0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

1 listopada, Giby w woj. Podlaskim. Nad ranem w okolicznych lasach aktywiści Fundacji Ocalenie znaleźli samotnego Kurda z Iraku. 26-letni chłopak był wycieńczony. Prosił, by pomogli mu złożyć wniosek o azyl w Polsce.

"No Lithuania, no Belarus" — powtarzał.

Interwencja przy granicy. "Proszę o pomoc Polski i Europy"

Gdy przyjeżdżam na miejsce, widzę mężczyznę śpiącego pod drzewami. Jest otulony kilkoma śpiworami. Wcześniej przebrał się w suche ubrania, wypił wodę i dostał ciepłą zupę. "Chwilę się ogrzał i zaczął odpływać. Zapytaliśmy, czy wszystko okej. Pokiwał głową, a chwilę później już spał" — opowiada Marta z Fundacji Ocalenie.

Dowiaduję się, że chłopak pochodzi z Kirkuku w irackiej części Kurdystanu. To miejsce, w którym Daesh (Państwo Islamskie) prowadzi regularne działania zbrojne. Walki toczą się m.in. o dostęp do ropy. Z krótkiej rozmowy aktywiści dowiedzieli się, że groziło mu tam niebezpieczeństwo. Za to na pograniczu litewsko-białorusko-polskim przeżył koszmar. Mówił o push-backach, pobiciach i "elektrowstrząsach". Powtarzał, że nie może dłużej zostać w lesie.

Ibrahim z irackiego Kurdystanu w lesie pod Gibami
Fot. Agata Kubis / OKO.press

Słońce przesuwa się na twarz Ibrahima. Przespał cztery godziny, prawdopodobnie pierwszy raz od dawna. Przekłada się na plecy i powoli otwiera oczy. Marta tłumaczy mu po angielsku, że zadzwoni do tłumaczki. Ibrahim zna tylko podstawowe słowa: "Thank you", "Lithuania", "Belarus", "Poland". Chłopak potakuje i podnosi się. W sorani (irański etnolekt) mówi, że prosi o pomoc ze strony Polski i Europy. Chce, by przyznano mu status uchodźcy.

"Razili mnie kablem z prądem, wrzucali do wody"

Ibrahim przybył na Białoruś z myślą, by dotrzeć do Polski. Z innymi migrantami został umieszczony w miejscu, które nazywa "obozem". Dostawał tam tylko wodę i bułki. Po kilku dniach wysłali go na granicę z Litwą. Tam spotkał lokalnych pograniczników. Z jego opowieści wynika, że byli bardzo agresywni.

"Bili prętami i kijami, kopali w brzuch i po nogach. Wrzucali do wody" — przekazuje nam tłumaczka. Cały czas powtarza historię o "elektrowstrząsach". Gdy dopytujemy, mówi, że chodzi o "rażenie kablem z prądem". Być może ma na myśli paralizator. Potem został wypchnięty na białoruską stronę.

Schemat powtarzał się co najmniej cztery razy. Przerzut na litewską stronę, przemoc i wypchnięcie na Białoruś. Ibrahim nie potrafi dokładnie osadzić tych wydarzeń w czasie. Wydaje mu się, że błąka się po lasach od 10 dni, ale w opowieści są luki. Po jednym z pobić chłopak zapadł bowiem bezwładnie w sen. Leżał wycieńczony w lesie, nie był w stanie się podnieść.

Przypomina mu się też, że litewscy pogranicznicy zabrali mu wszystko: telefon, ciepłe ubrania, jedzenie. W ciągu tej tułaczki tylko raz jedna z rodzin, którą spotkał po drodze, podzieliła się z nim jedzeniem i wodą. Od dwóch dni nie jadł i nie pił już nic.

Chłopak poprawia śpiwór. Trzęsie się z zimna, ale silnym, głębokim głosem opowiada dalej. Dwa dni temu na Białorusi usłyszał, że jak chcą iść do Polski, to tylko na piechotę. Ruszyli sami, w inną stronę niż dotychczas. Wydaje mu się, że w lesie pod Gibami znajduje się od dwóch dni.

Tłumaczka prosi, by pokazał nam, czy nie ma obrażeń. Ibrahim podciąga nogawkę spodni. Widzimy starą bliznę. Tłumaczy, że to po wypadku. Na niej są też świeże, zaschnięte rany po pobiciu. Jeszcze dwa dni temu sączyła się z nich krew. Opowiada, że litewscy pogranicznicy uderzali go tam metalowymi prętami. Poruszony mówi, że okładali go też rękami, nogami, kijami, ostrymi przedmiotami. "Byli bezlitośni" — dodaje.

fot. Agata Kubis / OKO.press

"Nie mogę tam żyć"

Zanim Ibrahim podpisze pełnomocnictwa, opowiada jeszcze, dlaczego musiał uciekać.

Dwudziestolatek pochodzi z wioski pod Kirkukiem. Pracował jako robotnik rolny na okolicznych polach. Pewnego dnia doszło do podpaleń. Po pszenicy i jęczmieniu zostały tylko popiół. Prawdopodobnie za prowokacją stoi Daesh, który w każdym możliwy sposób stara się zdestabilizować region. Ale o podpalenie oskarżony został Ibrahim. Jest poszukiwany w całym regionie, ale nie osądzi go legalny system.

"Mówi, że czeka go jedynie krwawa zemsta, wendeta" — mówi tłumaczka.

W tamtych okolicach gdy nie masz pleców możnego rodu, jesteś stracony. "Nie mogę tam żyć. Wszędzie mnie znajdą" — tłumaczy chłopak.

Ibrahim zdejmuje rękawiczki. Ogląda swoje dłonie. Paznokciami próbuje zdrapywać zaschnięte błoto i brud. Wcześniej mówił nam, że możemy robić zdjęcia i nagrywać. Przepraszał tylko, że źle wygląda.

Chłopak chowa się pod kapturem. Ma spuchniętą twarz. Podchodzę do niego z mokrymi chusteczkami. Nie przestaje dziękować. Ociera twarz i dłonie. Gdy wręczam mu termos z gorącą herbatą, unosi wzrok. Tłumaczę po angielsku: "Tea, Chai, Hot". Nie rozumie. Niepewnie bierze pierwszy łyk. Uśmiecha się i mówi: "Sugar" (cukier).

fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press

Przeciera oczy. Słychać tylko szelest śpiworów. Chłopak kładzie się na ziemi. Widać, że z nami czuje się bezpiecznie. Patrzy spokojnie w dal. I czeka na pierwszą od wielu dni bezpieczną noc.

"Temperatura 35,7"

Marta, której pełnomocnictwa udzielił Ibrahim, wykonuje telefon do Straży Granicznej. Chce im przekazać, że w lesie czeka uchodźca, który chce starać się o ochronę międzynarodową w Polsce.

Telefon odbiera dyżurny pogranicznik. Jest zdziwiony. Tłumaczy, że wszystkie oddziały są w strefie, bo jest święto. "Zadzwońcie za dwa dni" — mówi.

Marta dopytuje, co mają zrobić. "Są odpowiednie procedury. Najlepiej zadzwonić do oddziału cudzoziemców. Poczekajcie chwilę" — odpowiada i szuka dla nas numeru telefonu. Po chwili wraca z inną informacją: "A w którym miejscu? To my podjedziemy i będziemy dalej czynności wykonywać".

Idziemy na krótki obchód po okolicy. 50 metrów dalej znajdujemy porzucony worek pełen rzeczy: zniszczone buty, przemoczone skarpetki, letnie bluzy. Ibrahim nie jest jedyną osobą, która przechodziła tym szlakiem.

W międzyczasie przyjeżdża do nas lekarz. Po krótkim badaniu tłumaczy, że chłopak jest odwodniony, ma temperaturę 35,7, ciśnienie 90/60, akcję serca 120. "Generalnie jego stan jest zły. To młody człowiek, więc nie wymaga hospitalizacji, ale potrzebuje nawodnienia i ogrzania. Ma dwie widoczne rany po urazach. Uciskowe bóle w klatce piersiowej. Biegunkę, 10 stolców na dzień. Raczej nie ma problemów z brzuchem. Najbardziej bolą go pobite nogi" — mówi.

fot. Agata Kubis / OKO.press

"Nie chcemy tutaj nikogo zostawić"

Na patrol Straży Granicznej czekamy pół godziny. Gdy przyjeżdżają, proszą o dokument tożsamości. Zdjęcie, które Ibrahim ma w paszporcie pokazuje silnego dwudziestolatka o pogodnym spojrzeniu. Dziś chłopak wygląda co najmniej 10 lat starzej.

Strażnicy sprawdzają dokumenty. "Jakie jest stanowisko?" — pytają. "Pan chce się ubiegać o ochronę międzynarodową w Polsce" - tłumaczy Marta.

"Czy on był sam?"

"Tak."

"Ale tak wam mówił, czy państwo sprawdzali? Bo nie chcemy nikogo tutaj zostawić".

Po chwili słyszymy, że Ibrahim zostanie zabrany na placówkę Straży Granicznej w Sejnach. Tam będą prowadzone kolejne czynności.

Chłopak z trudem wstaje. Pomagamy mu spakować dobytek. W przedartej torbie ma tylko przemoczony dokument, pustą butelkę po wodzie i papierosy. W plecaku, który dostał od aktywistów, znajduje się wyprawka: jedzenie, termos, ciepłe skarpety i ogrzewacze. Strażnicy nie robią problemów. "Wszystko, co należy do Pana zabierzemy na placówkę". Wciskamy mu też ciepły śpiwór i pomagamy dojść do auta.

fot. Agata Kubis / OKO.press

Ibrahim wsiada. Patrzy przez szybę. Szuka nas wzrokiem i pozdrawia. Pokazujemy, że nie jest sam. Jedziemy za nim. W aucie jest z nami pełnomocniczka chłopaka, Marta. W międzyczasie wysyła skan pełnomocnictwa do placówki w Sejnach. Przypuszczamy, że żadne czynności nie zostaną dziś przeprowadzone. Jest święto, a Straż Graniczna wzmocniła patrole w strefie stanu wyjątkowego. Jedziemy jednak za samochodem. Po drodze mijamy mieszkańców, którzy pozdrawiają nieoznakowany wóz pograniczników. Lokalna społeczność mówi na nich "łapiszcze".

Gdy podjeżdżamy na miejsce, auto z Ibrahimem szybko ginie nam za bramą. Pełnomocniczka musi zostać na zewnątrz. Pamiętamy obietnicę, że wszystkie procedury związane z ubieganiem się o ochronę międzynarodową zostaną wypełnione. Po chwili odjeżdżamy. Niepewni, ale z nadzieją, że chłopak spędzi spokojną, bezpieczną noc. A jutro, gdy tam pojedziemy, wciąż będzie w placówce.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze