Co się zdarzyło pod rosyjskim Briańskiem na granicy z Ukrainą i dlaczego propaganda Kremla w kółko o tym opowiada? Przygotowywała poddanych Putina do jakiejś decyzji, która ostatecznie nie zapadła, czy po prostu tylko oswaja ich z możliwością poważnych kłopotów na wojnie?
2 marca, dwa dni po tym, jak Putin publicznie rozkazał Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, by przeciwdziałała aktom „sabotażu i terroryzmu” ze strony Ukrainy, do takiego aktu od strony Ukrainy doszło. I żadnego FSB w okolicy nie było.
„Służby specjalne mają również zintensyfikować prace na granicy rosyjsko-ukraińskiej. Teraz stacjonuje tam zgrupowanie, w skład którego wchodzą jednostki służb granicznych, lotnictwo FSB, Siły Zbrojne i Gwardia Narodowa.
Waszym zadaniem jest postawienie bariery na drodze grup dywersyjnych, powstrzymanie prób nielegalnego transportu broni i amunicji do Rosji”.
A tymczasem, jak gdyby nigdy nic, dwa oddziały, w sumie 40 osób, wkroczyły z Ukrainy do Rosji, tuż przy granicy z Białorusią. Przez granicę, która okazała się rzadkim laskiem. Pokazali się w dwóch nadgranicznych miejscowościach: Liubeczanach i Suszanach, 200 km od samego Brianska.
Według Rosjan umundurowani postrzelali i zginęły co najmniej dwie osoby. Od pocisku zrzuconego z drona zapalił się budynek mieszkalny. A potem te dwa małe oddziały wróciły do Ukrainy, a Rosjanie donieśli, że ostrzelali z artylerii miejsca, z których mogli do Rosji wkroczyć. Czyli prawdopodobnie Semieniwkę.
Wszystko trwało parę godzin i na wojnie, w której bez przerwy coś jest bombardowane, Donieck – wedle rosyjskiej propagandy - jest ostrzeliwany przez Ukraińców dzień w dzień od ponad roku, a pod Bachmutem trwa krwawa jatka, nie jest to nic nadzwyczajnego.
A jednak propaganda robi z tego wielkie materiały od 1 marca. Przez cztery dni z rzędu. W niedzielę jest najważniejsza wiadomość w podsumowaniu tygodnia telewizyjnym programie „Wiesti Niedieli” Dmitrija Kisielowa.
Propaganda tworzy historię o epickich rozmiarach. Putin zaś zachowuje się, jakby nagle stało się coś strasznego: odwołuje zaplanowaną wizytę w Piatigorsku i ogłasza, że miał miejsce atak terrorystyczny.
„(Neo-naziści i terroryści - przyp. red.) [...] dzisiaj popełnili kolejny akt terrorystyczny, kolejną zbrodnię. Weszli w strefę przygraniczną i otworzyli ogień do ludności cywilnej. Zobaczyli, że to samochód cywilny, zobaczyli, że tam siedzą cywile. Otworzyli do nich ogień. To ci ludzie postawili sobie za zadanie pozbawienie nas pamięci historycznej, pozbawienie nas swojej historii, pozbawienie naszych tradycji, języka […] [Ale] zmiażdżymy ich" – powiedział Putin przez telewizor na spotkaniu z uczestnikami programu edukacyjnego Szkoła Mentora.
Telewizja pokazała wyraźnie, jak czyta oświadczenie z kartki, gdzie wszystko jest napisane bardzo dużym odręcznym pismem (żeby nie używać okularów?).
Jednak nic się potem nie stało – nie tak, jak np. w październiku, kiedy Putin ogłosił, że Ukraina dokonała aktu terrorystycznego na most krymski. Wtedy dał rozkaz do ostrzału infrastruktury cywilnej w Ukrainie.
Cały ten przekaz wygląda tak, jakby propaganda dostała rozkaz „straszyć ludzi“. Jakby ktoś założył, że sprawy przybierają zły obrót.
„Używali broni NATO” - poinformował rosyjski MSZ w komunikacie.
„Przyszli z lasu, w mundurach i tak po prostu zaczęli strzelać. Mówili, że to teraz ukraińska wieś”
– powiadają mieszkanki wsi „reporterom” „Wiesti”, którzy od czwartku 2 marca są na miejscu i produkują kolejne „reportaże”.
Jeśli ktoś ogląda od roku relacje z ukraińskich wsi i miast, wie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Zapewne też mieszkańcy rosyjskich wsi przygranicznych też to wiedzą. Jednak osoby występujące przed kamerami „Wiesti" są zdumione i wstrząśnięte.
„Jak to tak?” - pytają.
I jest to na pewno przekaz dla odbiorcy, który nie słyszał, że rosyjska armia równa z ziemią Ukrainę i morduje cywili. To ma być dla nich nowość i mają się bać. Weszli tu, mogą wejść i do nas. I strzelać. Jak Szamil Basajew, który w 1995 roku, w czasie I wojny czeczeńskiej, najechał rosyjskie miasto Budionnowsk w Kraju Stawropolskim, biorąc 1600 zakładników.
Propaganda używa dokładnie tego porównania. Rosji znowu grożą straszne lata 90.
„Wiesti Niedieli” ("Wiadomosci Tygodnia) 5 marca ogłaszają, że ataki na Liubeczany i Suszany świadczą o tym, że „Ukraina to zbiorowy Basajew".
„Należy ją zniszczyć i o to teraz walczymy” – oznajmia prowadzący Dmitrij Kisielow.
To byli ludzie w mundurach „z żółtymi opaskami”. Przyszli z Ukrainy.
Propaganda nie mówi o nich początkowo per „Ukraińcy”, „ukronaziści”. Podkreśla właśnie żółte opaski.
Bo też najwyraźniej ataku nie przeprowadziła armia ukraińska (zaprzeczyła temu oficjalnie), ale… „Rosyjski Korpus Ochotniczy”. Jego członkowie teraz w mediach społecznościowych twierdzą, że zrobili to samowolnie. Co więcej, na zdjęciach z „ataku na Rosję” rozpoznano rosyjskiego aktora, który wyjechał do Ukrainy. Indagowana przez propagandę Kremla matka aktora przyznała, że człowiek na zdjęciu jest podobny do jej syna.
„Nie mogę w to uwierzyć” - powiedziała matka-Rosjanka aktora-żołnierza.
Bo też cała ta propagandowa papka lepiona jest teraz wokół zdania “nie do uwierzenia, ale się zdarzyło”.
Pod Briańskiem strzelała do bezbronnych ludzi nowa odmiana odszczepieńców. Nie Ukraińcy, którzy zapomnieli, że są Rosjanami, ale Rosjanie, którzy nie lubią Rosji Putina.
Tak przynajmniej wynika z przekazu: bez Putina będą do was strzelać.
Pierwszego dnia relacji spod Briańska telewizja poinformowała, że w czasie ataku „żółtych” ostrzelany został samochód wiozący dzieci, a kierowca zginął.
To ten właśnie fakt posłużył Putinowi do stwierdzenia, że był to atak terrorystyczny: „Strzelali do dzieci” – zdumiał się Putin w drugim roku wojny, w którym jego armia strzela do dzieci.
Dalej jednak propaganda rozwinęła tę historię w inną stronę: dzieciom pomógł wydostać się z samochodu i uciec dziesięcioletni Fiedia, mimo że sam był ranny.
Propaganda rozwija opowieść o Fiedi. Początkowo była to opowieść o nieszczęściu.
Przy okazji dostalismy opowieść o wspólczsnej Rosji: dzieci musiały być zawiezione do szkoły, mimo że to teren przygraniczny, na skraju wojny i obowiazuje tu zdalne nauczanie. Jednak we wsi za słaby jest internet. Nie każda rodzina ma też komputer. Dzieci trzeba było zawieźć do szkoły, ale kierowcy publicznych autobusów odmówili kursów pryz granicy. Więc został prywatny samochód i jego kierowca. Zginął, bo – jak opowiada jego kolega – nie zareagował na polecenie zatrzymania się wydane przez uzbrojonych ludzi. Próbował zawrócić samochód i uciec każąc trojgu dzieciom, w tym Fiedii, położyć się na podłodze.
Kierowca z jakichś powodów nie nadawał się na bohatera - został nim więc Fiedia.
Z chłopca-ofiary propaganda zmieniła Fiodora (Fiedię) Simonienkę w chłopca-bohatera, a potem – w brata obrońców ojczyzny, który idzie w ich ślady.
2 marca: „chłopiec został opatrzony w szpitalu i wszystko będzie dobrze”.
3 marca: „chłopiec ma 10 lat. Jest ciężko ranny, był operowany, bardzo dzielnie znosi ból”. Mamy pierwszy z serii reportaż ze szpitala, w którym chłopiec odwiedzany jest przez rodzinę, oficjeli i tabuny ekip telewizyjnych. Uderza, że choć znajduje się w sali pooperacyjnej, leży w kolorowej, kwiecistej pościeli - jakby ktoś chciał chłopcu występującemu w telewizji przynieść coś najlepszego, co było pod ręką – a akurat czystej białej pościeli jakby nie było.
4 marca: „Fiedia zawsze gotów był iść innym z pomocą – opowiada jego mama. Fiedia pochodzi z tradycyjnej rodziny – ojciec dawno odszedł, mieszka z mamą, ma pięcioro rodzeństwa. Dwaj starsi bracia są na froncie i bronią ojczyzny. Na cześć Fiedii władze Briańska włączyły iluminację masztu telewizyjnego”.
„Fiedia czuje się lepiej, ale nadal leży na tej samej sali postoperacyjnej. Nadal przyjmuje gości. Mama Fiedii zwierza się dziennikarzowi, że Fiedia tak jak starsi bracia chciałby być obrońcą ojczyzny. Ponieważ bracia są na froncie, to Fiedia jest teraz głową rodziny – wyjaśnia telewizja” [matka najwyraźniej, ani starsza siostra, która chłopca zawiozła do szpitala, na głowę się nie nadaje - aj].
Inna ekipa telewizyjna jedzie na „front” i tam, w ziemiance, filmuje dwóch umundurowanych i kompletnie zamaskowanych mężczyzn, którzy „są dumni z brata oraz czekają na przepustkę, by móc go zobaczyć”.
5 marca: „Fiedię operował chirurg z doświadczeniem w ranach frontowych. Rana była bardzo ciężka. Telewizja pokazuje, że Fiedia nadal podłączony jest do kroplówki, ale na pewno będzie zdrów w ciągu dwóch tygodni”.
„Wspieramy naszych chłopaków. Staramy się im pomóc, jak tylko możemy: fizycznie, moralnie i psychicznie. Niektóre dziewczyny gotują dla wojska, składają im życzenia z okazji świąt, na przykład 23 lutego [dzień obrońcy ojczyzny]. Zaprosiliśmy chłopców do naszego domu kultury na obiad. Organizujemy koncerty organizujemy imprezy patriotyczne" – zapewnia „mieszkanka Wiera Romanienko”.
Co, swoją drogą, jasno dowodzi, że „mieszkańcy” dobrze wiedzą, co się dzieje za granicą ich obwodu, więc tym bardziej pojawienie się obcych wojskowych nie powinno ich dziwić. Nikogo nie powinno dziwić – a jednak...
Wygląda więc na to, że Fiedia uratował wieś, choć powinna była to zrobić FSB, zwłaszcza że Putin jej kazał.
Mówi, że jest taka ewentualność, więc trzeba się przygotować. Trwa to drugi tydzień, a zaczęło się po nieudanym i przestrzelonym orędziu Putina:
„Musimy lepiej bronić naszych granic” – głoszą uczestnicy „programów publicystycznych”. „Musimy brać pod uwagę możliwość porażki, bo tylko tak możemy jej uniknąć”. Jeśli pamiętamy, że ledwie rok temu potężna i nowoczesna armia Putina miała zrobić szybki porządek w „bliskiej zagranicy” – a teraz granic państwa Putina broni Fiedia, to duża zmiana.
I jeszcze jedna rzecz: dwa dni po ataku na obwód briański Putin podpisał dekret pozwalający na przejmowanie przedsiębiorstw niewywiązujących się ze zobowiązań na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Dekret ma obowiązywać do końca „wojennogo połozenija”, czyli stanu wojennego.
Jakiego stanu wojennego? Przecież w Rosji go nie ma!
Bo Pieskow, rzecznik Putina 2 marca powiedział, że „nie wie jeszcze, czy wydarzenia w obwodzie briańskim wpłyną na zmianę statusu operacji specjalnej”, a 3 marca zdementował pogłoski o wprowadzeniu stanu wojennego. „Jest to prerogatywa prezydenta” – podkreślił, komentując inicjatywę przywódcy Czeczenii, Ramzana Kadyrowa.
Stan wojenny Putin wprowadza na razie jakby tylko wokół siebie.
Inwestycja jest tak wspaniała, że Putin chce ją pokazać gościom z Chin przy najbliższej okazji. Świadczy bowiem o dynamicznym rozwoju Rosji. Oczywiste więc było, że takiej inwestycji nie może otworzyć byle kto, np. mer Moskwy.
Dlatego linię metra w Moskwie osobiście otworzył Putin. Przez telewizor postawiony na nowym peronie w Moskwie, przed zgromadzonymi budowniczymi i merem Moskwy. Był to niesamowity widok – telewizja robiła wszystko, by telewizora na peronie było widać jak najmniej. A wedle własnej propagandy (program telewizyjny „Moskwa-Kreml-Putin") Putin był w tym czasie w Moskwie.
Propaganda Kremla bardzo wyraźnie ogranicza roszczenia terytorialne Kremla wobec Ukrainy. Zaczęło się to, tak jak pisaliśmy, przed tygodniem i nadal jest powtarzane. Putina interesuje „Noworosja”, czyli tereny, które w XVIII wieku były „niczyje” albo należały do Tatarów. Nie interesuje go już „Małorosja”, czyli centralna i zachodnia Ukraina. „Małorosja” to już dla propagandy Kremla nie Rosja, tylko Ukraina.
Jednocześnie tegoroczne, marcowe obchody „zjednoczenia z Krymem” będą organizowane nie pod hasłem „Na zawsze razem” (jak wiadomo, takie hasła wisiały w Chersoniu, gdy odbiła go Ukraina), ale „Krymska wiosna – 9 lat jesteśmy razem”. To się mniej kłóci z obrazkami okopów i umocnień pospiesznie budowanych na okupowanym przez Rosję Krymie.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre ze wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN
Rosyjska propaganda: rys. Weronika Syrkowska/OKO.press
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze