0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Od 24 lutego granicę polsko-ukraińską przekroczyło 2,9 miliona uchodźców z Ukrainy, z czego, jak 25 kwietnia podawał minister Dworczyk około 1,5-2 mln zostało w naszym kraju.

Wiąże się to oczywiście z ogromnymi wydatkami. Od początku inwazji pojawiają się pytania, w jaki sposób UE może wspomóc finansowo kraje, które przyjmują najwięcej osób. Komisja Europejska, ze względu na brak porozumienia wśród państw członkowskich, nie przewiduje na razie nowych środków na ten cel. Zamiast tego toruje drogę do finansowania w ramach istniejących mechanizmów.

Przeczytaj także:

Pierwszym z nich są pieniądze z funduszu polityki spójności na lata 2014-2020. Lata 2021, 2022 oraz 2023 to już lata rozliczeń, a nie kontraktowania nowych projektów. Niewydatkowane pieniądze przepadają, to tak zwane pieniądze wygaszone. Polska dysponowała budżetem w wysokości 80 mld euro. Zgodnie z wyliczeniami polskiego rządu przekazanymi KE z funduszu pozostało tylko 130 mln euro. Dzięki nowemu rozporządzeniu unijnemu Polska może wystąpić o te środki w uproszczonej procedurze. Ale jak na razie tego nie zrobiła.

Drugim dostępnym źródłem finansowania jest fundusz React-EU, czyli pieniądze z kredytów dokładane do polityki spójności 2014-2020, które służą do walki ze skutkami pandemii. Program powinien być realizowany w latach 2021-2022. Nowe przepisy pozwalają krajom, które przyjęły uchodźców w liczbie przekraczającej 1 proc. populacji, na uzyskanie 45 proc. zaliczki tych funduszy. Pieniądze te mogą być przesuwane na uchodźców i dotyczyć wszystkich kwestii — od ochrony zdrowia, mieszkalnictwa, pomocy społecznej do odzieży i żywności. Wciąż brak jest jednoznacznych deklaracji ze strony rządu, jaką część transz zamierza przeznaczyć na finansowanie pomocy uciekającym przed wojną.

Ile to pieniędzy w przypadku Polski?

"React-EU dla Polski to było w sumie ok. 2 mld na dwa lata. Z tego co wiem, w pierwszym roku zakontraktowano tylko 30 proc. Pytanie — co dzisiaj? Nieoficjalnie wiem z KE, że jeżeli pieniądze z polityki spójności oraz jeszcze niewydane z React-EU to powinno być ok. 1,5 miliarda euro. Zakładając oczywiście, że ktoś teraz nie dorzuci pieniędzy do wydatkowania" - mówi w rozmowie z OKO.press Jan Olbrycht, europoseł Koalicji Obywatelskiej, członek Komisji Kontroli Budżetowej Parlamentu Europejskiego.

"Nie chodzimy po prośbie"

Pozycję rządu w kwestii przyjmowania uchodźców i organizowania środków na sfinansowanie ich obecności w Polsce Jarosław Kaczyński wyłożył w wywiadzie z 25 marca:

"Oczywiście my nie odmawiamy, jak nam ktoś chce pomóc, ale mamy zasadę – żadnych relokacji. Jak ktoś chce tu zostać to zostaje, a jak chce wyjechać, to wyjeżdża. Nikogo nie zmuszamy do niczego. I druga zasada – nie chodzimy po prośbie. Oczywiście uważamy, że należy nam się jakaś pomoc, ale po prośbie nie chodzimy. Jesteśmy państwem w zupełnie dobrej kondycji, przeszło trzy razy bogatszym niż na początku lat 90 i przeszło trzy razy bogatszym niż Ukraina, licząc na głowę mieszkańca".

Pomoc, którą oferuje UE, czyli niewydatkowane środki, po które nie trzeba chodzić po prośbie, bo są już do dyspozycji rządu, również jest ostro krytykowana.

"Pieniądze przesunięte i tak się Polsce należą. Nie może być tak, że w obliczu największego kryzysu uchodźczego, UE nie robi nic, co miałoby wymiar dodatkowy" — mówił wiceminister Paweł Jabłoński.

„Okazuje się, że państwa pomagające uchodźcom z Ukrainy nie mogą liczyć na pomoc Unii w tym niezwykle trudnym momencie” – komentował dla PAP europoseł PiS Bogdan Rzońca.

Polski rząd, ale także rządy Czech, czy Słowacji ostatecznie chodzą jednak po prośbie — mówią głośno o potrzebie utworzenia nowego funduszu. Mateusz Morawiecki zaznacza to właściwie w każdej publicznej wypowiedzi.

View post on Twitter

Jak dowiedziała się Rzeczpospolita, premier Morawiecki wysłał 13 kwietnia list do Ursuli von der Leyen z apelem o uruchomienie dodatkowych środków na pomoc dla uchodźców.

W liście premier wylicza, że Polska poniesie do końca tego roku wydatki na poziomie 11 miliardów euro, w przypadku pogorszenia sytuacji w Ukrainie nawet 24 miliardy. To duży skok. Pokrycie tej kwoty zaproponowano z konfiskaty rezerw Rosji i majątków rosyjskich oligarchów. KE nie odpowiedziała jeszcze na ten list, ani nie skomentowała tych propozycji. Jak podaje jednak "Rzeczpospolita", operacja taka byłaby trudna do przeprowadzenia, ponieważ większość krajów nie konfiskuje, a jedynie mrozi rosyjskie aktywa.

Zacznijmy od tego, co jest na stole

"Jeśli premier mówi, że chce, żeby Unia dała więcej na uchodźców, to ja rozumiem, że on jedzie na spotkania premierów i mówi: złóżmy się na te pieniądze. One skądś się muszą wziąć w budżecie. Każdy nowy ruch wymaga jego zwiększenia, większej składki. Albo zmiany budżetu, czyli zabrania z czegoś, a to będzie bardzo trudne. Albo utworzenia całkiem nowego funduszu" - komentuje Jan Olbrycht. "Rząd chce minimalizować kwotę, która jest do dyspozycji. Pytanie — po co to robi? Dlatego, że zaplanowali już, że na coś te pieniądze wykorzystają? Co z tego, że sobie zaplanowali, skoro mamy sytuację kryzysową. Albo jesteśmy w pilnej potrzebie i przesuwamy wszystko, co się da, albo nie jesteśmy. A dzisiaj słyszę, że »Unia nic nie dała na uchodźców«".

Europoseł KO zaznacza, że rozumie strategię wywierania moralnego nacisku na inne państwa, by stworzyły dodatkowy fundusz. "Ale jest to też działanie na użytek wewnętrzny" - dodaje. "Rząd mówi: my tu pracujemy, dajemy z siebie wszystko, a Unia nic nie robi. Każe nam tylko przeksięgowywać pieniądze. To nie chodzi o przeksięgowanie. Tu jest ryzyko, że te pieniądze przepadną. Parlament Europejski od dłuższego czasu walczył o to, żeby pieniądze niewydane zostawały w budżecie. Ale rządy państwa się nigdy na to nie zgodziły. Po raz pierwszy rządy się zgodziły na to, żeby to, co niewydane, było przekwalifikowane.

Wszyscy wiedzą, że to niewystarczające. Ale to jest pierwszy ruch, który mówi — wykorzystajmy to, co możliwe. Te pieniądze są już bezpośrednio w kopertach narodowych. Trzeba zaczynać od tego, co jest na stole".

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze