Podstawą narracji rządu PiS dotyczącej uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki północnej jest mityczna "pomoc na miejscu": nie przyjmujemy uchodźców, bo Polska inwestuje "na miejscu". OKO.press sprawdza, ile dokładnie Polska wydała na pomoc humanitarną i rozwojową, i porównuje te dane z innymi krajami europejskimi – jesteśmy zdecydowanie poniżej średniej
Rekonstrukcja rządu, powołanie na premiera Mateusza Morawieckiego i Beaty Kempy na nowe stanowisko ministry ds. uchodźców i pomocy humanitarnej nic nie zmieniło w narracji rządzących na temat uchodźców. Nowy premier nadal uparcie deklaruje, że Polska nie przyjmie uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a Beata Kempa powtarza, że Polska woli sankcje finansowe niż „ewentualne niebezpieczeństwa, które możemy sprowadzić z uchodźcami do Polski”.
Premier Morawiecki i minister Kempa niezmiennie twierdzą, tak jak wcześniej premier Szydło i minister Waszczykowski, że poprzez „pomoc na miejscu” zamierzają rozwiązać problem globalnego kryzysu uchodźczego. Premier Morawiecki deklarował w Gościu Niedzielnym, że "na pomoc na miejscu wydajemy kilkaset milionów złotych".
"Pomoc na miejscu" to określenie dotyczące dwóch rodzajów pomocy zagranicznej: humanitarnej i rozwojowej. Pierwsza - to działania doraźne, w przypadku klęsk humanitarnych (wojen, katastrof naturalnych), druga to programy rozwijające gospodarkę, odbudowa infrastruktury, zapewnienie dostępu do edukacji, tworzenie miejsc pracy, itp. Już w latach 70. Organizacja Narodów Zjednoczonych rekomendowała 0,7 proc. PKB jako kwotę docelową, którą kraje powinny przeznaczać na pomoc zagraniczną. Do dzisiaj mało który kraj spełnił ten cel, ale np. Wielka Brytania w 2015 roku wprowadziła stałą pozycję w budżecie, która wynosi właśnie co najmniej 0,7 proc. PKB.
Stworzyliśmy inicjatywy i instytucje, by pomagać w Syrii czy Libii. Chcemy być tam, gdzie te problemy powstały (...) Nie zapominajmy, że Polska była najbardziej hojnym państwem, gdy powstała Inicjatywa Wzmocnienia Gospodarczego.
Również podczas swojego pobytu w Davos, w wywiadzie udzielonym amerykańskiej stacji telewizyjnej CNN, premier Morawiecki tłumaczył odmowę przyjęcia uchodźców polską pomocą na miejscu. Postanowiliśmy więc dokładnie sprawdzić, ile pieniędzy i na co Polska wydała na Bliskim Wschodzie. Porównaliśmy też te dane z poziomem rekomendowanym przez ONZ, średnią krajów w Development Aid Committee (Komitet Pomocy Rozwojowej) przy OECD i państwami europejskimi.
Dane, które otrzymaliśmy od MSZ i które analizujemy, nie zawierają kwoty zadeklarowanej przez Polskę na tzw. Inicjatywę Wzmocnienia Gospodarczego (50 mln euro, czyli ok. 200 mln zł), o której mówił w Davos premier Morawiecki. Może to wynikać z dwóch przyczyn: albo dlatego, że kwota ta została na razie zadeklarowana, a zostanie wpłacona dopiero w 2018 (bardziej prawdopodobne), albo dlatego, że nie jest ona wliczana w budżet pomocy humanitarnej (mniej prawdopodobne). OKO.press wysłało w tej sprawie pytanie do MSZ.
Inicjatywa Wzmocnienia Gospodarczego (Economic Resilience Initiative) to program Europejskiego Banku Inwestycyjnego. To bardzo potrzebna inicjatywa, której celem jest "wzmocnienie gospodarek krajów Południowego Sąsiedztwa i Zachodnich Bałkanów, żeby lepiej radziły sobie z kryzysami społecznymi i gospodarczymi, takimi jak kryzys uchodźczy, jednocześnie podtrzymując ich wzrost gospodarczy. Program będzie finansował inwestycje w niezbędną infrastrukturę, rozwój sektora prywatnego, stymulowanie wzrostu gospodarczego i tworzenie miejsc pracy – jego celem jest rozwiązanie problemu migracji u źródeł". Będzie dotyczyć następujących krajów: Algierii, Egiptu, Jordanii, Libanu, Libii, Maroka, Palestyny, Syrii i Tunezji, oraz Albanii, Bośni i Hercegowiny, Macedonii, Kosowa, Czarnogóry i Serbii.
To wszystko prawda, a inicjatywa jest bardzo chwalebna – oby jak najwięcej takich programów. Ale nie mogą one być usprawiedliwieniem dla odmowy przyjmowania uchodźców! Premier Morawiecki jako ekonomista wie z pewnością, że programy rozwijające gospodarkę zaczynają przynosić efekty po wielu latach, a nie zaledwie po kilku miesiącach. Poza tym, jest to wyzwanie, z jakim świat mierzy się od czasu dekolonizacji – Europa już od kilkudziesięciu lat bezskutecznie próbuje wspomóc rozwój gospodarczy biedniejszych regionów za pomocą różnego rodzaju polityk rozwojowych, licząc na to, że zahamuje to migrację.
Tymczasem ofiary konfliktów na Bliskim Wschodzie, m.in. w Syrii, potrzebują naszej pomocy teraz. Według danych ONZ w wojnie w Syrii rannych zostało ponad 260 tys. dzieci, a UNICEF, czyli agenda ONZ ds. dzieci, właśnie prowadzi kampanię „Spraw, aby dzieci w Syrii przetrwały zimę” i alarmuje, że poza dziećmi rannymi, dodatkowy milion dzieci „na miejscu” umiera z zimna i z głodu. Polska Akcja Humanitarna informuje, że od stycznia 2018 pogarsza się sytuacja w północno-zachodniej Syrii, gdzie ofensywa wojsk rządowych zmusiła do ucieczki 200 000 Syryjczyków. W szczególnie trudnej sytuacji znajdują się ci z nich, którzy dotarli do obozów w dystryktach Harem i Ma’arrat An Nu’man, gdzie w ciągu kilku tygodni liczba mieszkańców wzrosła o 80 tys. A to przecież tylko przykłady z jednego kraju.
Dane, które OKO.press otrzymało od Ministerstwa Spraw Zagranicznych dotyczą pierwszego rodzaju pomocy, definiowanej jako "zapewnienie pomocy, opieki i ochrony dla ludności, która została poszkodowana w wyniku konfliktów zbrojnych, klęsk żywiołowych lub innych kryzysów humanitarnych spowodowanych przez naturę lub człowieka”.
Polska wspiera kraje rozwijające się na dwa sposoby:
Polskie wydatki na pomoc humanitarną do 2015 roku utrzymywane były na bardzo niskim poziomie, niewspółmiernym do stanu naszej gospodarki. Zdecydowanie wzrosły jednak w 2016 roku (z 22 do 125 milionów złotych), za co trzeba rząd PiS pochwalić. Stało się to jednak głównie z powodu wprowadzenia obowiązkowych wpłat do unijnych funduszy stworzonych w związku z rozwijającym się kryzysem uchodźczym.
Pomimo znacznego zwiększenia pomocy rozwojowej po 2016 roku, Polska nadal jest bardzo daleko od osiągnięcia średniej wyznaczonej przez ONZ: w 2016 roku nasze wydatki na ten cel wyniosły 0,14 proc. PKB.
W 2015 roku na działania humanitarne MSZ przeznaczyło łącznie 22 427 669 zł. Pomoc skoncentrowana była przede wszystkim w dwóch obszarach geograficznych – Bliskim Wschodzie i Ukrainie.
W 2015 roku pomoc dwustronna udzielana była za pośrednictwem polskich organizacji pozarządowych oraz polskich placówek zagranicznych (8 881 897 zł).
Z kolei w ramach wielostronnej pomocy humanitarnej w 2015 roku MSZ przeznaczył łącznie 13 545 772,00 zł na wsparcie działalności międzynarodowych organizacji i wyspecjalizowanych agend humanitarnych. Największe kwoty (po 4 miliony złotych) polski rząd wpłacił na działania w Syrii: organizacji World Food Programme i UNHCR (agendy ONZ ds. Uchodźców).
W 2016 roku na działania humanitarne przeznaczono kwotę prawie 125 milionów złotych. To zdecydowany skok w porównaniu z rokiem poprzednim – i za to trzeba rząd PiS pochwalić. Polska w ten sposób symbolicznie przypieczętowuje swój status członka klubu krajów zamożnych, którego jednym ze zobowiązań jest pomoc w krajach biedniejszych i dotkniętych konfliktami wojennymi i katastrofami naturalnymi.
Ale większość z tej kwoty – 73 169 024 zł, to obowiązkowa składka w ramach udziału w Instrumencie Tureckim Unii Europejskiej. W związku z tym łatwo policzyć, że z własnej woli Polska wydała na pomoc humanitarną tylko nieco ponad 50 milionów złotych.
Na Bliskim Wschodzie za pośrednictwem polskich organizacji pozarządowych, zrealizowano 10 projektów w Libanie, Iraku oraz Jordanii o łącznej wartości ok. 9 676 993 zł. Były to działania obejmujące zapewnienie opieki medycznej, psychologicznej, zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego, edukacji i schronienia.
Dodatkowo, zrealizowano jeden transport pomocy humanitarnej do Jordanii o wartości 260 000 zł. Polska uruchomiła też wspólny projekt z Niemcami, w ramach którego wpłaciła 4,5 miliona złotych na rzecz odbudowy libańskich szkół publicznych.
ROK 2017
W 2017 roku kwota przeznaczona na pomoc humanitarną znów się zwiększyła, ale ponownie głównie poprzez zwiększenie obowiązkowej składki na rzecz Instrumentu Tureckiego UE. W sumie Polska wydała na pomoc humanitarną ponad 166 mln zł., z czego ponad 157 mln na Bliskim Wschodzie (licząc Instrument Turecki). Polskie projekty za sumę 11,4 miliona zł. realizował m.in. Caritas Polska (w Jordanii i Irackim Kurdystanie), Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (w Libanie) i Polska Misja Medyczna (w Jordanii). Były to głównie działania zapewniające dostęp do podstawowej opieki medycznej i pomoc uchodźcom w znalezieniu (i opłaceniu) dachu nad głową. PCPM w Libanie zajmowało się też poprawieniem dostępu do edukacji dla dzieci.
Żaden z projektów nie był realizowany w Syrii – pewnie dlatego, że MSZ doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że niemożliwe jest "tworzenie miejsc pracy" i "rozwiązywanie problemu migracji u źródła" w miejscu, gdzie toczą się działania wojenne.
Według najnowszych danych UNHCR, w krajach sąsiadujących z Syrią przebywa ponad 5 milionów syryjskich uchodźców (nie licząc uchodźców z innych krajów, takich jak Irak czy Afganistan). Ale nawet licząc jedynie uchodźców syryjskich, w ramach polskiej pomocy każdy z nich w 2017 otrzymał przez cały rok 31,4 zł. Nie jest to kwota zapierająca dech w piersiach.Oznacza to, że każdy Polak wydał przez cały 2017 rok 4,3 zł na pomoc "na miejscu", z czego 4,1 zł na uchodźców na Bliskim Wschodzie. Pomoc humanitarna nie jest ważną pozycją w budżecie, jeśli porównamy ją z innymi wydatkami.
Według planu budżetowego na 2018 rok, na samą obsługę Kancelarii Prezydenta wydamy więcej niż na pomoc humanitarną (ponad 200 mln zł), na Instytut Pamięci Narodowej wydamy prawie trzy razy więcej (363 miliony).
Oczywiście, każda pomoc się liczy – arogancją jednak jest twierdzenie, że pomoc na taką skalę powstrzyma uchodźców przed próbą przedostania się do Europy, gdzie mają szansę na pracę, dach nad głową i budowę nowego życia.Przykładowo w Jordanii, gdzie co 10. mieszkaniec jest uchodźcą, PKB na głowę wynosi 4 tysiące dolarów. Dla porównania w Bułgarii, najbiedniejszym kraju Unii Europejskiej, wynosi ono 7,5 tysiąca dolarów, a w Polsce trzy razy więcej niż w Jordanii – 12 tysięcy dolarów. 93 procent z uchodźców w Jordanii żyje poniżej linii ubóstwa, czyli za mniej niż 1,90 dolara dziennie.
W 2017 ONZ odnotowało najwyższą od czasów drugiej wojny światowej liczbę osób na świecie, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów, żeby ocalić zdrowie i życie. Według UNHCR, agendy ONZ ds. uchodźców, w 2016 roku takich osób było 65 milionów. Od jesieni 2015 roku sceną tego kryzysu stała się również Europa (chociaż i tak w mniejszym stopniu, niż inne kontynenty). Unia Europejska nie ma pomysłu na długofalowe rozwiązanie kryzysu. Niemal każdy tydzień przynosi wiadomości o nowych ofiarach na Morzu Śródziemnych (w zeszłym tygodniu w katastrofie jednej łodzi utonęło 100 osób). Według danych UNHCR, od 2015 roku w Morzu Śródziemnym utonęło już ponad 12 tysięcy osób (stan na 30 listopada 2017). Obecnie, zgodnie z systemem Dublin III, największy ciężar kryzysu spada na Grecję i Włochy – pierwsze kraje, do których docierają migranci i gdzie w związku z tym muszą składać wniosek o azyl. Wg. danych ONZ w tymczasowych obozach na greckich wyspach nadal wegetuje ponad 10 tysięcy osób.
Tymczasem partia rządząca w Polsce, zamiast zainicjować uczciwą debatę o kryzysie uchodźczym, wybiera politykę zarządzania strachem. Poprzez fałszywe utożsamienie uchodźców z terrorystami, oraz zatarciem różnicy między uchodźcami a imigrantami ekonomicznymi, PiS dokonało niemożliwego – przekonało obywateli kraju, gdzie cudzoziemcy stanowią 0,3 proc. społeczeństwa, że „obcy” stanowią dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Po rekonstrukcji do argumentów przeciwko przyjmowaniu uchodźców doszedł nowy: o polskiej "pomocy na miejscu". Ale wbrew temu, co twierdzą politycy PiS, pomoc na miejscu i pomoc uchodźcom w Europie wcale się nie wykluczają, wręcz przeciwnie – dopełniają się. Według szacunków ONZ w wojnie w Syrii rannych zostało ponad 260 tys. dzieci, a UNICEF, czyli agenda ONZ ds. dzieci, właśnie prowadzi kampanię „Spraw, aby dzieci w Syrii przetrwały zimę” i alarmuje, że 1,5 miliona dzieci „na miejscu” umiera z zimna i z głodu, m.in. z powodu braku infrastruktury, również medycznej.
Prof. Roman Wieruszewski, ekspert praw człowieka, były wiceprzewodniczący Komitetu Praw Człowieka ONZ mówił w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: "Czy ktoś zadał sobie pytanie, w jaki sposób można pomagać ofiarom wojny na miejscu, gdy w Syrii czy Libii nadal trwają walki, ludzie walczą o przetrwanie w ruinach domów, a szpitale praktycznie nie funkcjonują? Gdy wciąż trwają prześladowania z powodu religii czy narodowości? Zgadzam się, że należy pomagać na miejscu. Odbudowywać miasta, zakładać szkoły, kopać studnie. Ale gdy wojna się skończy. Bo teraz w takich państwach jak Jordania, Liban i Turcja miliony ludzi już tłoczą się w nieludzkich warunkach, więc te kraje zamykają granice przed następnymi uciekinierami".
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze