0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Mariusz Cieszewskifot. Mariusz Cieszew...

Przed wojną mieszkałam w Kijowie, pracowałam w szkole jako psycholog.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

24 lutego rano dzwoni telefon od koleżanki:

- Olena powiadom wszystkich rodziców, zamykamy szkołę!

- Co się stało?

- Nie słyszałaś wybuchów rano?! Wojna się zaczęła!

Wtedy jeszcze nie wierzyłam. Jaka wojna? Mieszkałam w nowoczesnej dzielnicy Kijowa na 15. piętrze. Miałam pracę, rodzinę, swoje plany na życie. My nigdy nie przypuszczaliśmy, że będzie wojna. XXI wiek, Europa i co? Wojna? Tak nagle, tak otwarcie, to dla nas było niemożliwe. Rosjanie przyjeżdżali w Ukrainę na wakacje, Przyjmowaliśmy ich z otwartym sercem. Dla nas to byli bracia.

Nie potrafiłam tego zrozumieć.

Było strasznie, gdy obok domu przejechały czołgi, pojawiły się grupy dywersyjne. W Kijowie pozamykano sklepy, brakowało jedzenia i czystej wody. Nie było prądu. Każdego dnia schodziłam piętnaście pięter po wodę. Ciągłe alarmy. Mam starszą mamę. Nie miała sił schodzić do schronu. Obłożyliśmy ściany materacami i tak schowani jak w klatce przeczekiwaliśmy każdy alarm.

Cykl OKO.press „Jesteśmy tu razem” o Ukraińcach i Ukrainkach w Polsce znajdziecie tutaj.

Droga do Warszawy

5 marca zadzwonił brat.

- Olena musisz uciekać, ratować dzieci i mamę! Proszę, wyjedź!

To było straszne. Płakałam. Nie wiedziałam, dokąd jechać. Nie mieliśmy nikogo znajomego za granicą. Trudno było zostawić mieszkanie, rzeczy, przyjaciół, całe swoje życie i jechać w nieznane. Pojechaliśmy na dworzec w Kijowie, który w tym czasie był ostrzeliwany. Budynek dworca był zaciemniony, w środku straszny tłok, histeria i panika. Nie miało znaczenia, w jaki pociąg wsiadasz, byle na zachód! Pierwszy do pociągu wsiadł syn, potem mama. Stałam na peronie z córką. Wtedy powiedzieli, że pociąg jest pełen i odjeżdża. Nigdy tak nie krzyczałam! Nawet nie wiedziałam, dokąd jedzie ten pociąg! Oni jadą, a ja zostaję?! Krzyk pomógł. Zabrali jeszcze mnie i córkę. Wagon był pełen. W przedziałach dzieci, dorośli z bagażami w korytarzu. Baliśmy się ostrzałów.

Jechaliśmy szesnaście godzin do granicy ze Słowacją. Na granicy byli już wolontariusze. Były koce, jedzenie, słodycze, zabawki. Był Czerwony Krzyż.

Napisała do mnie znajoma, że jest w Warszawie, żebyśmy tam jechali.

7 marca wysiedliśmy wszyscy na Dworcu Centralnym w Warszawie. Tu skierowali nas do hotelu. W końcu normalny nocleg w bezpiecznym miejscu.

Następnego dnia wybraliśmy się na spacer, obejrzeć Warszawę. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Na ulicach ludzie uśmiechnięci, z kwiatami. To był Dzień Kobiet. Normalne życie, święto a tam giną ludzie! Na sygnale przejechał ambulans. Dzieci odruchowo rzuciły się na ziemię. Pomogli nam przechodnie. Zrozumiałam wtedy po raz pierwszy, że nie jesteśmy sami w tym nieszczęściu, że jest wsparcie od ludzi obok.

Trzeciego dnia po przyjeździe zapisałam dzieci do szkoły i mamę do lekarza. Teraz mogłam zająć się szukaniem pracy.

Opowiadam im swoją historię i oni wiedzą, że jestem jedną z nich

Na początku sprzątałam w hotelu, popołudniami ucząc się polskiego. Koleżanka z kursu pokazała mi ogłoszenie w internecie. Ktoś w Warszawie szuka psychologa ze znajomością języka ukraińskiego. Tak trafiłam do świetlicy dziecięcej Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). To było moje życie! Zawsze pracowałam z dziećmi. Znowu mogłam czuć się potrzebna, pomagać innym. Życie zaczęło wracać do normy. Mogłam wynająć mieszkanie.

Kilka miesięcy później – we wrześniu – Fundacja PCPM zaproponowała mi pracę w centrum ewakuacji medycznej MEDEVAC w Jasionce pod Rzeszowem, gdzie przyjeżdżają pacjenci z Ukrainy ranni z powodu wojny lub pacjenci onkologiczni, dla których brakuje leków i możliwości leczenia.

Na początku w hubie ewakuacyjnym więcej było żołnierzy, teraz więcej jest pacjentów onkologicznych. Żołnierze ze strefy zero są zamknięci. Nie zawsze są skłonni do rozmów z psychologiem.

Był chłopak, który walczy od 2014 roku. Dziewięć lat na froncie! Ranny trafił do naszego hub-u w Rzeszowie. Długo nie mógł zrozumieć, że tu jest bezpieczny i nic mu nie grozi. Po tylu latach na wojnie bez pomocy psychologa trudno jest wrócić do normalnego życia. To samo nie minie, będzie wracać co jakiś czas.

U żołnierzy więcej jest objawów posttraumatycznych (PTSD), u pacjentów onkologicznych przeważają depresje. Niedawno rozmawiałam z pacjentem chorym na raka, którego syn zaginął w okolicach Bahmutu i od połowy maja nie ma z nim żadnego kontaktu. Początkowo myślał, że syn nie żyje, bo z jego oddziału nikt nie został. Ktoś przysłał sms, że jednak żyje i ma rozległe i ciężkie rany.

Uśmiechnięta kobieta. W tle ściana przystrojona kolorowymi balonami i napis PCPM
Fot. Mariusz Cieszewski

Pacjenci onko czasem sami zadają pytania. Skąd jesteś? Jak tu przyjechałaś?

Opowiadam im swoją historię i oni wiedzą, że jestem jedną z nich. Zaczynają rozmawiać, mają do mnie zaufanie i wtedy wiem, że mogę im pomóc. Oni są bardzo wdzięczni za każdą pomoc. Dla nich to szansa na drugie życie. Często mówią, że nie spodziewali się takiego przyjęcia i tego, co jest dla nich robione. Tu każdy traktowany jest indywidualnie. Tak traktowałam dzieci, kiedy pracowałam w Kijowie. Dużo się zmieniło od tego czasu. Kilka miesięcy temu potrzebowałam pomocy, teraz ja pomagam innym.

Nie wyobrażam sobie innego życia

Gdy byliśmy na Słowacji, zapytał mnie dziennikarz, co planuję robić w Polsce? Jak to co? Pracować. Nie wyobrażam sobie innego życia. Teraz tu jest moje miejsce. Córka szykuje się do matury w polskiej szkole, syn do ósmej klasy.

Na dziś Polska jest jedynym miejscem, gdzie mogę żyć.

Zapisał Mariusz Cieszewski

;

Udostępnij:

Mariusz Cieszewski

Fotograf, reporter, freelancer współpracujący z Fundacją PCPM

Komentarze