0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dominik Gajda / Agencja Wyborcza.plDominik Gajda / Agen...

"Nie mieści mi się w głowie, że ochrona przyrody w Polsce jest zawsze na ostatnim miejscu" - mówi w rozmowie z OKO.press Małgorzata Bednarek, która 15 sierpnia 2020 roku na stawach w śląskiej wiosce Kośmidry próbowała bronić ptaki przed myśliwymi. Film ze swojej interwencji udostępniła OKO.press. Słychać na nim częste strzały. Widać przerażone ptaki, krążące po niebie w panice. „Nie macie prawa! Nie zabijaj, nie strzelaj, zostaw je! Są tu matki z młodymi!” – słychać głos Małgorzaty.

Rok później została oskarżona przez jednego z myśliwych o zniesławienie. Sąd zdecydował o umorzeniu tej sprawy. Myśliwi z koła łowieckiego Żbik Katowice zawiadomili również prokuraturę w Lublińcu o możliwości popełnienia przestępstwa przez Małgorzatę Bednarek i jej męża Rafała, który 15 sierpnia 2020 roku przyszedł nad stawy, żeby zobaczyć, czy jego żona jest bezpieczna.

Wyrok za "utrudnianie polowania"

Myśliwi powołali się na lex Ardanowski (od nazwiska byłego ministra rolnictwa), czyli punkt 8 art. 52 prawa łowieckiego: „[Kto:] celowo utrudnia lub uniemożliwia wykonywanie polowania – podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”.

Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Lublińcu. 20 września zapadł wyrok: warunkowe umorzenie sprawy z okresem próby wynoszącym rok. Do tego 300 zł nawiązki na rzecz oskarżyciela posiłkowego, Krystiana Kosytorza. Bednarkowie mają zapłacić również 2016 zł myśliwemu "z tytułu ustanowienia pełnomocnika" - informuje biuro prasowe sądu.

"Chcieli nas wsadzić za kratki"

Małgorzata Bednarek w rozmowie z OKO.press zapowiada, że będzie się od tego wyroku odwoływać.

"Jest dla nas krzywdzący" - mówi. "Nie popełniliśmy zarzucanych nam w pozwie czynów. Nie weszliśmy na teren polowania, bo staliśmy 60 m. od terenów zabudowanych. Myśliwi twierdzą, że nie reagowaliśmy na wypraszanie nas z terenu polowania - nikt nas nie wypraszał" - wylicza. Jak zaznacza, myśliwi domagali się ukarania Bednarków pozbawieniem wolności na pół roku w zawieszeniu.

Przeczytaj także:

"Chcieli nas wsadzić za kratki. Ale mimo że sąd zdecydował o umorzeniu w zawieszeniu na rok, to i tak mam poczucie niesprawiedliwości.

Bo to znaczy, że sędzina uważa nas za winnych. Nie chciała nas ukarać, bo uznała, że szkodliwość naszych czynów była zbyt mała"

- wyjaśnia Małgorzata Bednarek.

"To wszystko jest bardzo przykre, bo działaliśmy w obronie zwierząt. Mieliśmy po swojej stronie ustawę o ochronie przyrody, udowodniliśmy, że została złamana. Tak samo jak ustawa o ochronie zwierząt. Na filmach, które przedstawialiśmy jako dowody, widać wyraźnie, że po stawie pływają nielotne młode perkozki, które są pod ochroną i na dodatek w okresie lęgowym - strzelanie w ich pobliżu jest niezgodne z polskim i z unijnym prawodawstwem. Udowodniliśmy nawet, że myśliwi polujący na stawach w sierpniu 2020 roku łamali prawo łowieckie" - wymienia.

Myśliwi zbyt blisko zabudowań

Bednarkowie zlecili pomiary geodezyjne, według których oskarżyciel posiłkowy, Krystian Kosytorz, stał 150 m od zabudowań - wystarczył krok w tył, żeby przekroczył wymaganą prawem odległość. Myśliwi nie zachowali także wymaganej w prawie łowieckim odległości 500 m od miejsca zebrań publicznych. "Polowali znacznie bliżej niż 500 metrów od naszej agroturystyki, gdzie akurat przebywali ludzie, dzieci bawiły się na podwórku" - mówi Bednarek.

"Polowanie było również źle oznakowane. Tablica, która informuje o polowaniu sugerowała, że zaczyna się ono za 200 metrów. Tymczasem strzelający stali już 120 metrów od niej. Kiedy podnieśliśmy ten argument w sądzie, okazało się, że myśliwi nawet nie wiedzą o wymaganiach dotyczących odległości polowania od tablicy" - dodaje.

W rozmowie z OKO.press opowiada, że końcówka procesu była dla niej bardzo trudna. Moment ogłoszenia wyroku się przesuwał, myśliwi nie stawiali się na rozprawach. "Moje pytania do Kosytorza zostały oddalone, nie mogłam go skonfrontować m.in. z wynikami pomiarów geodezyjnych. Udowodniliśmy kłamstwa myśliwych, pokazaliśmy, jak zmieniają zeznania albo zatajają prawdę - ale to i tak nie pomogło" - wspomina.

Myśliwi nie komentują

W OKO.press opisujemy proces pani Małgorzaty i jej męża od początku. W lipcu wysłaliśmy również pytania do koła łowieckiego Żbik Katowice, prosząc o wyjaśnienia, na czym polega utrudnianie polowania. Do dziś odpowiedź nie przyszła. Nie chciał z nami rozmawiać również myśliwy, obecny podczas jednej z rozpraw w Lublińcu.

Sprawę od początku komentuje Instytut Analiz Środowiskowych - organizacja, która informuje, że zajmuje się "działalnością ekologiczną, ochroną dziedzictwa przyrodniczego i podnoszeniem świadomości ekologicznej społeczeństwa".

Tymczasem IAŚ zajmuje się publikowaniem postów na Facebooku o "ekoterrorystach", wpisów wyszydzających wegan, gloryfikowaniem łowiectwa i zbieraniem funduszy na prowadzenie spraw takich, jak ta z Lublińca. We wrześniu IAŚ poinformował krótko o nieprawomocnym wyroku na Bednarków: "Dwoje mieszańców od pewnego czasu stara się uprzykrzać życie myśliwym, utrudniając im lub uniemożliwiając wykonywanie polowań na stawach rybackich, które znajdują się na terenie dzierżawionego obwodu łowieckiego" -pisze IAŚ. "Powyższego orzeczenia nie traktujemy w kategoriach wielkiego sukcesu, lecz jako mały kroczek do normalności, gdyż prawo nie może dalej ustępować przed bezprawiem, a legalne działania myśliwych przed sabotażem prowadzonym przez pseudoekologów".

Efektu mrożącego nie będzie

"Bardziej niż procesy martwi mnie to, co dzieje się wokół. Szykany, donosy, nienawistne wpisy w internecie na nasz temat. Boję się o moją rodzinę" - mówi Małgorzata. W tym roku, mimo wszystko, pojawiła się w pobliżu stawów w dniu rozpoczęcia sezonu polowań na ptaki. Myśliwi jednak nawet nie wjechali na teren stawów. Kiedy zobaczyli Małgorzatę z grupą mieszkańców, zawrócili.

"Wcześniej jednak chcieli przeprowadzić prowokację" - opowiada. "Na stawy przyjechało dwóch myśliwych, jeden strzelał, drugi nagrywał. Byłam akurat na spacerze ornitologicznym z koleżanką. Na stawach byli też inni spacerowicze, a polujący nie sprawdzili terenu. Polowali też zbyt blisko miejsca publicznego. Na miejsce została wezwana policja" - relacjonuje Małgorzata.

Przyznaje, że nie chce, aby wyrok wywołał efekt mrożący. Choć sama jest już zmęczona konfliktem z myśliwymi. Szczególnie że w sądzie w Lublińcu toczy się druga sprawa z jej udziałem, o rzekome utrudnianie polowania we wrześniu 2021.

Myśliwi oskarżyli grupę ornitologów, mieszkańców, a także operatora kamery OKO.press o łamanie prawa łowieckiego. Proces jest utajniony, przez co nie możemy poznać jego szczegółów.

Kolejna rozprawa została zaplanowana na piątek, 14 października.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze