Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński skomentował w Polsat News przegraną batalię z dyrekcją muzeum II Wojny Światowej. Skarżył się, że "nie może wykonywać konstytucyjnych obowiązków" i zarzucił sądom, które blokują jego decyzje, że "działają na telefon". Sam się skarżył na ataki w mediach - a oskarża sądy bez cienia dowodu
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zostało otwarte 23 marca 2017 r. po trwającej wiele miesięcy batalii pomiędzy dyrekcją muzeum (i Radą Powierniczą, złożoną m.in. z wybitnych historyków z Polski i zagranicy) oraz politykami PiS, w tym wicepremierem Piotrem Glińskim.
Cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. W ten weekend wszystkie bilety zostały wykupione.
Wicepremier nie uświetnił swoją obecnością ceremonii otwarcia muzeum, a zapytany o powody w programie "Gość Wydarzeń" Polsat News (23 marca) tłumaczył się bałamutnie. OKO.press poczuło się w obowiązku sprostować najbardziej odbiegające od prawdy wypowiedzi wicepremiera.
Na wstępie wicepremier lekceważąco potraktował opinię ekspertów i kombatantów, którzy byli zachwyceni muzeum.
"Czy pani myśli, że darczyńcy i kombatanci mają jakieś porównanie jak wyglądają inne muzea?" - zapytał.
Nie było jasne, jakie porównanie ma sam wicepremier - bowiem, jak od razu przyznał, wystawy w muzeum w Gdańsku nie oglądał. Potem przeszedł jednak do zarzutów merytorycznych.
"Problem polega na tym że to jest muzeum państwowe w 100 proc." - mówił Gliński.
Ja odpowiadam za politykę kulturalną i to jest muzeum, które podlega nadzorowi mojego ministerstwa. Niestety, od ponad roku nie mogę tego nadzoru wykonywać. Z kilku powodów, m.in. z uwagi na bardzo silną i agresywną kampanię medialną.
Dodał także o "kampanii", która jest "pełna oszczerstw i kłamstw, np. że ja chcę - teza podstawowa - dążę do tego, żeby zamknąć to muzeum. To jest nieprawda i nie chcę uczestniczyć w rozgrywkach".
Sprostujmy. Z faktu, że muzeum jest w 100 proc. państwowe, nie wynika wcale to, że minister może robić z nim to, co chce, w szczególności zaś samodzielnie odwołać dyrekcję i zmieniać ekspozycję.
W przypadku Muzeum II Wojny Światowej decyduje o tym Rada Powiernicza. Sam minister musi też przed połączeniem placówek (ministerstwo chciało połączenia Muzeum II Wojny Światowej z istniejącym głównie na papierze Muzeum Westerplatte) zasięgnąć opinii Rady ds. Muzeów - czego wymaga ustawa o muzeach. Minister tego nie zrobił.
Drugie przekłamanie dotyczy rzekomej "kampanii pełnej oszczerstw i kłamstw". Minister mówi, że zarzucano mu chęć "zamknięcia" muzeum. To nadużycie: podstawowy zarzut dotyczył "likwidacji placówki". Mówił o tym wielokrotnie dyrektor muzeum, historyk prof. Paweł Machcewicz. Operacja połączenia z teoretycznie istniejącym Muzeum Westerplatte miała na celu ominięcie wszelkich procedur, bo przy połączeniu następuje formalna likwidacja dotychczasowych placówek, a więc i odwołanie dotychczasowej dyrekcji.
Wicepremier Gliński uznał, że sądy - do których kierownictwo muzeum zaskarżyło decyzję o połączeniu placówek - "uniemożliwiają mu sprawowanie nadzoru" nad placówką.
Mówił: "Wojewódzki Sąd Administracyjny od wielu miesięcy nie rozpatruje tej skargi , która uniemożliwia mi wykonanie moich obowiązków konstytucyjnych, czyli połączenia dwóch instytucji kulturalnych". I dodał "jednym zdaniem", jak działają sądy:
"Sądy na telefon."
Jest to insynuacja wobec sędziów, tym większa, że nie poparta cieniem dowodu.
Prof. Gliński walczył z obecną dyrekcją Muzeum niemal od początku objęcia urzędu po wyborach 2015 r. Argumentacja ministerstwa ulegała też ewolucji. Politycy PiS najpierw mówili, że wizja historii muzeum nie jest zgodna z ich polityką historyczną (chociaż żaden z nich muzeum nie widział – nie przychodzili, chociaż byli zapraszani).
Nie mogli po prostu zmienić dyrekcji muzeum, bo o tym decydowała Rada Powiernicza (złożona m.in. z wybitnych historyków), która murem stała za prof. Machcewiczem. Wtedy pojawiły się zarzuty o niegospodarność i zbyt wysokie koszty budowy (według ministerstwa o 90 mln zł), a wicepremier Gliński zaczął przysyłać na teren budowy kolejne kontrole.
Kierownictwo muzeum broniło się umiejętnie, skarżąc decyzję ministra w sądzie i powołując się na wyniki kontroli NIK z grudnia 2015 r., która nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Wicepremiera Glińskiego zirytowało to tak dalece, że na posiedzeniu komisji kultury w Senacie 26 października 2016 r. zarzucił NIK, że działała na polityczne zamówienie poprzedniego rządu.
Trudno w Polsce być wicepremierem - nie można nawet zamknąć muzeum wbrew prawu i logice. Naczelna Izba Kontroli i sądy nieustannie rzucają człowiekowi kłody pod nogi.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze