0:000:00

0:00

Lasy Państwowe (LP) zapewniają na swojej stronie internetowej, że „serce Karpat” znajduje się w dobrych rękach. Tymczasem te same ręce w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim - enklawach pierwotnej Puszczy Karpackiej - wycinają coraz więcej starych drzew o wymiarach kwalifikujących je do ochrony jako pomniki przyrody.

Fragment jednego z nich mogliśmy zobaczyć podczas protestu Inicjatywy Dzikie Karpaty w Warszawie 13 sierpnia 2019 - aktywiści do Warszawy na lawecie przywieźli potężny pień jodły - nazwanej „jodłą wstydu” - o trzymetrowym, a więc dla tego gatunku pomnikowym obwodzie.

"Przywieziony przez nas pień jest symbolem niszczenia ostatnich fragmentów naturalnych lasów górskich. To także próba wywarcia presji na władzach, które odrzuciły złożone przez nas postulaty" - mówią aktywiści.

Te postulaty to wstrzymanie wycinki w starodrzewach otuliny Bieszczadzkiego Parku Narodowego i Pogórza Przemyskiego (społecznie projektowanego Turnickiego Parku Narodowego), a także zaprzestanie polowań na tych obszarach.

To już kolejny protest w ostatnich dniach. Poprzedni odbył się 9 sierpnia pod siedzibą Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, aktywiści przedstawili wtedy te same postulaty. Wcześniejszy - również w Warszawie - 13 czerwca.

Podczas ostatniej manifestacji w stolicy nikt do aktywistów nie wyszedł, choć zapraszali państwowych przedstawicieli. Zostali zignorowani zarówno przez Dyrekcję Generalną LP, jak i Ministerstwo Środowiska. To lekceważenie jest symboliczne.

Bo Puszczę Karpacką jest o wiele trudniej bronić niż Białowieską. Nawet jeśli walka o tę drugą miała dużo bardziej dramatyczny przebieg.
„Jodła wstydu” na Placu Konstytucji w Warszawie. Fot. Inicjatywa Dzikie Karpaty

Argumenty na czasie

Aktywistom w Warszawie towarzyszyli naukowcy - dr hab. Wiktor Kotowski i dr Andrzej Mikulski, obydwaj z Wydziału Biologii UW. Drugi z nich zwrócił uwagę, że wycinka lasów górskich - takich jak bieszczadzkie, czy Pogórza Przemyskiego - dodatkowo pogłębia polskie problemy z wodą.

"W Polsce, dotkniętej problemem suszy, dobrze zachowane lasy górskie są niesamowicie cenne, bowiem są w stanie zatrzymać około miliarda m3 wody z deszczu. Oddają ją powoli do rzek, utrzymując ich regularny przepływ i ratując cały kraj przed suszą" - powiedział dr Mikulski.
Dr Andrzej Mikulski, obok Anna Błachno z Inicjatywy Dzikie Karpaty i Obozu dla Puszczy. Fot. Inicjatywa Dzikie Karpaty.

Z kolei dr hab. Kotowski podkreślił klimatyczny aspekt problemu wycinki. Bo, co prawda, główną przyczyną katastrofy klimatycznej jest spalanie paliw kopalnych, ale znaczenie ma również wylesienie. Dlaczego? Ponieważ lasy, w szczególności stare - a z takimi mamy do czynienia w Bieszczadach i w Puszczy Karpackiej - są jednymi z najlepszych naturalnych magazynów dwutlenku węgla, jakie mamy do dyspozycji.

Z tego względu - mówił naukowiec -

nie ma gorszej strategii na nadchodzące czasy katastrofy klimatycznej, niż dalsze wycinanie starych lasów.

Polityka eksploatacji starodrzewów jest - podkreślał dr hab. Kotowski - „znakiem totalnej ignorancji lub arogancji Lasów Państwowych, które nie przejmują się przyszłością naszych dzieci".

Dr hab. Wiktor Kotowski. Fot. Inicjatywa Dzikie Karpaty.

To wszystko oczywiście dobre argumenty i całkowicie na czasie. Problem w tym, że te argumenty przekonają tylko przekonanych.

Bo Lasy Państwowe nie zamierzają wypuścić Pogórza Przemyskiego ze swoich "dobrych rąk", by mógł powstać Turnicki Park Narodowy. Ani zrezygnować z wycinki cennych bieszczadzkich drzewostanów.

Przeczytaj także:

RDLP Krosno: „Aktywiści stosują psychiczny terror”

W argumentach przeciwko wycince w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego i na obszarze społecznie projektowanego Turnickiego Parku Narodowego można przebierać. Pierwszy wydaje się dość oczywisty - to obszary szczególnie cenne przyrodniczo, w szczególności dzięki starodrzewiom, które są ostojami bioróżnorodności.

Społeczne patrole Inicjatywy Dzikie Karpaty pokazały, że Regionalna Dyrekcja LP (RDLP) w Krośnie wycina drzewa ponad stuletnie - również te, które mogłyby zostać uznane za pomniki przyrody.

Jak jodła o pomnikowym obwodzie pierśnicy ponad 255 cm, która została znaleziona ścięta na początku lipca 2019 roku na terenie nadleśnictwa Lutowiska w Bieszczadach. Na interpelację aktywistów nadleśniczy Marek Bajda 10 lipca odpisał, że drzewo miało rzeczywiście wymiary pomnikowe, ale zostało usunięte „ze względu na realizację zabiegów z zakresu hodowli lasu” (cokolwiek miałoby to znaczyć, bo szef nadleśnictwa tego nie wyjaśnił).

Przy tej okazji nadleśniczy Bajda przypomniał pismo krośnieńskiego RDLP z sierpnia 2018, w którym Regionalna Dyrekcja również odnosiła się do pytań aktywistów dotyczących wycinania drzew kwalifikujących się do ochrony pomnikowej. Można było w nim wyczytać m.in., że zbieranie przez aktywistów Dzikich Karpat danych o wycinkach to akcja, której jedynym celem jest dezawuowanie pracy leśników.

„Wiemy, że ta kampania zaplanowana została poza naszym regionem, realizowana jest z rozmachem i będzie trwała długo. Nie godzimy się jednak na ten swego rodzaju psychiczny terroryzm wobec ludzi ciężko pracujących dla zapewnienia trwałości lasów i na utrzymanie swych rodzin” - napisał krośnieński RDLP, uderzając już w ton spiskowy.

Pieniądze wyrzucone w karpackie błoto

600 mln zł - tyle dofinansowania pobrało krośnieńskie RDLP w latach 2010-2018 z Funduszu Leśnego, co pokazał dr Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze w artykule „»Bieszczadzki worek« bez dna. Czy warto ścinać drzewa wszędzie gdzie rosną?” w „Dzienniku Gazecie Prawnej".

Chodzi o to, że pozyskanie drewna na tym obszarze po prostu jest nieopłacalne, co wynika przede wszystkim z trudnych, bo górskich, warunków terenowych wycinki.

Dlatego trzeba do RDLP Krosno dopłacać - właśnie ze środków Funduszu Leśnego, który pełni funkcję „poduszki bezpieczeństwa” dla tych Regionalnych Dyrekcji, które są na minusie. Rentowne nadleśnictwa to przede wszystkim zachodnia Polska - Szczecin, Szczecinek, Piła, Zielona Góra, z jednym olsztyńskim wyjątkiem.

"Można obrazowo powiedzieć, że zyski Lasów Państwowych powstają głównie w lasach gospodarczych Polski zachodniej, ale wyrzucane są w karpackie błoto" - pisał dr Kostka.

„Coraz więcej ludzi chce przyjechać w »dzikie« Karpaty, gdzie nie słychać odgłosów pił spalinowych, a szlaki turystyczne nie zamieniają się w błotniste koleiny o metrowej głębokości. Ta grupa świadomych »ekoturystów« (nie tylko z Polski, ale i z całego świata) to grupa docelowa, której członkowie wydają zwykle więcej pieniędzy” - pisał dr Kostka.

I zaproponował, by zamiast dotować nierentowną gospodarkę leśną na tym obszarze, zainwestować w ochronę środowiska i pomoc w reorientacji zawodowej dla tych, którzy dotąd pracowali przy pozyskaniu drewna.

"A przyroda, która odetchnie od »ochrony« za pomocą piły i strzelby odwdzięczy się. Również finansowo" - napisał.

Jak się można spodziewać, propozycja pozostała bez odzewu ze strony LP, o Ministerstwie Środowiska nie wspominając. Za to jeden z leśników podczas lokalnej debaty z udziałem dr. Kostki powiedział, że właśnie tak jest skonstruowany system finansowania LP, by zamożniejsze RDLP mogły wspierać finansowo te, które radzą sobie gorzej. Wniosek z tego taki, że system jest dobry, bo jest dobry dla LP.

Trudniej niż w Puszczy Białowieskiej

Jednak wszystkie te rzeczy, o których napisałem wyżej, odnoszą się również do innych obszarów cennych przyrodniczych, na które działalności LP na destruktywny wpływ - przede wszystkim do Puszczy Białowieskiej.

Tam również w okresie ostatniej wycinki - oficjalnie motywowanej walką z kornikiem drukarzem - padały starodrzewy, a puszczańskie nadleśnictwa przynoszą straty. Ale w Bieszczadach i - tutaj już w szczególności - na Pogórzu Przemyskim są czynniki, które czynią dużo ochronę tych obszarów czymś dużo trudniejszym.

Po pierwsze, złamanie prawa związane wycinką w Puszczy Białowieskiej miało charakter ewidentny. Cięcia uruchomiono na podstawie aneksu do Planu Urządzenia Lasu dla Nadleśnictwa Białowieża z marca 2016 roku, który nie zawierał właściwie wykonanej analizy oddziaływania na środowiska, czego wymaga unijne prawo środowiskowe.

Puszcza Białowieska to obszar wpisany na listę dziedzictwa światowego UNESCO, a drzewa usuwano również w tych strefach ochronnych, w których nie wolno prowadzić gospodarki leśnej. A wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE ostatecznie rozstrzygnął, że rację mieli przeciwnicy wycinki.

Tymczasem cięcia prowadzone na obszarze Bieszczad i projektowanego Turnickiego Parku Narodowego jeśli są niezgodne z prawem, to nie w tak oczywisty sposób, jak te w Puszczy Białowieskiej (w ich legalność na Pogórzu Przemyskim powątpiewała m.in. Fundacja WWF). Zaś na pewno są niszczące dla tamtejszej przyrody.

Po drugie, przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej protestowała również część społeczności lokalnej zrzeszona w grupie "Lokalsi przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej". Solidarnie wspierała przykuwających się do forwarderów i harwesterów aktywistów Obozu dla Puszczy.

Wśród "Lokalsów" są osoby, które cieszą się uznaniem i szacunkiem w swojej społeczności.

Natomiast mieszkańcy, którzy sprzeciwiają się działaniom LP w Puszczy Karpackiej czy otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego, bądź są za powołaniem Turnickiego Parku Narodowego, nie stworzyli żadnej swojej publicznej reprezentacji, która miałaby znaczenie.

Za to silni są ci, którzy o ekologach mówią „ekoterroryści".

Puszcza Karpacka potrzebuje swojego Wajraka

Jest jeszcze jedna rzecz, w czasach dzisiejszych bardzo istotna: atencja medialna. Puszcza Białowieska, szczególnie w okresie intensywnej wycinki, czyli w 2017 roku, miała jej mnóstwo. Tematem żyły niemal wszystkie gazety, portale internetowe, radia i telewizje. Ale nie tylko dlatego.

O dobro Puszczy Białowieskiej od lat zabiegał dziennikarz „Wyborczej” Adam Wajrak, który zamieszkał w niej jeszcze w latach 90. Dzięki jego pracy o Puszczy Białowieskiej nie szło zapomnieć, bo stale o niej opowiadał w swoich tekstach.

Takiego Wajraka potrzebuje dziś Puszcza Karpacka.

Nawet nie same Bieszczady, ale Pogórze Przemyskie, czyli obszar projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. Bo o ile Bieszczady są znane, to Pogórze Przemyskie w bardzo nikłym stopniu istnieje w świadomości Polaków. Nie stoi też za nimi powszechnie czytelna opowieść, żaden powszechnie rozpoznawalny symbol.

Niniejsza publikacja powstała dzięki współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w niej poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.

;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze