Tylko jeden z czterech największych dostawców energii elektrycznej dostał zgodę na podwyżkę taryfy w 2020 roku. Rząd ustami ministra Jacka Sasina zapowiadał, że gospodarstwa domowe „nie odczują podwyżek”. Jeśli chce się z tej obietnicy wywiązać, już wiadomo, że musi wydać około pół miliarda złotych na rekompensaty. Ale na tym zapewne nie koniec
Prezes Urzędu Regulacji Energetyki przedstawił na konferencji prasowej 17 grudnia nowe stawki cen za energię elektryczną. Zaskoczeniem jest, że większość zostaje po staremu. Spośród firm energetycznych, tylko Tauron otrzymał zatwierdzenie nowej stawki na obrót energią elektryczną. Reszta firm chciała zbyt dużych podwyżek, na co nie zgodził się URE i - na tę chwilę, bo mają dwa tygodnie na obniżenie żądań - w 2020 rok wejdą ze stawkami z 2018 roku, choć hurtowe ceny energii w Polsce w tym czasie znacząco wzrosły.
Według informacji Katarzyny Bacy-Pogorzelskiej, dziennikarki specjalizującej się w energetyce, Tauron otrzymał zatwierdzenie stawek, ponieważ wyszedł przed szereg i sam zaproponował niższe podwyżki niż wcześniej.
Klienci Taurona średnio zapłacą ok. 7 złotych miesięcznie więcej. Dla klientów Energi, Enei i PGE ceny zostaną takie same. Pozostaje jeszcze nieco zwiększona dla wszystkich opłata za dystrybucję (od 56 gr do 1,82 zł miesięcznie dla wszystkich).
Prześledźmy po kolei, skąd wziął się problem z podwyżkami prądu i dlaczego przeżywamy dziś energetyczne deja vu.
„Nie będzie podwyżek cen energii” – deklarował premier Mateusz Morawiecki, przemawiając 12 grudnia 2018 w Sejmie. W 2018 roku rząd w ostatniej chwili ratował się przed podwyżkami cen energii elektrycznej dla odbiorców. W 2019 czekały nas wybory europejskie i parlamentarne, a ceny produkcji rosły ze względu na ceny węgla i koszt uprawnień do emisji CO2.
W zeszłym roku w ostatniej chwili uchwalił ustawę, która zamrażała ceny prądu na poziomie z 30 czerwca 2018 i obniżała akcyzę na prąd.
Teraz rząd znów w ostatniej chwili przypomniał sobie, że ceny prądu rosną. I znów zapewniał, że podwyżek nie będzie. Tym razem jednak sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana.
12 listopada Piotr Szpunar, dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych Narodowego Banku Polskiego szacował, że ceny energii wzrosną o ok. 8 proc.
18 listopada Sasin mówił: "Za cenę prądu odpowiada minister aktywów państwowych, czyli ja. Podwyżki dla indywidualnych odbiorców nie będzie".
2 grudnia zupełnie co innego mówiła ministra rozwoju Jadwiga Emilewicz, podając szacunki podobne do szacunków NBP:
„Ja myślę, że biorąc pod uwagę ten miniony rok, stopę inflacyjną i zahamowany ubiegły rok, to dla gospodarstw domowych ewentualna podwyżka powinna się zamknąć w 5-7 proc.”
I dodawała: „Nie ma planów i nikt nie pracuje nad żadną ustawą o rekompensatach”
Natomiast 16 grudnia w RMF FM Jacek Sasin mówił: „Zrobimy wszystko, żeby indywidualne gospodarstwa domowe nie odczuły podwyżki cen prądu”.
To nowa retoryka. Sasin nie mówi już, że podwyżek nie będzie. Mówi, że rząd „zrobi wszystko” i to nie, aby nie było podwyżek, ale żeby gospodarstwa domowe ich nie odczuły.
Dodał też: „Rząd ma przygotowane rozwiązania, by gospodarstwa domowe nie odczuły wzrostu cen energii. Mogą to być rekompensaty dla samych odbiorców” – powiedział Jacek Sasin w RMF FM. Nie powiedział niestety, jakie rozwiązania, więc będzie je trzeba wymyślać szybko. Jeszcze w dniu konferencji prezesa URE Jacek Sasin zapewniał, że jeżeli podwyżki będą, to rząd zaproponuje rozwiązania, żeby gospodarstwa domowe podwyżki nie odczuły.
Jeśli jednak rząd chciałby wprowadzić nowe taryfy, to dziś jest ostatni dzień – aby weszły w życie, musi upłynąć 14 dni. Można się spodziewać, że pod koniec roku rząd będzie miał problem z cenami prądu. Widać też, że rząd podwyżek się boi. PiS w wyborach w najbliższym czasie nie startuje, ale wiosną czekają nas wybory prezydenckie.
Przypomnijmy: pod koniec roku 2018 rząd zamroził ceny energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych na poziomie z czerwca 2018. Cenę prądu ustala Urząd Regulacji Energetyki. Ustalanie cen na przyszły rok odbywa się jesienią roku kolejnego. Procedura wygląda następująco:
Główne spółki energetyczne: PGE, Energa, Enea i Tauron początkowo wnosiły o 40 procent podwyżki (w stosunku do 2018 roku), ale ta propozycja nie została przyjęta przez prezesa URE.
Teraz wiemy już, że tylko Tauron dostał pozwolenie na podwyżki, ale znacznie niższe - średnio ok. 12 proc na całym rachunku (19 proc. w przypadku samej ceny energii, na rachunek składają się też cena dystrybucji, VAT, akcyza).
W latach 2016-2018 ceny ustalone przez URE, razem z kosztem dystrybucji to 480-490 złotych za MWh dla gospodarstw domowych. W 2019 cena urosła do średnio do ok. 536 złotych. Klienci Taurona w 2020 roku będą średnio płacić 530 złotych, czyli o 47 złotych więcej za MWh niż w zeszłym roku. I o tyle więcej niż klienci pozostałych trzech firm.
Uwaga! Na wykresie cena za rok 2019 jest ceną komercyjną, cena za rok 2020 dotyczy Taurona. Reszta operatorów pozostaje przy stawce za rok 2018. Kwoty to średnia ważona wszystkich grup odbiorców G, czyli takich, którzy nie prowadzą działalności usługowo-komercyjnej.
Dla pojedynczego gospodarstwa domowego średnie roczne zużycie prądu wynosi między 1,7 MWh a 2,5 MWh. Stąd zamrożenie cen w 2019 dało przeciętnemu gospodarstwu domowemu oszczędność ok. 100 złotych rocznie.
Tauron to największy w Polsce dostawca energii, jego klientem jest ok. 5,5 miliona gospodarstw domowych. Jeżeli rząd chce pokryć całą kwotę tak, aby zgodnie z tym co mówił minister aktywów państwowych Jacek Sasin, gospodarstwa domowe nie odczuły podwyżki wcale, wówczas koszt takiej rekompensaty wyniesie ok. 0,5 mld złotych. Przypomnijmy, że dochody budżetu państwa w 2018 roku to 380 mld.
Pozostałe firmy mają 14 dni na obniżenie swoich żądań. Sytuacja, w której otrzymują od klientów mniej niż konkurencja, nie jest dla nich korzystna - więc ustąpią. Jeżeli tak się stanie, to biorąc pod uwagę liczbę odbiorców, rząd na rekompensaty musiałby wydać ok. 1,4 mld złotych.
Tymczasem ceny prądu dla gospodarstw domowych w Polsce należą do najniższych w UE. Według danych Eurostatu jesteśmy pod tym względem na 23. miejscu w UE. Mniej za prąd płacą tylko Węgrzy, Chorwaci, Maltańczycy, Bułgarzy i Litwini. Eurostat podaje, że płacimy 0,13 euro za KWh, średnia unijna to 0,22 euro. Znacząco więcej płacą np. Czesi (0,17), Słoweńcy i Łotysze (0,16).
Coraz wyższe ceny prądu to przede wszystkim rosnąca cena węgla, z którego pochodzi 78 proc. polskiej energii i rosnące ceny uprawnień do emisji CO2.
Polska mogła się do tego przygotować. Europejski system handlu uprawnieniami do emisji (ETS) został zaprojektowany w taki sposób, aby ich jednostka (odpowiadająca wypuszczeniu jednej tony CO2 do atmosfery) stopniowo drożała, a państwom opłacało się stymulowanie produkcji czystej energii. Polska tymczasem rezygnuje np. z jednego z tańszych źródeł odnawialnej energii - wiatraków na lądzie.
Nasz rząd cenami prądu administruje ad hoc – w ostatniej chwili, na szybko zmieniając prawo. Jednak ostatecznie problem i tak wróci, bo cen nie można zamrażać w nieskończoność.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze