0:000:00

0:00

13 sierpnia 2020 roku Izrael i Zjednoczone Emiraty Arabskie podpisały wynegocjowaną przez prezydenta Donalda Trumpa umowę, według której oba państwa nawiązały relacje dyplomatyczne. ZEA stały się trzecim arabskim krajem po Egipcie i Jordanii, który unormował swoje stosunki z Izraelem. Przez dekady większość państw arabskich uznawała, że przez stosunek Izraela do Palestyńczyków, żadne relacje nie są możliwe. W końcu coś zaczęło pękać.

Koniec solidarności

Izrael odniósł niewątpliwy sukces i utrzymał się wśród wrogich mu państw arabskich - jest nowoczesnym państwem, które zadziwiło ostatnio świat tempem zaszczepienia swojej populacji przeciwko COVID-19. Do tego część państw arabskich stwierdziła, że dalsza izolacja Izraela nie ma sensu. Po umowie z Emiratczykami jeszcze w tym samym roku przyszła kolej na podobne układy z Bahrajnem i Marokiem. Premier Izraela Benjamin Netanjahu wiele mówił o historycznym momencie, o nowych możliwościach, o pokoju. Otwarto połączenia lotnicze z Emiratami, media społecznościowe zalały zdjęcia Arabów w tradycyjnych strojach z Zatoki Perskiej na plażach Tel Awiwu.

W całym tym optymizmie, wśród słów o pokoju i przyszłości, zapomniano o jednej grupie: Palestyńczykach - Arabach mieszkających w Izraelu i na terenach przez niego okupowanych.

Emiratczycy, Marokańczycy, Bahrajńczycy porzucili solidarność z Palestyńczykami za obietnice dobrych umów handlowych. Szybko okazało się, że pokój między kolejnymi krajami arabskimi a Izraelem w żaden sposób nie przybliża rozwiązania trudnej sytuacji relacji izraelsko-palestyńskich.

Zamknięta brama w Jerozolimie

Wydarzenia kilku ostatnich tygodni, a w szczególności te z 10 maja, mogą się wydawać tylko kolejną odsłoną krwawego konfliktu, który trwa od ponad stu lat. Na jego temat napisano tysiące książek. Oczywiste jest, że jego źródła leżą znacznie głębiej, niż ustalenie, kto rozpoczął obecną eskalację. Warto jednak przyjrzeć się przyczynom wymiany ognia między Palestyńczykami a Izraelem, bo jak w soczewce zbiera się tutaj bardzo wiele pierwotnych i nierozwiązanych od dekad problemów.

Bezpośrednich źródeł dzisiejszej eskalacji można szukać w dwóch wydarzeniach.

21 kwietnia rozpoczął się święty muzułmański miesiąc postu – ramadan. W jego trakcie pobożni muzułmanie przez cały dzień powstrzymują się od jedzenia i picia, a wraz z zachodem słońca uroczyście przełamują post, modlą się i gromadzą na wspólnych posiłkach. Na samym początku tegorocznego ramadanu izraelska policja postawiła dodatkowe patrole przy bramie damasceńskiej, prowadzącej do arabskiej części jerozolimskiego starego miasta. W ramadanie to popularne miejsce spotkań.

Przez wielu Palestyńczyków ruch został odebrany jako prowokacyjny, a wszystko skończyło się wielodniowymi starciami z policją. Starcia w końcu się skończyły, a muzułmanom pozwolono wrócić na schody przed bramą damasceńską, ale napięcie pozostało.

Spór o ziemię i wyrok, który nie zapadł

Jednocześnie zbliżało się sądowe rozwiązanie sprawy kilku rodzin Palestyńskich z pobliskiej dzielnicy Szejk Dżara w arabskiej Jerozolimie Wschodniej. Sąd miał zdecydować, czy należy wyrzucić je z ich domów.

W 1876 roku dwa żydowskie fundusze powiernicze kupiły w Szejk Dżara – arabskiej wiosce koło Jerozolimy, liczącej około sześciu wieków - ziemię od arabskich właścicieli. Po wojnie arabsko-izraelskiej teren ten przypadł Jordanii, powstały tam domy dla uchodźców z terenów, które przypadły Izraelowi. Po wojnie w 1967 roku dzielnica wróciła do Izraela, a własność domów wróciła do żydowskich funduszy. Te sprzedały je prawicowym organizacjom osadników, które później wielokrotnie próbowały usunąć mieszkających tam Arabów.

Według prawa, Izraelczycy mogą odzyskać własność nieruchomości we wschodniej Jerozolimie, jeżeli przed 1948 rokiem należały do nich. To jednostronne prawo – Arabowie nie mają takiej możliwości, jeśli chcieliby walczyć o swoją własność sprzed 1948 roku wewnątrz Izraela.

10 maja sąd miał zawyrokować w sprawie rzeczonych rodzin z Szejk Dżara. Wyroku jednak nie poznaliśmy. Ze względu na dramatycznie wysokie napięcie polityczne, jego ogłoszenie odroczono. Nie pomogło to jednak w uspokojeniu nastrojów.

Wysiedlenia Palestyńczyków

Bo nie jest to odosobniona sprawa. Przymusowe wysiedlenia są częścią rzeczywistości Palestyńczyków. Ich przyczyny mogą być różne – czasem Izraelczycy burzą domy osób zaangażowanych w terroryzm, czasem zajmują domy na Zachodnim Brzegu dla celów wojskowych.

Dużym problemem jest uzyskanie przez Arabów pozwolenia na budowę. Michał Wojnarowicz, analityk do spraw Izraela z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, potwierdza w rozmowie z OKO.press, że uzyskanie go jest praktycznie niemożliwe. Dlatego wiele domów buduje się wg izraelskiego prawa nielegalnie. A więc później izraelskie państwo może w świetle prawa taki dom wyburzyć.

To wszystko dokłada się do frustracji arabskiej ludności Izraela i terytoriów okupowanych. Dodatkowo Szejk Dżara jest punktem zapalnym od lat. Prawicowe organizacje osadników stawiają swój cel jasno: chcą wyrzucić stąd jak największą liczbę Arabów i osadzić we wschodniej Jerozolimie Żydów. Ostateczny cel izraelskiej prawicy to oczywiście Izrael bez Arabów.

Dlatego w oczekiwaniu na wyrok, o którym pisaliśmy wyżej, Arabowie dzień w dzień organizowali w dzielnicy wieczorne demonstracje, które spotykały się z ostrą reakcją ze strony policji i z kontrreakcjami ze strony żydowskich osadników oraz wspierających ich polityków. To dodaje jeszcze wymiar polityczny.

Skrajna prawica rośnie w Izraelu

Po czwartych w ciągu dwóch lat wyborach parlamentarnych skrajna prawica w postaci koalicji trzech partii wzmocniła swoją reprezentację i ma teraz sześciu (na 120 możliwych) zamiast dwóch miejsc w Knesecie. Premier Netanjahu od dwóch lat ma problem z utworzeniem stabilnej większości. Szukanie wsparcia na skrajnej prawicy ją wzmocniło, ale nie rozwiązało jego problemów. Teraz najpewniej straci posadę premiera. Radykalna prawica w Knesecie natomiast zostanie.

Posłowie skrajnej koalicji odwiedzali w ostatnich dniach Szejk Dżara w geście solidarności z osadnikami, prowokując starcia z arabskimi mieszkańcami. Jednym z tych posłów jest Itamar Ben-Gwir, który pierwszy raz zwrócił na siebie uwagę całego Izraela w 1995 roku. Wtedy, na kilka tygodni przed zamachem, w którym zamordowany został ówczesny premier z Partii Pracy Icchak Rabin, pokazał się w telewizji z urwanym logiem Cadillaka, mówiąc: „Dostaliśmy się do jego samochodu, dostaniemy się też do niego”.

Bitwa o meczet

W tej atmosferze rozkręciła się spirala przemocy na jerozolimskim starym mieście, a szczególnie na wzgórzu świątynnym i w meczecie Al Aksa. Frustracja Palestyńczyków często ma ujście w starciach z policją, w ostatnich latach zdarzało się to w ramadanie regularnie. Zwykle kończyły się one dosyć szybko. Nie tym razem.

Od 6 maja starcia się nasiliły, 9 maja skończyło się na wtargnięciu przez izraelskie siły do meczetu Al Aksa, w wyniku czego ponad 300 osób zostało rannych. Według Izraelczyków była to odpowiedź na ataki prowadzone z meczetu. Symboliczny wymiar obrazów wychodzących ze wzgórza świątynnego był jednak dla armii trudny do wytłumaczenia. Miliony Arabów w Izraelu i na terytoriach okupowanych zobaczyły żołnierzy, którzy w świętym miesiącu szturmują ich najważniejszą świątynię i depczą po dywanach przeznaczonych do modlitwy.

Ultimatum Hamasu

Oliwy do ognia dolewał też planowany na 10 maja marsz nacjonalistów przez stare miasto i dzielnicę arabską z okazji Dnia Jerozolimy – rocznicy przejęcia miasta przez Izrael w 1967 roku. W ostatniej chwili trasa marszu została zmieniona, na co organizatorzy odpowiedzieli odwołaniem go. Ludzie jednak zebrali się już w Jerozolimie. Tego samego dnia na scenie majowych wydarzeń swoją obecność zaznacza Hamas. Fundamentalistyczna organizacja muzułmańska, przez Izrael, USA i Unię Europejską uznawana za terrorystyczną, od kilkunastu lat rządzi niepodzielnie w Strefie Gazy ponad dwoma milionami osób stłoczonych na terytorium mniejszym niż Warszawa, z bardzo ograniczonymi możliwościami opuszczenia Gazy.

Hamas ma na koncie niezliczone ataki na izraelskich cywilów i trudno uznać jego rządy w Gazie za demokratyczne. Narzucona przez Izrael blokada Gazy oznacza jednak, że mieszkańcy strefy są skazani na fundamentalistów. Hamas rości sobie prawo do reprezentowania wszystkich Palestyńczyków. Dlatego wykorzystał sprawę starć w Jerozolimie, by o tym przypomnieć.

10 maja wystosował ultimatum do władz Izraela, które można streścić tak: jeżeli do godziny 18:00 nie wycofacie się z meczetu Al Aksa, na Jerozolimę polecą rakiety.

Tańce i śpiewy

Ultimatum nie zostało spełnione, a Hamas nie blefował. Jak zwykle w takich sytuacjach, większość rakiet skutecznie zostało zneutralizowanych przez Żelazną Kopułę – system antyrakietowej obrony Izraela. Armia zapowiedziała ostrą odpowiedź i również słowa dotrzymała.

Przed końcem dnia z Gazy dochodziły doniesienia o 20 ofiarach śmiertelnych izraelskiego ostrzału. Gdy na Gazę spadały rakiety, setki radykałów w Izraelu świętowało Dzień Jerozolimy pod Ścianą Płaczu tańcami i śpiewami. Świat obiegł obraz, jak tańczą na tle pożaru na wzgórzu świątynnym - święta dla Żydów Ściana Płaczu sąsiaduje ze wzgórzem i z meczetem Al Aksa. Szczęśliwie nie świętowali pożaru meczetu, gdzie paliło się drewno, które zajęło się od wystrzelonych przez Arabów fajerwerków. Śpiewali jednak piosenkę, która wyrażała chęć zemsty na Palestyńczykach.

View post on Twitter

Arabowie mają dość

Wydarzenia sprowokowały reakcję w wielu palestyńskich społecznościach w Izraelu. Na ulicę wyszli Arabowie w Hajfie, Nazarecie, Ramli, Liddzie.

„Historycznie arabscy obywatele Izraela protestowali przeciwko polityce izraelskich władz i jako wyraz solidarności z ludnością palestyńską w Strefie Gazy, Zachodnim Brzegu i Wschodniej Jerozolimie” – komentuje dla OKO.press Michał Wojnarowicz z PISM.

I dodaje: „Obecna skala jest faktycznie znacząca, ale bardzo duża część paliwa dla demonstracji bierze się z frustracji wobec problemów społecznych dotykających tę społeczność - przeludnienia, przestępczości, faworyzowania ludności żydowskiej, nieadekwatnego podziału zasobów i problemów gospodarczych po pandemii. Jednocześnie ludność arabska czuje wiatr zmian - w trakcie kampanii wyborczej wszystkie partie łącznie z Likudem walczyły o ich głosy, obiecując zmianę status quo”.

Co dalej?

W którą stronę skręcą obecne wydarzenia? Czy po latach będziemy myśleli o 10 maja jako o kolejnym epizodzie konfliktu, czy jako o początku zmian lub Intifady - palestyńskiego powstania?

Michał Wojnarowicz: „Hamas ma ograniczone możliwości wzniecenia Intifady m.in. z uwagi na wciąż utrzymaną współpracę służb bezpieczeństwa Autonomii Palestyńskiej i Izraela na Zachodnim Brzegu. Jeśli uda się deeskalować sytuację w Jerozolimie, zostanie »tylko« kwestia wymiany ogania ze Strefą Gazy, co obserwowaliśmy już np. w 2012, czy ograniczonej operacji lądowej jak przy Płynnym Ołowiu lub 2014. Te operacje mogą oczywiście generować poważne straty ludzkie, ale konflikt zostanie sprowadzony do osi Izrael-Hamas w samej Strefie”.

Trzeba więc opanować dwa „teatry” konfliktu: starcia w Jerozolimie i wymianę ognia z Hamasem z Gazy.

11 maja Hamas kontynuował ataki na Izrael z taką intensywnością, że wyłapywanie wszystkich rakiet przez Izrael było dużo trudniejsze. m.in. zniszczony został budynek szkoły w Aszkelonie, mieście prawie sąsiadującym ze Strefą Gazy. W szkole nie było nikogo, bo zarządzono, że wszystkie szkoły w okolicach Gazy zostaną 11 maja zamknięte.

Hamas pochwalił się, że w pewnym momencie wysłał 137 rakiet na Aszkelon w ciągu pięciu minut. Pomimo podjęcia środków bezpieczeństwa, w wyniku ostrzału zginęły przynajmniej dwie osoby.

Należy więc spodziewać się ofensywy izraelskiej na Gazę. W Jerozolimie może też być gorąco – 12 maja kończy się ramadan, a związane z tym święto może dać okazje do kolejnych demonstracji. Być może demonstrować będą też Arabowie w innych miastach.

Załóżmy jednak, że uda się sytuację opanować. Nawet jeśli sytuacja wygląda dramatycznie, to nie jest to przecież pierwszy raz. Być może za tydzień-dwa wrócimy do zwykłego, względnego spokoju. Ale jest to spokój podszyty dramatycznym niepokojem.

Sytuacja zawsze może eksplodować w podobny sposób. Policja znów może krwawo rozbić demonstrację niezadowolonych Palestyńczyków. Kolejne bomby spadną i na Gazę, i na Aszkelon. Zginą kolejni Palestyńczycy zamknięci na kilkuset kilometrach kwadratowych w Gazie. Zginą też kolejni Izraelczycy, chociaż zginie ich mniej. Setki tysięcy z nich będzie żyć w strachu przed kolejnymi atakami i zastanawiać się, czy następnym razem zdążą do schronu.

I oczywiście – życie w Gazie jest znacząco trudniejsze niż w sąsiednim Aszkelonie. Jednak nawet jeśli uważamy, że większą odpowiedzialność za eskalację przemocy ponosi Izrael, to cierpią również jego obywatele.

Sytuacja bez wyjścia?

Wniosek jest więc prosty: opanowanie dzisiejszej eskalacji i powrót do względnego spokoju nie jest długofalowym rozwiązaniem. Ale takie rozwiązanie trudno dzisiaj dostrzec.

Izrael prowadzi ekspansywną politykę na Zachodnim Brzegu i rozwija sieć osadniczą tak, by jakakolwiek państwowość palestyńska nie była w przyszłości możliwa. Gaza jest właściwie ogromnym więzieniem z bardzo trudnymi warunkami życia. Politykę izraelską coraz silniej opanowuje prawica, która nie jest gotowa na jakiekolwiek ustępstwa.

Wprawdzie Benjamin Netanjahu najpewniej straci posadę premiera, ale gdyby nie jego polaryzująca postać, prawica miałaby w Knesecie łatwą i zdecydowaną większość. Lewica ostatni raz przy władzy była 20 lat temu. Skrajna prawica, otwarcie wroga wobec Arabów, w latach 90. była potępiana powszechnie, dziś wchodzi do politycznego mainstreamu.

Prawo do powrotu dla potomków 750 tys. arabskich uchodźców z 1948 roku jest postulatem, na który izraelska prawica nigdy się nie zgodzi, a którego Arabowie odpuścić nie zamierzają.

Przywództwo Palestyńskie jest w moralnej rozsypce i ma znikomą legitymację społeczną. Ostatnie wybory na Zachodnim Brzegu miały miejsce w 2006 roku.

W tym roku prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas ogłosił, że wybory się odbędą, ale je przełożył. Oficjalnie dlatego, że Izraelczycy wykluczyli udział Palestyńczyków ze wschodniej Jerozolimy. Nieoficjalnie dlatego, ponieważ wiedział, że straci władzę. Proces pokojowy z Oslo, za który w 1994 roku Jasir Arafat, Szimon Peres i Icchak Rabin dostali nagrodę Nobla, jest martwy. Dokonany wtedy podział Zachodniego Brzegu na trzy strefy, zamiast oddać więcej władzy w ręce Arabów, pozwolił Izraelczykom opanowywać kolejne miejsca na okupowanych terytoriach.

Trudno w tej sytuacji znaleźć jakąś nadzieję na przyszłość. Jeden naród okupuje drugi, utrwala nierówność i hoduje przemoc. A ta wybucha i będzie wybuchać dalej.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze