0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Agata Kubis / OKO.pressfot. Agata Kubis / O...

4 lipca, Białowieża. Na granicy z Białorusią ukończono prace nad zaporą. Rząd zdecydował się odwołać strefę stanu wyjątkowego w przygranicznych miejscowościach. Do Białowieży, która przed kryzysem migracyjnym przyciągała turystów z całego świata, powoli wracają miłośnicy przyrody.

Mieszkańcy, którzy prowadzą biznesy, mówią, że ruch jest jednak ograniczony, a obłożenie bazy noclegowej oceniają na 20 proc. Miejscowość wciąż jest silnie zmilitaryzowana. Stacjonuje wojsko, policja i Straż Graniczna.

Nie wszyscy chcą spędzać wakacje czy urlopy tam, gdzie ludzie codziennie walczą o przetrwanie. Tylko w pierwszym tygodniu lipca aktywiści Grupy Granica wyjechali do 300 osób proszących o pomoc.

"Uchodźcy są tak zagubieni, że wychodzą na ulice miast i wsi. Często spotykamy ich maszerujących w stronę granicy, a gdy pytamy, dokąd chcą się udać odpowiadają: Warszawa" — mówi OKO.press Monika Matus, która niemal od roku pomaga migrantom i uchodźcom na polsko-białoruskim pograniczu. I dodaje, że wśród osób, które przeprawiają się przez granicę, coraz większą grupę stanowią studiujący w Ukrainie Afrykańczycy.

- Płot im nie przeszkadza? - pytam.

"Ludzie przechodzą pod i nad, dlatego wśród zgłoszeń mamy coraz więcej złamań i zwichnięć. Inni pokonują granicę w najtrudniejszych, bagiennych terenach, gdzie nie ma zapory. Z każdym murem na świecie jest tak samo: przejścia robią się coraz bardziej niebezpieczne, ale ludzie z nich nie rezygnują" — opowiada Monika.

Przeczytaj także:

Rodzina z Konga ucieka z Donbasu

Josephine, Manuel i dwójka ich dzieci zaporę przeszli cztery razy. Białorusini kazali im kopać pod drutem. Stali za nimi z karabinami wymierzonymi w głowy. Gdy się niecierpliwili, uderzali kolbami. Przy ostatnim przejściu, poszczuli rodzinę psem. Spuścili go ze smyczy, a ten poszarpał Josephine udo.

Gdy Monika spotkała ją 4 lipca pod Białowieżą, zobaczyła gojące się rany po ugryzieniach. "Rodzina tułała się po okolicznych lasach od dwóch tygodni. Okazało się, że kobieta jest w ciąży z trzecim dzieckiem" — mówi Monika.

fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press

Josephine i Manuel pochodzą z Konga. Najpierw wyjechali na studia do Rostowa w Rosji, potem przenieśli się do Donbasu. Manuel uciekał z kraju przed prześladowaniami politycznymi, Josephine przed traumatyczną historią — przemocą seksualną i pracą niewolniczą.

Wiedzieli, że w Ukrainie, ze studiami czy bez, i tak nie znajdą pracy. "Osoby z krajów afrykańskich nie mają na wschodzie perspektyw. Dlatego wojna tylko przyspieszyła ich decyzję o wyjeździe do Unii Europejskiej" — opowiada Monika. - "Aż trudno w to uwierzyć, ale z Donbasu, od rakiet i artylerii, uciekli BlaBlaCarem" — mówi.

W Rostowie dowiedzieli się o szlaku przez Białoruś. Za 40 dolarów dostali się do Moskwy, za kolejne 200 - samolotem do Mińska. Tam Białorusini trzymali ich dwa dni, a potem wysłali na granicę. Polska Straż Graniczna wyrzucała ich za płot trzy razy. "Polscy żołnierze dawali im wodę, a inni uchodźcy spotkani na szlaku dzielili się suchym jedzeniem, ze względu na dzieci. Spotkaliśmy ich pięć dni po ostatnim pushbacku" — mówi Monika.

Josephine poroniła

Dzień po pierwszej interwencji aktywiści wrócili do rodziny z położną. Po badaniu powiedziała: wysokie ciśnienie, obrzęki, gestoza [red. - zatrucie ciążowe].

"Jedyne, co mogliśmy zrobić to podanie kroplówek, jedzenia i cieplej herbaty. Josephine nie chciała jechać do szpitala. Bała się, że zostanie rozdzielona z rodziną, że jej mąż i dzieci nie przeżyją kolejnej wywózki" — mówi Monika.

fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press

Rodzina utrzymywała, że chce jechać dalej, na Zachód. "I tak jak po innych spotkaniach, odnieśliśmy wrażenie, że nie za bardzo mają konkretne plany. Ludzie, którzy do nas trafiają, są coraz bardziej zagubieni i osamotnieni" — dodaje.

Ubieganie się o azyl byłoby też utrudnione, bo rodzina jeszcze przed przekroczeniem granicy z Rosją postanowiła zniszczyć wszystkie dokumenty, które świadczyły o tym, że mieszkali wcześniej w Ukrainie. "Bali się, że trafią w ręce służb, albo do więzienia" — mówi Monika.

Kobieta została więc z rodziną w lesie. Kilka dni później poroniła.

"Ludzie będą oceniać, że sama jest sobie winna, że nie powinna pakować się w niebezpieczną podróż. Jaką Josephine i Manuel mieli alternatywę? Bezrobocie w Rosji? Kolejna wywózka? A może śmierć całej rodziny?" — zastanawia się Monika.

fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press
fot. Agata Kubis / OKO.press

"Ludzie uważają, że lato to taki bezpieczny czas na migrację. Nieprawda. W lesie jest straszliwie mokro. Po ulewnych deszczach może nie zamarzniesz, ale dostaniesz hipotermii albo zapalenia płuc" — dodaje.

Gdy pytam, jak czują się ci, którzy pomagają, Monika odpowiada: "A o czym tu mówić? Byliśmy u kresu sił kilka miesięcy temu, jesteśmy i teraz. Dopóki ludzie, którzy docierają do naszej granicy, nie będą mieli możliwości wejścia w legalną procedurę azylową, nic się nie zmieni. Ile jeszcze będziemy w stanie chodzić w las? Już dawno nas to przerosło i systemowo, i psychicznie".

fot. Agata Kubis / OKO.press
;

Udostępnij:

Agata Kubis

Fotografka streetowa, fotoreporterka. Od 10 lat dokumentuje wydarzenia związane ze środowiskiem feministycznym, LGBT, wolnościowym. Kiedyś członkini redakcji magazynu LGBT+ „Replika“, obecnie stale współpracuje z redakcją OKO.press. Członkini kolektywu Archiwum Protestów Publicznych

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze