Jakub Stachowiak, Superwizjer TVN
Patryk Szczepaniak
Konrad Szczygieł
Jakub Stachowiak, Superwizjer TVN
Patryk Szczepaniak
Konrad Szczygieł
W Holandii pracuje około 300 tys. Polaków. Połowa z nich to pracownicy sezonowi, zatrudnieni przez polsko-holenderskie biura pośrednictwa pracy. I - jak się okazuje - powszechnie przez nie oszukiwani. Reporterzy OKO.press skorzystali z ich usług i zatrudnili się w Holandii, by opisać, jak wygląda system wykorzystywania polskich pracowników sezonowych
"Praca w szklarni, zbiór kwiatów - bez znajomości angielskiego, 8 euro za godzinę!", "Magazynier poszukiwany od zaraz! Z zakwaterowaniem - 9,5 euro!", "Pakowanie żywności - praca w chłodni, super oferta!". Strony internetowe i portale społecznościowe pełne są ofert sezonowej pracy w Holandii. Wydawałoby się: dobra praca na wyciągnięcie ręki.
Dorota w Hadze mieszka już od 10 lat. Pierwszą pracę znalazła za pośrednictwem biura pracy. - Oszukało mnie na nadgodzinach. W sumie to było 6 tysięcy euro - mówi.
Zosia, studentka architektury z Krakowa, tak jak wielu jej znajomych z roku, szukała zatrudnienia na wakacje. - Chciałam podreperować studencki budżet - tłumaczy. Pracę znalazła w Holandii. Pierwszą noc spędziły z koleżanką w samochodzie, bo po pokoju, do którego zostały skierowane przez biuro, grasowały tłumnie myszy.
Podobnie jak Dorota i Zosia skorzystaliśmy z usług polsko-holenderskich biur pracy.
Sprawdziliśmy, jak wygląda system wykorzystywania polskich pracowników sezonowych w Holandii.
[embed]https://www.youtube.com/watch?v=fkjQIGHKiyI&feature=youtu.be[/embed]
Od wysłania zgłoszenia do wideo-rozmowy rekrutacyjnej z przedstawicielką biura X, mija kilka dni.
- Kiedy mógłby pan podjąć pracę? - pyta elegancka, wzbudzająca zaufanie pracownica biura X.
- Jestem wolny od połowy lipca.
- Wyjazd będzie w niedzielę, z Dworca Zachodniego w Warszawie. Płatne 320 złotych albo 80 euro. Przekażemy kierowcy adres, pod który ma pana zawieźć.
Firma X jest jednym z największych polsko-holenderskich biur pośrednictwa pracy. Oferuje m.in. pracę w magazynach z żywnością: pakowanie owocowych sałatek, mięsa, sortowanie warzyw. Umowę kierującą do pracy, podobnie jak regulamin pracy, koszty zakwaterowania oraz ubezpieczenia, przesyła mailem.
- Proszę wziąć ze sobą coś ciepłego, będzie pan pracował w chłodni - uprzedza konsultantka z rzeszowskiego biura firmy X.
Jednak większość firm nie potrzebuje rozmowy rekrutacyjnej. Firma Y po krótkim kontakcie telefonicznym, błyskawicznie wysyła nam mailem do podpisania "oświadczenie o warunkach pracy", zawierające jedynie wstępne informacje o możliwym wynagrodzeniu brutto za godzinę. Ani słowa o tym, co będziemy robić i za jakie pieniądze. Nie wiemy również, gdzie będziemy mieszkać i w jakich warunkach.
- Wszystkiego dowie się pan na miejscu - tłumaczy pracownik biura i odkłada słuchawkę.
Firmy X i Y wysyłają nas w kilkunastogodzinną podróż busem do Holandii. Andrzej, 32-letni kierowca busa, po kilku godzinach jazdy rozdaje do podpisania umowy firmy Y. Czytamy w nich, że w przypadku rezygnacji z pracy, trzeba zwrócić pośrednikowi koszty zatrudnienia, czyli: rekrutacji, pracy koordynatorów oraz szkoleń. Ale jest już za późno - umowy podpisujemy wieczorem, w pędzącym autostradą busie. Kierowca zapewnia, że umowy to tylko formalność.
Otrzeźwienie przychodzi na miejscu, o poranku.
W holenderskiej siedzibie pośrednika Y tłoczy się kilkudziesięciu Polaków. Wśród nich Darek. Ma 30 lat i kolejne dziecko w drodze. Pracował już na budowach w Niemczech i w Belgii w magazynie sieci supermarketów. W Holandii pakował paprykę i owocowe sałatki. Już w pierwszej rozmowie, ostrzega:
- Wypłata nigdy nie jest taka pewna. Ja zazwyczaj po pierwszym tygodniu miałem jakieś 120 euro. Raz 20 euro. Zawsze biorę dość sporą gotówkę ze sobą na pierwsze dwa tygodnie. Przywiozłem też dużo jedzenia.
Do biura przyjeżdżają kolejni sezonowi pracownicy. Większość z nich to Polacy, ale spotykamy również Rumunów i Łotyszów. Wielu z nich jest tu nie pierwszy raz. Olek wspomina przygodę z pośrednikiem, firmą Otto: - Busami zawieźli nas na parking w lesie. Tam nas przepakowali. Wyglądało to jak transport do obozu pracy. Potem nas trzymali dwie godziny w jakiejś hali. Były tylko dwie ławki i kazali nam czekać na koordynatora. W końcu przyszedł i sam nie wiedział, co ma z nami zrobić.
Koordynatorzy zajmują się przyjezdnymi w imieniu biur pośrednictwa. Zazwyczaj są to Polacy mieszkający na stałe w Holandii. Organizują rodakom kwaterunek, pilnują umów i przygotowują grafik pracy, czyli planning. To przede wszystkim oni decydują o losie sezonowych pracowników w Holandii.
Sala konferencyjna w biurze pośrednika Y. Do sali wchodzi młody, przebojowy koordynator:
- A teraz kochani zaoszczędzę wam godzinę czasu. Wszyscy otwórzcie swoje kopie kontraktów na stronie 36 i parafujemy! - ogłasza.
Zgromadzeni w sali, mechanicznie podpisują umowy.
- Tutaj musisz uważać na Polki i Polaków. To są największe kurwy, wiesz... Swój swojego sprzedaje. Będą się wydawać w porządku, a jak coś zrobisz, odwróci się i doda coś od siebie na ciebie - opowiada Darek.
Wsiadamy razem do busa, który zawozi nas do miejsca zakwaterowania. Trafiamy na pole kempingowe w lesie, na uboczu. Po jednej stronie zadbane domki letniskowe, a w nich wypoczywające holenderskie rodziny. Po drugiej - oddzieleni płotem, pracownicy sezonowi ze wschodniej Europy. - Nie jest tak, jak sobie wymarzyłem, ale chuj. Warunki są ekstremalne - komentuje Darek. Cuchnący wilgocią, zagracony bungal przez najbliższe miesiące ma być domem pracowników.
Zosia, studentka z Krakowa, miała mniej szczęścia: - W naszym pokoju były myszy. Zobaczyłyśmy, że chodzą po ścianach. Rozmawiałyśmy na ten temat z sąsiadami. Powiedzieli nam, że mieli pogryzione buty, a torby podziurawione. Trzy noce spałyśmy w samochodzie. W naszym pokoju nie dało się zasnąć. Myszy były wszędzie.
Holenderskie prawo zakazuje agencjom zarabiania na zakwaterowaniu pracowników. Jednak wiele firm na to nie zważa. Zawyżony koszt zakwaterowania to pierwszy z elementów systemu wykorzystywania Polaków w Holandii.
Tygodniowa opłata za mieszkanie to około 80 euro od osoby, ale zdarza się, że pracownicy muszą płacić nawet ponad 100 euro. Z umów podpisywanych z pośrednikami wynika, że pracownik musi mieszkać we wskazanym przez nich lokalu. Nie ma znaczenia, w jakim jest on stanie i czy jest to pokój w przestronnym domu, czy czteroosobowa, zapuszczona klitka na odludziu.
A warunki są często opłakane.
- Mieliśmy pokój strasznie zagrzybiony. Podłoga była krzywa, na ścianach pleśń. W korytarzu podczas deszczu robiła się kałuża. Woda płynęła prosto do pokoi. A pokój miał cztery na dwa metry, na śmierdzącym poddaszu – opowiada nam jeden z polskich pracowników.
Pracownik, podpisując umowę, godzi się na to, że czynsz za zakwaterowanie zostanie pobrany prosto z wypłaty. Niezależnie od tego, ile godzin w tygodniu przepracował. - Dla jednego gościa matka przysłała z Polski pieniądze. Siedział na lokacji i nie było dla niego pracy. Ale nie tak, że w ogóle nie było pracy. Po prostu przeskrobał sobie u koordynatorów. Pośrednik zrobił tak, żeby tej pracy nie miał, ale nadal go trzymali w niepewności. Kilka godzin tygodniowo mu dali i tyle – wspomina inny nasz rozmówca pracujący w Holandii.
- Dopóki nie mieszkasz w prywatnym mieszkaniu, nie warto pracować. Praktycznie wszystko, co się zarobi idzie na opłaty i życie. A agencje nie chcą zatrudniać ludzi, którzy sami znaleźli mieszkanie, bo nie mają z tego zysku - tłumaczy Dorota.
Jeden z pracowników firmy Z, tak opisuje ten mechanizm: agencja wynajmuje np. hotel robotniczy w Hadze, za który płaci tygodniowo 5 tysięcy euro. Kwateruje w nim 100 pracowników, a każdy z nich płaci po 80 euro tygodniowo. Po miesiącu, agencja jest do przodu 12 tysięcy euro.
Kary za bałagan w pokojach to również sposób na łatwy zysk, kosztem pracowników. Kontrole czystości prowadzone są nawet pod ich nieobecność. Jeśli koordynator uzna, że jest brudno, przysyła swoje sprzątaczki. Kosztami sprzątania – od 30 do 50 euro za godzinę - obciąża pracowników wynajmujących pokój.
Biuro X, z którego usług korzystali dziennikarze OKO.press, oprócz blisko 80 euro tygodniowo za zakwaterowanie w bungalu i ponad 20 euro za ubezpieczenie, naliczało opłaty za: wynajem rowerów, którymi pracownicy dojeżdżają do fabryki (75 euro jednorazowej kaucji od osoby), klucz do bungala (15 euro) i obuwie ochronne (20 euro).
Według Darka mogło być gorzej: - W jednej firmie po obcięciu wszystkiego, za dwa tygodnie pracy dostałem 20 euro. Później za trzy tygodnie - 130 euro. Powiedziałem wtedy, że jest to wał i wróciłem do Polski.
Dorota o tym, że jest oszukiwana, wiedziała od początku. - W pierwszym tygodniu miałam obcięte sześć godzin pracy. Z wynagrodzenia za te sześć godzin pracy, mogłabym przeżyć praktycznie cały tydzień – opowiada.
Znajoma księgowa, której mąż jest Holendrem, pomogła jej w znalezieniu adwokata. Ten wniósł do holenderskiego sądu sprawę przeciwko pośrednikowi. Po pierwszej rozprawie przedstawiciel firmy Z zaproponował ugodę.
- Następnego dnia po podpisanej ugodzie miałam pieniądze na koncie. To było 6 tysięcy euro - mówi Dorota.
Jak działa ten mechanizm? - W sobotę obcięli ci godzinę. W niedzielę pół godziny. Jeśli się dopatrzysz i to sprawdzasz, to można to odzyskać. Jeśli tego nie sprawdzasz, nie interesujesz się, to jesteś w plecy. Na przykład, pracownik za pół godziny straci 5 euro. Pomnóżmy to przez dwustu pracowników - rachunek jest prosty - opowiada pracownik sezonowy.
To, że pracownicy „zapominają” o wynagrodzeniu za nadgodziny w tygodniu i pracę weekendy jest niemal standardem.
Franciszek Roguski, doradca prawny mieszkający w Rotterdamie, prowadził w imieniu Polaków dziesiątki spraw przeciwko biurom pośrednictwa pracy.
- Miałem kilku klientów z ponad dwudziestoma tysiącami euro niedopłaty za pięć lat pracy - mówi.
Jego zdaniem w Holandii na oszukiwaniu pracowników tymczasowych pośrednicy zarabiają krocie. - Pośrednikom pracy opłaca się oszukiwać ludzi. Mimo, że jest to niezgodne z prawem, to o swoje upomni się jeden na dziesięciu pracowników.
Jak wówczas reagują pośrednicy? - Najpierw pracodawca udaje, że nie wie o co chodzi. Dopiero gdy przygotuję tzw. raport niedopłaty i zagrożę pozwem, zaczyna współpracować. Wtedy zawieramy ugody - relacjonuje Roguski.
Firma X jest jednym z największych biur pośrednictwa pracy w Holandii. Rok temu przegrała proces z Dorotą. Umawiamy się z przedstawicielką firmy na wywiad, jednak na kilka dni przed spotkaniem, odmawia rozmowy. Mimo wszystko jedziemy do siedziby firmy na przedmieściach Hagi. Próbujemy porozmawiać z rzeczniczką prasową. - Bez komentarza – odpowiada na kolejne pytania: o wykorzystywanie polskich pracowników, o niedopłaty, złe warunki mieszkaniowe i przegrane pozwy. W końcu grozi wezwaniem policji i żąda opuszczenia siedziby firmy.
Z podobnymi pytaniami zwracamy się do firmy Y, na którą równie często skarżą się Polacy pracujący w Holandii.
- Czy nasze biuro akurat oszukuje, tego nie wiem - mówi Bogdan, koordynator w firmie Y.
Czy - według niego - warunki mieszkaniowe oferowane pracownikom, są odpowiednie? - To są mieszkania służbowe. Ludzie mają nastawienie, że przyjeżdżają i myślą, że na zachodzie jest niesamowicie wysoki poziom komfortu życia - odpowiada.
Czy firma Y zarabia na wynajmie mieszkań? - Nie spotkałem się jeszcze w Holandii, żeby jakieś biuro zarabiało na mieszkaniach, bo do nich się dopłaca.
Czy pracownicy znają w jakich i na jakich warunkach mają pracować? - Pierwsze, co robi pracownik zaraz po przyjeździe, to podpisuje umowy – zapewnia koordynator.
Gdy mówimy, że co najmniej czternaście osób zrekrutowanych przez ich firmę, na naszych oczach podpisywało umowy w busie, w drodze do Holandii, przekonuje: - Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś podpisywał umowę w busie na kolanie. Zgłoszę to do biura.
Na odchodnym koordynator dodaje: - W Holandii jest głośno o tym, że ludzie są oszukiwani. Ale nie tutaj. Na tyle osób, zawsze spotka się kilkadziesiąt, które są niezadowolone, dlatego, że nie mają telewizora w pokoju, albo łóżko jest niewygodne.
Holenderskie Ministerstwo Spraw Społecznych i Zatrudnienia nie znalazło czasu na spotkanie z dziennikarzami OKO.press i Superwizjera TVN.
O działaniach holenderskiego i polskiego rządu dotyczących wykorzystywania sezonowych pracowników rozmawialiśmy za to z Piotrem Kobzą, p.o. ambasadora RP w Holandii. - Ministerstwo pracy Polski i Holandii o tej kwestii mówią od wielu lat. Polacy pracujący w Holandii nie chcą informować konsulatu, nie chcą informować władz polskich o tym, że mają jakiś problem. Dlaczego? Prawdopodobnie boją się utraty pracy albo czują się niepewnie. Może nie są psychicznie i językowo gotowi na to, żeby walczyć o swoje prawa – mówi.
Jedynym realnym krokiem podjętym przez rządy Polski i Holandii, była umowa z 2013 roku pomiędzy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, ówczesnym szefem resortu pracy, a jego holenderskim odpowiednikiem. Umówili się na kampanię informacyjną w Polsce. Pracownik holenderskiej ambasady, odwiedził każde z województw, by opowiedzieć o charakterze holenderskiego rynku pracy i zagrożeniach ze strony nieuczciwych pracodawców.
Jednak nie zmieniło to sytuacji Polaków pracujących w Holandii. A ci, którzy pracują w Holandii od wielu lat, borykają się ciągle z tymi samymi problemami.
Ale nawet ci, którzy pracują w Holandii od wielu lat i od wielu lat są wykorzystywani przez pośredników, rzadko myślą o powrocie do Polski.
- Wrócić? A co ja mam tam robić? Pracować za półtora tysiąca albo dwa tysiące złotych? Jeżeli i tak w Holandii zarobię około trzech albo czterech tysięcy złotych? Lepiej mieć ten tysiąc niż nie mieć. Prosta matematyka – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
* na prośbę rozmówców, obawiających się kar ze strony biur pośrednictwa pracy, zmieniliśmy ich imiona.
Zapraszamy na reportaż Jakuba Stachowiaka z "Superwizjera TVN" oraz Patryka Szczepaniaka i Konrada Szczygła z OKO.press - "Jak oszukują polskich pracowników w Holandii?" w sobotę, 16 września o 20:00 do TVN24 oraz we wtorek, 19 września o 23:30 do TVN.
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze