Rodziny zastępcze muszą uczestniczyć w cierpieniu dzieci, którymi się opiekują, a czasem też własnych, zastanawiających się, kiedy po nie też przyjdzie jakaś nowa mama. Rodzice ciągle słyszą o swojej "misji" i "powołaniu", ale nic o wsparciu. Efekt? Rodzin, które miały zastąpić domy dziecka, jest coraz mniej
Pobyt w domu dziecka jest dla dzieci szkodliwy. Szczególnie tych najmłodszych, dla których zmieniający się wychowawcy zamiast stałego opiekuna mogą powodować zaburzenia rozwoju. Starsze dzieci wychowywane w domach dziecka również mają utrudniony start. Pisaliśmy o tym tutaj:
Zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej Polska miała odchodzić od placówek opiekuńczo-wychowawczych na rzecz rodzinnych form pieczy zastępczej. Jedną z nich jest rodzina zastępcza.
Polski projekt deinstytucjonalizacji - czyli odejścia od państwowych domów dziecka - poniósł klęskę. Wciąż powstają nowe - w 2019 powstało ich aż 19, łączna ich liczba wyniosła ponad 1100 placówek, a liczba rodzin zastępczych maleje - w samym 2018 ubyło ich 670.
Dlaczego? Rodzice zastępczy wypalają się w walce z systemem, który:
Rodziny zastępcze muszą uczestniczyć w cierpieniu dzieci, którymi się opiekują, a czasem też własnych, które zastanawiają się, kiedy po nie też przyjdzie jakaś nowa mama. Rodzice ciągle słyszą o swojej "misji" i "powołaniu", ale nic o wsparciu.
"Wiele rodzin po tych wszystkich doświadczeniach rezygnuje. To nie praca ich zniechęca, tylko system" - mówi OKO.press Anna Krawczak, która sama jest rodzicem zastępczym oraz badaczką i członkinią Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW.
Marta K. Nowak, OKO.press: Rodziny zastępcze miały zastępować domy dziecka. Dlaczego zamiast coraz więcej, jest ich coraz mniej?
Anna Krawczak: Zacznijmy od tego, że rodzic zastępczy to zawód pomocowy, a te przeżywają w Polsce kryzys - czy to będzie opiekun osoby starszej, asystent rodziny, czy pracownik socjalny…
To niestety zawody o bardzo niskim prestiżu społecznym.
Żyjemy w kraju neoliberalnego kapitalizmu, gdzie wysoko wartościowana jest praca, która umacnia ten system: bycie prezesem banku, szefową pionu marketingu. Zawody kluczowe dla przetrwania tkanki społecznej, które świadczą usługi dla innych - także nauczyciele czy pielęgniarki, są postrzegane jako prekaryjne. Dla tych „co im się nie udało”.
To na pewno istotny, choć trudno zauważalny element kryzysu rodzicielstwa zastępczego w Polsce. Trudno świadomie wybierać ścieżkę zawodową, która nie jest przez społeczeństwo szanowana ani doceniana.
A to ogromna i ważna praca – daje dzieciom rodzinę i szanse na przyszłość, w której nie staną się klientami pomocy społecznej. Bez pracy tych ludzi przerzucalibyśmy tylko osoby między instytucjami.
Czy ważna społecznie praca oznacza dobre warunki zatrudnienia?
Zawodowa rodzina zastępcza oraz prowadzenie rodzinnego domu dziecka nigdy nie zakłada umowy o pracę. To praca 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu, ilość nadgodzin jest nie do pogodzenia z prawem pracy. Rodzice zastępczy są więc zatrudniani na umowę zlecenie.
Ustawowo stawka wynosi minimum 2250 zł brutto miesięcznie, z innej pracy trzeba zrezygnować. Niektóre samorządy oczywiście dużo dokładają, żeby płaca była atrakcyjniejsza, ale to nie powoduje przypływu chętnych.
Dlaczego?
M.in. dlatego, że promowanie zawodu nie działa pocztą pantoflową. Wiele rodzin zastępczych szybko się wypala. Idea pieczy zastępczej przekazywana na poziomie szkoleń i komunikatów jest boleśnie konfrontowana z rzeczywistością.
Szybko okazuje się, że system w ogóle nie chroni dziecka. A rodziny zastępcze bardzo się z dziećmi wiążą, wchodzą w rolę opiekunów, myślą o ich dobru i osobiście przeżywają to, co się wokół niego dzieje na poziomie administracji i biurokracji.
Na przykład?
Dziecko odebrano rodzinie, w której dochodziło do molestowania. Sprawa jest w prokuraturze, a sąd rodzinny nakazuje dziecko do tej rodziny urlopować [przekazać np. na jeden dzień w miesiącu].
Rodzina zastępcza jest etycznie rozrywana. Weszła do tego systemu, żeby opiekować się dziećmi, ma poczucie misji, a okazuje się, że pośrednio legitymizuje instytucjonalną przemoc wobec dziecka.
Nie mogą oświadczyć rodzicom, że nie zgadzają się na urlopowanie dziecka, skoro jest postanowienie sądu. Mogą się wykłócać, ale przy każdy kolejnym dziecku są coraz bardziej wypaleni. Ten system demoralizuje rodzinę od środka. Otoczenie to widzi, więc komunikat: fajnie jest być rodziną zastępczą, nie idzie dalej i nie zachęca kolejnych osób.
Z jakimi jeszcze obciążeniami muszą mierzyć się rodzice zastępczy?
Ich obowiązkiem jest też wspieranie rodziny biologicznej w staraniach o powrót dziecka. Są na pierwszej linii frontu. Widzą, że sąd po raz kolejny odracza postępowanie, a jednocześnie widzą rodziców, którzy nie przychodzą na spotkanie, przychodzą nietrzeźwi albo mówią wprost: o to młodsze jeszcze byśmy zawalczyli, ale starsze weźcie, bo same problemy.
Rodziny zastępcze mają boleśnie urealniony obraz ogromnej dysproporcji między tym, co dobre dla dziecka, a tym jak działa system. Muszą się godzić na kompromisy, albo znosić różne sytuacje w milczeniu. To łamie kręgosłup.
Decyzja o byciu rodziną zastępczą wiąże się też z dużą ingerencją państwa w życie prywatne. Rodziny są kontrolowane, urzędnicy mogą przyjść do domu bez zapowiedzi, otwierać lodówkę, robić uwagi. Cała ta sytuacja ma też duży wpływ na ich dzieci biologiczne.
Jeśli rodzina zastępcza ma też własne dzieci, to one siłą rzeczy wychowują się w przekonaniu, że rodzina jest przestrzenią, do której się wchodzi, ale można w każdej chwili odejść.
Małe dziecko widzi jak kolejne dziecko odchodzi do adopcji i pyta: a kiedy po mnie przyjdzie nowa mama? Może to zakłócać poczucie bezpieczeństwa. System w ogóle tego nie zauważa, te dzieci nie dostają żadnej formy wsparcia ani pomocy.
A rodzice?
Rodziny zastępcze są same. System, który ma je wspierać, działa tylko do pewnego stopnia: są świadczenia na dziecko, są koordynatorzy, jest zapewniony dostęp do psychologa i kursów podnoszących kompetencje rodzin zastępczych.
Ale rodziny są rozsiane po całej Polsce i w wielu miejscach system zwyczajnie nie działa. Rodzina zostaje sama np. z nastolatkiem, który cierpi na zaburzenia osobowości. Nie radzą sobie, szukają pomocy.
Dowiadują się, że jest, ale 100 km dalej. Czasem trafiają na niekompetentnego specjalistę, bo trauma wczesnodziecięca i zaburzenia przywiązania u dzieci z trudnych miejsc to wąskie specjalizacje.
Sytuacja się pogarsza, w szkole coraz więcej uwag, pozostałe dzieci się skarżą, inni rodzice chcą usunięcia dziecka ze szkoły. W ten sposób rodziny szybko się wypalają, a czasem - rozwiązują. Dzieci trafiają do domów dziecka. Niekoniecznie dlatego, że z rodziną było coś nie tak, tylko dlatego, że nie dostali wsparcia. Usłyszeli: radźcie sobie sami.
Na tych wszystkich oficjalnych spotkaniach, konferencjach, kongresach z samorządami zawsze pada zdanie o tym, że rodzina zastępcza jest powołaniem albo misją. Niewiele o tym, że to ciężka praca i wymaga wsparcia.
W jaki sposób te systemowe zaniechania odbijają się na dzieciach, które trafiają pod opiekę?
Sprawy w sądzie, które mają rozstrzygać sytuację prawną dziecka, toczą się latami. W 2011 z ustawy o wspieraniu rodziny wykreślono długoterminową rodzinę zastępczą, zostawiając tylko tymczasową. Ale ta tymczasowość jest pozorna.
W tej chwili średni czas pobytu dziecka w rodzinie zastępczej wynosi 3 lata i 7 miesięcy. Tyle czasu zajmuje statystycznie uregulowanie sytuacji prawnej dziecka w Polsce. Dla porównania w Wielkiej Brytanii ten proces powinien się zamknąć w siedmiu miesiącach, w Australii – w 6 miesiącach u dzieci do drugiego roku życia, u dzieci starszych w ciągu maksymalnie 12 miesięcy.
Po tak długim czasie, kiedy dziecko trwale wrosło w tkankę rodziny i nawiązało głębokie więzi, zgodnie z literaturą i badaniami o szukaniu nowego domu nie powinno być mowy. Rodzina stała się dla dziecka nowym bezpiecznym środowiskiem - ma już swoich dziadków, kolegów, rodzeństwo, chodzi do szkoły, jest członkiem lokalnej społeczności.
A wtedy na białym koniu wjeżdża organizator rodzinnej pieczy zastępczej oraz ośrodek adopcyjny i mówią: najwyższym dobrem dziecka jest adopcja. Nikt nie patrzy na konkretne potrzeby danego dziecka.
A w polskiej praktyce bardzo często nie ma możliwości pozostania w rodzinie zastępczej, nawet jeśli chcą tego i rodzice, i dziecko.
Rodzina zastępcza nie może dziecka adoptować?
Takie ultimatum się właśnie stawia, na zasadzie szantażu: albo adoptujecie, albo zabieramy. Problem w tym, że dzieci, które w trybie interwencyjnym trafiają do rodzin zastępczych, to często dzieci wymagające rozległej i wieloletniej pomocy. Czasem były odebrane z przemocowego domu, mają doświadczenia wykorzystywania seksualnego, większość ma zaburzenia posttraumatyczne, płodowy zespół alkoholowy, zaburzenia więzi...
Takie dziecko potrzebuje długotrwałej terapii, często specjalnego kształcenia. Właśnie na to rodzina zastępcza wydaje zwykle 1000 zł, który dostaje na utrzymanie dziecka. Po adopcji traci prawo do tego wsparcia, a rodziny zastępcze są najczęściej wielodzietne. Zanim zostały rodzinami zastępczymi miały już w domu jedno, dwoje, czasem czworo dzieci. A teraz mają kolejną trójkę w pieczy. Adoptują pierwsze. Być może drugie. Ale na kolejne nie będzie ich już stać.
Formułą, która pozwalała na opiekowanie się dzieckiem bez utraty świadczeń, była długoterminowa rodzina zastępcza, ale w 2011 została zlikwidowana.
Od momentu adopcji ustają świadczenia, wsparcie i pomoc. Rodzina zostaje sama. To właśnie czyni adopcję tak atrakcyjną dla systemu: jest gratisowa dla państwa i zwalnia je ze współodpowiedzialności.
Wiele rodzin po tych wszystkich doświadczeniach rezygnuje. Ale pozostaje tęsknota, poczucie misji, zobowiązania. Ci ludzie zwykle naprawdę chcą się dziećmi zajmować. To nie praca ich zniechęca, tylko system.
Polityka społeczna
Prawa człowieka
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej
domy dziecka
placówki opiekuńcze
prawa dziecka
rodzina zastępcza
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze