Bolesne miesiączki będą podstawą do wzięcia od trzech do pięciu dni wolnego w pracy. To zupełna rewolucja w podejściu do zdrowia menstruacyjnego
Projekt przygotowany przez Ministerstwo ds. Równości został pozytywnie rozpatrzony na posiedzeniu Rady Ministrów we wtorek 17 maja 2022. Autorka projektu i szefowa resortu ds. równości, Irene Montero (na zdjęciu), publicznie podziękowała premierowi Pedro Sánchezowi za jego „wkład i poparcie dla tworzenia feministycznego prawa”.
Ustawy wprowadzą kilka zmian w przepisach o aborcji. Zniesiony ma zostać „okres refleksji”, czyli konieczność odczekania trzech dni między zgłoszeniem chęci przerwania ciąży a samym zabiegiem. Wycofany zostanie także obowiązek przedstawiania zgody rodziców na aborcję przez osoby małoletnie, dotychczas wymagany od 16- i 17-latek. Osobom przerywającym ciąże będzie przysługiwało też kilkudniowe zwolnienie lekarskie, jak w przypadku innych zabiegów.
Drugim filarem projektu jest walka z ubóstwem menstruacyjnym. W planach jest likwidacja 10 proc. podatku VAT od podpasek i tamponów i utworzenie specjalnych centrów edukacyjnych, w których kobiety w trudnej sytuacji ekonomicznej otrzymają produkty higieniczne za darmo. Bezpłatnie dostępne dla wszystkich będą także pigułki „dzień po”.
Najwięcej emocji budzi ustawa uprawniająca do zwolnienia lekarskiego z powodu dolegliwości menstruacyjnych. Bolesne miesiączki będą podstawą do wzięcia od trzech do pięciu dni wolnego w pracy (nie wiadomo jeszcze, czy będzie to „chorobowe” pełnopłatne). To zupełna rewolucja w podejściu do zdrowia menstruacyjnego – takie prawo nie istnieje w żadnym kraju europejskim. Podobny projekt próbowały wprowadzić w 2017 roku Włochy, ale większość parlamentarna odrzuciła go, argumentując, że pogłębi nierówności płacowe i zniechęci pracodawców do zatrudniania kobiet.
Podobne głosy i wybrzmiewają w Hiszpanii, zarówno na prawicy, jak i wśród polityków lewicowej koalicji rządzącej. Wicepremierka i ministra gospodarki Nadia Calviño wyraziła obawę, że taka ustawa stygmatyzuje kobiety i pogorszy ich sytuację na rynku pracy. Prezydentka wspólnoty autonomicznej Madrytu Isabel Díaz Ayuso zapewniła, że „jedyny okres, jaki ją interesuje, to ten legislacyjny”.
Zwolenniczki i zwolennicy ustawy argumentowali, że dolegliwości miesiączkowe powinny być traktowane tak samo, jak inne problemy zdrowotne.
Ich zdaniem, o dyskryminacji świadczy właśnie wypychanie menstruacji poza mechanizmy ochrony zdrowia tylko dlatego, że dotyczy wyłącznie kobiet.
Dyrektorka Instytutu ds. Kobiet, think-tanku działającego przy Ministerstwie Równości, Toni Morillas, w marcowym wywiadzie dla portalu Publico.es, powiedziała, że „Nasz kraj ma problem z kobiecym ciałem i nie uznaje miesiączki za proces fizjologiczny, który wpływa na równość praw”. Morillas przytoczyła dane, z których wynika, że bólu menstruacyjnego doświadcza połowa kobiet, a dla co czwartej zakup podpasek i tamponów to duże obciążenie finansowe.
Sekretarz stanu do Spraw Równości i Przeciwdziałania Przemocy wobec Kobiet, Ángela Rodríguez, w wywiadzie dla „El Periodico” powołała się na jeszcze większe liczby – jej zdaniem, dolegliwości miesiączkowe dotykają nawet 74 proc. młodych kobiet. „Tych problemów nie da się wyeliminować medycznie, musimy więc uwrażliwiać się na fakt, że powodują czasową niedyspozycję. I uściślając; przez »bolesne miesiączki« nie mamy na myśli zwykłego dyskomfortu, tylko poważne objawy: migrenę, biegunkę, gorączkę” – mówiła.
Prace nad pakietem ustaw trwały już od kilku miesięcy. Impulsem do ich rozpoczęcia były działania władz dwóch regionów – Girony i Castellón de la Plana – które w ubiegłym roku włączyły zapisy o bolesnej menstruacji do regionalnych kodeksów pracy. Uchwalono m.in. prawo do ośmiu godzin nieobecności w pracy w miesiącu, które można odpracować w ciągu kolejnych trzech miesięcy.
Wiadomo, że bóle miesiączkowe są najbardziej powszechnym problemem ginekologicznym, niezależnym od rasy, wieku i stylu życia kobiet. Nie ma jednak konsensusu co do tego, jakiego procentu kobiet dotyczy. W medycynie istnieje termin dysmenorrhea, którym określa się silne bóle menstruacyjne. Niektórzy badacze używają go jednak w odniesieniu do wszystkich dolegliwości miesiączkowych; inni – tylko w przypadku bólu, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Stąd też ogromne rozbieżności w statystykach: niektóre publikacje mówią o ok. 16 proc. kobiet, (w skrajnej postaci – 2 proc.); inne podają, że na dysmenorrheę cierpi nawet 91 proc. kobiet, a jej silna odmiana dotyka 29 proc.
Statystyki opierają się na subiektywnych odczuciach respondentek, a te są interpretowane różnie, w zależności od metodologii. Część badaczy uważa, że dysmenorrhea jest bardziej powszechna wśród nastolatek i kobiet do 30. roku życia. Inni przypisują to rzadszemu raportowaniu dolegliwości przez starsze kobiety, które się „przyzwyczaiły.” Zgoda w środowisku ginekologów panuje właściwie tylko co do tego, że silne bóle znacznie częściej dotykają kobiety cierpiące na endometriozę, adenomiozę i mięśniaki macicy.
Choć zwolnienie lekarskie w czasie menstruacji krytykuje w Hiszpanii głównie prawica, to kontrowersje wokół tego tematu są bardziej złożone. Takie przepisy wprowadzono wcześniej w kilku krajach z różnym skutkiem, a ich podłoże nie zawsze miało wiele wspólnego z feminizmem.
Zwolnienie lekarskie z powodu okresu funkcjonowało w Związku Radzieckim od lat 20. XX wieku i przedstawiane było jako „prawo robotnicze”. Zdaniem badaczki tego zjawiska, profesor Elizabeth Hill z Uniwersytetu Sydney, wynikało jednak z pronatalistycznej polityki ZSRR – dotyczyło ochrony płodności i roli kobiet jako matek, a nie ich zdrowia menstruacyjnego. Podobnie postrzega się prawo do jednego dnia chorobowego w czasie miesiączki w Zambii (wprowadzone w 2015 roku), popularnie nazywane „Dniem Matki”.
Obecnie takie przepisy funkcjonują w kilku krajach azjatyckich. Japonia wprowadziła je tuż po II wojnie światowej, również jako element poszerzania praw robotniczych. Japonkom przysługuje płatne zwolnienie całodniowe lub godzinowe i nie muszą podpierać go żadną dokumentacją medyczną. Z ankiety przeprowadzonej w 2021 roku przez agencję badawczą Nikkei Intelligence wynika jednak, że korzysta z niego nie więcej niż 10 proc. kobiet. Zapytane o przyczyny tego, co czwarta odpowiedziała, że „boi się reakcji kolegów w pracy” (a co piąta – reakcji koleżanek), ponad 1/3 „boi się, że jej nieobecność będzie kłopotem dla współpracowników”, a ponad 60 proc. przyznało, że po prostu wstydzi się poprosić o zwolnienie szefa (szefowej – 13 proc.).
Z prawa do wolnego w czasie okresu rzadko korzystają też kobiety w Indonezji, zwłaszcza pracownice fizyczne, również tłumacząc to wstydem i niechęcią do tłumaczenia się przed szefostwem. Tajwan wprowadził takie przepisy 20 lat temu, ale są one postrzegane jako fasadowe: z powodu miesiączki przysługują jedynie trzy dni wolnego w roku, a jeszcze kilka lat temu były one odbierane z puli urlopu wypoczynkowego.
W Korei Południowej kobiety mają prawo do jednego dnia wolnego w miesiącu, a pracodawcy, który odmówi jego udzielenia, grozi kara w wysokości do ok. 10 milionów wonów (ok. 40 tys. złotych). Pracowniczki niektórych sektorów, np. szkolnictwa czy służby zdrowia twierdzą jednak, że w praktyce wzięcie urlopu jest niemożliwe, bo sparaliżowałoby organizację pracy. Przepisy są też przedmiotem ataku ze strony prawicowych organizacji, głównie męskich, które zarzucają im „odwrócony seksizm”. Wyraz temu dał kilka lat temu szef ruchu „Man of Korea”, Sung Jae-gi, pisząc na Twitterze „Wy, kobiety, powinnyście się wstydzić. Robić takie halo ze swojej miesiączki, w kraju, gdzie wskaźnik urodzeń jest jednym z najniższych na świecie”.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze