Wicepremier i minister nauki mówił o planach reformy nauki. Ministerstwo myśli o wprowadzeniu "dużego doktoratu", który zastępowałby habilitację. Powiedział także, że w Polsce "spada poziom doktoratów". Skąd minister to wie? I co w ogóle na ten temat wiadomo?
Wicepremier Gowin mówił m.in. o tym, jak postępują prace nad nową ustawą o szkolnictwie wyższym. Było to 21 stycznia podczas 44. sympozjum naukowego z cyklu „Współczesna Gospodarka i Administracja Publiczna” w Szczyrku. Przy okazji minister wypowiedział się na temat planowanych zmian w zasadach kariery naukowej. Cytujemy fragment za depeszą PAP z 23 stycznia:
„Gowin przyznał, że obecnie ministerstwo ma dylemat, jeśli chodzi o ścieżkę kariery naukowej - kwestię utrzymania habilitacji. Jak mówił, z jednej strony postępuje spadek jakości doktoratów i habilitacja może dawać tu pewną rękojmię «jakości naukowej».
Z drugiej strony, także ona nie chroni przed spadkiem jakości (...) «Nie mamy na razie odpowiedniego rozwiązania. Jest koncepcja dużego doktoratu, który zastępowałby habilitację, ale to jeszcze kwestia do przedyskutowania» - zasygnalizował”.
Dyskusja o zniesieniu habilitacji w Polsce ma już długą historię. W 2008 r. zaproponowała je ówczesna minister nauki prof. Barbara Kudrycka, która w rządzie Donalda Tuska odpowiadała za reformę nauki. Projekt spotkał się z protestami dużej części środowiska naukowego - m.in. list w obronie habilitacji podpisało 44 wybitnych przedstawicieli polskiej humanistyki. Min. Kudrycka zdecydowała się wówczas pozostawić habilitację, chociaż zmieniła reguły przyznawania tego stopnia naukowego - procedura stała się prostsza, szybsza i bardziej przejrzysta (chociaż niekoniecznie łatwiejsza).
Jeszcze dłuższą historię mają narzekania na obniżanie się poziomu doktoratów w Polsce. Naukowcy mówili o tym wielokrotnie (jeden z przykładów z 2010 r. można znaleźć tu). Pogląd ten jest nieustannie powtarzany, chociaż bardzo często bez powołania się na żadne systematyczne badania. Np. w raporcie Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2015 r. czytamy:
„Umasowienie studiów III stopnia odbiło się również niekorzystnie na ich jakości.
Na studia doktoranckie są przyjmowane osoby, które nie zawsze posiadają odpowiednie predyspozycje do ich realizacji, co ma niekorzystny wpływ na efektywność oraz jakość prowadzonych przez doktorantów badań oraz zajęć ze studentami. Powszechne stało się zjawisko zacierania indywidualnego charakteru tych studiów oraz jakże pożądanej relacji mistrz–uczeń”.
Nie jest jasne, skąd autorzy raportu wiedzą, że poziom studiów doktoranckich się obniżył. Raport przy tym dotyczy właśnie studiów doktoranckich, a nie jakości obronionych prac doktorskich. Wbrew pozorom to wcale nie jest tożsame.
W Polsce niewielka część doktorantów kończy studia i broni pracy. Liczba obronionych prac doktorskich od początku stulecia oscyluje w granicach 4-6 tys. rocznie (dane z GUS przytoczone za "Diagnozą studiów doktoranckich" opracowanych przez Krajową Radę Doktorantów w 2014 r.), chociaż tylko w latach 2006-2013 liczba doktorantów w Polsce wzrosła o blisko połowę (40 proc.).
W styczniu 2016 r. NIK opublikował raport o kształceniu na studiach doktoranckich. Według NIK wzrost liczby doktorantów wynikał przede wszystkim z wykorzystywania ich jako jako tańszej z punktu widzenia budżetów uczelni siły roboczej. Wraz ze wzrostem liczby doktorantów spadała liczba zatrudnionych na etacie asystentów.
W rocznikach akademickich 2008/2009 - 2012/2013 liczba asystentów zmniejszyła się prawie o dwa tysiące (z 11 844 do 9 914). W tym samym czasie liczba doktorantów w uczelniach publicznych wzrosła z 27 743 do 36 340 osób. Doktoranci w uczelniach i instytutach coraz częściej pełnią te same funkcje co asystenci - prowadzą ćwiczenia ze studentami i wspomagają pracę zespołów badawczych.
Według NIK większość doktorantów nigdy nie broni pracy. NIK zbadała losy 261 absolwentów studiów doktoranckich z lat 2013-2014. Tylko 108 (ok. 41 proc.) uzyskało stopień doktora.
Co jednak wiadomo o jakości samych doktoratów (w odróżnieniu od studiów doktoranckich) - poza obiegowymi opiniami naukowców, choćby i znakomitych? OKO.press odnalazło na ten temat jedne - i to dość stare - badania.
W latach 2000-2006 Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów Naukowych przeprowadziła ocenę 530 przewodów doktorskich z 89 jednostek. Jak zauważyła w raporcie CK, "liczba ta stanowi niewielki odsetek nadanych w tych latach stopni naukowych doktora i trudno jest formułować pogłębione oceny poziomu rozpraw doktorskich". Centralna Komisja miała jednak dużo zastrzeżeń: m.in. zarzucając pracom nieaktualną tematykę przewodów, brak wyraźnego sformułowania i rozwiązania problemu naukowego, brak uzasadnienia w treści rozprawy dla wniosków końcowych, przestarzałą metodykę badań, błędy metodyczne oraz nieznajomość nowszej literatury przedmiotu.
Dyskusję o jakości doktoratów wywołał w 2014 r. skandal wokół kiepskiego - zdaniem wielu naukowców - doktoratu Marka Goliszewskiego, wiceprezesa Business Centre Club. Jeden słaby doktorat nie musi jednak znaczyć, że wszystkie są niedobre.
Krótko mówiąc: poza obiegowymi opiniami i anegdotami nie wiadomo dużo o poziomie doktoratów w Polsce. Zapytaliśmy wicepremiera Gowina o to, na jakich podstawach oparł swoją krytyczną ocenę - i mamy nadzieje, że nie były to opinie zasłyszane od profesorów podczas przerwy na kawę (przy całym szacunku dla ich zdania), ale były to wnioski z systematycznych badań przeprowadzonych przez ministerstwo. Ich wynikami chętnie podzielimy się z czytelnikami OKO.press.
Warto także przypomnieć, że mimo rozrostu studiów doktoranckich nadal mamy mamy proporcjonalnie mniej doktorantów niż kraje Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego - w Polsce doktoranci stanowią 2 proc. studentów, a średnia dla EOSW wynosi 3 proc.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze