0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Skecz „Sejmix. Reżyseria: Hołownia” jest może niezbyt śmieszny, ale samo słowo weszło już do języka, ludzie mówią, że zamiast Netflixa oglądają Sejmix. Wielka w tym zasługa marszałka, który – przypomnijmy – jest drugą osobą w państwie, po prezydencie, a przed marszałkinią Senatu i premierem.

„Notatnik Pacewicza” to subiektywny przegląd tematów wyborczych i powyborczych, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić

We wtorek 28 października oglądaliśmy kolejny odcinek serialu Sejmix, w którym Hołownia przekomarzał się z Morawieckim. Premier zarzucał marszałkowi zamrażanie czterech projektów PiS (zerowy VAT na żywność, wakacje kredytowe, ceny prądu i emerytury stażowe), marszałek tłumaczył po kolei, co i jak, na co Morawiecki odparł już prawie po chamsku, żeby „nie słuchał propagandy, bo to nie przystoi dla urzędu”, co Hołownia skomentował:

„Dziękuję panie premierze za troskę. Troska w polityce to rzadkie dobro, a pan troszczy się o mnie bardzo”.

Cały Hołownia! Ironia, od której zachwiałby się mamut, wkurzyła posłów PiS, zaczęli buczeć, ale marszałek ze swoim najsłodszym niesymetrycznym uśmiechem uciszył ich: „Nie krzyczcie państwo, kiedy wymieniam uprzejmości z prezesem Rady Ministrów”.

Szach, mat.

Przy tej okazji Hołownia przejęzyczył się, mówiąc, że projekty będą „od dzisiaj procesowane”, a kiedy podniosła się wrzawa, że użył niewłaściwego słowa, skomentował

„najmocniej państwa przepraszam, ale czasami słowo proces tak ciśnie mi się na usta, że nie mogę się powstrzymać”.

Powstaje nawet pytanie, czy Hołownia, mistrz tego marszałkowskiego performansu, naprawdę się przejęzyczył, czy też przygotował sobie kolejny bon mot?

Prof. Michał Bilewicz w wywiadzie dla „Wyborczej” zobaczył fenomen marszałka Hołowni na tle pragnienia „odbudowania wspólnoty”, które opanowało znaczną część liberalnej części społeczeństwa i było jednym z motywów głosowania przeciwko PiS.

„Przyglądając się temu, pomyślałem o komunitaryzmie, pojęciu dość modnym wśród teoretyków polityki mniej więcej dwie dekady temu, a dziś mocno zapomnianym. Chodzi tu o rodzaj myślenia w kategoriach wspólnotowych. Wiem, że przez osiem ostatnich lat wielu z nas brakowało praw i wolności jednostki, że te dążenia były przez władzę tłumione, ale być może jesteśmy dziś w nieco innym miejscu? Może chodzi o coś większego, właśnie wspólnego i wspólnotowego, ponad podziałami?”.

W jednym z naszych przedwyborczych sondaży faktycznie motyw zmęczenia polityczną awanturą („Nie jestem już w stanie wytrzymać wciąż tych samych kłótni, Polacy muszą się wreszcie dogadać”) był najczęściej – przez 25 proc. badanych – wybierany spośród pięciu opisów „politycznej świadomości”. Wbrew oczekiwaniom, częściej w elektoracie Lewicy (35 proc.) i KO (24 proc.) niż Trzeciej Drogi (21 proc.). Najrzadziej w PiS (19 proc.).

Przeczytaj także:

Czyżby cięta ironia Hołowni służyła budowaniu mostów? Podziękowanie za „troskę Morawieckiego” to zaproszenie do ponadpartyjnego dialogu? Czyżby satysfakcja widzów kanału Sejmix wynika z ulgi, że na salę sejmową wraca wspólnota?

Nie wydaje mi się. A może jest wręcz odwrotnie.

Ostentacyjna uprzejmość Hołowni rozbraja i paraliżuje polityków PiS, którzy dają się wkręcić w grzeczną konwersację i nie mogą zastosować swojej ulubionej broni: kłamstwa, demagogii, chamstwa.

Źródłem naszej (jeśli wolno) głębokiej satysfakcji nie jest budowanie czegokolwiek, bo niczego nie chcemy budować z Czarnkiem, Witek, Morawieckim czy Kaczyńskim, a to oni zamieszkują gmach Sejmu. Satysfakcja płynie z obserwowania bezradności dotychczasowych władców, którzy

na dodatek nie mogą zaryczeć „chamstwo”, bo marszałek jest taki grzeczny.

Dla zwolenników zwycięskiej koalicji to, co robi Hołownia, jest zachwycające ze względu na wyjątkowe połączenie lekkości, dowcipu i skuteczności ugruntowanej na wnikliwej lekturze regulaminu Sejmu.

W wielu serialach akcji najpierw dobrzy przegrywają ze złymi, ale gdzieś na wysokości siódmego odcinka zaczynają być górą, w ósmym jest turning point, a w ostatnim źli zostają ukarani, pognębieni, a co najmniej widzimy, jak są bezradni i np. muszą pakować manatki. Ten ostatni wątek nie trwa długo, bo napięcie się szybko rozładowuje. Ale motyw Schadenfreude ma swoją wartość.

Przyjemnie popatrzeć, jak Kaczyński wspina się w kierunku marszałka i wraca z niczym, jak Ziobro prawie rozdziera koszulę i histerycznie prosi się o zemstę, rycząc: „Liczę na was, że nie okażecie się takimi fujarami, jak za czasu Trybunału Stanu”.

Też na to liczę, że nie zabraknie – jak w 2015 roku – paru głosów (wtedy pięciu z koalicji PO – PSL) i tym razem sąd nad ministrem niesprawiedliwości się odbędzie.

I nie ma to wiele wspólnego z nadzieją na odbudowanie narodowej wspólnoty. Do tego trzeba dążyć i jest tematem na inny tekst, jak to osiągnąć. Zgoda – tak, ale nie z panem Ziobro, jeśli można prosić.

Cofając się o 34 lata... Hołownia kojarzy mi się z młodym wtedy (42 lata) Adamem Michnikiem przy Okrągłym Stole, a dokładniej w zespole prof. Bronisława Geremka (byłem jego sekretarzem), który negocjował ze „stroną partyjno-rządową” porozumienie polityczne. Michnik jechał po komunistach, wygarniał im bez żenady wszystko to, co wszyscy myśleliśmy, ale robił to z takim wdziękiem, że zapominali języka w gębie. Byli zdumieni, że tak można z nimi pogrywać, patrzyli jak stado żab na węża.

Przyjemnie patrzeć jak Kaczyński i spółka gapią się na sypiącego bon motami Hołownię.

Oczywiście kanał Sejmix nie będzie nas bawił przez cztery lata. Żarty ustąpią miejsca polityce, kiedy skończy się obecny czas, w którym prawdziwej polityki jeszcze nie ma.

Stawiam też – ryzykowną, wiem, tezę – że performanse Hołowni nie dadzą mu prezydentury w 2025 roku. Casus Wołodymyra Zełenskiego może się w Polsce nie sprawdzić. Sondaże (co prawda z ponad dwuletnim wyprzedzeniem) dają dziś II turę kandydatom PO (Trzaskowski dużo mocniejszy niż Tusk) oraz komuś z PiS (Morawiecki silniejszy niż Witek). Wdzięk Hołowni zapewnia mu ledwie trzecie miejsce.

I na koniec ostrzeżenie. Ryzyko politycznego stand up'u polega na tym, że można się pomylić. Jak wtedy, gdy 21 listopada 2023 Szymon Hołownia posłużył się pewnym kotem i kropnął się trzy razy, co marszałkowi nie przystoi. Bo marszałek musi być stand uperem doskonałym.

„Kiedy myślę o panu premierze Morawieckim – mówił Hołownia z chytrą miną – to przypomina mi się fenomen kota Schrödingera znany z badań psychologicznych, to był taki kot, który jednocześnie był w pudełku i był poza pudełkiem (...) mamy do czynienia z premierem Schrödingera”.

Kiedy dziennikarka „Wyborczej” zwróciła mu uwagę, że to jest paradoks fizyki, a nie żadnej psychologii i że chodzi w nim o to, że kot jest zarazem żywy i martwy, ale, tak czy inaczej, w pudełku, Hołownia tłumaczył, że „padł ofiarą własnej wybujałej metaforyki” i dodatkowo przeprosił za porównanie premiera do Niemca, co miało być ratunkowym żartem. Tymczasem Schrödinger był Austriakiem, urodził się i umarł w Wiedniu.

Bardzo proszę, zwolnijcie mnie z tłumaczenia, w jaki sposób eksperyment myślowy jednego z twórców mechaniki kwantowej ilustruje nieznaną nam z autopsji możliwość, że w świecie tych wszystkich maleńkich cząstek ich stan jest nieoznaczony aż do momentu obserwacji. I lepiej nie proście o to marszałka Hołowni, bo zacznie żartować na temat kota prezesa.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze