0:000:00

0:00

Ginekolog na pytanie o wkładkę domaciczną powiedział Iwonie, że dobrze, ale to się robi prywatnie. Iwona płaci więc 800 zł - za wkładkę, założenie, obsługę (badania kontrolne) i wyjęcie. Coś jej jednak nie pasuje, zaczyna sprawdzać w internecie.

"W tym 2013 roku wszędzie artykuły o tym, jak działają wkładki, jakie są koszty założenia, itd. Nagle na jednym z forów zobaczyłam wpis jakiejś kobiety, która mówi, że założenie wkładki jest refundowane w ramach NFZ".

Iwona pisze z pytaniem do pomorskiego oddziału NFZ.

Narodowy Fundusz Zdrowia odpowiada: "Każdy ginekolog udzielający świadczeń w ramach kontraktu z NFZ ma obowiązek zarówno założyć, jak i usunąć Pani wkładkę".

Potwierdza to załącznik nr 3 do Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 6 listopada 2013 roku (pkt 456, 457). Jedyne co pacjentka musi sama zapewnić, to wkładka".

Antykoncepcyjne wkładki domaciczne, tak zwana spirala, dzielą się na miedziane i hormonalne. Ceny są bardzo różne: hormonalne nawet 600 - 1000 zł, ale miedziane kupić można za mniej niż 50 zł.

Iwona sprawdza cenę wkładki, którą założył jej ginekolog. 25 zł.

Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która od lat walczy o o poszanowanie praw w zakresie zdrowia reprodukcyjnego, informuje jak skuteczne domagać się założenia wkładki domacicznej w ramach NFZ. Poradnik znajdziesz tutaj.

Ja pani zwrócę te pieniądze

"Przychodzę do pana jako pacjentka w ramach NFZ od wielu lat. Dlaczego pan nie założył mi wkładki w ramach refundacji?" - pyta A. następnego dnia w gabinecie.

"Kto pani o tym powiedział?" - ginekolog robi się czerwony jak burak. A potem: "ja pani zwrócę te pieniądze".

Nie miał przy sobie, ale przy następnej wizycie oddał - całość.

"No to wkładkę ma pani za darmo. Rozumiem, że zmienia pani lekarza ginekologa?" - trochę z przekąsem, trochę skruszony.

Faktycznie zmieniła.

Kobiety nie wiedzą

Iwona chciała mieć pewność, że tym razem pójdzie do uczciwego. Dzwoni do poradni i upewnia się czy wkładkę domaciczną zakładają w ramach kontraktu z NFZ. Pani, z którą rozmawia nie jest pewna, konsultuje się z lekarzem. Kiedy Iwona dzwoni znowu już wie: tak, pan doktor zakłada.

Iwona umawia się na pierwszą wizytę. Lekarz jeszcze pamięta o tym jej pytaniu. Czy chce zakładać? Odpowiada, że pewnie tak, ale dopiero za 5 lat, bo ma niedawno założoną. Lekarz dopytuje: a na NFZ? Aha, a kto pani zakładał? Dziwne były te pytania.

Mija 5 lat, Iwona przychodzi z prośbą o wymianę wkładki. Lekarz o całej rozmowie dawno zapomniał. - Dobrze, ale będę się musiał z panią umówić w moim prywatnym gabinecie. - Ale ja chcę to zrobić w ramach refundacji NFZ. - O, nie pamiętam, kiedy ostatnio zakładałem wkładkę w ramach NFZ. - No tak, bo kobiety o tym nie wiedzą. - No, nie wiedzą.

Patrzą sobie w oczy. - No dobrze, to umówmy się na następną wizytę i pani założę.

W życiu bym nie pomyślała

"Serio? W życiu bym nie pomyślała". Pytam kobiety, które mają wkładkę, czy wiedzą, że jej założenie jest refundowane. Są mniej lub bardziej zdziwione. Żadna nie znała nikogo, kto założyłby wkładkę w ramach NFZ.

"Biorąc pod uwagę podejście w Polsce do antykoncepcji ostatnio, to jestem zdziwiona, że taka opcja w ogóle jest dostępna" - mówi Klaudia.

Wie o refundacji użytkowniczka Edith.

"Na NFZ jest długa kolejka, a ja zawsze na ostatnią chwilę" - tłumaczy, dlaczego woli prywatnie. Skąd wie, że wkładkę można założyć na NFZ? Dowiedziała się od koleżanki, która otworzyła gabinet ginekologiczny.

"Kiedy sama zakładałam wkładkę też nie wiedziałam, mimo że pracowałam w publicznej ochronie zdrowia. Ta koleżanka informowała o refundacji i bardzo zresztą podpadła kolegom po fachu. Mówiono, że chyba ma bogatego sponsora. Rozpuszczano też nieprawdziwe plotki o złym stanie higieny w jej gabinecie, pacjenci wierzyli" - mówi Edith.

"Kiedy sama zaczęłam głośno mówić o refundacji usłyszałam od znajomych kobiet: może i tak, ale jak pójdę się kłócić, by mi założyli - to jeszcze zrobią źle, żebym zaszła w niechciana ciążę. I wszystkie szły prywatnie".

Według danych NFZ w 2018 roku zabieg zakładania wkładki domacicznej przeprowadzono u 7076 pacjentek. Zgodnie ze statystykami GUS liczba kobiet w wieku 18-49, to w 2018 prawie 11 mln. Z usługi włożenia wkładki w ramach NFZ skorzystało 0,0006 proc. z nich.

Nikt pani tego nie założy!

Kiedy Iwona mówi koleżankom, że wkładkę zakłada się na NFZ są zaskoczone. Niemożliwe! "Przecież ja też od lat chodzę na NFZ do pani ginekolog, a wkładkę prywatnie mi zakładała" - mówi jedna.

Inna właśnie chciała założyć, więc idzie do lekarza przygotowana. Sytuacja się powtarza. Lekarz zaprasza prywatnie, ona się sprzeciwia.

- Może i jest refundowane, ale nikt w Trójmieście pani nie założy tej wkładki na NFZ - denerwuje się ginekolog. - Ale jak to? - Lekarz powie, że pani się nie kwalifikuje do tej metody antykoncepcyjnej i tyle.

"To przecież wyłudzanie pieniędzy" - oburza się Iwona. "I do tego ta zmowa milczenia! Kiedy ci młodzi lekarze, studenci, pełni pięknych zamiarów zostają wciągnięci w te sidła? Przecież ktoś im musi to powiedzieć – broń boże nie mów pacjentce, że to można zrobić w ramach NFZ".

Wie pani, ile mi za to płacą?

Ginekologa, który zgodził się założyć Iwonie wkładkę w ramach NFZ najwyraźniej temat wciąż gryzie. Podczas kolejnej wizyty nie wytrzymuje. "Wie pani ile NFZ nam za ten zabieg płaci? 50 zł. A założenie wkładki kosztuje 300 zł. Dlatego w zasadzie powinienem odmówić jej założenia".

Zapytany o wycenę wprowadzenia wewnątrzmacicznej wkładki antykoncepcyjnej, rzecznik NFZ Michał Rabikowski odpowiada, że "wyceniona jest na ok. 93 pkt, przy średniej cenie punktu w poradni ginekologiczno-położniczej ok. 1 zł".

Rzecznik nie odpowiada ani na pytanie o to, czy NFZ jest świadom problemu niedoinformowania pacjentek oraz kierowania ich do prywatnych gabinetów, ani czy wycena NFZ za usługę odpowiada cenom rynkowym.

Ale NFZ o problemie wie. 3 lata temu dyscyplinowano ginekologów po tym, jak mieszkanka Słupska została odesłana do gabinetów prywatnych z wszystkich siedmiu przychodni NFZ, do których zwróciła się w sprawie założenia wkładki.

Refundacja to fikcja

"Jest mi bardzo przykro, kiedy słyszę takie historie. Myślę, że każdy powinien mieć dostęp do skutecznej antykoncepcji, ale też nie dziwię się lekarzom, którzy nie chcą tego robić za 50 zł. Ja bym nie robiła" - mówi OKO.press U., ginekolożka-rezydentka, która robi specjalizację w jednym z warszawskich szpitali oraz pracuje w prywatnej przychodni.

Jeśli NFZ wycenia zabieg na około 93 pkt, czyli 93 zł, to ile z tego dostaje lekarz? U. tłumaczy, że ginekolog pracujący w poradni zwykle dzieli się z właścicielem pół na pół. 50 proc. idzie dla lekarza, a 50 proc. dla właściciela, który udostępnia lokal, sprzęt, gabinet, zapewnia recepcję.

"Umowa zawierana przez oddział wojewódzki NFZ ze świadczeniodawcą obejmuje udzielanie wszystkich świadczeń gwarantowanych w danym zakresie, zgodnie z wiedzą oraz wskazaniami medycznymi" - informuje rzecznik.

"To niemożliwe!" - mówi U. "Za takie pieniądze, nigdy bym się na to nie zdecydowała". Dlaczego?

"Zacznijmy od tego, że NFZ przewiduje 15 minut na pacjentkę" - mówi U. "Nie da się założyć wkładki w tak krótkim czasie. Absolutnie nie odważyłabym się też zakładać takiej wkładki bez wcześniejszego USG. Zakładanie wkładki to procedura inwazyjna, to duża odpowiedzialność, bez odpowiedniego przygotowania można przebić komuś macicę. A w wielu poradniach NFZ aparatu USG nawet nie ma". [W przypadku Iwony, wszyscy lekarze dostęp do USG mieli].

"Kazać lekarzowi brać na siebie taką odpowiedzialność bez odpowiedniego sprzętu i to za 50 zł? Sama szukałabym wymówek, żeby tego nie robić. Bo za opóźnienia i powikłania odpowiada potem lekarz. Refundacja to mit".

Ile taki zabieg kosztuje w cenach rynkowych? U. za założenie wkładki domacicznej (np. Mirena) bierze około 1200 zł. Na cenę składa się:

  • USG - przynajmniej 200 zł;
  • koszt wkładki - np. Mirena - 500 zł;
  • założenie wkładki - minimum 400 zł, z czego połowa przypada zwykle właścicielowi poradni, a połowa lekarzowi.

Od tych 200 lub 50 zł lekarz musi jeszcze zapłacić podatek.

Cierpią najbiedniejsze

"Nie zdecyduję się na pracę na NFZ z powodu tych śmiesznych wycen, ale też jakości usług na jaką można sobie tam pozwolić. Sprzęt jest zwykle stary albo z tych tańszych. W prywatnym gabinecie mam pod ręką USG, wysyłam pacjentkę na wszystkie potrzebne badania bez zastanawiania się czy mogę, czy nie. W ramach NFZ na badania jest mnóstwo ograniczeń. To frustrujące" - mówi U.

"Jestem specjalistką w swojej dziedzinie. A tu przychodzi do mnie kobieta w siódmym miesiącu ciąży z bliźniakami, a ja nie mogę nawet sprawdzić jak rosną. Ostatnie badania są sprzed dwóch miesięcy. I co mam jej powiedzieć?".

Zdaniem U. ginekologia w ramach NFZ pełna jest utrudniających życie absurdów - np. odbieranie wyników. "Dlaczego kobieta, która robi cytologię i ma dobre wyniki, musi umawiać się i czekać miesiąc, żeby je odebrać? Bo NFZ tak to wymyślił, bez odbioru wyników, nie ma rozliczenia".

"Radzę moim pacjentkom, żeby badania zrobiły prywatnie - może nie powinnam, ale co mam zrobić? NFZ wymaga, żeby do przychodni, w której będą robić badania, poszły najpierw po skierowanie. Mogą je dostać tylko tam. To pierwsza wizyta, na którą czekają 3 tygodnie. Umawiają się na kolejną, wtedy mają badania. A potem znowu czekają, bo te badania muszą jeszcze osobiście odebrać".

"To wszystko trwa prywatnie 1 dzień, wyniki przez internet. Na NFZ wszystko wydłuża się bez sensu miesiącami. A pacjentka ma na przykład podejrzenie raka szyjki macicy i każdy dzień jest ważny. Jak zwykle cierpią osoby, które nie mają pieniędzy. To one muszą czekać i zwalniać się co chwilę z pracy na bezsensowne wizyty.

System oparty na przepracowaniu

"Bardzo prostym rozwiązaniem byłoby uwolnienie cen rynkowych. Pacjentki mogłyby mieć zabiegi refundowane przynajmniej w części. Jeśli np. diagnostyka pierwszego trymestru kosztuje zwykle ok. 600 zł, to nawet gdyby fundusz wycenił to na 300 zł, taki zwrot do kieszeni pacjenta, to lepsze niż nic"- mówi U.

"Niestety, znam niewielu lekarzy specjalistów, którzy decydują się pracować w ramach NFZ. Dopóki w szpitalach nie będzie realnych płac, nic się nie zmieni. Ale oczywiście realnych płac nie będzie, bo co by się stało, gdyby lekarze zamiast wyrabiać nadgodziny i dorabiać prywatnie, mieli normalne płace w szpitalu - system by się załamał. Tak jest dzisiaj w każdej dziedzinie medycyny.

"Gdybym miała normalnie zapłacone w szpitalu, to ja bym nie kończyła o tej porze pracy (21:00), nie pracowałabym prywatnie , każdy chce mieć przecież normalne życie. Więc może te pensje są specjalnie trzymane na niskim poziomie, żeby pacjenci mieli jakikolwiek dostęp do lekarzy, choćby prywatnie?".

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze