Żeby opanować pandemię, świat potrzebował czegoś, co nadawałoby się do bardziej powszechnego zastosowania niż zaostrzenie przepisów sanitarnych czy prawnych albo zamknięcie granic. Potrzebował globalnego rozwiązania: leku, który zapewniłby odporność zbiorową na wielką skalę – piszą Ezra Klein i Derek Thompson
Publikujemy fragment książki „Dostatek” dziennikarzy Ezry Kleina i Dereka Thompsona. Książka, wydana w czerwcu 2025 r. przez Krytykę Polityczną, tuż po publikacji w USA (kwiecień 2025) stała się bestsellerem „New York Times’a”. Tłumaczenie na jęz. polski: Aleksandra Paszkowska.
Katalin Karikó urodziła się w małej wsi na północy Wielkiej Niziny Węgierskiej. W domu, zbudowanym z gliny i słomy, nie miała bieżącej wody. Ogrzewał go blaszany piecyk, opalany wiórami – odpadkami z miejscowej fabryki drewnianych zabawek. W dzieciństwie pierwszą lekcję przyrody odebrała nie w klasie, ale w przydomowym ogródku. Jednego roku inwazja stonki ziemniaczanej, Leptinotarsa decemlineata, opanowała całą uprawę ziemniaków. Mała Katalin na czworakach zbierała z roślin jednego pasiastego chrząszcza po drugim i zeskrobywała śluzowate jajeczka. Praca była „żmudna, a czasami obrzydliwa”, napisała wiele lat później; dla dziecka takie doświadczenie to może nic fajnego, ale dobrze przygotowuje do kariery w medycynie.
Jako młoda kobieta Karikó została naukowczynią w Ośrodku Badań Biologicznych w Segedynie, blisko południowej granicy Węgier. Kiedy ośrodek stracił państwowe finansowanie, sprzedała samochód za dziewięćset funtów brytyjskich, zaszyła banknoty w maskotce córki, żeby ominąć węgierskie ograniczenia dewizowe, i wraz z rodziną przeprowadziła się do Pensylwanii. Przez pierwszych kilka lat tułała się po Ameryce jak biegus pustynny. Odbiła się od kilku laboratoriów akademickich, aż wreszcie zatrudnił ją Uniwersytet Pensylwański (Penn).
Jako młoda kobieta Karikó została naukowczynią w Ośrodku Badań Biologicznych w Segedynie, blisko południowej granicy Węgier. Kiedy ośrodek stracił państwowe finansowanie, sprzedała samochód za dziewięćset funtów brytyjskich, zaszyła banknoty w maskotce córki, żeby ominąć węgierskie ograniczenia dewizowe, i wraz z rodziną przeprowadziła się do Pensylwanii. Przez pierwszych kilka lat tułała się po Ameryce jak biegus pustynny. Odbiła się od kilku laboratoriów akademickich, aż wreszcie zatrudnił ją Uniwersytet Pensylwański (Penn).
Kiedy tam dotarła, wartki strumień pieniędzy spływał akurat na badania nad DNA. Naukowcy mieli nadzieję, że uda im się bezpośrednio edytować te zakodowane instrukcje budowy ludzkiego ciała. Karikó zainteresowała się czymś innym: matrycowym kwasem rybonukleinowym, czyli mRNA. Jeżeli DNA jest królem biotechnologicznej krainy, mRNA to wątły posłaniec: cząsteczka o jednym łańcuchu polipeptydowym, która przenosi informacje z jądra komórki do tej jej części, gdzie powstają nowe białka. Po wypełnieniu swego zadania mRNA się rozkłada.
Jako przedmiot badań DNA miało wiele technicznych przewag nad mRNA, w tym swoją istotność dla genomu. Ale według Karikó pozorna słabość mRNA, kruchość jego budowy, stanowiła jego siłę. Dzięki ludzkiej edycji mRNA, sądziła Karikó, naukowcy mogliby teoretycznie zmieniać ludzkie komórki w fabryki do produkcji każdego białka pod słońcem – do naprawiania narządów albo do walki z chorobami – a potem… puf!, lek znikałby z ciała bez śladu. „Ludzie nie rozumieli, dlaczego tak się interesowałam RNA”, opowiada Karikó. „Nie widzieli w nim żadnego potencjału. Nikt nie uważał, że nadaje się do wytwarzania leków”.
Pracując w Penn, Karikó złożyła dziesiątki wniosków grantowych, w tym do Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH, National Health Institutes), największej i najważniejszej instytucji naukowej w USA, a zatem i na świecie. Przez dwa lata nowy wniosek wysyłała prawie co miesiąc. I bez końca dostawała odpowiedzi odmowne. „Pracowałam co wieczór: granty, granty, granty”, mówi. „A odpowiedź zawsze brzmiała: nie, nie, nie”. Czasami NIH mówiły jej, że projekt jest zbyt ryzykowny. Czasami odpisywały, że nie przedstawiła wystarczających danych, by udowodnić, że proponowane eksperymenty zakończą się powodzeniem. Innym razem wniosek otrzymywał tak niską punktację, że w ogóle nie dostawała opinii.
Komentarze