Jerzy Kalina chciał, aby jego papież z głazem był odczytany jako wezwanie do oporu wobec „ideologii LGBT”, postkomuny i profanacji religijnych. Zapomniał, że to odbiorcy nadają sztuce znaczenie. A ci dostrzegli w rzeźbie symbol wszelkich zbrodni Kościoła
Instalacja „Zatrute źródło” została zamówiona przez Muzeum Narodowe w ramach włączenia się tej placówki w obchody setnej rocznicy urodzin Jana Pawła II. Praca powstała na zlecenie p.o. dyrektora Muzeum – Łukasza Gawła – mianowanego w grudniu 2019 przez ministra kultury Piotra Glińskiego. Zapłaciło za nią ministerstwo.
Prof. Gaweł w czerwcu 2010 roku w rozmowie z „Newsweekiem” tak tłumaczył swój wybór:
„W tym przypadku szukałem kogoś, kto na serio podejmie temat Jana Pawła II, szukałem twórcy znaczącego, a Kalina takim jest. Rozumiem, że jest dziś politycznie osadzony, ale proszę mi pokazać neutralnego światopoglądowo współczesnego artystę”.
Jerzy Kalina rzeczywiście jest uznanym twórcą z ogromnym dorobkiem w kraju i za granicą.
Do niedawna najbardziej znanym jego dziełem był tzw. Pomnik Anonimowego Przechodnia we Wrocławiu z 2005 roku, będący jakby repliką w brązie warszawskiej instalacji „Przejście” z 1977 roku. To rzeźba uliczna światowej klasy.
Pomnik składa się z 14 sugestywnych ludzkich postaci naturalnej wielkości jakby schodzących i wyłaniających się z przejścia dla pieszych i jest jednym z symboli Wrocławia. Nie wzbudza żadnych kontrowersji, a wręcz przeciwnie – raczej sympatię mieszkańców i zachwyt turystów. W 2015 roku prestiżowy magazyn dizajnersko-architektoniczny Arch20 zaliczył go do 25 najciekawszych pomników świata. W 2011 roku tygodnik „Newsweek" zaliczył „Przejście" do 15 najpiękniejszych miejsc w Polsce. Z kolei magazyn „Budget Travel" uznał rzeźbę Kaliny za jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na świecie.
Ostatnio Kalina kojarzony jest głównie jako artysta „dobrej zmiany” i autor stojącego na placu Piłsudskiego w Warszawie „Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 roku", czyli „schodów smoleńskich”. Ma jednak na swoim koncie znacznie więcej prac realizowanych na oficjalne zamówienia Kościoła i państwa.
To ołtarze polowe podczas wizyt Jana Pawła II w 1987 i 1991 roku, oprawa plastyczna pogrzebu ks. Jerzego Popiełuszki, projekt jego grobowca przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, projekt kaplicy w Pałacu Belwederskim. W 1984 roku, w pierwszą Wigilię po śmierci Popiełuszki Kalina ustawił pod jego kościołem na warszawskim Żoliborzu „Pojazd betlejemski” – Fiata 125p ze żłóbkiem w bagażniku. Jest też autorem instalacji w Muzeum Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Jana Pawła II w Świątyni Opatrzności Bożej.
O stosunkach między pisowską władzą a Kaliną dobitnie świadczą słowa wypowiedziane przez ministra Glińskiego i rzeźbiarza podczas ubiegłorocznej uroczystej inauguracji instalacji „Szlaban. Przejście graniczne” upamiętniającej 80. rocznicę napaści ZSRR na Polskę. Gliński powiedział, że Kalina należał do „ludzi odważnych w czasach, gdy cena za niezależność była wysoka i osobista”. To jego zdaniem „twórca oryginalny i bezkompromisowy (…) który wielokrotnie zabierał głos w ważnych sprawach dotyczących polskiej i europejskiej historii”.
Instalację „Szlaban” nazwał Gliński „głosem przywracającym wiarę w prawdę i w jej etyczny wymiar”. Natomiast Kalina powiedział o ministrze z PiS, że jest "pierwszym opiekunem i mecenasem polskiej kultury".
Wybór Kaliny na autora upamiętnienia okrągłej rocznicy urodzin Jana Pawła II wydawał się więc być czymś naturalnym i – z punktu widzenia PiS – strzałem w dziesiątkę. A jednak wszystko poszło nie tak i teraz Kościół i rząd muszą się jakoś zmierzyć z niewyobrażalną skalą propagandowej porażki.
Punktem wyjścia dla Kaliny była polemika ze słynną rzeźbą Maurizia Cattelana „La Nona Ora" („Dziewiąta godzina") z 1999 roku, przedstawiającą postać Jana Pawła II powaloną pod ciężarem meteorytu. Ta wieloznaczna rzeźba, gdy trafiła do warszawskiej Zachęty, wywołała oburzenie katolickich fundamentalistów, którzy oskarżyli galerię o obrazę uczuć religijnych, choć Jan Paweł II wówczas jeszcze żył i nie był świętym. Wojciech Cejrowski przykrył postać leżącego papieża białym prześcieradłem, a poseł Witold Tomczak usunął meteoryt, uszkadzając przy okazji rzeźbę. Jego proces o wandalizm ciągnął się 17 lat i polityk został ostatecznie ułaskawiony przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Natomiast protesty prawicowych radnych Warszawy i medialna nagonka zmusiły Andę Rottenberg do rezygnacji ze stanowiska dyrektora Zachęty.
„Praca Cattelana zapadła mi w pamięć. Dla mnie jako Polaka-katolika było to znieważające” – wspomina Jerzy Kalina.
Instalacja Kaliny miała być odpowiedzią włoskiemu rzeźbiarzowi, ukazującą Jana Pawła II jako postać tytanicznie mocarną i stawiającą czoło zagrożeniom współczesności.
Instalacja pojawiła się na dziedzińcu Muzeum Narodowego na dwa dni przed oficjalnym „odsłonięciem”. Jej memotwórczy potencjał był oczywisty i liczba prześmiewczych memów, jakie się natychmiast pojawiły nie powinna nikogo dziwić.
Ale to nie memy są rzeczywistym problemem, gdyż wbrew pozorom w przypadku dzieł sztuki rzadko są one choćby namiastką prawdziwej dyskusji.
To z reguły zwykle prześmieszki, które - choć często odwołują się do kontekstu społecznego, politycznego, czy historycznego - nie mają wiele wspólnego z głębszą refleksją nad znaczeniami dzieła. To raczej niczym nieskrępowana gra wyobraźni i swobodnych skojarzeń. Bywają ciekawe i zaskakujące, ale obśmiać w ten sposób można wszystko. Michał Anioł, August Rodin czy Henry Moore też padaliby dzisiaj ofiarami memów. Wśród tych prześmieszków tylko z rzadka pojawiają się wartościowe reinterpretacje. Memy zabijają dzieło śmiechem.
Prawdziwym problemem „Zatrutego źródła” okazały się komentarze, które pojawiły się już pod pierwszymi zdjęciami, zanim jeszcze instalacja została oficjalnie zaprezentowana. Nie pozostawiały złudzeń co do tego, jak liczni odbiorcy zinterpretują dzieło.
„Papież stojący we krwi ofiar kościoła, kamienujący grzeszników. Tak to widzę.”
Albo:
„… ta instalacja może też symbolizować ofiary kościoła. Morze krwi ludzkiej, którą przez 2000 lat Watykan, kościół przelał dla umocnienia władzy i miłości dla złota. Symbol kościoła, szef kościoła katolickiego w morzu krwi, próbuje zagłuszyć wołania ofiar, zagłuszyć sumienie rzucając na oślep głazem”.
Albo:
„Czekajcie, to naprawdę jest dzieło rzeźbiarza od schodów smoleńskich? A ja byłam przekonana, że to subwersywna akcja z przesłaniem »JP2 ma krew na rękach«, gdzie JP2 robi za synekdochę Kościoła katolickiego”.
Takie powtarzające się interpretacje dowodzą, że znany wszystkim kontekst historii Kościoła katolickiego narzuca z wielką siłą dość oczywiste i jednoznaczne odczytanie dzieła, kompletnie wbrew propagandowemu zamysłowi. A tego zbagatelizować się nie da.
Na tle tych komentarzy bardzo pusto brzmią ogólnikowe frazesy z oficjalnej autointerpretacji Jerzego Kaliny udostępnione w folderze przez Muzeum: „Sam tytuł, zobrazowana postać świętego trzymającego wielki głaz oraz czerwona woda w niecce fontanny nawiązują do polskich mitów i symboli. Stawiają pytania o rolę sztuki, tradycji i pamięci".
Być może ten niespodziewany obrót sprawy skłonił Jerzego Kalinę do dokładnego wyjaśnienia swoich intencji, czym wzbudził jeszcze większą konsternację. W rozmowie z dziennikarzami Onetu twórca powiedział:
„Czerwonych złogów z polskich ulic do tej pory nie pozbyliśmy się.
Znów do głosu dochodzi grupa radykalnych ludzi, których mentorzy z wyżyn pierwszomajowych trybun słali maszerującemu ludowi najlepszą z możliwych socjalistyczną nowinę. Teraz widzimy, jak z czerwonej flagi towarzystwo przeszło na tęczową".
Właściwie po tak skandalicznie homofobicznej wypowiedzi artysty, utożsamiającej LGBT z komunizmem – uznawanym za ideologię zbrodniczą – szanująca się galeria czy muzeum w demokratycznym kraju powinno natychmiast usunąć dzieło z ekspozycji i zerwać z twórcą jakąkolwiek współpracę.
Jerzy Kalina wypowiedział po prostu innymi słowami znaną obelgę abp. Marka Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”, która teraz chodzi po polskiej ziemi w miejsce niedawnej zarazy czerwonej.
Jan Paweł Kaliny ma niesympatyczną twarz Jędraszewskiego.
Wypowiedź Kaliny jest nie tylko homofobiczna, ale też po prostu głupia. Kalina bezmyślnie powtarza absurdalną, prawicową teorię spiskową o związku LGBT z komunizmem.
Okazuje się zatem, że w zamyśle autora wymowa jego dzieła miała być dość oczywista – papież ciskający głazem w czerwone, zatrute źródło, to papież walczący z czerwonymi, czyli komunistami i ich protegowanymi, czyli tęczową zarazą. Czysty socrealizm a rebours. Dla ideologicznie uświadomionych intelektualne przejście od czerwieni wody w sadzawce do barw tęczy LGBT powinno być dziecinnie łatwe. Niestety, dla nikogo nie było.
Co więcej czerwona woda, w której po kostki brodzi papież, zamiast kojarzyć się z komunizmem i tęczą, kojarzy się uparcie z krwią.
Na uroczystości inauguracji instalacji był obecny Michał Janocha, biskup pomocniczy warszawski i profesor nadzwyczajny dwóch uczelni – UW i UKSW. Poproszono go o przygotowanie na tę okazję eseju. Biskup wygłosił zaskakujący tekst jak na osobę, która z pewnością zna Biblię. Analizując różne konteksty dzieła Kaliny, nie przywołał podstawowego i narzucającego się w sposób wręcz nieodparty – znanego ze Starego Testamentu kamienowania osób łamiących boskie przykazania.
Mężczyzna trzymający we wzniesionych rękach duży kamień z zamiarem ciśnięcia go w znajdujący się u jego stóp cel, czytelnikowi Biblii kojarzy się jednoznacznie. Kamienowanie – ta straszliwa egzekucja stosowana w niektórych krajach islamskich do dzisiaj – jest w Starym Testamencie wielokrotnie przywoływana, a z niego trafiła do Koranu.
Dzisiaj budzi oburzenie nie tylko ze względu na swoje niewyobrażalne okrucieństwo, ale także ze względu na banalne i absurdalne z dzisiejszego punktu widzenia powody zadawania tej makabrycznej śmierci.
Stary Testament, który nadal jest świętą księgą chrześcijan zawierającą słowo boże, przedstawia kamienowanie jako uświęcony tradycją sposób karania i nakazuje kamienować za wiele różnych uchybień względem ustanowionych w Biblii zasad.
Nakazuje kamienować za cudzołóstwo, za brak dziewictwa u panny młodej, za nieposłuszeństwo kapłanowi, za homoseksualizm, za namawianie do porzucenia wiary, za wróżbiarstwo, za wywoływanie duchów, za jakąkolwiek pracę w siódmy dzień tygodnia, za brak szacunku wobec rodziców, za oglądanie nagości siostry, za przywoływanie imienia Boga nadaremno itp.
Te nakazy według ewangelii św. Jana w pewien symboliczny sposób znosi Jezus, gdy w słynnej scenie z cudzołożnicą mówi: „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”.
Nie sposób widząc Jana Pawła II zamierzającego się kamieniem nie pomyśleć o tym przysłowiowym wręcz zdaniu. Dlatego to ciśnięcie meteorytem kojarzy się raczej z realną przemocą wobec realnych osób, a nie z symbolicznym uderzeniem w pewne idee. Na dodatek – z pełnym pychy przekonaniem o własnej racji i z błędnym mniemaniem o posiadaniu prawa do użycia przemocy.
Inną zasadniczą reinterpretację nakazów Starego testamentu zawarł Jezus w „Kazaniu na górze”:
„Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”.
Jan Paweł II z głazem uniesionym na głową symbolizuje starotestamentowy „słuszny gniew” wobec grzeszników, którego Jezus w swoim nauczaniu zabraniał:
„Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi”.
To jedne z fundamentalnych zasad chrześcijaństwa odróżniających tę doktrynę religijną od innych.
Przemoc i gniew jest nie do pogodzenia z zasadami chrześcijaństwa. Papież, a tym bardziej święty przedstawiony jako ktoś stosujący przemoc wydaje się być herezją i powinien obrażać uczucia religijne katolików.
Chrześcijaństwo teoretycznie jest religią miłości i przebaczenia. Dlaczego biskup Janocha tego nie powiedział, ani w żaden sposób do tego oczywistego kontekstu się nie odniósł? Czy górę wzięła hipokryzja każąca nie zauważać oczywistości dostrzeganej przez wszystkich pozostałych?
Jan Paweł II Kaliny ciskający głazem w tęczową zarazę wypływającą z zatrutego, „czerwonego” źródła to święty chuliganów rzucających w Białymstoku kostką brukową w Marsz równości. To święty przestępców, którzy pobili we Wrocławiu Przemysława Witkowskiego za krytykę homofobicznych napisów. To święty Rycerzy Maryi z gołymi mieczami przywodzącymi na myśl maczety z gangsterskich porachunków. To święty Żołnierzy Chrystusa wznoszących zaciśniętą pięść owiniętą różańcem będącym jednocześnie kastetem. To święty neofaszystów obchodzących Święto Niepodległości w asyście rac i haseł pełnych nienawiści.
Inaczej mówiąc – to „święty” z kijem bejsbolowym, a nie żaden św. Jerzy pokonujący bestię.
Jeśli wziąć pod uwagę, co dzisiaj skrajna prawica uważa za neomarksizm i kogo za neomarksistę, to papież Kaliny ciska głazem we wszystko, co w Polsce europejskie i postępowe. Kamienuje działaczki Strajku Kobiet, Partię Zielonych, młodzież protestującą przeciw niszczeniu klimatu, ekologów, wegan, obrońców zwierząt, Żydowski Instytut Historyczny, prawników z Wolnych Sądów, fundację Świeckie Państwo, Obywateli RP i obrońców ofiar księży pedofilów.
Kamienuje Olgę Tokarczuk, Jurka Owsiaka, Klaudię Jachirę, Roberta Biedronia, Agatę Diduszko-Zyglewską, Bożenę Przyłuską, Tomasza Sekielskiego, Arkadiusza Szczurka z Lotnej Brygady Opozycji, Marię Peszek i Magdalenę Środę. Oraz wielu, wielu innych.
To także papież kamienujący za aborcję, antykoncepcję, in vitro, rozwody i życie w konkubinacie. Może nawet za wypisywanie dzieci z religii.
To nie jest Jan Paweł II jakiego znamy z okolicznościowych zdjęć – z dobrotliwym uśmiechem i szeroko rozpostartymi ramionami. To papież nienawistnik wykluczający i dzielący Polaków.
Jednak odbiorcy chyba tego propagandowego i z góry zadekretowanego przesłania „Zatrutego źródła” nie przyjęli do wiadomości. Twórca nie biorący pod uwagę najbardziej oczywistych skojarzeń i próbujący nagiąć zbiorową wyobraźnię do swoich doraźnych celów politycznych, nie osiągnął zamierzonego efektu.
Co więcej dzisiaj, gdy sprawą elementarnej przyzwoitości jest stanięcie po stronie walczących o swoje prawa osób nieheteronormatywnych i w obliczu samobójstw dzieciaków gnębionych za swoją odmienność, Kalina próbuje nieumiejętnie uczynić z Jana Pawła II symbol uzasadnionej przemocy wobec osób LGBT.
Celnie podsumował to krytyk sztuki Bogusław Deptuła.
„Ciskając kamieniem w »czerwoną zarazę« Wojtyła nie będzie świętym w naszych oczach. Będzie rzeźnikiem, w zabryzganej od krwi sutannie”.
Intencją politycznych sponsorów dzieła mającego upamiętnić setną rocznicę urodzin Jana Pawła II było ukazanie wielkości papieża Karola Wojtyły i przypomnienie, czy też podtrzymanie mitu jak wielką rolę odegrał w dziejach świata. Wiadomo, że zdaniem niektórych to papież z fotela w Watykanie obalił komunizm, wyzwolił Polskę i oswobodził pozostałe narody zniewolone przez Związek Radziecki. Chodziło też o wykorzystanie jego postaci do wzmożenia uczuć nie tyle patriotycznych, co antydemokratycznych. Jak powiedział sam autor:
Na fali narastających form „czerwonej rewolucji”, z pomocą Jana Pawła II chcę wysłać ostrzeżenie.
To kompletne brednie w stylu abp. Jędraszewskiego.
Pod tym względem Kalina jako kościelno-rządowy propagandysta – bo może nie jako artysta - poniósł całkowitą porażkę, z której być może będzie musiał się rozliczyć przed swoim mecenasem ministrem Glińskim.
Nie sprawdził się też zapewne w oczach Glińskiego mianowany przez niego p.o. dyrektora Muzeum Narodowego prof. Łukasz Gaweł. Wystawili Glińskiego na pośmiewisko. Rzeczywistość i reakcja społeczeństwa wycięły obozowi władzy w tym przypadku niezły numer.
„Wywrotowy” aspekt instalacji zauważył od razu dziennikarz Leszek K. Talko:
„Kiedy pierwszy raz zobaczyłem, to pomyślałem: rany, ale odważny happening i nowa sztuka. Jakim cudem Gliński i wszystkie służby nie przyjechali na sygnale, by usunąć tego papieża-mordercę, brodzącego we krwi swoich ofiar i szukającego kogoś, kogo ugodzi kamieniem. Przecież to bomba sto razy większa niż tęczowa flaga przed kościołem i wszystkie tęcze tego świata".
Takie jest chyba dość powszechne odczucie – że ten wizerunek papieża to kontra wobec oficjalnej propagandy rządowo-kościelnej. Wydaje się być zdecydowanie bardziej bluźnierczy niż ścigane przez policję akcje aktywistów LGBT. Ironia losu, gdyż – według słów jego twórcy – powstał jako sprzeciw wobec religijnych prowokacji.
Społeczne odczucia wywołane przez postać papieża stojącego po kostki w zabarwionej na czerwono wodzie najtrafniej podsumował w swoim filmiku Jerzy Bokłażec – filozof, dziennikarz Halo.Radio i youtuber.
„Ponieważ Kościół ma krwawą historię, w której religia służy za ideologiczne narzędzie represji, to czerwona ciecz u stóp papieża przywodzi mi ma na myśl krew ofiar katolicyzmu, ofiar chrześcijaństwa. To krew pogan mordowanych przez chrześcijan, heretyków zamęczonych w imię Boga przez inkwizycję, rdzennych mieszkańców Ameryki - ofiar katolickich konkwistadorów. Krew torturowanych i mordowanych kobiet uznanych za czarownice, Żydów zabijanych w pogromach przez chrześcijańskich sąsiadów. Krew ateisty Kazimierza Łyszczyńskiego - ofiary chrześcijańskiego mordu sądowego. Krew ofiar katolickich duchownych z Rwandy. Krew Alfreda Ormanda – homoseksualisty, który 22 lata temu dokonał samospalenia w Watykanie, na co Jan Paweł II nie zareagował ani słowem. Krew dzieci LGBT, które odebrały sobie życie w klimacie homofobicznych uprzedzeń rozwijanych i pogłębianych przez Kościół katolicki.” (Jan Paweł II, strażnik zatrutego źródła)
Tytuł filmiku jakże znamienny – „Jan Paweł II, strażnik zatrutego źródła”. Bokłażec dostrzegł w postaci papieża personifikację przemocy przez wieki stosowanej przez Kościół katolicki.
Można też postać papieża ciskającego głazem odczytywać bardziej współcześnie – jako symbol zniecierpliwienia „ducha papieża” wobec tych wszystkich sił kościelnych i politycznych, które wypaczają chrześcijaństwo szerząc nienawiść. Wszak jednym z najważniejszych przesłań chrześcijaństwa jest - „Błogosławieni pokój czyniący; albowiem oni synami Bożymi nazwani będą”.
Można więc na przekór twórcy odczytywać głaz w rękach papieża jako wymierzony w tych, którzy wykorzystują religię do celów politycznych, rozpętują nagonkę wobec osób LGBT, skłócają społeczeństwo. Może papież z głazem wzniesionym na głową to nowa figura Jezusa przeganiającego przekupniów (czytaj: polityków) ze świątyni?
Postawiona na dziedzińcu Muzeum Narodowego kontrowersyjna postać papieża miała w założeniu sprowokować dyskusję o roli Jana Pawła II w naszej historii. To mimo wszystko smutne, że w praktyce wywołała jedynie krótkotrwałą i stosunkowo niewielką „lawinę” memów. Nie stała się zaczynem prawdziwej dyskusji. A jak widać jest to dzieło inspirujące, bo potencjalnie bogate w znaczenia - często przeciwstawne. Prawdziwe „dzieło otwarte” na różne interpretacje. Także szersze – o istocie chrześcijaństwa, o roli religii w ogóle, o przeciwstawianiu się złu.
Jan Paweł II znad „Zatrutego źródła” Jerzego Kaliny okazał się bohaterem jednego weekendu. Skandalu nie wywołała ani oburzająca wypowiedź artysty na temat ruchu LGBT, ani achrześcijańska wymowa postaci papieża zamierzającego się głazem, na którą powinien oburzyć się Kościół i wierni, ani to, że odbiorcy odczytali propagandowe dzieło wystawione przez PiS dokładnie odwrotnie, niż życzyłby sobie jego rządowy mecenas.
Rzeźba nie jest pomnikiem. Za miesiąc zostanie przeniesiona do Królikarni. Szybko o niej zapomnimy. Szkoda.
Komentarze