0:000:00

0:00

Na zdjęciu u góry prezydent Salwadoru Nayib Bukele, który wygrał wybory w 2019 roku. I którego rząd użył Pegasusa m.in. przeciw niezależnym dziennikarzom.

"W marcu 2020 roku zaczyna się kryzys pandemii. Rząd stara się przedstawiać swoje zarządzanie jako wielki sukces, ale media ujawniają rażące przypadki korupcji. Minister Zdrowia kupuje obuwie dla personelu medycznego od firmy swoich kuzynów, a maseczki od przedziwnych firm z podejrzanymi powiązaniami. Przy budowie szpitala covidowego ceny są zawyżone, absolutny brak przejrzystości. To wtedy zaczynają nas podsłuchiwać Pegasusem. I zaczyna się nagonka na El Faro" - opowiadają OKO.press dziennikarze tego internetowego pisma.

"Może przez pewien czas będzie mniej tematów, informatorzy będą się bardziej obawiać. Ale ludzie zawsze będą chcieli opowiadać, zawsze będzie oburzenie. To nie jest nadzieja, tylko pewność. Wiele osób mówi mi: jasne, że będę z tobą rozmawiać. Działamy dalej.

Wierzę, że nawet w najgorszej sytuacji czy systemie zawsze znajdzie się jakaś szpara, czy pęknięcie, dzięki któremu może powstawać dobre dziennikarstwo. Nie przestaniemy pisać. Prawdę mówiąc mamy nawet większą ochotę niż wcześniej. Wkurzyli nas".

Cała rozmowa - dalej.

Polski rząd może być jedynym, który otwarcie przyznaje się do używania Pegasusa, ale nie jedynym, który go używa. Niedługo po tym, jak przypadki takiej inwigilacji odkryto w Polsce, dziennikarze niezależnego salwadorskiego internetowego pisma El Faro [po polsku Latarnia] odkryli, że są podsłuchiwani Pegasusem od lat.

Opowiedzieli OKO.press, jak odkryli, że są szpiegowani i co zrobić, żeby uniknąć podsłuchiwania. Mówią też o sytuacji w Salwadorze, który z Polską łączy więcej, niż moglibyście się spodziewać. Nasi rozmówcy to:

*José Luis Sanz - dziennikarz i jeden z założycieli grupy śledczej Sala Negra, badającej przemoc i przestępczość zorganizowaną w Ameryce Centralnej. Były dyrektor El Faro, a od 2021 roku korespondent w Waszyngtonie.

* Sergio Arauz - dziennikarz i zastępca redaktora naczelnego w El Faro, pierwszego w Ameryce Łacińskiej internetowego pisma (ukazuje się od 1998 roku). El Faro stawia na dziennikarstwo śledcze, analizy polityczne, pogłębione materiały. Otwarte na różne nurty przedstawia podejście anty-autorytarne, bliższe lewicy.

Marta K. Nowak: Spodziewaliście się tego?

José Luis Sanz: Pracując jako dziennikarze, od dawna liczyliśmy się z tym, że możemy być podsłuchiwani. Od kiedy prezydentem został Nayib Bukele [w 2019 r.oku, wcześniej przedsiębiorca i polityk, muzułmanin palestyńskiego pochodzenia, rocznik 1981 - red.], coraz bardziej się tego spodziewaliśmy.

To, co naprawdę nas zaskoczyło, to rozmach przedsięwzięcia. Nikt nie podejrzewał, że rząd ma na naszym punkcie taką obsesję.

Skąd wiedzieliście o podsłuchu?

José Luis Sanz: Dwie dziennikarki - jedna z El Faro, druga z czasopisma Gato Encerrado zauważyły, że z ich telefonami dzieje się coś dziwnego, zaczęły same uaktywniać się w nocy. Oddały do ekspertyzy po dwa telefony - służbowy i prywatny.

Okazało się, że na wszystkie cztery włamano się za pomocą Pegasusa. Wszyscy pracownicy redakcji, którzy mieli iPhony, oddali je do badania kanadyjskiemu laboratorium The Citizen Lab, niestety wciąż nie wiadomo, jak wykryć Pegasusa na Androidach.

Badanie ujawniło, że 22 spośród 37 pracowników El Faro było podsłuchiwanych. Przeprowadzono 226 ataków.

Jak to jest czekać na wynik takiego badania?

Sergio Arauz: Na rezultat czekałem jak na wynik testu na COVID-19. Tak się akurat zdarzyło, że z moim telefonem był jakiś problem i sprawdzano go dłużej. W międzyczasie kolejni koledzy i koleżanki dowiadywali się, że byli szpiegowani. A ja trwałem w niepewności. Aż w końcu dostałem wynik. Mam wirusa.

Dowiedziałem się, że miałem 14 ataków, zwykle nazywa się to "zdarzeniami". The Citizen Lab wykrył ich 14 w ciągu 28 dni. Ale zdarzenia dzielą się na dwie kategorie: udane włamanie - to znaczy, że mieli dostęp do telefonu i widzieli, co w nim jest oraz udane pobranie. Wtedy wiadomo, że coś z twojego telefonu wyciągnęli.

U mnie było pobranie, nie da się niestety sprawdzić czego. Zostajesz już z tą niewiedzą. Potem czeka cię zmiana haseł, aktualizowanie ustawień...

Co czułem? Wściekłość i frustrację. Naruszono moją prywatność, do tego jestem kompletnie bezradny.

Nie mogę ich powstrzymać przed kolejnym włamaniem, są bezkarni.

Czego mogli chcieć?

Sergio Arauz: Jestem redaktorem odpowiedzialnym za zarządzanie pracą w redakcji, kontaktuję się ze wszystkimi dziennikarzami, jestem też członkiem zarządu. W czasie, gdy byłem hakowany, redagowałem śledztwa, brałem udział we wszystkim, co działo się w redakcji. To może wyjaśniać ich zainteresowanie.

Jeśli chodzi o ataki, każdy pracownik to inny przypadek. Rekord 40 ataków ma redaktor naczelny Oscar Martinez. Z kolei dziennikarz Carlos Martínez, na którym koncentrowała się w pewnym momencie rządowa kampania oszczerstw, miał mało włamań, ale jedno z nich trwało ponad 200 dni.

Przez cały ten czas mieli dostęp do wszystkiego, co było na jego telefonie, mogli słyszeć, co się dzieje, widzieć obraz. Byli stale obecni w jego życiu. Są też włamania, których zwyczajnie nie rozumiemy.

José Luis Sanz: Szpiegowana była kierowniczka strategii cyfrowej, menadżer ds. marketingu, kierownik ds. administracji. Jaka w tym logika? Nie mamy pojęcia, czego rząd mógł od nich chcieć.

Uważacie, że stoi za tym rząd?

José Luis Sanz: Tak, choć oczywiście zaprzeczył, że kiedykolwiek używał Pegasusa. Szefowa kancelarii prezydenta powiedziała nawet, że podsłuchiwani byli być może sami członkowie rządu.

Próbują postawić się w roli ofiar ataku ze strony innego państwa.

Nie mamy wątpliwości, że to oni i szczerze mówiąc, wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby podsłuchiwali też siebie nawzajem. Oczywiście nie mamy na to twardych dowodów, bo nie da się wytropić źródła ataku, ale to jedyna możliwa odpowiedź.

Pegasus jest drogi i może go kupić tylko rząd autoryzowany przez Ministerstwo Obrony Izraela. Udało nam się również ustalić, że włamanie przeprowadzono z Salwadoru.

Skąd to wiecie?

José Luis Sanz: Podczas badania okazało się, że jeden z telefonów był właśnie hakowany. Technicy Citizen Lab mogli dzięki temu wyśledzić, że atak pochodzi z Salwadoru. Jeśli oprogramowanie może kupić tylko rząd, a źródło ataku znajduje się w Salwadorze, sprawa wydaje się oczywista. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst rządów Nayiba Bukele. Od czasu, gdy doszedł do władzy, relacje między rządem a mediami zmieniły się radykalnie.

Wcześniej martwiliśmy się głównie o to, czy państwo nas ochroni, jakie gwarancje zapewni pracownikom mediów. Teraz to właśnie rząd i podległe mu instytucje są źródłem ataku na dziennikarzy.

Bukele dochodzi do władzy w czerwcu 2019 roku i od razu zaczyna atakować dziennikarzy i media. Na początku tylko publicznie kwestionuje to, co piszemy, potem w rządowych mediach prowadzone są kampanie oszczerstw. Z czasem przekaz robi się coraz bardziej agresywny, dziennikarzom grozi się użyciem siły. Zaczynamy dostawać anonimy. Niektórzy dostają groźby śmierci, gwałtu.

Rząd na początku atakuje różne media, w czerwcu 2020 skupia się na El Faro. Najpierw fałszywie oskarżają nas o ukrywanie przypadku gwałtu w redakcji. Dwa dni po tym, jak okazuje się, że to kłamstwo i sprawa cichnie, mamy równocześnie cztery inspekcje Skarbu Państwa.

Czym tak podpadliście?

José Luis Sanz: Pierwsze ataki, które udało się wykryć, miały miejsce na początku lipca 2020 roku. Dokładnie wtedy, kiedy rząd skoncentrował swoją nagonkę na El Faro. Wyjaśnień może być kilka.

W marcu 2020 roku zaczyna się kryzys pandemii. Rząd stara się przedstawiać swoje zarządzanie jako wielki sukces, ale media ujawniają rażące przypadki korupcji.

Minister Zdrowia kupuje obuwie dla personelu medycznego od firmy swoich kuzynów, a maseczki kupiono od przedziwnych firm z podejrzanymi powiązaniami. Przy budowie szpitala covidowego ceny są zawyżone, panuje absolutny brak przejrzystości.

Mówimy tu o dziesiątkach przypadków korupcji w ciągu dwóch miesięcy, do tego dochodzą nadużycia władzy.

Dla polskiego ucha to wszystko brzmi zaskakująco znajomo. O jakiego rodzaju nadużyciach mowa?

José Luis Sanz: Podam ci przykład. Pewna uboga kobieta mieszkała w niewielkim pokoju razem z matką i czteroletnim dzieckiem. Żeby się umyć czy skorzystać z toalety, musieli wychodzić na dwór do skleconej z blachy prowizorycznej łazienki z zasłoną z koca zamiast drzwi.

Policja aresztowała matkę, kiedy czekała tam na dziecko, które musiało skorzystać z toalety. Oskarżono ją o naruszenie narodowej kwarantanny i przetrzymywano w tzw. ośrodku przechowawczym.

Tego typu zatrzymania są nielegalne, bo nie zapada żaden wyrok, więc nie można się też odwołać - przyznał to w końcu sam Sąd Najwyższy i nakazał uwolnić kobietę. Rząd i policja po prostu to zignorowali. Kobieta była zamknięta przez 30 dni.

To jeden przypadek, ale podobnych były tysiące. W maju i czerwcu publikowaliśmy mnóstwo tego typu tekstów. To jedno wytłumaczenie rządowej obsesji na naszym punkcie, ale być może wiedzieli już wtedy, że badamy Pakt.

Opowiedzcie więcej o śledztwach El Faro.

Sergio Arauz: Jedno z nich dotyczyło Paktu z 2020 roku, czyli potajemnych negocjacji rządu z trzema największymi gangami Salwadoru. W zamian za spadek liczby zabójstw i poparcie w okresie wyborów, rząd obiecał spełnić ich żądania, takie jak poprawa warunków w więzieniu czy korzyści dla członków gangu na wolności.

Pakt to tylko część wielkiego dochodzenia, które przeciwko rządom Bukele prowadziła prokuratura. Akta miały wiele kolumn i dużo rozgałęzień, więc śledztwu nadano kryptonim "Katedra".

Prokuratura przez pół roku zbierała dowody, podsłuchiwano urzędników państwowych i osoby bliskie prezydentowi. W aktach prokuratorskich zapisano m.in. dochodzenie w sprawie jednego z największych skandali korupcyjnych rządu sprawującego władzę. Strukturę, którą tworzy Nayib Bukele i jego krewni określono tam jako mafijną.

Więc obywatele mogą przynajmniej polegać na niezależnych instytucjach państwowych.

Już nie. Kiedy Bukele wygrał w lutym 2021 wybory do Kongresu [prezydencka partia Nowe Idee z sojuszniczą GANA zdobyła 61 z 84 miejsc w jednoizbowym parlamencie - red.] pokazał swoją prawdziwą, autorytarną twarz.

1 maja 2021 Parlament kontrolowany już przez partię rządzącą wbrew prawu odwołał sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz prokuratora generalnego. Ataki na prasę i społeczeństwo obywatelskie stały się systematyczne.

José Luis Sanz: Bukele nie miał oporów, by łamać prawo, ale teraz nie musi już tego robić. Może je uszyć na swoją miarę. Większość w Kongresie pozwala mu ustanawiać prawa ogłoszone dwie godziny wcześniej. Tak było z Bitcoinem.

Prawem spisanym na trzech stronach zrobił z kryptowaluty oficjalną walutę w Salwadorze. Żadnej debaty, ekspertów, kształt ustawy był znany ledwie na kilka godzin przed wejściem w życie.

Zapowiadał między innymi, że powstanie "prawo dotyczące zagranicznych agentów". Zmuszałoby wszystkie osoby i organizacje, które otrzymują środki z zagranicy do zarejestrowania się jako "zagraniczni agenci".

Jak w Rosji Putina i Węgrzech Orbána.

Od wszystkich zagranicznych środków należałoby też zapłacić 40 proc. podatku. Zapowiadane są inne przepisy, które z kolei miałyby zmuszać dziennikarzy do ujawniania informatorów.

Co w takiej sytuacji możecie zrobić w sprawie podsłuchów?

José Luis Sanz: Pociągniemy temat do końca. Postaramy się, żeby sprawa trafiła do sądu, bo wierzymy, że tak należy, a system sądowniczy powinien działać. Jednocześnie nie mamy cienia nadziei, że to coś da.

Rząd Nayiba Bukele kontroluje obecnie Sąd Najwyższy, wbrew prawu nominował jedną trzecią sędziów w kraju. [W sierpniu 2021 Bukele wprowadził prawo, które wymusiło na prawie 700 sędziach i wielu prokuratorach przejście na emeryturę. "Koniec ze skorumpowanymi sędziami i sprawiedliwością dopasowaną do grup władzy" - argumentował. Zmienione prawo zagwarantowało, że nowi sędziowie i prokuratorzy zostali wskazani przez osoby podległe rządowi - red.].

Bukele może przenieść każdego sędziego, który sprawia mu kłopot - w praktyce może decydować, który sędzia dostanie konkretną sprawę. Całkowicie kontroluje też prokuraturę. Obecnie w Salwadorze nie ma żadnej gwarancji sprawiedliwości. Bada się tylko to, czego życzy sobie rząd.

Liczymy jednak, że przez podsłuchy poniesie chociaż konsekwencje wizerunkowe. Zależy nam, żeby ujawnić postępujące skorumpowanie instytucji państwowych i pokazać, jak rząd zamienia państwo w narzędzie władzy.

Liczymy też, że uda się nam wywołać debatę na temat słabnącej demokracji w Salwadorze i zwrócić uwagę na brak regulacji dotyczących użycia oprogramowań takich jak Pegasus, które są jednocześnie bardzo groźne i łatwe w użyciu. Każdy rząd, który ma na to pieniądze, może mieć w prosty sposób dostęp do telefonów dziennikarzy, obrońców praw człowieka, polityków.

Skoro instytucje są bezradne, można liczyć tylko na obywateli. Jak Salwadorczycy reagują na działania rządu?

José Luis Sanz: Salwadorskie społeczeństwo jest podzielone. Część obywateli jest aktywna, sprzeciwia się nadużyciom władzy, większość wierzy jednak prezydentowi. Być może nie ślepo, ale na pewno z dużą nadzieją. Na politycznej mapie Salwadoru wiele partii zostało w ostatnich latach zdyskredytowanych, ale na ich miejsce nie powstało niestety wiele lepszych propozycji.

Obecnie większość Salwadorczyków popiera prezydenta albo milczy.

Jaka w tej sytuacji jest rola mediów?

José Luis Sanz: W ciągu ostatnich 15 lat niezależne dziennikarstwo stale rosło na znaczeniu i stawało się coraz ważniejsze dla debaty publicznej. Myślę, że El Faro pokazało drogę i przyczyniło się do rozwoju dziennikarstwa śledczego i takiego, które angażuje się w długotrwałe poszukiwania prawdy. Nowe pokolenie dziennikarzy nie chce już innego dziennikarstwa niż niezależne. Powstaje wiele portali, ale nawet media tradycyjne zaczęły traktować tematy poważniej.

Kolejna przyczyna wzrostu znaczenia dziennikarstwa jest też naszą konsekwencją. Mieliśmy do czynienia ze zmianą świadomości politycznej - społeczeństwo przestało tolerować korupcję poprzednich rządów, o której donosiły media.

Paradoksalnie, Nayib Bukele doszedł do władzy dzięki skandalom wyciąganym na wierzch przez te same media, które próbuje właśnie uciszyć.

Salwadorczycy stali się mniej tolerancyjni dla korupcji i dlatego postawili na kogoś, kto przedstawił im się jako outsider, choć wcale nim nie jest. Nasza demokracja przechodzi trudny moment, ale dziennikarstwo wciąż ma duży wpływ na debatę publiczną. Inaczej rząd nie miałby na naszym punkcie takiej obsesji.

Wiele z tego, co opowiadacie o Salwadorze zaskakująco dobrze pasuje do Polski. Tylko że u nas Pegasusem podsłuchiwano szefa kampanii partii opozycyjnej podczas wyborów, prawdopodobnie wykorzystano też wykradziony i zmodyfikowany materiał do oczerniającej opozycję kampanii w publicznych mediach. Do tego partia rządząca przyznała się, że Pegasusa używa. Czy jesteśmy krok za, czy krok przed Salwadorem?

José Luis Sanz (śmiech): Cóż... Bukele już zrezygnował z promowania swojego dobrego wizerunku za granicą, nie zdziwię się jeśli w końcu zrezygnuje też z dalszego utrzymywania pozorów w Salwadorze. Może dojdzie do takiego etapu jak w Polsce i powie otwarcie, że szpieguje, prześladuje dziennikarzy, opozycję i społeczeństwo obywatelskie.

Rządowa narracja coraz bardziej się do tego przełomu zbliża. Wciąż usprawiedliwiają ataki na media, mówiąc, że jesteśmy częścią struktur z polityczną agendą, albo że dostajemy pieniądze z zagranicy, żeby osłabić rząd. Już mówią o nas jak o ruchu oporu. Jakbyśmy zasługiwali na prześladowania. Może niedługo zaczną się swoimi atakami na granicy prawa chwalić.

Sergio Arauz: W Polsce jesteście już chyba ekspertami w kwestii Pegasusa, my prawdopodobnie widzimy na razie wierzchołek góry lodowej. Resztę musimy jeszcze odkryć.

Jak podsłuchy wpłynęły na waszą pracę?

Nie jesteśmy jeszcze pewni, ale niektórzy dziennikarze zaczynają zauważać, że informatorzy ucierpieli w wyniku podsłuchów. Wiem o przypadkach osób, które zwalniano z pracy za samo podejrzenie, że z nami rozmawiają.

Na pewno wiele się nauczyliśmy i będziemy ostrożniejsi, zadbamy lepiej o naszych informatorów. Kiedy zaczęliśmy podejrzewać, że jesteśmy podsłuchiwani, ostrzegłem najważniejszych informatorów, że musimy zmienić zwyczaje.

Unikamy rozmów telefonicznych, nauczyłem ich używać bezpiecznego VPN, umówiliśmy się, że będziemy rozmawiać tylko przez Signal [darmowy szyfrujący komunikator dla systemów Android i iOS/Apple, używany m.in. w OKO.press - red.], a zanim do mnie zadzwonią, wyłączą i włączą telefon.

Dlaczego tak?

Wiemy, że jeśli wyłączysz telefon trzeba na nowo się na niego włamać Pegasusem, a to daje ci trochę czasu.

Jeśli przed rozmową ty i twój rozmówca wyłączycie i włączycie telefon, macie szansę na chwilę prywatności.

Być może na tym właśnie polega różnica między ilością włamań na telefon różnych pracowników El Faro.

Chciałbym ci powiedzieć, że mamy już plan i jasną strategię działania..., ale nie, nie mamy. Wiem tylko, że to, co wyprawia rząd, nas nie zatrzyma. Może przez pewien czas będzie mniej tematów, informatorzy będą się bardziej obawiać, mniej mówić albo się wycofywać.

Ale ludzie zawsze będą chcieli opowiadać, zawsze będzie oburzenie. To nie jest jakaś moja nadzieja, tylko pewność.

Wiele osób mówi mi: jasne, że będę z tobą rozmawiać. Działamy dalej.

Wierzę, że nawet w najgorszej sytuacji czy systemie zawsze znajdzie się jakaś szpara czy pęknięcie, dzięki któremu może powstawać dobre dziennikarstwo. Nie przestaniemy pisać. Prawdę mówiąc, mamy nawet większą ochotę niż wcześniej. Wkurzyli nas.

Ostatnie pytanie, może najważniejsze. Skąd w was jeszcze siła, żeby z tym wszystkim walczyć?

José Luis Sanz: Podejrzewam, że chodzi o jakiś dziedziczny salwadorski upór zakorzeniony głęboko w kulturze. Salwador ma też historię, która w jakiś sposób oddziałuje na nas wszystkich - nawet na mnie, Hiszpana, który mieszka w Salwadorze od 20 lat. Dzięki historii wojny domowej [1979-1992, między juntą wspieraną przez USA a lewicową partyzantką - red.] wiemy, co znaczy stracić demokrację.

Wiemy, że ludzie na to nie zasługują - nawet jeśli wydaje im się, że tego chcą. Nie zasługują na autorytarne rządy, utratę praw, nadużycia siły, strach. Nie zasługują na utratę demokracji, tego, co tak trudno było zdobyć.

Myślę, że w Salwadorze jest mnóstwo dziennikarzy, którzy nie zrezygnują z prawdziwego dziennikarstwa - niezależnie od tego, na ile czytelnicy będą nas wspierać. Całe szczęście wielu nas wspiera, ale nawet tym, którzy wcale o to nie proszą, musimy dać dobre śledztwa, pogłębione artykuły.

W Ameryce Centralnej wyrosło młode pokolenie dziennikarzy, którzy mają ogromne poczucie zobowiązania wobec demokracji i zawodu, chociaż zaczynają kariery w najtrudniejszych warunkach od 40 lat. Nicaragua, Salwador, Honduras, Gwatemala idą podobną drogą.

Nowe pokolenie robi teraz najlepsze dziennikarstwo w historii Ameryki Centralnej i zaraża się tą pasją nawzajem. To, co nas w El Faro pcha do przodu, to poczucie, że nie jesteśmy sami. Mamy czytelników i jesteśmy częścią nowej dziennikarskiej tradycji, która się nie podda. Daliśmy radę pod poprzednimi rządami, przetrwamy i ten, bez względu na to, ile będzie trwał.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze