0:000:00

0:00

9 kwietnia były już wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin opublikował na YouTube

">komunikat dla naukowców i studentów. Dziękował za mobilizację i dziękował „za wszystko”, co brzmiało jak ostateczne pożegnanie ze stanowiskiem.

W wystąpieniu ministra znalazł się po raz pierwszy długo oczekiwany przez naukowców komunikat - ocena jakości badań prowadzonych przez uczelnie, procedura budząca liczne kontrowersje (o których pisaliśmy w OKO.press m.in. tutaj i tutaj), została przełożona o rok.

„To ważna dla państwa informacja - przedłużenie o rok okresu ewaluacji działalności naukowej” - mówił eksminister Gowin. „Ubiegły rok zakończył się rekordowym zyskiem polskich uczelni w wysokości 1,5 mld złotych”, zaznaczył, co można odebrać jako sugestię, że w obliczu kryzysu nauka może spodziewać się w przyszłości jeszcze mniejszych pieniędzy z budżetu.

W wystąpieniu Gowina nie znalazły się jednak kluczowe informacje, m.in. dotyczące tego, czy rok akademicki nie zostanie przedłużony.

W obliczu epidemii rząd zostawił naukowców i studentów głównie samym sobie. 12 marca zawiesił zajęcia na uczelniach wyższych z powodu epidemii. Początkowo - na dwa tygodnie.

Uczelnie nakazywały studentom opuszczenie akademików i zamykały biura dla interesantów. Uniwersytet Warszawski przesunął wybory rektora - kluczowe wydarzenie w wewnętrznym życiu politycznym instytucji - z kwietnia na czerwiec.

22 marca okres zawieszenia zajęć na uczelniach przedłużono do 10 kwietnia (czyli do świąt). Jakie będą dalsze zarządzenia - nie wiadomo. Uczelnie jednak już podejmują decyzje na własną rękę. Uniwersytet Łódzki zawiesił zajęcia do 3 maja, a Uniwersytet Warszawski - do 15 maja. Jest wysoce prawdopodobne, że na tym się nie skończy.

Minister (już były) kręcił

Niepewność pogłębiały sprzeczne komunikaty płynące ze strony (byłego już dziś) ministra. 31 marca Jarosław Gowin w Radiu Zet mówił, że można się spodziewać przedłużenia roku akademickiego.

„Jeżeli uczelnie nie wrócą do normalnego funkcjonowania w maju, to z całą pewnością rok akademicki będzie musiał być wydłużony” - mówił.

Była to nowość: jeszcze tydzień wcześniej minister mówił bowiem zupełnie co innego — zajęcia miały się odbywać zgodnie z harmonogramem, tylko że online. „To bardzo ważne, abyście mogli zakończyć semestr i studia zgodnie z harmonogramem, i wszyscy musimy dołożyć starań, aby tak się stało” - mówił Gowin 22 marca. Kolokwia, a później być może także egzaminy i obrony prac dyplomowych będą mogły się odbyć online.

„Najważniejsze jest, aby zachować ciągłość nauki tak, aby studenci mogli zdobyć zaliczenia danych przedmiotów - a co za tym idzie, podejść do egzaminów” - pisze ministerstwo na swojej stronie internetowej.

Nie wiadomo więc na razie, czy rok akademicki zostanie przedłużony, a jeśli zostanie przedłużony — czy zajęcia, które studenci odbyli w trybie online, nie będą potem jeszcze powtarzane na zwykłych zasadach. To raczej mało prawdopodobne, ale nie sposób takiej decyzji wykluczyć - zajęcia online nie są bowiem tym samym, co zajęcia w sali akademickiej. (O tym powiemy więcej za moment).

Decyzji nie ma kto podjąć - 5 kwietnia Gowin podał się do dymisji (opisywaliśmy ją obszernie) i jeszcze nie wiadomo, kto będzie jego następcą.

Zadziałało? Tak, chociaż uczelnie zostały same

Na większości uczelni zajęcia udało się uruchomić po niecałych dwóch tygodniach przerwy — np. na publicznym Uniwersytecie Warszawskim i na prywatnym Uniwersytecie SWPS (na którym pracuje niżej podpisany) zajęcia ruszyły 23 marca. Niektóre uczelnie dały wykładowcom wybór: mogą prowadzić zajęcia online w normalnym trybie, albo odpracować je później — na zasadach, które dopiero zostaną ustalone.

Wybrane systemy prowadzenia zajęć — jak wynika z lektury wpisów wykładowców na Facebooku i Twitterze — są bardzo różne.

Niektórzy ograniczają się do zadawania przez e-mail lektur i samodzielnych prac.

Inni (w tym niżej podpisany) pracują w normalnym trybie, używając oprogramowania do prowadzenia wideokonferencji. Popularny jest Zoom (którego producent udziela darmowej czasowej licencji instytucjom edukacyjnym), Microsoft Teams oraz pakiet Google, który prowadzącym zajęcia oferuje zarówno pakiet Classroom (pomagający np. zadawać prace domowe i wystawiać oceny) oraz oprogramowanie do prowadzenia wideokonferencji Meet.

Uczelnie musiały z tym wszystkim poradzić sobie we własnym zakresie. Ministerstwo przygotowało rekomendacje, ale konkretnej pomocy zaproponowało niewiele. Na jego stronie można znaleźć komunikat „jeżeli Państwa uczelnia potrzebuje wsparcia merytorycznego, organizacyjnego lub finansowego prosimy o kontakt: [email protected]” oraz listę proponowanych narzędzi, w części płatnych.

„Instytucje (uczelnie, wydziały, jednostki organizacyjne) mogą wziąć udział w płatnym, 6-miesięcznym pilotażu z limitem do 5000 studentów na bardzo atrakcyjnych warunkach cenowych” — zachęca ministerstwo do wypróbowania pakietu „Blackboard Learn Ultra” zintegrowanego z Microsoft Teams.

Uniwersytety musiały więc polegać w całości na własnych działach IT. Studenci i wykładowcy korzystają z prywatnych komputerów — jeśli nie wszyscy, to w przeważającej większości.

Wielu studentów ma jednak większe zmartwienia niż nauka - tracą pracę albo zajmują się opieką nad dziećmi. Do mnie napisała maila z przeprosinami za małe zaangażowanie studentka, której mąż trafił do szpitala z COVID–19, a ona sama została na kwarantannie w domu z dwuletnim dzieckiem. To nie są warunki sprzyjające nauce.

Studenci: zaskakująco zaangażowani

Jak się prowadzi zajęcia przez internet? To jasne, że inaczej niż w sali wykładowej - ale też różnice są nieoczywiste.

Nie wszyscy studenci mają kamerki. Nie wszyscy z tych, którzy mają, chcą je włączyć. Nie można tego wymagać, bowiem nie wszyscy studenci mogą mieć łącze internetowe, które umożliwi im prowadzenie wideokonferencji.

Moje doświadczenie jednak okazało się zaskakująco pozytywne. Frekwencja na zajęciach była niemal stuprocentowa - wyższa niż normalnie - i taka się utrzymuje. Studenci odrabiają zadane prace domowe chętniej niż normalnie, przynajmniej tak jest teraz.

Z zupełnie nienaukowego przeglądu wrażeń innych wykładowców wynika, że mają podobne odczucia. Na pierwszych zajęciach moi studenci odzywali się wyraźnie rzadziej. Być może czuli się onieśmieleni nową sytuacją. Szybko to jednak minęło.

Równocześnie jednak telepraca wytwarza szczególny dyskomfort. Nie widzę reakcji sali. Nie mogę mieć pewności, że słuchacze faktycznie uczestniczą w zajęciach — a nie np. przeglądają Instragrama czy Tik Toka. Odzywają się, jak zazwyczaj, tylko niektórzy. Mówienie do ekranu przez długi czas - kiedy nie widać odbiorców - również nie jest przyjemne.

W wielu dyscyplinach w ogóle zresztą nie da się prowadzić zajęć przez internet - są studia, które wymagają laboratoriów. Kłopot sprawiają także egzaminy. Na moich zajęciach studenci i tak piszą w domu prace, które sprawdzam i oceniam.

Zorganizowanie klasycznego egzaminu - uniemożliwiającego ściąganie - jest jednak jeśli nie niemożliwe, to z pewnością trudniejsze. Biblioteki są zamknięte, studenci mogą więc mieć kłopot z dostępem do literatury.

Nie jest także jasne, na ile efektywne jest nauczanie przez internet. Istnieje na ten temat obszerna literatura (np. tutaj, tutaj, tutaj czy tutaj). Nie ma dowodów, że studenci uczą się w ten sposób gorzej - w niektórych badaniach uczący się przez internet nawet wypadali odrobinę lepiej w egzaminach. Zarówno studenci, jak i wykładowcy jednak niekiedy odczuwali dyskomfort wywołany brakiem osobistego kontaktu.

Co będzie dalej? Uniwersytety anglosaskie już na dużą skalę zwalniają pracowników - na razie tych, którzy nie mają etatu (a np. na uczelniach brytyjskich bez etatu pracuje połowa wykładowców).

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze