za mieszkanie, to rozumiem takie pobudki. Nie jest to korzystne dla walki z epidemią, ale chyba lepiej, żeby ktoś komuś zrobił fryzurę niż żeby kradł. Przecież nikt nie ryzykuje swojego zdrowia i życia tylko dla fanaberii. Wszyscy chcielibyśmy już wrócić do normalności i pracować legalnie.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Komentarze