0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zdjęcie w domenie publicznejZdjęcie w domenie pu...

O prezydencie Johnie Fitzgeraldzie Kennedym ostatnio znów głośno – za sprawą decyzji Donalda Trumpa o odtajnieniu wszystkich akt w sprawie śmierci JFK w zamachu w Dallas w roku 1963.

Niezależnie od tego, przemówienia Kennedy’ego pozostają niekończącym się źródłem złotych myśli, nie tylko dla polityków.

  • „Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie; spytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”;
  • „Ludzkość musi położyć kres wojnie, nim wojna położy kres ludzkości”;
  • „Nigdy nie negocjujmy ze strachu, ale też nie bójmy się negocjować”;
  • „Nasze problemy stworzyli ludzie i ludzie mogą je rozwiązać”;
  • „Człowiek może umrzeć, narody mogą powstawać i upadać, lecz idea żyje dalej”.

To tylko te najbardziej znane. Czy jednak słusznie przypisywane są JFK?

Orator w Berlinie

„Często szydzono z niego, że jest jedynie człowiekiem słów. Osobą, której piękne mowy nie prowadziły do niczego i która ich, bądź co bądź, nawet sama nie napisała”, przyznaje w biografii John Fitzgerald Kennedy brytyjski historyk Hugh Brognan.

„W gruncie rzeczy Kennedy absolutnie nie byłby w stanie ułożyć wszystkich swoich przemówień i wystąpień – był zbyt zajęty, tak zresztą jak wszyscy dzisiejsi prezydenci. Ale aktywnie uczestniczył w kształtowaniu wszystkich ważniejszych, jego wkład stale się powiększał, w miarę jak jego doświadczenie się pogłębiało, a wiara w siebie wzmacniała.

Skomponowanie treści wystąpienia nie jest przecież wcale najważniejszą jego częścią. Sztuka oratorska polega na umiejętnym wygłoszeniu tekstu, na improwizacji i na wykorzystaniu go, by wyrazić swoje uczucia i wizję odbiorcom. W latach sześćdziesiątych najwspanialszym przedstawicielem tej sztuki był Martin Luther King, lecz Kennedy niewiele mu ustępował”.

Stąd prosta siła sformułowania „Jestem berlińczykiem” (Ich bin ein Berliner) podczas przemówienia amerykańskiego prezydenta 26 czerwca 1963 roku w Berlinie Zachodnim. W części miasta podzielonego murem, w części narażonej na potencjalny atak wojsk sowieckich, taki gest solidarności był ważną polityczną deklaracją.

JFK zapisał sobie te słowa fonetycznie tuż przed przemówieniem. Źródło Smithsonianmag.com

Na dodatek, dla wzmocnienia efektu, JFK powtarzał te słowa w przemowie. Najpierw stwierdził: „Dwa tysiące lat temu z największą dumą deklarowano »Jestem obywatelem rzymskim«. Dzisiaj, w świecie, gdzie liczy się wolność, największą dumą jest powiedzieć »Jestem berlińczykiem«”.

Potem dodał: „Wszyscy ludzie wolni, gdziekolwiek mieszkają, są obywatelami Berlina. I dlatego także ja, jako wolny człowiek, z dumą wypowiadam słowa »Jestem berlińczykiem«!”.

Tym, którzy nie rozumieją, jaka jest wielka różnica między wolnym światem a krajami za Żelazną Kurtyną i którzy uważają komunizm za przyszłość, JFK kazał przekazać: „Niech przyjadą do Berlina” (Lasst sie nach Berlin kommen).

Wprawdzie złośliwcy twierdzą, że Niemcy mogli opacznie zrozumieć słowa JFK „jestem berlińczykiem” jako „jestem pączkiem z marmoladą” – bo słowo Berliner także miało takie znaczenie – jednak wszystko wskazuje, że mamy do czynienia tylko z miejską legendą.

Jak pisze Kat Eschner w artykule Where the Myth of JFK’s ‘Jelly Donut’ Mistake Came From, na łamach Smithsonian Magazine, określenie Berliner na słodki przysmak jeszcze w latach 60. nie istniało. Powstało później, zaś anegdota – czy raczej fake news – o Kennedym mówiącym „jestem pączkiem z marmoladą” pojawiła się w powieści szpiegowskiej Lena Deightona Berlin Game w roku 1983. Stamtąd mit rozniósł się za sprawą kolejnych książek (także historycznych!) i artykułów prasowych.

Przeczytaj także:

Baza, na której mógł budować

Nieprawdą jest też, jakoby JFK ukuł złotą myśl „Do tego, by zło zatriumfowało, wystarczy, że porządni ludzie pozostaną bezczynni”. Owszem, użył go w przemowie przed kanadyjskim parlamentem w roku 1961. Jednak już wtedy wskazał, że autorem jest kto inny: XVIII-wieczny konserwatywny filozof i polityk Edmund Burke.

Potwierdza to Garson O'Toole w książce Hemingway Didn't Say That: The Truth Behind Familiar Quotations. Wskazuje, że Burke użył nieco innego, bardziej skomplikowanego sformułowania: pisał, że gdy źli ludzie łączą swe siły, dobrzy też muszą się zorganizować, inaczej przepadną.

W podobnym tonie wypowiadał się w wieku XIX filozof i ekonomista John Stuart Mill, twórca liberalizmu. W przemówieniu z 1867 roku stwierdził, że źli ludzie nie potrzebują niczego więcej, aby osiągnąć swoje cele, niż tego, aby dobrzy ludzie patrzyli i nic nie robili. Jest to więc nawet bliższe sformułowania użytego przez JFK. Tak czy inaczej, amerykański prezydent sięgał do głębokich tradycji anglosaskiej myśli politycznej.

Kennedy był w końcu człowiekiem dobrze wykształconym. Nie chodzi jedynie o studia na Harvardzie. Korzystał z tego, że pochodził z bogatej i wpływowej rodziny, jego ojciec był ambasadorem w Londynie. Joseph Kennedy opowiadał się za ustępstwami wobec Hitlera i nie chciał wciągać USA w wojnę. John zobaczył, do czego to prowadzi.

„Pełną dojrzałość osiągnął nagle, w dramatycznych dniach, gdy Hitler wciągał w wojnę Europę i świat” – pisze Hugh Brognan w jego biografii. – „Zawędrował aż do Moskwy i Jerozolimy i przebywał zarówno w nazistowskim Berlinie, jak i w faszystowskim Rzymie (gdzie Kennedy reprezentowali swój kraj podczas uroczystości rozpoczęcia pontyfikatu papieża Piusa XII, ich dawnego znajomego kardynała Pacelli).

Pomagał ojcu w rutynowych czynnościach w ambasadzie, podobną pracę wykonywał dla Williama Bullitta, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Paryżu, który, podobnie jak ambasador Kennedy, wkrótce wypadnie z gry wraz z prezydentem Rooseveltem. Kiedy w pierwszych godzinach II wojny światowej Niemcy storpedowali statek, na którego pokładzie znajdowało się wielu obywateli amerykańskich, Jack [John] został wysłany do Glasgow, by wesprzeć rozbitków i dobrze wywiązał się z tego obowiązku”.

JFK niewątpliwie miał szerokie horyzonty i nie wpływał na nie hulaszczy tryb życia, z którego słynął. Czy to dzięki temu, gdy już został prezydentem, postanowił wysłać ludzi w jedną z najwspanialszych podróży w historii: na Księżyc?

Marzenie o Srebrnym Globie

„Wierzę, że ten naród powinien zobowiązać się do tego, by zanim skończy się ta dekada, człowiek wylądował na Księżycu i bezpiecznie wrócił na Ziemię”, zadeklarował Kennedy w maju roku 1961, a rok później podkreślił: „Zdecydowaliśmy się polecieć na Księżyc w tej dekadzie i zrobić inne rzeczy nie dlatego, że są łatwe, ale dlatego, że są trudne; dlatego, że ten cel posłuży do zorganizowania i zmierzenia najlepszych naszych energii i umiejętności”.

Nie stała jednak za tą deklaracją wielka humanistyczna idea, romantyczny poryw serca i ducha. Otóż w marcu roku 1961 w kosmos poleciał Jurij Gagarin. Związek Radziecki wysłał człowieka na orbitę przed Amerykanami! W kwietniu spektakularną klęską zakończyła się inwazja antycastrowskiej kubańskiej opozycji, wspieranej przez Amerykanów, w Zatoce Świń. Latem 1961 roku powstał Mur Berliński. Wszystko to były ciosy dla USA i jej światowej pozycji. Kennedy potrzebował sukcesu.

Zainspirował go lot na suborbitę Ziemi Amerykanina Alana Sheparda, w maju 1961. Zwłaszcza że już wcześniej JFK spotkał się z szefostwem NASA, zaraz po locie Gagarina.

„Prezydent miał wtedy wyraźnego pietra. Był absolutnie przekonany, że cały świat ocenia Stany Zjednoczone i jego kadencję w kategoriach wyścigu o podbój kosmosu. Mruczał: »Gdyby tylko ktoś mógł mi powiedzieć, jak ich dogonić... Trzeba kogoś takiego znaleźć, kogokolwiek... Nie ma teraz nic ważniejszego«. I ciągle powtarzał: »Musimy odrobić zaległości, musimy ich dogonić«.

»Odrobienie zaległości«, »doganianie« Rosjan stało się jego obsesją” – pisał Tom Wolfe w słynnym reportażu Najlepsi. Kowboje, którzy polecieli w kosmos.

Zdaniem wierchuszki NASA, jedyną szansą było rozpoczęcie programu, dzięki któremu za dziesięć lat pierwszy człowiek wyląduje na Srebrnym Globie. „Będzie to wymagało potężnego wysiłku, takiego, jaki Amerykanie włożyli w projekt Manhattan podczas drugiej wojny światowej, a koszty przedsięwzięcia zamkną się między dwudziestoma a czterdziestoma miliardami dolarów. Kennedy uważał, że to kwota zatrważająca. Ale za niespełna tydzień doszło do kompromitacji w Zatoce Świń i polityka »nowych horyzontów« Kennedy’ego wyglądała teraz jak odwrót na frontach. Od czasu klęski w Zatoce Świń udany lot Sheparda był dla prezydenta pierwszą jaskółką zwiastującą nadzieję” – relacjonował Wolfe.

Ostatecznie JFK zadeklarował szefom NASA: „Panowie, chcę, żebyście rozpoczęli program podboju Księżyca. Zamierzam poprosić Kongres o pieniądze. Obiecam im, że do roku 1970 pierwszy Amerykanin wyląduje na Srebrnym Globie”.

Tak Kennedy-prezydent stworzył się na nowo jako wielki wizjoner i innowator. „Nadszedł czas wydłużyć krok. Czas na nowe, wspaniałe przedsięwzięcie, czas, żeby ten naród objął przewodnią rolę w podboju kosmosu, co może okazać się kluczem do naszej przyszłości na Ziemi”, stwierdził przed członkami Kongresu.

JFK przyznawał otwarcie, że Sowieci mają na razie przewagę, jednak tym bardziej podkreślał wagę swego zobowiązania: „Na razie nie możemy zagwarantować, że pewnego dnia będziemy pierwsi, ale możemy zagwarantować, że poniechanie tego wysiłku zepchnie nas na ostatnią pozycję. Nie ukrywając niczego przed światem, ponosimy dodatkowe ryzyko, ale – jak to udowodnił wielki sukces astronauty Sheparda – właśnie to ryzyko, ryzyko nagrodzone sukcesem, tylko podnosi nasze morale”.

Buzz_salutes_the_U.S._Flag

Wyprawa Apollo 11 na Księżyc. Kosmonauta Buzz Aldrin salutuje do flagi amerykańskiej, 20 lipca 1969. Autor zdjęcia kosmonauta Neil A. Armstrong. Foto NASA w domenie publicznej

Spisek przeciw Ameryce

Amerykanie stanęli na Księżycu w 1969 roku. Szybciej więc nawet niż po dziesięciu latach.

Lecz JFK tego nie doczekał: zginął w zamachu w Dallas 22 listopada 1963 roku. Jego śmierć wciąż budzi kontrowersje i jest przyczynkiem do kolejnych teorii spiskowych. Sprzyja im opowieść o tajemniczych słowach JFK, wygłoszony tydzień przed zamachem: „Mamy w kraju spisek, zmierzający do zniewolenia wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci. Zanim opuszczę ten wysoki i szlachetny urząd, zamierzam go ujawnić”.

To wskazywałoby, że zamachowiec Lee Harvey Oswald faktycznie nie był „samotnym strzelcem”, lecz uczestnikiem szeroko zakrojonej antyprezydenckiej konspiracji.

Kilka minut przed zamachem, 22 listopada 1963 roku. Prezydent John f. Kennedy z żoną przejeżdżają przez Main Street w Dallas, w Teksasie. Fotografia w domenie publicznej

Tyle tylko, że wspomniany cytat jest fałszywy. Dowiódł tego amerykański dziennikarz David Emery, weryfikujący fakty na stronie www.snopes.com. Po pierwsze sprawdził przemówienia JFK wygłoszone tydzień przed zamachem, a więc 15 listopada 1963 roku. Oba wygłosił prezydent w Nowym Jorku. Pierwsze dotyczyło kwestii stricte ekonomicznych. W drugim, zaadresowanym do zebranej młodzieży katolickiej, mówił o przepaści między demokracją a jej przeciwnikami. Ani słowa o spisku.

Jako że w jednej z krążących po Internecie wersji wydarzeń JFK ostrzegał przed spiskiem nie siedem, lecz dziesięć dni przed śmiercią i to na Uniwersytecie Columbia, sprawdzono też plan dnia Kennedy’ego z 12 listopada 1963 roku. Okazało się, że nie przemawiał na tej uczelni ani wtedy, ani przez cały listopad.

Emery podkreśla, że zwolennicy teorii spiskowych z pewnością będą twierdzić, że kontrowersyjne słowa prezydenta usunięto z wszelkich możliwych źródeł, jednak „wymazanie wszelkich jej śladów z zapisów historycznych byłoby niemal niemożliwe”.

Zapewne poszukiwacze antyprezydenckiej konspiracji dostaną wiatru w żagle wraz z odtajnieniem dokumentów przez Trumpa. A może przy okazji doczekamy się wyjaśnienia wszystkich wątpliwości i półprawd dotyczących zamachu z Dallas? Wszak, jak powiedział Kennedy, „konformizm to więzień wolności i wróg rozwoju”. I, jak cytował, „Do tego, by zło zatriumfowało, wystarczy, że porządni ludzie pozostaną bezczynni”.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze