0:000:00

0:00

“Napisy na fasadzie Pałacu miały jakieś 20 metrów długości. Było ich kilka, ale do akt sprawy wpisano jeden: Zdradza ojczyznę, kto łamie jej najwyższe prawo” - opowiada OKO.press Maciej Bajkowski (na zdjęciu - z lewej strony).

To on 10 marca 2017 roku obsługiwał projektor podczas kontrmanifestacji smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu. Choć kontrmanifestacje Obywateli RP były wtedy jeszcze legalne, po kilkunastu minutach wyświetlania napisów do Bajkowskiego podszedł policjant. “Powołał się na kodeks wykroczeń i zagroził, że będzie rekwirował sprzęt, więc go wyłączyłem” - relacjonuje Bajkowski.

Mimo to policja skierowała wniosek do sądu o ukaranie go za naruszenie art. 63a par. 1 kodeksu wykroczeń, który mówi:

“Kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny”.

Przeciwko Bajkowskiemu toczy się w tej sprawie proces przed sądem rejonowym w Warszawie. Druga rozprawa odbyła się 24 października 2017.

Tego samego dnia, Bajkowski, który jest działaczem Obywateli Solidarnie w Akcji (OSA), miał jeszcze inną sprawę w sądzie. Tym razem za rzekome zakłócanie porządku publicznego (art. 51 par. 1 kodeksu wykroczeń). Bo podczas legalnego zgromadzenia 10 kwietnia 2017 roku krzyczał przez megafon “Kłamca, kłamca!” w odległości ponad 100 metrów od przemawiającego Jarosława Kaczyńskiego. O sprawie pisaliśmy tutaj:

Przeczytaj także:

Napis był wypowiedzią w ważnej sprawie

Organizatorzy marcowej kontrmiesięcznicy nie prosili Kancelarii Prezydenta o pozwolenie na wyświetlanie napisów na Pałacu, ale czy powinni zostać za to ukarani? “Trzeba ten przepis interpretować w świetle gwarantowanych Konstytucją wolności słowa i zgromadzeń” - mówi OKO.press Marcin Szwed, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

“Mieliśmy do czynienia nie z budynkiem mieszkalnym, tylko z siedzibą organu konstytucyjnego, a treść napisu odwoływała się do problemów obecnych w debacie publicznej. Tego rodzaju wypowiedzi są silnie chronione przez Konstytucję i Europejską Konwencję Praw Człowieka” - uzasadnia Szwed.

Karanie za taki protest jest niedopuszczalne

Karanie za taką formę protestu jest niedopuszczalne także w ocenie profesora Ireneusza Kamińskiego z PAN, specjalizującego się w prawie międzynarodowym, byłego sędziego ad hoc Trybunału w Strasburgu, członka Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.

“Prawa nie należy stosować automatycznie, lecz z uwzględnieniem wartości konstytucyjnie chronionych, a szczególnie prawa powstałego w czasach minionych. Kodeks wykroczeń, w tym art. 63a, obowiązuje od roku 1971. W czasie komuny sam naklejałem i pisałem na murach treści, które kwalifikowały się pod ten paragraf. Po wydarzeniach Czerwca '76 rozrzucanie ulotek kwalifikowano jako akt zaśmiecania.

Twórcze rozwinięcie ówczesnej linii orzeczniczej w omawianym przypadku jest według mnie niedopuszczalne z perspektywy standardów praw człowieka. Tego typu próby szykanowania krytyków władzy kojarzę z Rosją, Turcją czy Mołdawią, z którymi nie chcielibyśmy się porównywać.

Jeśli te postępowania zakończą się nawet symbolicznymi wyrokami, ze stuprocentową pewnością nie utrzymają się w Trybunale w Strasburgu.

Najbardziej niepokoi mnie to, że władza szuka pretekstu do zastraszenia osób wobec niej krytycznych. Nawet jeśli nie dojdzie do skazania, taki proces może zniechęcać do uczestniczenia w protestach, wywoływać tzw. efekt mrożący" - komentuje dla OKO.press prof. Kamiński.

Swoboda wypowiedzi filarem demokracji

Przypadek Macieja Bajkowskiego jest prawdopodobnie pierwszym, w którym zastosowano artykuł 63a do karania za wyświetlanie napisów w ramach demonstracji. Obywatele RP przed marcem 2017 stosowali ten zabieg kilkukrotnie, ale nikt im w tym nie przeszkadzał.

Głośna była też manifestacja Partii Razem, która na elewacji Kancelarii Premiera wyświetliła tekst nieopublikowanego wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o TK. Ich także nie ukarano (Kancelaria użyła innego triku: wzmocniła natężenie własnego naświetlenia elewacji, by tekst przestał być widoczny).

Podobny był przypadek reżysera Przemysława Wojcieszka, który chciał w lutym 2017 roku wyświetlić swój polityczny film "Knives out" na elewacji siedziby PiS w Warszawie. Policja ostrzegła go, że administrator budynku nie zgadza się na to. Reporterka WawaLove.pl skontaktowała się wtedy z policją, żeby zapytać, czy wyświetlanie obrazów na budynku bez zezwolenia jest nielegalne.

“Nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby tę kwestię” – powiedziała wówczas Edyta Adamus z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji.

Ostatecznie reżyser zrezygnował z projekcji.

Artykułu 63a kodeksu wykroczeń policja używała już do karania za antyrządowe protesty w wielu innych przypadkach:

  • Taki zarzut policjanci z Krakowa chcieli postawić anonimowemu dowcipnisiowi, który na znaku drogowym pod Wawelem umieścił tabliczkę z napisem "Kupczenie wiarą i akwizycja przekazu partii na terenie Wawelu możliwe są wyłącznie za zgodą Dyrekcji Zamku Królewskiego".
  • Postawiono taki zarzut grupie osób, która w czasie szczytu NATO w Warszawie rozwinęła transparent z napisem "Wolny i demokratyczny Wrocław wita uczestników szczytu NATO, bo demokracja w Warszawie jest zawieszona".
  • I organizatorom wrocławskiej demonstracji, którzy na pl. Wolności pożegnali igrzyska World Games banerem "Obronimy Demokrację".
  • A także przeciwnikom zmiany granic Opola za zostawienie przed redakcją TVP Opole ulotek zarzucających jej manipulację w relacjonowaniu ich sprzeciwu. Zostali ukarani grzywną.
  • Sąd zajął się też sprawą płocczan, którzy na lokalnej siedzibie PiS zawiesili kartki z hasłami „Łapy precz od wolności i demokracji” i „Komuno, odejdź”, żeby zrobić sobie z nimi zdjęcia. Sąd ich uniewinnił.

W uzasadnieniu tego ostatniego wyroku sędzia Dariusz Kondzielewski wykazywał: “Przepis 63a ma rację bytu – chroni właścicieli nieruchomości przed zaśmiecaniem ich własności. I część znamion tego tutaj jest. Sąd podziela jednak całkowicie zdanie obrońcy – brak znamion szkodliwości społecznej.

Sąd uznał, że tu było to robione w ramach wolności słowa i krytyki politycznej. I uznał też stanowczo, że zachowanie obwinionych w porządek prawny nie godziło. Krytyka nie była skierowana przeciwko prywatnej osobie, a przeciw partii, zaś swoboda wypowiedzi to jeden z filarów demokracji”.
;

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze