0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Rys. Mirosław Płachecki, CC BY-SA 3.0 PLRys. Mirosław Płache...

Polaków rozpiera ułańska fantazja – ile razy to słyszeliśmy? A nie ma ułanów bez kawaleryjskiej szarży. Opowieści o natarciach naszej jazdy stały się legendą jeszcze zanim na dobre pojawili się ułani. Tak było np. z husarską szarżą pod Wiedniem. Nie wyglądała jednak dokładnie tak, jak zwykliśmy sobie wyobrażać.

Obraz przedstawia potężnego mężczyznę w szlacheckim stroju, otoczonego konnymi, przekazującego list mężczyźnie w stroju duchownym
Jan Matejko, „Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI”, 1883, Watykan, Pałac Apostolski

Skrzydlaci jeźdźcy wystawieni na próbę

Po pierwsze husarzy było w 1683 roku pod Wiedniem około 3-4 tysięcy, czyli stanowili stosunkowo niewielką część 70-tysięcznej antytureckiej koalicji. Aczkolwiek bardzo istotną, bo faktycznie to husarski atak doprowadził do rozsypki osmańskiej armii. 12 września 1683 roku szarż było jednak kilka – jak wskazuje w swoich publikacjach znawca staropolskiej wojskowości dr Radosław Sikora. I początkowo natarcia te wcale nie napawały optymizmem.

Około godz. 16:00 wojska Rzeczypospolitej zajęły cztery wzgórza nad doliną, w której skomasowane były siły tureckie. Najpierw ruszyło do ataku kilka chorągwi husarskich i pancernych pod dowództwem Potockich. Natarcie załamało się w obliczu dużych strat, natrafiwszy na przeszkody terenowe i turecki opór. Podobnie było z drugim atakiem, także niebędącym jeszcze szarżą generalną. Teren w wielu miejscach wydawał się nieodpowiedni do ataku kawaleryjskiego. Król Jan III Sobieski najwyraźniej zaczął się obawiać, że frontalne natarcie może zakończyć się katastrofą. Dlatego o godz. 17:00 wysłał do kluczowego rozpoznania terenu chorągiew husarską formalnie należącą do swego syna Aleksandra, ale będącą pod dowództwem porucznika Zbierzchowskiego. Była to niemal samobójcza szarża, bo ledwie ponad setce skrzydlatych jeźdźców groziło okrążenie i wycięcie w pień przez Turków.

Husarze wykonali jednak zadanie, narobili zamieszania w szeregach tureckich i zawrócili. Udowodnili, że natarcie kawaleryjskie jest możliwe. Wtedy Jan III nakazał szarżę generalną.

„Zaczęła się na lewym, cesarskim skrzydle sprzymierzonej armii. Rozpoczęli ją husarze i pancerni, wysłani tam przez Sobieskiego – od 3 do 6 szwadronów kawalerii. Gdy wdarli się do obozu bejlerbeja [czyli gubernatora] Budy Ibrahima paszy i za nimi ruszyli żołnierze cesarscy, Sobieski nakazał atak na pozostałych odcinkach. Na polskim – prawym – skrzydle, szarżę poprowadzili husarze z wykrwawionej »samobójczą« misją roty Aleksandra Sobieskiego. Za nimi poszła reszta wojska. Turcy na polskim odcinku skupili większość swych sił. Walki były tu bardzo zażarte. Jednak około godz. 18 Polacy i na swoim odcinku wdarli się do obozu nieprzyjaciela. Godzinę później cały obóz wojsk osmańskich był już w rękach chrześcijan”, pisał dr Sikora w artykule „Wiedeńskie błędy Sobieskiego”.

Kara Mustafa – wezyr, który odgrażał się ponoć, że rzymską Bazylikę św. Piotra przerobi na stajnie sułtana – został pokonany. Bitwa zakończyła się triumfem Jana III, jednak wcale nie było to proste zwycięstwo. Pamiętajmy też, że zarówno przed, jak i po szarży husarskiej pod Wiedniem walczyli żołnierze całej antytureckiej koalicji, np. w natarciu brała udział jazda austriacka i niemiecka.

Rycina przedstawia XVIII-wiecznych piechurów idących do ataku na bagnety
Arthur Ignatius Keller, Oblężenie Savannah, 1901

Ostatnia szarża Kazimierza Pułaskiego

Mniej istotną dla historii świata była szarża, która miała miejsce kilkadziesiąt lat później na drugim jego końcu. Podczas amerykańskiej wojny o niepodległość w październiku 1779 roku wojska zbuntowanych kolonii, przy wsparciu m.in. Francuzów, obległy kontyngent brytyjski w Savannah. W końcu zdecydowano się na szturm, podczas którego z kolumną wojsk francuskich miała uderzyć na miasto „elita wojsk amerykańskich, a mająca na czele kawalerię generała Pułaskiego”. Byłego konfederata barskiego, znakomitego zagończyka, przez niektórych uważanego za ojca amerykańskiej kawalerii. Wcześniej traktowano tam jazdę po macoszemu, a Polak (pomimo swego trudnego charakteru) pokazał, jak świetnie można wyszkolić kawalerzystów. Pod Savannah miał okazję to udowodnić.

Jeden z szarżujących, niejaki Maciej Rogowski, wspominał w pamiętnikach: „Puławski [Pułaski] krzyknął forward a my za nim, dwieście koni, kopnęliśmy się galopem, że aż ziemia się trzęsła (...). Pierwsze dwie minut szło wyśmienicie; lecieliśmy iak na stracenie, ale gracko, po szlachecku; dopiero gdyśmy miiali one dwie baterye między któremi była luka, wstrzymał nas ogień krzyżowy i zmięszał się hufiec iak puszczona woda z wysoka gdy na zamkniętą śluzę natrafi. Ja patrzę: o chwilo bolesna i niezapomniana nigdy! Puławski leży na ziemi. skoczę co żywo i zsiadam z konia, myśląc że nieszkodliwie ranny; aż tu wielkie nieszczęście! Kula armatnia urwała mu nogę, a z piersi krew bucha także, snać od innego strzału. Gdym przyklęknął i zaczął go podnosić, wymawiał umieraiącym głosem: »Jezus, Marya, Józef« więcey nic nie słyszałem, ni widziałem bo w tym samym momencie, karabinowa kulka śliznęła mi się po czaszce, krew mi oczy zalała i omdlałem zupełnie”.

Kazimierz Pułaski, bohater Polski i USA, zginął tego dnia. To prawda, jednak nie stało się to podczas opisanej szarży. Zdaniem historyków wspomnienia Rogowskiego to literacka fikcja. Być może oparta na relacjach weteranów, jednak sam opis śmierci Pułaskiego – stanowiący później natchnienie dla uniesionych patriotycznych duchem artystów – jest zmyślony. Najprawdopodobniej polski dowódca został trafiony kulą w pachwinę, zanim jeszcze na dobre ruszył do szarży. Możliwe, że stało się to podczas zmiany konia. Skonał od ran i upływu krwi, nie pomogła interwencja lekarza.

Obraz przedstawia szarżujacych jeźdżców wśród tumanów kurzu
Piotr Michałowski, Bitwa pod Somosierrą, 1840-1844, Muzeum Narodowe w Warszawie

Szwoleżerowie pijani odwagą

Większe znaczenie niż bitwa pod Savannah miała szarża na przełęczy Somosierra 30 listopada 1808 roku. Jej bohaterem był polski 3 szwadron Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej. Atak Polaków otworzył Napoleonowi drogę do Madrytu. Andrzej Nieuważny, nieżyjący już historyk specjalizujący się w epoce napoleońskiej, wielokrotnie wskazywał na to, jakie nieścisłości towarzyszą tej legendarnej szarży. Po pierwsze dotyczą liczb: historycy spierają się, ilu było szwoleżerów, jak długą pokonali drogę wąwozem i w jakim czasie, albo ile było hiszpańskich armat. Po drugie zaskakujące jest, że Napoleon wybrał do ataku właśnie Polaków, dość niedoświadczonych. Według Nieuważnego kluczem mogą być relacje o wcześniejszym niezdyscyplinowaniu i samowolach szwoleżerów. 30 listopada mieli się zrehabilitować w oczach Cesarza i pokazać, co naprawdę są warci.

Kapitan Tomasz Łubieński pisał wieczorem po walce do żony: „Mieliśmy wiele rozpraw, z których dzięki Opatrzności wyszliśmy szczęśliwie, a szczególnie z dzisiejszej bitwy pod Somosierrą możemy się pochwalić, że rozstrzygnęliśmy los tej bitwy za trzeciem, raz po raz, uderzeniem na nieprzyjaciela. Zabraliśmy mu 13 armat, 5 sztandarów i rozproszyliśmy go zupełnie, a to w wąwozie prawie nieprzystępnym dla jazdy. Kozietulski okrył się sławą. Biedny, lecz odważny Dziewanowski umarł, utraciwszy nogę. Niektórzy z naszych walecznych ziomków polegli, okrywszy się chwałą. Między tymi liczono trzech oficerów. Między rannymi jest trzech oficerów, którym wszakże nie grozi niebezpieczeństwo. Kozietulski miał zabitego pod sobą konia i surdut przestrzelony. Sława tego dnia przypadła zupełnie nam w udziale”.

Somosierra była bezprecedensowym sukcesem.

Nie jak bezsensowna, chociaż słynna, brytyjska „szarża Lekkiej Brygady”, która rozegrała się w trakcie nierozstrzygniętej bitwy z Rosjanami pod Bałakławą – 25 października 1854 roku podczas wojny krymskiej. Kontrowersje budzi jedynie sam udział Polaków w hiszpańskiej wojnie Napoleona: szwoleżerowie walczyli o swój kraj na drugim krańcu kontynentu, w wojnie zaborczej i naznaczonej zbrodniami wojennymi.

173 lata po wyczynie polskich kawalerzystów Jacek Kaczmarski w balladzie „Somosierra” śpiewał: „Pod prąd wąwozem w twarz ognistym wiatrom/ Po końskie brzuchy w nurt płynącej lawy/ Prze szwoleżerów łatwopalny szwadron/ Gardła armatnie kolanami dławić/ W mokry mrok topi głowy szwoleżerów/ Deszcz gliny ziemi i rozbitej skały/ Ci co polegną – pójdą w bohatery/ Ci co przeżyją – pójdą w generały”.

Kaczmarskiego zainspirował m.in. obraz „Szarża w wąwozie Somosierra” (1837) Piotra Michałowskiego. Inny malarz batalista Wojciech Kossak tak wspominał swoją wizytę po latach na polu walki: „Porównując Somosierrę w naturze z płodami imaginacyi naszej, nas malarzy, co ją chcieli ze swej fantazyi odtworzyć, wygląda dla nie-żołnierza bardzo niewinnie, nie ma ani przepaści ani jarów. Natomiast z punktu widzenia żołnierza i jeźdźca, musiało to być wprost piekłem”.

Podobno jeden z generałów napoleońskich skwitował szarżę polskich szwoleżerów słowami, że tylko pijani mogliby wykonać taki rozkaz. Bonaparte miał odpowiedzieć, że chciałby, aby wszyscy jego żołnierze byli tak pijani, jak owi Polacy. Stąd być może wzięło się francuskie powiedzenie „soûl comme un Polonais”, czyli „pijany jak Polak”. A przynajmniej dobrze to pasuje do legendy o naszej ułańskiej fantazji.

Przeczytaj także:

Z szablą na hitlerowskie czołgi?

Etymologia sformułowania „pijany jak Polak” i jego związki z Somosierrą pozostają niejasne. Nie ma natomiast wątpliwości co do mitu o szarży polskich ułanów z szablami na czołgi we wrześniu 1939 roku. Stworzyła ją Goebbelsowska propaganda.

Jak zwraca uwagę Piotr Korczyński, historyk i publicysta, zastępca redaktora naczelnego magazynu „Polska Zbrojna. Historia”, ostrze propagandy wymierza się najczęściej w najbardziej niebezpieczne czy doborowe formacje nieprzyjaciela. Taką dla Niemców była polska kawaleria: przygotowana i wyszkolona w walce z jednostkami pancernymi, uzbrojona w odpowiednią broń (działka boforsa 37 mm czy karabiny przeciwpancerne Ur). Nasze brygady kawalerii przeznaczono do walki pieszej – konie stanowiły głównie środek transportu do pola walki. „Oczywiście, zdarzały się we wrześniu 1939 roku szarże kawaleryjskie, ale były one powodowane, nazwijmy to dynamiką pola walki, czyli najczęściej były przypadkowe lub improwizowane, by przedrzeć się przez nieprzyjacielskie okrążenie i żaden z polskich dowódców nigdy nie wysłał swych podkomendnych z szablami czy lancami na czołgi i inne wozy pancerne!”, opowiada Korczyński, „W najczęściej przywoływanym w tym kontekście starciu pod Krojantami ułani pułkownika Kazimierza Mastalerza z 18 Pułku Ułanów po udanej szarży na niemiecki oddział piechoty zmotoryzowanej zostali niespodziewanie ostrzelani przez ukryte w lesie samochody pancerne i transportery, ale nie szarżowali na nie – jak później opisywali to niemieccy, a także włoscy korespondenci przy Wehrmachcie – tylko się od razu wycofali”.

Co ciekawe, to zapewne owi włoscy dziennikarze rozdmuchali w Europie historię o romantycznych straceńcach z Polski z września 1939 roku.

Było to po myśli Niemców i ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Po wojnie tę legendę podchwyciły komunistyczne władze, z chęcią uderzające we wszystko, co wiązało się z II Rzeczpospolitą. Swoje zrobiła też „Lotna” (1959) Andrzeja Wajdy, ekranizacja prozy Wojciecha Żukrowskiego.

Nie ma więc w opowieści o szarży na czołgi ziarenka prawdy? Może być, ale wiąże się to z incydentem podczas – notabene udanych dla sił polskich – walk pod Mokrą 1 września 1939 roku. „Mianowicie 3 szwadron rotmistrza Jerzego Hollaka z 12 Pułku Ułanów galopując na wyznaczone pozycje w gęstym dymie rozbitych wozów niemieckich i eksplozji niespodzianie zderzył się z wyjeżdżającymi z tych dymów czołgami niemieckimi. Szybko powstała mieszanina ludzi, koni i czołgów. Niemcy otworzyli z czołgów ogień ze wszystkich karabinów maszynowych. Przewracały się konie i padali z siodeł na ziemię ułani. Rotmistrz Hollak dał znak do zmiany kierunku – na skraj lasu, na zachód od wsi poprzez ziejące ogniem wozy Niemców – innej drogi nie było. Niektórzy ułani starali się ciąć szablami głowy wychylonych z wież dowódców czołgów. Prowadzone w ostatnim plutonie działko przeciwpancerne otwarło ogień, ale szybko zostało rozjechane gąsienicami »panzerów«. Mimo morderczego ognia szwadronowi udało się oderwać i przeskoczyć galopem 500 metrów dzielące go od lasu i tu spieszył się (czyli pozostawił konie, by dalej walczyć pieszo) zajmując stanowiska obronne”, opisuje Korczyński na podstawie wspomnień uczestników bitwy.

Jeśli jednak pod Mokrą ułani ruszyli z szablami na czołgistów, to nie w odruchu bezmyślnej fantazji czy beznadziejnej rozpaczy. Ich walka przyniosła wymierny sukces: powstrzymała niemieckie natarcie i opóźniła hitlerowski atak na Warszawę.

U góry: Starcie polskich kawalerzystów z niemieckimi czołgistami nad Mrogą, 10 września 1939, rys. Mirosław Płachecki, CC BY-SA 3.0 PL

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw.

;
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze