Żaden jeleń nie zginął w niedzielę w okolicach Lublina podczas zbiorowego polowania urządzanego przez warszawskiego koło łowieckie "Żerań". W obronie zwierząt skutecznie stanęli warszawscy i lubelscy aktywiści. Monitorowali myśliwych, jeździli za nimi, aż ci się wycofali. OKO.press było tam z kamerą
28 stycznia, niedziela, 7 rano, tuż przed polowaniem na tzw. białej stopie (czyli - na śniegu). Jesteśmy w okolicach Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego, około 30 km od Lublina. Garbów, Pryszczowa Góra, las pod wsią Borków, zimno, wietrznie. Zanim docieramy do miejsca zbiórki, jeździmy od 6 rano po okolicy. Po laskach i polach. Pierwszy raz w życiu widzę żyjącego wolno orła bielika. Siedzi na niskim drzewie i patrzy przed siebie, ale nie daje się sfilmować w tej pozie. W naszym filmie woli się uwiecznić w locie.
Kilka minut później przez pole idzie duże stado saren. Zaraz za nimi pojawiają się trzy jelenie (byki), gęsiego przebiegają na ukos przez zlodowaciałą łąkę. Ostatni co chwila popędza biegnącego przed nim kolegę, szturcha go nosem w zadek (patrz wideo poniżej).
Trzeba przyznać, że Lubelszczyzna o świcie daje radę.
W tych okolicznościach wkrótce spotkają się dwie drużyny w pojedynku o życie jeleni szlachetnych (do końca lutego można polować na byki i cielęta). Myśliwi z warszawskiego Koła Łowieckiego „Żerań” z jednej strony aktywistki i aktywiści z grupy Lublin Przeciw Myśliwym i Warszawiacy Przeciw Myśliwym - z drugiej.
Niecałe dwa tygodnie wcześniej (15 stycznia) skończył się okres polowań na łanie, które o tej porze roku są już w zaawansowanej ciąży, poza tym każda z nich jest także matką karmiącą cielęta.
Dziś - zgodnie z przepisami - na celu są tylko samce jeleni. W Polsce żyje ponad 200 tysięcy zwierząt tego gatunku, co roku myśliwi zabijają ich ponad 80 tysięcy.
Dla porównania (za Głównym Urzędem Statystycznym, dane za lata 2014-15) w tabeli rocznego odstrzału pierwsze miejsce zajmują dziki - zabijanych jest 291 tys., drugie są sarny - ginie ich z rąk myśliwych 195 tys. Dalej - 147 tys. lisów traci życie, kolejne to 129 tys. bażantów - ulubiony cel byłego ministra Jana Szyszki, i na szarym końcu zające - ich polscy myśliwi zabijają "tylko" 15 tys.
Świetny komentarz do tej statystyki znalazłem u myśliwego z wieloletnim stażem. „Dla mnie łowiectwo jest czymś takim, jak bardzo elegancka i bardzo dobrze obsługiwana restauracja, gdzie każdy klient, który ma zamiar zjeść, czy wypić, dostanie dokładnie to, czego sobie w danej chwili życzy” - to słowa łowczego wojewódzkiego Piotra Ławrynowicza z książki Zenona Kruczyńskiego „Farba znaczy krew”. Inny myśliwy, któremu nie zależało na elegancji wypowiedzi ujął to prościej: ”Ile się urodzi - tyle zabijemy, aby zachować wielkość stada podstawowego” (cyt. za „Farba znaczy krew”)
7:30, zaraz polowanie. W umówionym miejscu - Pryszczowa Góra - spotykamy się z całą grupą, jest Lublin i Warszawa.
Silna grupa, w sumie 22 osoby. Wyjątkowo dużo. Przyjechali 5 samochodami, jest też duży bus z rowerami. Znają dokładnie mapę obwodu łowieckiego (nr 145).
Podzielili się na 8 ekip, (2-3 osoby), w tym trzy rowerowe, które będą monitorować teren. Korzystają z aplikacji na smartfony - lokalizator rodzicielski - używanej do kontroli nad dziećmi. Chodzi o to, żeby wiedzieć, gdzie kto jest, bo teren obwodu rozciąga się na kilkanaście kilometrów i w każdej chwili, w każdym miejscu po spotkaniu myśliwych może rozpocząć się akcja monitorowania.
Grupa Lublin Przeciw Myśliwym powstała we wrześniu 2017 roku, należy do niej 40 osób. To ich 9. akcja od listopada. Wynika z tego, że działają prawie co tydzień.
Warszawiacy powstali w styczniu 2017 roku (50 osób) jeżdżą na polowania co tydzień, często nawet 2 razy w tygodniu (soboty i niedziele). W sobotę 27 stycznia Warszawa monitorowała z sukcesami łowy tego samego koła myśliwych (Żerań) na polowaniu zbiorowym pod Włocławkiem. Pod Lublin wysłali 4 osoby.
Myśliwych przyjechało znacznie mniej, jest ich tylko sześciu plus nagonka. Przy takich dysproporcjach trudno im będzie w samotności zrealizować łowiecką pasję.
Niewielką liczebną przewagę mają w grupie monitorującej dziewczyny. Ciekawy jest przekrój zawodowy. Mamy tu nauczycielkę francuskiego, panią z korporacji, fryzjerkę psów, studentkę, anglistkę, koordynatorkę kawiarni bezgotówkowej, jest przedsiębiorca, który udziela się także dla Szlachetnej Paczki, informatyk, ekolog, edukator z organizacji pozarządowej, aktywista z Obozu dla Puszczy, sprzedawca serów ekologicznych.
Jest też człowiek-legenda, mentor Lublinian Michał Chomiuk, ekolog, edukator, malarz, obrońca Puszczy Białowieskiej. Od ponad 20 lat walczy z kłusownikami.
Wyciągnął z lasu kilkanaście tysięcy wnyków, więc uratował kilkanaście tysięcy zwierząt. Dwa razy - jak sam mówi - z powodzeniem wykonał zabieg usta-usta sarnom, którym stalowe liny kłusowników zacisnęły się na szyjach i straciły przytomność.
Zabieramy Michała do samochodu, zna tu każdy kawałek lasu. Jeździmy rozglądając się za myśliwymi. W ciągu 7 godzin przejeżdżamy ok. 250 km. W pewnym momencie zauważamy samochód myśliwych. Ruszamy w pościg z maksymalną prędkością na zmrożonej drodze z głębokimi koleinami - 30 km na godzinę.
Polowanie w lasach pod Borkowem zakończyło się zwycięstwem zwierząt. Nie padł żaden strzał. Nie doszło też do bezpośredniej konfrontacji aktywistów i mysliwych. Ledwo widziałem samych myśliwych. Przez moment mignęło mi dwóch, jeszcze przed zapowiadanym rozpoczęciem polowania. Stali przy samochodzie i palili papierosy. Widzieliśmy tylko tył samochodu zmykającego z lasu do miasteczka Krasienin.
Mimo niedawnej zmiany prawa i wprowadzeniu dotkliwych kar za umyślne utrudnianie polowania (grzywna do 5 tys. zł) ruch anty-myśliwski nie dał się przestraszyć, a społeczną sympatię ma po swojej stronie. Myśliwych wystrasza z lasu już sama obecność obserwujących ich proceder ludzi.
79 procent Polaków jest przeciwnych karom za utrudnianie polowań. Uważają, że nadrzędny jest dostęp obywateli do lasów, pól i łąk. Coraz mniej ludzi ufa myśliwym. Mało kto wierzy w ich zapewnienia, że chodzi głównie o dokarmianie zwierząt, o podtrzymanie polskości i narodowej tradycji, i zabijanie tylko chorych i słabych.
To mitologia, w którą wierzą głównie sami myśliwi. I były minister Jan Szyszko.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.
Komentarze