Poprosiliśmy czytelników o nadsyłanie swoich doświadczeń związanych z koronawirusem. Historii dostaliśmy mnóstwo. Wszystkie, które już opublikowaliśmy znajdziecie w naszym cyklu: Kroniki COVID-19.
Dzisiaj publikujemy nietypową historię nadesłaną przez panią Małgorzatę. Jej mama niedawno skończyła 85 lat, ma tylko jeden płat płucny i, ku wielkiemu zaskoczeniu rodziny i zaprzyjaźnionych lekarzy, przeszła COVID-19, który niemal nie został zdiagnozowany.
„Dzielę się tą historią, bo nic tu nie było oczywiste. Atypowy przebieg zakażenia u mamy, mimo staranności lekarza i troski rodziny i przyjaciół, uśpił czujność. Chciałabym rozpowszechnić nasze doświadczenie z D-dimerami” – pisze pani Małgorzata.
Więcej o D-dimerach, których ilość jest badana w morfologii krwi, i ich związku z koronawirusem piszemy na końcu artykułu.
„Przeszła i nie zeszła” – opowieść pani Małgorzaty
Moja mama – 85 lat, po nowotworze płuca 13 lat temu. Zero chemii czy naświetlań, za to masywna operacja i jeden płat oraz okoliczne węzły chłonne usunięte. Mama po 30 latach pracy w ochronie zdrowia otoczona zaprzyjaźnionymi lekarzami i zaopiekowana, wesoła, samodzielna i w dobrej formie. Co roku kontrola tomograficzna, do tego cudowny „doktor Judym” w przychodni POZ.
Pierwsza fala: areszt domowy
Pierwsza fala pandemii. Mama świeżo po dwóch zimowych zapaleniach oskrzeli i antybiotykach. Nieco osłabiona, nieco chudsza. Od połowy marca przez 2,5 miesiąca nie wychodzi z domu. Bo wiadomo: trwoga. Wtedy naprawdę nie wiedzieliśmy, czy ulice nie będą pełne umierających ludzi, jak na grafice Dürera.
Efekt? Mama w stanie subdepresyjnym, znowu schudła, osłabła. Myśli, że coś jej jest. W maju tomografia płuc czysta. A ja wtedy myślę, że cierpi po prostu na „niewychodzenie z domu”. I mam wyrzuty sumienia.
Czerwiec – sierpień: odbudowa formy. Rozszerzona morfologia i PET (tomografia ogólna) czy coś się nie dzieje, bo schudła w rok 10 kg. Nic złego. Morfologia idealna, PET czyściuteńki. Powrót do sił – rehabilitacja, spacery, gimnastyki, obiady w ogródku knajpianym, wyjazd. Efekt fantastyczny.
Druga fala: jak nie mogę sama, to szykujcie mi grób
Po fatalnym doświadczeniu skutków siedzenia mamy w domu podczas pierwszej fali – narada rodzinna. Wniosek: mama wychodzi na spacery, maska, rękawiczki (poręcz, winda), ale prosimy ją: nie do sklepu. Jednak ona bardzo chce chodzić do sklepu, bo „jak nie mogę być samodzielna, to szykujcie mi grób” i „Spacery są nudne”. Będzie uważać.
24 października gorączka 38,5 i silny ból gardła, trudności z przełykaniem. Ja piorunem zamawiam test w Warsaw Genomics. Doktor „Judym” mówi: nie ma sensu, jakby się coś działo, zamówię dla mamy zrobienie wymazu w domu. Zresztą, gdyby mama miała Covid, to byłaby w dużo gorszej formie. Z jej płucami? Zgadzam się, wycofuję zamówienie.
Wpadam do mamy w masce i wypadam. Ma stan podgorączkowy, traci głos, za to ból gardła mija. Myślę: moje zapalenie krtani tak wyglądało. Doktor prosi o kupienie pulsoksymetru i zbadanie saturacji zanim przyjdzie. Mamę prosi o wyrozumiałość: nie będzie dłuższej pogawędki jak zazwyczaj. Tlen 96 proc. i nie spada.
Morfologia: coś nie pasuje
Doktor przychodzi 28 października na szybką wizytę w pełnym rynsztunku ochronnym. Osłuchuje starannie. Stwierdza lekkie zapalenie oskrzeli. Kaszlu brak. Zapisuje antybiotyk na 3 dni. Głos wraca, za to mama kompletnie traci siły.
Zerowy apetyt. Schudła. Ledwo chodzi, jest zdezorientowana, niesprawna. Jestem u niej co drugi dzień przez jakieś 5 godzin dziennie. Myślę: wylew? Maski nie noszę, bo mam astmę i się duszę w niej po godzinie.
Doktor zleca morfologię z jakimiś płatnymi dodatkami. Wszystko perfect oprócz jednego wskaźnika: D-dimery. Dwie strzałki w górę przy wyniku, czterokrotnie przekroczona norma.
Doktor głowi się: „Nie pasuje mi to do organizmu mamy. Muszę się zastanowić”. Nie mogę zasnąć, coś mi nie pasuje. Staram się nie czytać w sieci o D-dimerach, resztkach po rozpadzie skrzepów. Mama po milimetrze wraca do sił, zmusza się do jedzenia. Mały spacer wokół domu. Nogi nie niosą.
Jednak COVID
Doktor „dla porządku” postanawia zrobić mamie test na przeciwciała. Pielęgniarka pobiera krew. Test jest pozytywny, dużo przeciwciał. Mama przeszła COVIDa! Doktor łapie się za głowę i mama dostaje zastrzyki przeciwzakrzepowe w brzuch.
Ja w te pędy sprawdzam, czy nie mam przeciwciał. Nie mam. Doktor z wizytą u mamy. Osłuchał starannie, przyjrzał się uważnie. Gdzieś po drodze mama skończyła 85 lat. Był odwieczny tort orzechowy.
Nadal bierze leki przeciwzakrzepowe, nadal ma niewiele sił. Nadal nie wiemy, czy wirus nie narobił jakiejś biedy i nie załatwił jej serca. A może mózgu? Nadal nie śpię najlepiej.
Dzielę się tą historią, bo nic tu nie było oczywiste. Chciałabym rozpowszechnić nasze doświadczenie z D-dimerami. Atypowy przebieg zakażenia u mamy, mimo staranności lekarza i troski rodziny i przyjaciół, uśpił czujność.
Teraz doczytałam, że SARS – CoV2 powoduje m.in. zwiększenie gęstości krwi i powstawanie zatorów kończyn, płuc… Dowiadujemy się wciąż czegoś nowego o tym nieznanym wirusie. Ta niepewność jest cholernie trudnym doświadczeniem.
D-dimery – czym są i jaki mają związek z COVID-19?
D-dimery powstają podczas rozkładu zakrzepów. Ich podwyższony wskaźnik może świadczyć o różnych schorzeniach powiązanych z zatorowością lub zakrzepicą, np. zakrzepicą żył czy zatorowością płucną.
Jaki mają związek z COVID-19? Okazuje się, że rozwój COVID wiąże się z zaburzeniem krzepnięcia krwi, a D-dimery mogą wiele powiedzieć o stadium choroby.
Grupa chińskich badaczy przeanalizowała wyniki badań 248 pacjentów z Wuhan i zauważyła, że ilosć D-dimerów jest zwykle podwyższona u pacjentów z COVID-19. Co ciekawsze, poziom D-dimerów korelują z ciężkością choroby – im bardziej zaawansowane stadium, tym poziom jest wyższy.
Zdaniem badaczy na podstawie wskaźnika można było określać prawdopodobieństwo przeżycia szpitalnego pacjenta.
Do podobnych wniosków doszły inne grupy badaczy, analizując wyniki pacjentów chorych na COVID w jednym ze szpitali w Chinach oraz w Nowym Jorku. Wyniki były podobne – u pacjentów z ciężkim przebiegiem choroby D-dimerów jest więcej niż u tych, którzy przechodzą ją lżej.
„Nieprawidłowy wskaźnik D-dimerów był często obserwowany przy przyjęciu do szpitala z COVID-19 i był związany z większą częstością ciężkich objawów, zakrzepów, uszkodzenia nerek i śmierci. Optymalne postępowanie z pacjentami z podwyższonym D-dimerem w COVID-19 wymaga dalszych badań” – piszą amerykańscy badacze.
Z D-dimerami wiąże się też jednak pewna nadzieja, wskaźnik może pomóc w dobraniu odpowiedniego leczenia. „Leczenie przeciwzakrzepowe wiązało się z niższą śmiertelnością w COVID-19, co było szczególnie prawdziwe w przypadku pacjentów z wysokimi D-dimerami” – pisze Roger E. Schutgens z Uniwersytetu w Utrechcie.
I tak mimo tego wszystkiego dla wielu pozostanie to "tylko taką grypką", jeśli w ogóle ktoś wierzy w istnienie wirusa (i to bez spisku). Smutne i straszne to.
A może to nie covid powoduje wzrost D-dimerów, tylko ich wysoka liczba uwrażliwia na covid?
Naprawdę… jak osoby przeciwne szczepieniom (ogólnie, nie że w temacie covidu, bo czytałam te ich argumenty dawno) powtarzają od lat, że spadek ilości zachorowań na wiele chorób jest skorelowany z chociażby wprowadzeniem kanalizacji oraz bieżącej wody i był zanim wprowadzono szczepienia, to krzyki "nie, nie ma korelacji, to przypadkowa zbieżność czasowa!". Ale jak zauważono obecność D-dimerów u chorej na covid, to już ma to na pewno związek. Bo taka jest wymowa artykułu. Dopiero potem można się dowiedzieć, że jest to często, ale wymaga badań. Ale oczywiście pani Małgorzacie przez myśl nie przeszło, by powiedzieć "być może to nic nie znaczy, może to tylko jakaś przypadkowa zbieżność, to mogą być zupełnie rozłączne kwestie, po prostu przypadkowo wykryte w tym samym czasie". W ramach zbieżności mogę zasugerować, że odkąd Izrael zaczął szczepić, nastąpił wzrost zachorowań. Albo że w Norwegii po szczepieniach zmarło ponad 30 osób (na nieco ponad 500 wszystkich śmierci związanych z covidem). Czy to coś znaczy? Nic poza tym, że jest to ciekawe i można zacząć się temu bardziej przyglądać.
Na marginesie, jeśli dobrze rozumiem, to niespodziewanie wysoki poziom D-dimerów kwalifikuje i tak do szpitala, niezależnie od zakażenia covidem?
Argument "jak oni podają korelacje to sa niby prawdziwe a nasze antyszczepionkowe są niby przypadkowe" jest bez sensu. Wiele jest przypadkowych ale nie wszystkie. Nie ma wszystko albo nic.
Powodem obu czynników może byc trzeci czynnik albo ich zbiór który wpływa na oba np.
W zime często mamy smog i jest zimno. To że jest zimno nie powoduje smogu ani smog zimna. Zimno wynika z pory roku. Smog wynika z używania pieców horrendalnej jakości. Ich użycie wynika z biedy, niewiedzy, olania natury i dobra wspólnego. To że danego dnia jest smog to wynik zespołu czynników tj to ze ludzie maja kiepskie piece z powyższych powodów a ponieważ jest zimno używają ich akurat wtedy.
To że powstala kanalizacja ma wpływ na szczepionki? To równie dobrze moze istnienie komputerów, sztuczna inteligencja czy trylogia Matrix
Z treści wnoszę, że uwaga jest do mnie, nawet jeśli czyta Pani bez zrozumienia i odnosi się do rzeczy, które są w Pani głowie, nie w moim komentarzu.
Zacznijmy na początek, że "nasze antyszczepionkowe" to na pewno nie o mnie, bo ja antyszczepionkowa nie jestem. Ja tylko nie zgadzam się na durny owczy pęd "szczepionki są jedynym naszym ratunkiem". No nie są. Dużo więcej dałoby dofinansowanie ochrony zdrowia, by pracownicy nie padali na nos, bo to akurat również nic odkrywczego, że covid atakuje zwłaszcza przemęczone i zestresowane organizmy. Do tego brak kadry skutkuje choćby tym, że pielęgniarki nie nadążały ze zmianami butli tlenowych – takich ciekawostek można się dowiedzieć od ludzi pracujących w szpitalach. Natomiast całym sercem popieram szczepienia właśnie pracowników ochrony zdrowia, DPSów oraz wszelkich osób mających potencjalnie duży kontakt z osobami chorymi.
Po drugie: kanalizacja nie miała wpływu na szczepionki. Na epidemie i występowanie chorób 🙂 Napisałam to dość wyraźnie ^^
Po trzecie: oczywiście że może być trzeci czynnik. Na przykład wszyscy zaczęli obwiniać szkoły o wzrost przypadków zachorowań, podczas gdy badania zagraniczne dowiodły, że dzieci nie przenoszą aż tak wirusa. Co innego nauczyciele między sobą, ale to można byłoby jakoś próbować rozwiązać, a nie zamknąć szkoły. Natomiast zignorowano zupełnie powrót ludzi z wakacji i masowe imprezy kościelne (zaległe komunie chociażby), jak również koniec dofinansowania z tarczy, przez co dużo pracowników zakończyło home office i wróciło do normalnej pracy (to uproszczone określenie, ale sens jest). Takie błędy są, paradoksalnie, głównie po stronie fanatycznych proszczepionkowców. Zachowują się identycznie jak fanatyczni antyszczepionkowcy, klapki na oczach, jedno hasło na sztandary i jechane.
Natomiast ciekawe, że poruszyła Pani temat smogu – pisałam o tym już na etapie pierwszego lockdownu. Najwięcej osób umierało tam, gdzie jest zła jakość powietrza. Nawet naukowcy we Włoszech to sprawdzili i im się mocno zgodziło. To było oczywiste, tylko że ja miałam jedynie teorię, a naukowcy nałożyli na to liczby kilkanaście tygodni później.
Dla lekarza to nie dziwne. Tak to jest w covidzie oraz moze byc w innych ciezkich infekcjach.Przeszla zawal pluca z powodu zatoru, zatorow. Nie wiem dlaczego nie zrobili tomografi komputerowej ukierunkowany na naczynia plucne, wiedzac juz, ze ma podwyzszony d-dimer. Leczenie p- zakrzepliwe conajmniej pol roku, jesli by sie pojawil nawrot choroby nowotworowej to do konca zycia. Tytul artykulu wprowadzajacy w blad. Jedno pluco ma 3 platy, drugie dwa platy. Usunieto jej jeden plat.
Dziękuję za ten komentarz.
To tak samo jak z powtarzaniem w kółko, że płuca są uszkodzone po covid. Podczas gdy po każdej podobnej infekcji też są uszkodzone i przynajmniej kilka miesięcy trwa, zanim wrócą do normalnego stanu. Ja rozumiem, że covid jest groźny, jak każda nowa choroba. Nie należy go bagatelizować. Ale nie podoba mi się nakręcanie tematu, nawet kosztem prawdy.